Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 00:40   #13
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Półmrok jaki tworzyło ciemne płótno namiotu miejskiego sądu nadawał sytuacji niepokojąco złowróżbnego klimatu. A ten bezbłednie udzielał się wszystkim zatrzymanym. Stalowe napierśniki i ostrza halabard gotowych do spacyfikowania niepokornych, odbijały światło dwóch lamp zawieszonych na bierzmie namiotu połyskując groźnie w oczy każdego komu choćby przez myśl przeszłaby ucieczka. Zacięte miny ratuszowych strażników potwierdzały niewypowiedzianą groźbę. Stać i czekać. A czekali już całkiem długo. Dziesiątka mniej, lub bardziej przypadkowych osób z okładem zbita w gęstą, bezbronną teraz kupkę.
Pośrodku namiotu chodził to w jedną to w drugą stronę radny Heinz Richter podpierając się drewnianym kijem nijak nie pasującym do jego haftowanego czarnego surduta. Dokładnie ogolona twarz miała, mimo słabego światła, wyraźnie czerwony odcień a jego kość żuchwowa poruszała się pulsująco choć jak do tej pory nie padło jeszcze z jego ust żadne słowo. Do tej pory.
- No jak żeż tak do kurwy nędzy można!? - powiedział zatrzymawszy się gwałtownie. Spojrzenie jego surowych oczu zmierzyło po kolei każdego z zatrzymanych by zatrzymać się w końcu na barczystym krasnoludzie. Skuty kajdanami Gomrund był tu bez dwóch zdań głównym bohaterem całego zajścia - Żywe... stworzenie... no bestię, bo bestię, ale... no na bogów! Na strzępy podrzeć?? Jak sałatę??! Gołymi rękami???!
Gomrund choćby i chciał coś odpowiedzieć to zwyczajnie nie miał na to siły. Po szaleńczym sprincie do jakiego zmusił go instynkt po zwycięskiej walce i pałowaniu jakie mu później zgotowali strażnicy czuł się jakby go coś zżarło, zżuło i wycharchało w najbliższy rynsztok. Do tego cały upaprany był w błocie, swojej krwi i jusze zieleńca, w której taplał się teraz piękny morski smok. Być może gdyby nie podejrzana o uwolnienie goblina, siwowłosa dziewczyna nie stałby tu teraz jak kołek czekając na wyrok. Albo gdyby chociaż Erich nie ciepnął w dziwoląga stołkiem i nie przewrócił go tym samym? Albo gdyby się jednak przynajmniej opanował... Tak czy inaczej wyglądało to równie marnie jak wtedy w Marienburgu. I to bynajmniej przez goblina.
- Wiecie kogoście stratowali?! Młodą Steinhagerównę! Medyk mówił, że w jakiś stupor popadła gdyście przy niej tę jatkę urządzili! A wiecie co to oznacza???
Gomrund nie miał najbledszego pojęcia ani kogo stratował, ani co to oznacza. Choć po prawdzie przypominał sobie jak przez mgłę wątłą dziewuszkę, która wlazła mu prawie pod nogi gdy dopadał do przewróconego goblina. Potem znikła mu z oczu, ale zapewne nie była daleko gdy wywierał gniew przodków na trójnogim wypierdku.
- Tylko czekać starego Steinhagera w Ratuszu... A wtedy z ciupy siwi wyjdziecie! - rzucił okiem na Sylwię - Albo i jeszcze później!
Dziewczyna chyba jednak przykuła jego uwagę, bo oddalił się od Gomrunda i zbliżył do niej. Zmrużył oczy bacznie się jej przyglądając jakby próbując skojarzyć z czymś jeszcze. Po chwili jednak wziął głębszy oddech, a napięcie z jego twarzy nieco ustąpiło.
- Twierdzisz młoda panno, że to nie przez ciebie to wszystko boś nie otwierała nijakich klatek, tak?
- Ale kręciła się przy klatkach -
nieśmiało wtrącił się doktor Malthusius, również zatrzymany jako uczestnik zajścia - I wywróciła Grunniego gdy ten próbował zatrzymać mojego goblina. Bo to przecież moja własność i zniszczone mienie, a oni, znaczy ten krasnolud razem z tym szczerbatym...
- Waszego goblina? Wiecie gdzie ja mam waszego goblina i wasze mienie??? - twarz radnego na powrót poczerwieniała, a doktor skwapliwie wycofał się opuszczając nisko głowę - Takimi szarlatanami jak wy świątynie się zajmują! Oooo... oni już mają sposoby by wam pokazać co się robi z właścicielami takiego “mienia”. Gdyby to nie goblin uwolnił się w tłumie, a to kosmate bydlę co kłapie na wszystkie strony paszczeką, to byście po kres swoich dni wypłacali swoje ostatnie zasrane pensy gildii żałobników! Więc trzymać mordy na kłódkę, bo jak mi Sigmar miły, obiecuję, że wszystko co tu będziecie mi niepytani pyskować, bez najmniejszej łezki w oku wykorzystam przeciw wam! Hołota!
Jakkolwiek formalnie to zabrzmiało nie było wątpliwości, że radny spełni swoją obietnicę.
- Pierwszy dzień festynu kurwa mać! Pierwszy dzień! - Tym razem zawiesił wzrok na stojącym obok strażniku w randze chyba nawet chorążego - A z was to są dupy, a nie gwardziści! Wołom zady smagać, a nie porządku pilnować, psie syny!
Widać było, że nie zamierzał zaprzestawać połajanki, ale szczęśliwie dla stróża prawa do namiotu wszedł jakiś inny zbrojny.
- Czego teraz??? - przywitał go radny
- Przepraszam panie Richter. Przyszli panowie z gildii furmanów i dokerów, oraz przedstawiciel mieszczaństwa. Chcą wnieść skargę na porządek na Festynie. Ponoć mają kilku rannych i poturbowanych przez tę świnię. Znaczy mutanta.
- No tak. Jeszcze ten wasz wieprz, Malthusius. Co wyście mu robili, że on taki wściekły? Nie ważne. Nie mówcie. Nie chcę wiedzieć. Gdyby nie cała afera jaką to wszystko obrośnie z przyjemnością puściłbym wolno tego młodego smarda co to usiekł to biedne zwierzę.
Tym młodym był oczywiście Konrad. Z zabiciem jednookiej świni nie miał co prawda nic wspólnego, ale dla interweniujących strażników ilość winnych musiała być równa przynajmniej ilości przewinień. Zamiast więc ścigać tęgiego chłopa co to obuchem siekiery przydzwonił w łeb pochrząkującemu mutantowi, a potem dał nogę, usłuchali jakiegoś uczynnego, który sakramentalnym “to on!” skazał Konrada na ten przeciągający się proces. Miał o tyle jednak więcej szczęścia, że w przeciwieństwie do Gomrunda, Ericha, Sylwii i Malthusiusa, nie zakuto go w kajdany.
- Trudno. Nie mam teraz czasu się wami zająć więc czeka was nocleg na koszt miasta. Zaprowadzić ich do ciemnicy. Jutro ustalę wysokość grzywny.
To rzekłszy machnął ze znużeniem na zatrzymanych i opadł ciężko na swoje krzesło.
- I wprowadzić tych gryzipiórków.

***

Dietrich Spieler był w przednim nastroju. Postanowił sobie co prawda solennie, że po jednym piwie wróci do umówionego przy Erichu miejsca spotkania, ale jakoś tak czas leciał, a kompani do Ciepłej Przystani dadzą przecie radę jakby co wrócić sami. No i Dietrich Spieler miał słabość do czasu, który upływał na niewielkich przyjemnościach jakie oferowało mu życia. Lokalna sława karczemna o mocnym imieniu Astrid moszcząc się swoją miękką pupą na jego kolanach z siłą sigmaryckiego kawalera mieczowego, odstraszała troski od ochroniarza co i rusz podając mu kubek z gorzałką i śmiejąc się w ucho wdzięcznie, acz niezbyt inteligentnie.


Do tego dochodziła stale uzupełniająca się deska z kaszanką na cebuli, oraz całkiem, jak na razie, dobrze idąca partyjka w zechcyka z jakimś reikwaldzkim traperem i okolicznym farmerem, którzy słusznie obstawili pieniądze na festynowym ringu. Jak na ironię niedługo później wypatrzył ich jeden z zuchów Schattigera, Nutz. Choć zawdzięczał Gomrundowi i Dietrichowi srogie lanie i utratę dwóch złotych koron, rozsądnie nie miał nic przeciwko napiciu się z ochroniarzem. A że z każdym kolejnym kubkiem słabiutkiej księżycówki rosła poufałość graczy, już wkrótce traper jako wprawiony nożownik uprzejmie rozciął doskwierający Spielerowi łuk brwiowy, który Astrid następnie z troską go opatrzyła. Słuchając lokalnych plotek i opowiastek zezował więc to na obfity biust barmanki, który równomiernie falował przy każdym jej ruchu gdy w skupieniu zakładała opatrunek, to znów na karty farmera, Carstena. I tak nim się obejrzał karczmarz strasznie przypominający mu Seva, zaczął powoli zamykać wyszynk, a jego zwycięski mieszek został pozbawiony tak na oko swojej czwartej części. Czas było wracać do Ciepłej Przystani, a że w głowie już mu dobrze szumiało, to i wcale nie miał ochoty na nic innego jak tylko dobry twardy sen. Pożegnał się więc z trójką nowych kamratów i ruszył przez pogrążające się we śnie Bogenhafen.

Niziołek Toddo zdziwił się mocno zobaczywszy Dietricha, bo jak sam przyznał, był pewien, że skoro do tej pory nikt z nich się nie zjawił to zapewne jednak nie będą korzystać z możliwości noclegu. To stwierdzenie otrzeźwiło nieco umysł Dietricha, bo gdzieżby krasnolud i tych dwóch szczypiorów mogło pójść indziej na nocleg. Toddo zasugerował najprostsze i najlogiczniejsze rozwiązanie. Spili się gdzieś i pijani chrapią albo na ulicy, albo w jakimś innym przybytku. Dobrze temat znający Spieler uspokoił się choć tylko chwilowo, bo nader uprzejmy niziołek stwierdził szybko, że warto jeszcze sprawdzić miejskie lochy, bo na festynie była ponoć niedaleko ringu dość paskudna draka i straże zamknęły w ciemnicy sporo osób tam wówczas przebywających. Zostawiwszy Todda, ochroniarz ruszył upewnić się co do losu kompanów.

***

Ciemnica należała do tych marniejszych. Na domiar złego i jak łatwo zresztą można się było domyślić, w mieście wielu zawiłych przepisów podatkowych, była gęsto wypełniona. Po kątach i przy ścianach zalegały w większości ludzkie ciała, które pochrapując, pierdząc i robiąc pod siebie zagęszczały tylko wiszący w powietrzu lotny całun smrodu zepsutego życia. Przebywało tu również kilku mieszczan biadolących nad swoim losem, paru wariatów w łachmanach tak starych, że już niewiele zasłaniających, a także silna ekipa bogenhafeńskiej klasy robotniczej, która najwyraźniej wolała płacić miastu podatki w dniach przebytych w lochu niż w złocie. Wśród lokatorów można też było dojrzeć zapijaczonego krasnoluda Gottriego spod sędziowskiego namiotu i śpiącego obok niego Imraka Druzda.
Czwórkę niefortunnych bohaterów zajścia na festynowym placu przyprowadzono tu w towarzystwie doktora Malthusiusa, jego pomocnika krasnoluda Grunniego, oraz parą robotników, słabo utalentowanym komediantem i jakimś wędrowcem, którzy również zostali posądzeni o udział w zamieszaniu. Nie pozostawało nic innego jak rozejrzeć się za jakimś kątem dla siebie.

***

- Oldenbaś! To ty złamasie? - Erich potrzebował krótkiej chwili na rozpoznanie niskiego kobiecego głosu, który bez dwóch zdań kierował się do niego. Magda... jak miała na nazwisko nie pamiętał, ale osobę samą jej osobę owszem. Mało wszak jest kobiet zajmujących się powożeniem, a te, które są, zwykle się do tego po prostu nie nadają. Magda wybitna w tym też nie była. Ale dość długo utrzymywała się jako woźnica w Czterech Porach, z którymi Zębatka od zawsze miała na pieńku. Widział ją więc zarówno w szynkach, w których często dochodziło do starć między wrażymi frakcjami, jak i na koźle dyliżansu. Potem ją chyba wylali, bo długo jej nie widział. Rozpoznawszy go szturchnęła siedzącego obok niej rosłego mężczyznę o wysokim czole i małych, świńskich oczkach. Erich dojrzał na jej dłoni niewielki tatuaż. Przynależność do gildii furmanów - Patrzcie komitywa! Toż to nikt inny jak mój znajomek z Altdorfu! Światowy wozak co to za nic ma małe powsinogi. Ząbki nie odrosły, co Oldenbaś?

***

Na spacerującego wzdłuż okratowania strażnika zwróciła uwagę dopiero po dłuższej chwili i to całkiem przypadkowo, bo ziewał tak głośno, że nawet niektórzy więźniowie się przebudzali. Gdy spojrzała na niego, odwrócił się do krat plecami. Zamrugnęła oczami oniemiała. Nie... nie myliła się. Wystające spod przykrótkiej nieco kolczej koszulki dłonie ułożyły się w dwa palce pod daszkiem. Strażnik ponownie odwrócił się.
- Te, niunia - powiedział do niej zachrypniętym głosem - Jak chcesz to wstawię się za ciebie u kapitana. Pogadamy?
Podeszła blisko krat upewniając, że nikt się nie będzie przysłuchiwać. Odprowadziło ją kilka spojrzeń, ale w żadnym nie było podejrzliwości. Tylko zazdrość jakiejś wygłodzonej chudziny i pogarda rudego mieszczanina.
- Cóż za spotkanie Sylwio - rzekł cicho strażnik - Gotów byłbym przysiąc, że trafiłaś tu, bo mnie śledzisz.
Przyjrzała mu się uważniej, choć już wiedziała. Franz Baumann zarechotał głośno i obleśnie.
- Widziałem jak stary Heinz kuśtykał do swojego domu więc mniemam, że skoro tu jesteś to sukces odniosłaś połowiczny. Ładnie. Odrobina zepsutej krwi staruszkowi nie zaszkodzi. Zwykle jest w porządku. No ale czasem trzeba mu to i owo przypomnieć. A ty nie bój nic. Długo tu nie posiedzisz. Za dłuży tłok, by za takie numery jak na festynie trzymali tu kogokolwiek dłużej niż jedną noc. A tymczasem... hmm... nawet trochę mi głupio, bo wiesz. Ja tu w przebraniu urabiam ich jak chcę, a Ty w wieży zamknięta czekasz na ratunek... no ale mimo wszystko muszę Cie prosić o pomoc.
Uśmiechnął się oblizując lubieżnie wargi.
- Widzisz tego faceta w podartej białej koszuli i trepach na nogach? Tego co to jak nieżywy wygląda? Nie oglądaj się teraz. Leży przy prawej ścianie. To mój człowiek. Tylko niestety za mocno go pobili i nie mogę z nim pogadać. Powinien mieć gdzieś przy sobie coś na czym bardzo mi teraz zależy. Złożony pergamin. Pojęcia nie mam gdzie, ale musisz go dla mnie teraz odzyskać. Dasz radę?

***

Lokalny oprawca sprawiał bardzo mizerne wrażenie. Był niski, chudziutki, łysiejący i na twarzy miał wymalowany dobrotliwy uśmiech. Wszedł do ciemnicy w asyście dwóch strażników więziennych i wskazał palcem wszystkich uczestników zajścia na Festynie poza doktorem i jego asystentem. Kilka chwil temu też przyszedł wskazawszy wówczas tylko Gottriego, który jednak za nic nie chciał nigdzie iść bez Imraka. Wyszli więc obaj.
- Za mną - powiedział.

Ku ogólnej uldze zaprowadzono ich jednak nie do żadnej sali tortur jak już niektórym zaczęła podpowiadać wyobraźnia, a do jednego z pokoi urzędniczych znajdujących się powyżej gdzie za biurkiem siedział młody mężczyzna o bystrym spojrzeniu i chłodnym wyrazie twarzy.
- Witam - rzekł bez najmniejszego entuzjazmu - Rozmawiałem z radnym Richterem na temat wysokości grzywny za wasze uwolnienie.
To rzekłszy wyjął jakąś kartkę ze stosu innych, wszystkich ładnie poukładanych i odchrząknąwszy spojrzał na zgromadzenie i zaczął odczytywać wskazując na poszczególnych winnych.
- Możecie uregulować rachunek u mnie i po odebraniu broni i ekwipunku wyjść wolni, albo... - tu zamknął kartkę i odłożył ją z powrotem na biurko dokładnie w to samo miejsce, z którego ją wziął. Nawet poprawił jeszcze lekko - albo możecie wyświadczyć ratuszowi przysługę. Doktor Malthusius, że jedno ze stworzeń z prowadzonego przez niego Teatru Osobliwości zwie się... - ponownie spojrzał na inną tym razem kartkę - krynismodus. Twierdzi, że jest to stwór niegroźny acz mięsożerny. Ratusz nie chce, by coś takiego szwendało się po miejskich kanałach gdzie zgodnie z zeznaniami znalazło schronienie. Dość jest innych problemów. Jeśli więc przyprowadzicie to stworzenie do biura radnego Richtera. Związane. Otrzymacie ułaskawienie i nagrodę pieniężną w wysokości 50 złotych koron. Jeśli się na to decydujecie, zostajecie natychmiast uwolnieni z warunkiem jednak, że musicie stawić się jutro w biurze radnego Richtera najpóźniej do zachodu słońca. Ze stworem, lub bez. W przeciwnym wypadku zostanie za wami posłany list gończy. A więc?

***

Sąd miejski jak łatwo można się było domyślić, był o tej porze zamknięty. Światła jednak w środku wskazywały, że w biurach nadal odbywa się praca. Dietrich Spieler nie czekał długo aż duże dębowe wrota otworzyły się z jękiem, a ze środka wyszedł... Imrak Druzd. W towarzystwie jakiegoś żałośnie wyglądającego innego krasnoluda i czterech mężczyzn. Stał w pewnej odległości więc nie słyszał wszystkiego dokładnie. Ludzie jednak nawet stąd wydawali się nader towarzyscy poklepując to nieufnego Imraka to wylewnego tego drugiego po ramionach i wspominając coś chyba o napiciu się. Nim jednak zniknęli w mroku miejskich ulic, drzwi otworzyły się ponownie i dojrzał w nich swoich kompanów w towarzystwie jakiejś żwawej staruszki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 12-01-2012 o 14:32.
Marrrt jest offline