Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 20:05   #71
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Natenczas Kutak chwycił, przy pasie zapięty,
Swój miecz długi, stalowy, w ostrzu nieco ścięty.
Uniósł go ponad głowę dzierżąc jak buławę,
Krzyknął: Naprzód wojacy, za honor i sławę!
I pomknął niczym burza, albo i dwie burze
Poprzez gaj, pole, lasek, aż wpadł na podwórze,
Gdzie właśnie pośród grozy strasznego horroru
Pił, gwałcił i rabował pułk jegrów z Mordoru.
Ork pierwszy z dzikim wrzaskiem na Kutaka ruszył,
Lecz ten go swoim mieczem wnet pozbawił duszy.
O wy czasy straszliwe, które pamiętacie
Orków mordy ohydne i trolli postacie,
Strojne w czarne mundury i złote lampasy,
Guziki wysadzane, złociste kutasy,
Pamiętajcie na zawsze spośród wszystkich ludzi
Żyjących i na Litwie i na pięknej Żmudzi
Bohaterów największych, tych córek i synów,
Co to wielkich dowiedli swą dzielnością czynów.

Kutak wpadł na podwórze, a któż za nim stoi?
Jakiś mąż to straszliwy w szmelcowanej zbroi.
Uniósł gdzieś na pół chwili żelazną przyłbicę,
W oczach groźne płomienie, miota błyskawice
Nie zląkł się ani chwili, kiedy wrogów mnogo
Opadło go jak osy. Uśmiechnął się srogo.
Miecz uniósł się w powietrzu, mocno stal świsnęła,
Aż się kolumna orków od podmuchu zgięła.
To Lukadepailuka, walczy z wrogiem hardo
Swym szczerozłotym mieczem oraz halabardą.

Obok skrzył w dłoni Obce Zahir w klindze zgięty,
Ostry, jak kord tytanów, co ciął firmamenty,
Za czasów starożytnych, podczas wojen bogów.
Tak teraz wyskoczyła z kępy gęstych głogów
Ciemnowłosa dziewczyna w przykusej tunice
Z rumieńcem i odwagą zdobiącą jej lice.
Co ciekawe, rzec mógłbyś, iż w rozbłysku słońca
Tunika był nieco ... ciut prześwitująca.
Czy to taki przypadek? Czy forma taktyki?
Nieważne, grunt, że wielkie przyniosła wyniki.
Bowiem troll co zamierzał stuknąć kogoś w głowę
Zamarł, gębę rozdziawił. W piersi wyjątkowe
Próbował był się wpatrzeć, póki mu Zahira
Tak klinga nie zagrała, jak potrójna lira,
Która syci powietrze ostrymi nutami,
Tak mu ostrze błysnęło nagle przed oczami,
A potem kolejnemu, atakując draba,
Który stał i się gapił, niczym jakaś żaba.
A ona niebezpieczna, piękna i kobieca,
Z ciałem, które mężczyznę każdego podnieca,
Zwinnym niczym kocica, prężnym oraz młodym
Nagle się pośliznęła i wpadła do wody,
Która opodal studni w dół się rozlewała.
Zaskoczona upadkiem szybko się zerwała,
Upaćkana co nieco oraz rozzłoszczona.
Tymczasem się zebrała przy niej jegrów tona.
Już pojąć ją w niewolę przeokrutną chcieli,
Gdy Obce wyskoczyła z tej swojej kąpieli
I jak im przyładuje Zahirem i kopem.
Jegrzy w nogi, a Obce pobiegła ich tropem.
W ręku jej delikatnym Zahir nie próżnował,
Który ork mógł – uciekał lub się przed nią chował.

Tymczasem nieco dalej bije się niewiasta,
Co zamiast ostrej broni, wałek ma do ciasta.
Z fechmistrzowską finezją dzielnie nim wywija
I tłucze orki po łbach, po nosach, po szyjach.
I każdy kto ją ujrzał tej szczęsnej godziny
Równał ją do Samsona, co bił Filistyny.
Major Płut, co odstawił był piwa antałek
Podrapał się po głowie: Magiczny ma wałek!
Oręż jej to odbierzcie! Dalejże no chłopy!
Orków się zaroiło niemalże na kopy.
Dziewczyna się ogania, wałkiem ostro siecze,
Lecz orki wystawiają na nią srogie miecze.
Ów złapie ją za bluzkę, a ów za spódnicę,
Musiała się wycofać. Schwyciła miednicę.
Jak tarczą się osłania, zbija orcze ciosy,
A orki wrzask podniosły, krzycząc wniebogłosy:
- Huhu, gwałcić, rabować, dorwiemy ją zara!
Dziewczyna się obronić z wielkim trudem stara.
I kiedy już myślała, że się nie obroni
Tętent się na podwórzu rozległ kilku koni.
- Już pędzimy Latilen! – Słychać znane głosy.
Toż to nasi przybyli i zadają ciosy!
Pierwszy strojny młodzieniec w czysto chińskim stroju
I czapce mandaryna rzucił się do boju.
Obok zaś spięła konia, skoczyła na wrogów,
Niczym Freya za czasów wielkich wojen bogów,
Dziewczyna z miną Marsa, a urodą Diany,
Zbierając krwawe żniwo puściła się w tany.
- Odysejo, Haelu – Dzięki za przybycie.
Krzyknęła im Latilen, gdy wtem naraz skrycie,
Jakiś troll znów od tyłu chciał jej wrazić widły,
Co na nosie miał pypeć wielki i przebrzydły.
Zadrżało serce w piersi u Latilen mężnej,
Lecz nagle się rozległo świśnięcie potężne.
Głowa trolla odcięta od ciosu topora.
- Hm - stwierdził tak Arango. – Myślę, że już pora
By ostrze me włączyło się w całą zabawę.
Nie lubię, gdy ktoś obok zgarnia całą sławę.
I rzucił się na orków dumny i zwycięski
Szerząc swoim toporem najstraszliwsze klęski.
Próbował mu się stawiać dowódca plutonu,
Jednak Arango ciosy były jak ryk gromu,
Co z siłą błyskawicy uderza w szczyt wzgórza,
Kiedy niebo rozpala arcygroźna burza.
Kilka kolejnych ciosów, topór nagle spada,
A potem idzie ciało ubitego gada.
A topór się uśmiecha, cały krwią pokryty,
Szuka znów przeciwnika zabójstw wciąż niesyty.

W sukni alabastrowej, tuż przy orczych zbirach
Zza węgła nagle wyszła zadziwiona Mira.
Gdy wyszła zrywać kwiatki, myśleć o chłopakach,
Nie sądziła, że nagle będzie draka taka.
Sam major do niej podszedł: Jam nie troll, nie kłamię!
To tylko tak dla picu potrzebne przebranie.
Przystojny facet ze mnie, choć ze mną na ganek,
Bym mógł uszczknąć dziewictwa twego słodki wianek.
Dziewczyna popatrzyła nań z pogardą, z góry,
Wzrokiem, co gdyby trafił, rozkruszyłby mury.
A potem białą rączką dała mu po pysku.
Płut przeleciał przez folwark lądując na rżysku.
Tuż obok niej są orki, Discordia ją broni,
Karabelę srebrzystą dzierży w kształtnej dłoni.
Jak kapelmistrz wywija z gracją swą batutą,
Albo też jak mistrz Fidiasz, gdy miał w ręku dłuto,
Z takim Discordia wdziękiem szablą swą wywija,
Co jedno uderzenie, leci orcza szyja.
Obok znów Mataichi, jest Pantomas drugi,
Przed nimi się ustawił szpaler orków długi.
Niby smok ku nim idzie zbrojony żelazem,
Mataichi zamierzył się ogromnym głazem
I cisnął w czarną głowę żelaznego smoka,
Rozleciała się głowa, trysnęła posoka.
Skoczyli z Phantomasem oraz z Behemotem,
Który zamiast topora wziął w ręce garotę.
Niby żniwiarz na polu, tak sobie poczyna,
Gdy szereg za szeregiem równo orków ścina.

Lecz te nie ustępują, już nowa gromada
Na czele z oficerem, co kiścieniem włada,
Wpada jak pocisk działa, krzycząc głośno: Ura!
Lecz naprzeciw im stoi groźna niczym chmura
Z gromem w oczach, twardością, męstwem oraz siłą
Dziewczyna jak malina, w ręku z groźną piłą.
Najtwardsze orcze serce tam zadrżeć musiało,
Gdy zobaczyli Liliel, i jej boskie ciało,
Piękne i niebezpieczne, jak czarna pantera
Piłą ostro machając na orków naciera.
Żadne zbroje nie chronią przed jej ostrą piłą
I tak kroiła orki, że aż było miło.
Jatkę tam urządziła napastnikom zdrowo
Jak w „Teksańskiej masakrze piłą łańcuchową ...”
Wszystkich pewnie w zagrodzie zaraz by pocięła,
Gdyby nie to, że nagle, o kół się potknęła
I wpadła pod wóz jakiś. To ją zratowało,
Ork jakiś cisnął dzidą, ledwo brakowało,
Dostałaby po głowie, wóz zadrżał od ciosu
Tak mocnego, że chwilę nie dobyła głosu,
Lecz po sekundzie drżenia, nadeszła odwaga.
Chwyciła dyszel wozu, niby wielka laga,
Tak zwijał się ów dyszel dłonią jej kręcony
Tłukąc orki zlęknione w wszystkie świata strony.

Jest na Żmudzi panienka szlachetnego rodu,
Co zwiedziła krainy Dalekiego Wschodu.
Indie najpierw przedziwne i żółte Kitaje
Oraz Nippon, gdzie drogą chodzą samuraje.
Właśnie stamtąd wróciła wraz ze swą kataną,
Gdy ją nagle obudził jakiś hałas rano.
Jegrów był to ów atak. Zerwała się z łoża,
Zerknęła przez okienko. Niczym fale morza,
Tylu wrogów Eyriahska za szybką dostrzegła,
Że zaś w sztukach bojowych bardzo była biegła,
Zaraz dziwnym szlafrokiem, który zwą kimono,
Okryła pierś i talię i uda i łono
I przed sień wyskoczyła widząc tutaj wroga,
Niszcząc go, jakby to był insekt, lub stonoga.
Srebrna klinga katany, niczym żmii głowa,
Tak szybka. Ten ucieka, tamten zaś się chowa.
Żaden z jegrów nie dotrwał, aż na sztabskaprala
Przyszła kolej o włosach wzburzonych, jak fala.
Ów sztabskapral uznany byłże za szermierza
Co walczy niczym burza i jak grom uderza.
Widząc, jak jego jegry padają jak muchy
Zawył niczym syrena i przyspieszył ruchy
Zamachnął się koncerzem i wysyczał ostro:
- Sztuki walki ćwiczyłem ze swą młodsza siostrą,
A więc nie mam skrupułów nawet odrobinę,
Czy ubijam faceta, czyli też dziewczynę.
Miał bowiem przekonanie, że ci jego ciecie
Padają, bo się boją przyłożyć kobiecie.
Lecz to błędna ocena guru sztabskaprali,
Gdyż wojacy co siły, walczyć próbowali,
Lecz gdzieżby nie sięgnęła straszliwa katana,
To albo troll uciekał, albo była rana.
Sztabskapral, co hiszpański wąsik wyhodował,
Myślał, że będzie łatwo dobyć Soplicowa,
A potem każe dziewkom pościągać rajtuzy.
Tymczasem jego plany waliły się w gruzy
Przez katanę Eyriahski. Toteż cały wściekły,
Nie patrząc, że mu resztki plutonu uciekły
Uniósł koncerz do góry i chcąc ciosem drwala
Tak silnym, że od niego trzęsłaby się sala
Przeciąć ją od samego czubka aż do dołu,
Tak jak masarz rozcina ubitego wołu.
Nagle stanął. Się wstrzymał, blednąc w swej postaci,
Bo Eyriahska odcięła mu guzik od gaci.
Kiedy zaś mu opadły spodnie, majtki całe,
To co się pokazało, było strasznie małe.
Próbował się zasłonić jednym swoim palcem,
Czerwony niczym indor, lecz był przecież w walce.
Tu koncerz, tutaj ręce, a tu jej katana
Oraz majtki, co spadły gdzieś mu na kolana.
I gdy ruszył rękami, spuścił koncerz znowu
Potknął się lecąc prosto za sienią do rowu.
Piękna zaś podróżniczka po krajach Orientu
Przyskoczyła do reszty. Jak szczury z okrętu
Próbowały wyskoczyć orki do ucieczki.
Ten pod płot, ten do rowu, a tamten do beczki.
Próbowały się ukryć: Ratuj się, kto może!
Eyriahska zaś kosiła ich jak rolnik zboże.

Hełm pruski miał na głowie jeden z ich kaprali
Krzyknął do swoich orków: Będą się was bali,
Jeżeli okrucieństwem wszystkich przebijecie.
Rozbić więc Soplicowo! Za mną moje ciecie!
Ruszyli jegrzy naprzód jak ogromna chmura,
Gdy przed nimi mignął cień Leoncoeura.
W każdej dłoni szabelka błyszczy stali mrozem,
Tu mignie, a tam przytnie, w oczach widać grozę
Taką, że gdy kto spojrzał prosto mu w źrenice
To nagle trząsł się cały i bladły mu lice.
Ork za orkiem, sztych, cięcie. Dopadł też kaprala,
Który silny potężnie wyrwał kawał bala
I zamierzył się groźnie, wielki niczym góra,
Lecz sprytu nie docenił Leoncoeura.
Kiedy kapral uderzył, tam już go nie było,
Lecz zaszedł jegra z boku. Impetem i siłą
Znalazł lukę w obronie, trafił pod kirysem.
Padł podoficer jegrów pod zielonym cisem
Tuż pod stopami Kerma, który walczył z boku,
Co wcześniej szedł do stajen, koniom dać obroku
I z tej racji miecz wierny zostawił w pokoju,
Lecz gdy wybuchła bitwa, chwycił widły z gnoju,
Co ktoś tam wbił przy stajni i pobiegł do boju.
Widzi, szlachcic się bije wśród orczego roju,
Wiec w sukurs mu przyskoczył nie czekając chwili
I razem pluton orków wspólnie przepędzili.

O wzroku rubinowy, pobłysku klejnocie,
O ciało posągowe, jak odlane w złocie,
O wargi delikatne, o ty, smukła ręko,
Co dzierżąc srebrny sztylet tniesz powietrze prędko,
By lśniący jego koniec odnalazł swą drogę,
Potem zaś krwią jegierską spłynął na podłogę.
Kaitlin w męskim ubiorzei jeździeckich butach,
O twarzy, co z marmuru wdzięcznie jest wykuta,
Rozprawiwszy się z orkiem spojrzała przed siebie
Stojąc na plecach jegra, który leżał w glebie.
Tu walka, a tam starcie, ale tuż za wałem
Szedł samotnie jegr jakiś w ręku z puginałem
Jego wzrok niczym skała, w spojrzeniu brak serca,
Bezlitosny pewnie to jakiś jest morderca,
Który właśnie przechodził obok wału grzbietu.
Kaitlin wyznaczyła go, jako cel sztyletu.
Przemknęła przez dziedziniec, stanęła za wozem,
Mając obok związane: krowę oraz kozę,
Co siano zajadały bitwą niewzruszone,
Tymczasem ów zabójca w ową zmierzał stronę.
Jakiś instynkt mu szepnął, że ktoś w niego mierzy,
Kaitlin zaś wyskoczyła, ile sił uderzy …
Lecz tamten niczym tancerz na królewskiej scenie
Sparował swym orężem owo uderzenie.
Skrzywił wargi okrutnie, uniósł bron pomału,
A potem zadźwięczało ostrze puginału.
Ale także dziewczyna klingą je chwyciła,
Czym tamtego zabójcę mocno zadziwiła.
- Jesteś dobra – tak szepnął – lecz to bez znaczenia.
Rzekł podobny szybkością do jaskółki cienia.
Cios, cios, cios! Ręka krwawi, cięta puginałem,
Lecz sztylet także zatrząsł jego własnym ciałem.
Chociaż ranił ja nieco ostrzem niczym brzytwa,
To padł pod jej sztyletem. Tak ujrzała Litwa,
Jak najgroźniejszy zbójca padł jak drzewo chore
Ścięte mocarną dłonią i drwala toporem.
Kaitlin swoją tymczasem rękę opatrzyła,
Lekko ranną. Szczęśliwie, lewa ona była.
Potem zaś niebezpieczna, niczym tygrysica,
Z uśmiechem na dziewczęcych, nieco bladych licach
Ruszyła znów do boju. Sztylet zawirował
Lśniąc blaskiem przeciw jegrom, wrogom Soplicowa.

Szlachcic z dziada pradziada uwielbiał żonglerkę
Jako hobby. Pochwycił miecze i manierkę,
I jak nie pośle w górę. Dłoń lewa pracuje,
A każdy mieczyk w górze niczym bąk wiruje,
Niby wąż się rozkręca, pręży oraz wije.
W prawicę wziął manierkę i małmazję pije.
- Masz potencjał – usłyszał – szanowny Sekalu -
Gdy żonglował mieczami, jakby był na balu,
A przecież bitwa wkoło, orki w krąg biegały,
Tymczasem imże Sekal zrobił psikus mały.
Czasem rzucił miecz w górę, a czasem do przodu,
I o ile ork jakiś nie zdążył dać chodu,
To taki miecz rzucony po nosie go pacał,
A potem jak bumerang znów do ręki wracał.
- Masz potencjał, technikę – Liliel powtórzyła
Słowa owe, gdy orka jakiegoś trafiła,
Który stał przy Sekalu i próbował z boku
Wrazić mu w ucho szczudło, korzystając z tłoku,
Całego zamieszania oraz bitwy gąszcza,
Ale Liliel dorwała go jak lew chrabąszcza.
Miast wziąć za pokonanie Sekala pochwały
Musiał, po ciosie Liliel, zwiewać póki cały.
A Liliel oraz Sekal, razem na tą chwilę,
Stawili czoło jegrów sakramenckiej sile.

Wtem wyszła Eleanor, niby lwica z buszu,
Która rusza na łowy pełna animuszu
Łącząc w swojej postawie siłę i urodę.
Jakiś jegr zapatrzony potknął się, wpadł w wodę
Gdy ją zoczył: powabną, prawie, że w negliżu,
Gdy wyszła z fińskiej łaźni przy jegrze w pobliżu
Odziana tylko w ręcznik, jak w grecką chlamidę.
Jegr kolejny osłupiał, po czym chwycił dzidę,
Chcąc postraszyć dziewczynę i łup zgarnąć słodki
Ale dostał po pysku, poleciał w paprotki.
Jednak resztką kondycji złapał ją w kolanie,
Uwielbiał bowiem z takim seksapilem panie.
A potem druga ręką sięgnął do jej pupy
Pomyślał, że ją złapie, weźmie do chałupy
Albo nielitościwie wciągnie za stodołę
Uprowadzi poigrać i spędzić wesołe
Chwile mając dziewczynę na swoje żądanie.
Rozmarzył się … lecz nagle dostał tęgie lanie.
Bo chociaż zawstydzona ręką na pośladku,
Zarumieniona w licach, dała mu po zadku,
I jeszcze jak nie trzaśnie w ucho tego pana,
Co śmiał sięgnąć do pupy oraz do kolana,
A potem przyłożyła solidnym kopniakiem.
Jegr upadł nieprzytomny i leżał pod krzakiem.

Dziewczyna na swej piersi ręcznik poprawiła,
Bo nieco się rozwiązał, nagle zobaczyła,
A potem przyskoczyła w dworzyszcza pokoje,
By przyodziać ubranie, włożyć hełm i zbroję,
Wziąć sztylet używany przez zacne przodkinie,
Przysięgając: Wraz z wami chwała nie zaginie!
Popatrzcie na mnie teraz tam z wysoka w chmurach
Jak staje z dzielnym sercem, krew z krwi waszej córa.
Skoczyła, atakuje, finta i blokada,
A potem nagle zwodem i ork jeden pada,
Potem drugi ... dwudziesty, już jej klinga błyska
Iskierkami odwagi, jak iskry z ogniska.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-01-2012 o 21:19.
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem