Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 19:08   #6
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Tallia, twierdza władcy wampirzej rasy, Manusa Wspaniałego.
(pięć tygodni wcześniej)


- Naprawdę wierzysz w to co napisał Marcus? Przecież równie dobrze mogą to być majaki szaleńca! - Zdegustowany Aleyn spoglądał na swego przyjaciela, ojca i władcę w jednej osobie. Manus miarowym krokiem przemierzał salę tronową swej warownej twierdzy. Ściany pokryte były scenami przedstawiającymi jego zwycięstwa. Nad kominkiem wisiał łeb najstarszego wilkołaka jaki chodził po ziemi za jego czasów. Światło setek świec odbijało się od oręża wiszącego między jednym, a drugim dziełem sztuki wampirzych i ludzkich tkaczy. Podłogę zaś wyłożono skórami wilków. Wszędzie, gdziekolwiek spoczęło wampirze oko, widać było bogactwo i umiłowanie wojny właściciela tego miejsca. Jednak nic, ani lata walki, ani lata spędzone na sterowaniu tysiącami, ani nawet setki przeczytanych ksiąg nie przygotowało Manusa do tego co pojawiło się niecałe dwa lata temu. Mężnie stawiał czoła najeźdźcom, poświęcił całą swą wiedzę, większość złota, własną córkę... Nic nie pomogło. Nagle... Cud, pojawiła się nadzieja, istota którą skazał na życie w zamknięciu. Potwór, wyklęta, odmieniec... Nie sposób było opisać gniewu który buzował w jego martwej piersi. Wszystko zaś z powodu Marcusa. Tego wspaniałego, kochanego, dumnego, wiecznego Marcusa, który wzgardził nim i pohańbił nie dopuszczając do swego grona. Tego samego, który wybrał byle słabeusza na swego powiernika. Tego, który sprawia że on, Manus Wspaniały, musi błagać o pomoc jego wynaturzoną córkę i słodzić zakurzonemu starcowi.
- Chciałbym by tak było. Sadzisz, że o tym nie myślałem! Jeżeli jednak dzienniki mówią prawdę to nie mam wyboru - podszedł do tronu wykonanego z wilkołaczych kości i złota, tworzącego istne dzieło sztuki jego utalentowanego syna. - Wezwę Radę i zdecydujemy - oznajmił ponuro. Wezwanie Rady było ostatecznością. Pamiętał ostatnie i nie sądził, że kiedykolwiek powtórzy to doświadczenie. Wszystko zaś wina Marcusa... Wiecznie Marcus...
Widząc stan w jakim znajduje się jego pan i władca, Aleyn pokornie zwiesił głowę i cichym głosem zaproponował.
- Wyślij Vasey do Brantha, a mnie do Collena. W ten sposób będziesz miał czas na obmyślenie planu i spokojne zorganizowanie wszystkiego. Po drodze mogę wysłać cześć ludzi bo Kinnat i rozesłać wieści o jej przejeździe.
Manus skinął głową wyrażając zgodę na plany syna. Aleyn nie zwlekając opuścił salę. Nie było mądrze znajdować się zbyt blisko ich władcy, gdy miał taki humor. Pospieszył do swych komnat by przygotować się do drogi. Był ciekaw owej istoty, jednak zdecydował że nie będzie go w jej orszaku. Władca Kantaru, mimo bycia zwykłym, nic nie znaczącym człowiekiem, był jednak kimś kto posiadał decydujący głos w Radzie. Uchybienie jego godności było zdecydowaną głupotą. Poza tym... Okrutny uśmiech rozjaśnił jego twarz gdy pomyślał o licznych przekąskach które na niego czekały w pałacu Collena.




Terlon.
(tydzień wcześniej)

Branth, najstarszy, najsilniejszy, najsprytniejszy i najbardziej wpływowy wilkołak jaki chodził po ziemi Lunacy, miał problem. Problemów, jak zresztą niemal wszystkie, które zajmowały jego głowę, tyczył się wampirzego plugastwa. Oto, w jego własnej siedzibie, na ich najświętszej ziemi, kolebce ich rasy, zmuszony został do zawarcia chwilowego pokoju. Lśniące złotem oczy z pogardą i jawną nienawiścią spoglądały na Vasey, wampirzycę która odważyła się złożyć mu wizytę. Nie wiedział, był to kolejny powód do zmartwienia i gniewu, w jaki sposób przedarła się sama jedna przez jego ziemię. Nie wyglądała mu na wojowniczkę i nie mówiła jak takowa. Polityką też się nie zajmowała bo już by znał jej imię. Była dziwna, śmierdziała dziwnie i dziwnie patrzyła. Jej ślepia, granatowe jak niebo przed burzą, nie odstępowały go ani na krok, sprawiając że on, władca wszystkich watah, zaczynał czuć się niepewnie na swym własnym tronie.
- Zatem, parszywa istoto, mówisz że macie broń mogącą ukrócić poczynania stworzeń które nawiedzają moje ziemie - zaczął po raz kolejny. - Broń w postaci jakiegoś przeklętego wampira? Ja zaś mam opuścić mój lud i udać się na zebranie z pijawkami i mięsem by ustalić... co? - Rozsiadł się wygodnie i zmierzył kobietę pogardliwym spojrzeniem.
Na ustach Vasey pojawił się uśmiech, który sprawił że serce wilkołaka na chwilę zamarło. Zadowolona z efektu zmieniła nieco układ ust by ukazały bezmiar jej nienawiści.
- Sposób na przekonanie ją do współpracy i najlepszą drogę by ułatwić jej wykonanie zadania - odparła obojętnym głosem. - Twój umysł jednak widocznie nie potrafi pojąć tego co do ciebie mówią, wilku. Nie potrzebujemy cię tam, wystarczy któryś z twoich dowódców.
Żyły na szyi wilkołaka nabrzmiały od tłumionej furii. Pohamowanie się zajęło mu dłuższą chwilę. Wiedział, że może rozszarpać tą pijawkę bez najmniejszego problemu, jednak jego instynkt nakazywał jej słuchać. Istoty, które nawiedziły Lunacy zagrażały na równi tym parszywcom co jego rasie, którą poprzysiągł chronić. Nie chciał jej wierzyć, jednak jego doradca, Angus Mądry, dał świadectwo na jej korzyść przez co omal nie stracił swej głowy.
Vasey z uwagą śledziła myśli zwierzęcia. Była potężnym przedstawicielem swego rodu, aczkolwiek niewiele miała z nimi wspólnego. Poznała plany i przybyła na wezwanie podziwiając odwagę ich przywódcy. Nikt nie wzywa arcymaga z Dargh o ile nie ma naprawdę dobrego ku temu powodu. Wampirzyca podjęła się zadania i je wykonała, wieści już zostały przekazane, a wahanie wilkołaka miało tyle sensu co ganianie szczeniaka za ogonem. Nie zamierzała mu jednak o tym mówić, co to to nie... Wybuchnęła śmiechem, histerycznym, szalonym.
- Już od dawna od zarania
poprzez wszystkie wieki
ciągną się popiskiwania,
skomlenia i szczeki.
Idą pełne animuszu
wspólną z nami drogą,
cztery łapy,
para uszu,
oczy,
nos
i ogon.

Wyrecytowała po czym zniknęła wilkołakowi sprzed oczu. Pozostał po niej tylko odgłos oddalającego się śmiechu i słowa.
- Za tydzień na wyspie Kar... Przybądź lub zgiń...

Następnego dnia z wyspy Terlon wyruszył oddział wojowników z rozkazem odnalezienia Cethala i powiadomienia go o spotkaniu Rady Ras. Stary wilkołak wybrał na przedstawiciela tego akurat wilkołaka nie tylko ze względu na jego wiek i strategiczne umiejętności. Cethal był przede wszystkim zaciekłym wrogiem wampirzej rasy, nieufnym i przebiegłym przeciwnikiem, który niejedną pijawkę wyprawił do Otchłani. Był też inteligentny, a Branth ufał jego opinii jak swojej własnej. To, że akurat przebywał najbliżej Kar miało tylko nieznaczny wpływ na decyzję wilkołaka. Sam, w tajemnicy przed wszystkimi, zebrał grupę najwierniejszych i najlepszych wojowników z planem udania się na spotkanie Rady i przybycia nieco po czasie. Wychwycił bowiem w głosie wampirzej posłanniczki nutę strachu i ciekaw był niezmiernie jakie korzyści byłby w stanie zapewnić mu sojusz z ową “bronią”.




Zamek księcia Harruna:
(nad ranem, pierwszy dzień niewoli)

Stary wampir przechadzał się w tą i z powrotem po nagiej posadzce swej dawnej biblioteki. Widok pustych ścian sprawiał mu ból, jednak było to jedyne miejsce w całym zamku gdzie mógł skupić myśli nie ważne jaki niepokój, strapienie, zagadka je zajmowała. Nie pamiętał już ile lat spędził w tym miejscu. Był badaczem, historykiem swej ery. W świecie tak brutalnym jak ten, w którym przyszło mu istnieć, jego zadanie było cięższe niż to, które spada na ramię wojaka. Tamten musiał jedynie unieść miecz i być gotowym na śmierć, Hurran musiał żyć i zadbać by przyszłe pokolenia miały szansę uczyć się na błędach swych poprzedników. Z biegiem lat udało mu się opracować język pisany, odpowiedni dla każdej rasy i przez uczonych każdej z nich przyjęty i zmieniony na ich własne potrzeby. To było jego największe dzieło, nagrodą zaś były księgi spisane przez zakonników i jego samego. Księgi, które teraz przebywały wiele mil od swego pana, zostawiając go samotnego i opuszczonego.
Po raz pierwszy od wieków, Harrun się bał. Zaczęło się od śmierci Marcusa, drogiego jego sercu towarzysza. Wspomnienie jego szlachetnych rysów powracało do starego uczonego niczym obraz ulubionej kochanki. Poniekąd tym był Marcus dla Harruna, z tym że ich związek polegał na obdarowywaniu się uciechami umysłu, a nie ciała. I tak jak kochanka żegna swego mężczyznę pocałunkiem gdy ten odchodzi do swej rodziny, tak Marcus pożegnał starego wampira swymi dziennikami. Ileż to razy w ciągu ostatnich tygodni przeklinał wszystkich znanych mu bogów, że nie zajrzał do nich wcześniej. Wszak doskonale pamiętał słowa przyjaciela.
- Gdyby kiedyś nastąpiły czasy gdy nie będzie już nadziei, a twe księgi nie przyniosą ci ukojenia, uczyń mi ta przysługę i sięgnij po nie, a znajdziesz rozwiązanie. Zostawiam ci me dzienniki, Harrunie, stary przyjacielu. Strzeż ich dla mnie i pamiętaj o mych słowach.
Wtedy myślał, że to tylko atak czarnowidztwa, które czasami dokuczały najstarszemu z nich. Teraz wiedział, że został obarczony zadaniem, z którego marnie się wywiązał.
Przystanął i spojrzał w powoli rozjaśniające się niebo.
- Na bogów gdzież się to dziecko podziewa - wyszeptał cicho, targany złymi przeczuciami. Dziewczynka, która nie opuszczała jego myśli od tygodnia, powinna już spokojnie i bezpiecznie znajdować się pod jego dachem. Wszystko było gotowe, niewolnicy czekali posłusznie w sali kominkowej, sprowadzono młode szczenięta, śliczne suknie, klejnoty... Wszystko by zadowolić tą, która miała stać się ich wybawieniem. Harrun słyszał wiele opowieści o jej losach i ubolewał nad tym jak ją potraktowano. Skłamał starszyźnie. Nie oddał im wszystkich dzienników Marcusa, a jedynie te, które zawierały wiedzę o portalu i sposobie by go ponownie zamknąć. Powiadomił ich również o tych zawierających historię ich świata, a które pozwolono mu zachować. Nie rzekł jednak ni słowa o najstarszym z nich, pokrytym skórą nieznanego mu stworzenia i z tej samej skóry wykonanymi kartami. Gdyby nie gry umysłu, którymi raczyli się podczas częstych wizyt składanych sobie nawzajem, odszyfrowanie języka którym był napisany zajęłoby Harrunowi zapewne kilka, o ile nie kilkanaście lat. Zrozumiał, patrząc na ów dziennik, że Marcus przygotowywał go do tej chwili od wieków, wiedząc że prędzej czy później takowa nastąpi. Wybrał go spośród wielu i uczynił naczyniem, w które przelał cześć swej wiedzy. Nieprzyjemna myśl kołatała się na obrzeżach umysłu uczonego. Ile z jego osiągnięć tak naprawdę do niego należy, a ile z nich było jedynie nieuniknionym i starannie zaplanowanym efektem nauk Marcusa?
Potrząsnął głową pozbywając się niegodnego uczucia, jakie nim na chwilę zawładnęło. Teraz liczyła się tylko szansa. Szansa, która powinna przybyć już kilka godzin temu, a po której wciąż nie było śladu.
Odgłos kopyt uderzających o kamienie, którymi wyłożony był dziedziniec, skłonił go do rozszerzenia swych zmysłów. Poznał umysły wampirzego oddziału, który wysłał by spotkali się z orszakiem młodej istoty której Marcus nadał niezwykłe i do niedawna niezrozumiałe dla uczonego imię. Kinnat, w języku którym napisany był skórzany dziennik, było odpowiednikiem słowa istniejącego w mowie pierwszych wampirów i znaczyło tyle co starożytna. Dość ciekawe miano dla istoty o wyglądzie dziesięcioletniego dziecka. Istoty, która być może już nie żyła o ile możliwe było uśmiercenie czegoś takiego.
Harrun zadziałał natychmiastowo. Rozkazy zostały wydane. Oddział ludzkich wojowników odzianych w szaty z jego herbem, został wysłany do Kar z informacją o najprawdopodobnej śmierci Kinnaty z rąk wilkołaczej watahy. Zamek został przygotowany do opuszczenia z nastaniem zmierzchu. Domownicy pracowali przez cały dzień pakując dary dla tej, która miała nigdy nie zawitać w progach domu ich pana. Nadzieja, którą żywił Harrun, a która przyczyniała się do radosnej atmosfery oczekiwania, ulotniła się wraz z nastaniem świtu. Pozostała zemsta i to właśnie w jej kierunku postanowił podążyć Barkley Harrun, uczony który właśnie stracił okazję do zbadania niezbadanego.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline