| ||
Jest to poprawiona i uzupełniona wersja tekstu, który ukazał się już w jednym z topiców forum. Ten „Pan Tadeusz” to wyraz sympatii do osób, z którymi gram oraz tych kilku, których sesje poczytuję sobie jako kawał niezłej lektury. Jednocześnie zakładam, ze całkiem możliwe... | ||
|
#71
Kelly
on
11-01-2012, 20:05
|
Natenczas Kutak chwycił, przy pasie zapięty, Swój miecz długi, stalowy, w ostrzu nieco ścięty. Uniósł go ponad głowę dzierżąc jak buławę, Krzyknął: Naprzód wojacy, za honor i sławę! I pomknął niczym burza, albo i dwie burze Poprzez gaj, pole, lasek, aż wpadł na podwórze, Gdzie właśnie pośród grozy strasznego horroru Pił, gwałcił i rabował pułk jegrów z Mordoru. Ork pierwszy z dzikim wrzaskiem na Kutaka ruszył, Lecz ten go swoim mieczem wnet pozbawił duszy. O wy czasy straszliwe, które pamiętacie Orków mordy ohydne i trolli postacie, Strojne w czarne mundury i złote lampasy, Guziki wysadzane, złociste kutasy, Pamiętajcie na zawsze spośród wszystkich ludzi Żyjących i na Litwie i na pięknej Żmudzi Bohaterów największych, tych córek i synów, Co to wielkich dowiedli swą dzielnością czynów. Kutak wpadł na podwórze, a któż za nim stoi? Jakiś mąż to straszliwy w szmelcowanej zbroi. Uniósł gdzieś na pół chwili żelazną przyłbicę, W oczach groźne płomienie, miota błyskawice Nie zląkł się ani chwili, kiedy wrogów mnogo Opadło go jak osy. Uśmiechnął się srogo. Miecz uniósł się w powietrzu, mocno stal świsnęła, Aż się kolumna orków od podmuchu zgięła. To Lukadepailuka, walczy z wrogiem hardo Swym szczerozłotym mieczem oraz halabardą. Obok skrzył w dłoni Obce Zahir w klindze zgięty, Ostry, jak kord tytanów, co ciął firmamenty, Za czasów starożytnych, podczas wojen bogów. Tak teraz wyskoczyła z kępy gęstych głogów Ciemnowłosa dziewczyna w przykusej tunice Z rumieńcem i odwagą zdobiącą jej lice. Co ciekawe, rzec mógłbyś, iż w rozbłysku słońca Tunika był nieco ... ciut prześwitująca. Czy to taki przypadek? Czy forma taktyki? Nieważne, grunt, że wielkie przyniosła wyniki. Bowiem troll co zamierzał stuknąć kogoś w głowę Zamarł, gębę rozdziawił. W piersi wyjątkowe Próbował był się wpatrzeć, póki mu Zahira Tak klinga nie zagrała, jak potrójna lira, Która syci powietrze ostrymi nutami, Tak mu ostrze błysnęło nagle przed oczami, A potem kolejnemu, atakując draba, Który stał i się gapił, niczym jakaś żaba. A ona niebezpieczna, piękna i kobieca, Z ciałem, które mężczyznę każdego podnieca, Zwinnym niczym kocica, prężnym oraz młodym Nagle się pośliznęła i wpadła do wody, Która opodal studni w dół się rozlewała. Zaskoczona upadkiem szybko się zerwała, Upaćkana co nieco oraz rozzłoszczona. Tymczasem się zebrała przy niej jegrów tona. Już pojąć ją w niewolę przeokrutną chcieli, Gdy Obce wyskoczyła z tej swojej kąpieli I jak im przyładuje Zahirem i kopem. Jegrzy w nogi, a Obce pobiegła ich tropem. W ręku jej delikatnym Zahir nie próżnował, Który ork mógł – uciekał lub się przed nią chował. Tymczasem nieco dalej bije się niewiasta, Co zamiast ostrej broni, wałek ma do ciasta. Z fechmistrzowską finezją dzielnie nim wywija I tłucze orki po łbach, po nosach, po szyjach. I każdy kto ją ujrzał tej szczęsnej godziny Równał ją do Samsona, co bił Filistyny. Major Płut, co odstawił był piwa antałek Podrapał się po głowie: Magiczny ma wałek! Oręż jej to odbierzcie! Dalejże no chłopy! Orków się zaroiło niemalże na kopy. Dziewczyna się ogania, wałkiem ostro siecze, Lecz orki wystawiają na nią srogie miecze. Ów złapie ją za bluzkę, a ów za spódnicę, Musiała się wycofać. Schwyciła miednicę. Jak tarczą się osłania, zbija orcze ciosy, A orki wrzask podniosły, krzycząc wniebogłosy: - Huhu, gwałcić, rabować, dorwiemy ją zara! Dziewczyna się obronić z wielkim trudem stara. I kiedy już myślała, że się nie obroni Tętent się na podwórzu rozległ kilku koni. - Już pędzimy Latilen! – Słychać znane głosy. Toż to nasi przybyli i zadają ciosy! Pierwszy strojny młodzieniec w czysto chińskim stroju I czapce mandaryna rzucił się do boju. Obok zaś spięła konia, skoczyła na wrogów, Niczym Freya za czasów wielkich wojen bogów, Dziewczyna z miną Marsa, a urodą Diany, Zbierając krwawe żniwo puściła się w tany. - Odysejo, Haelu – Dzięki za przybycie. Krzyknęła im Latilen, gdy wtem naraz skrycie, Jakiś troll znów od tyłu chciał jej wrazić widły, Co na nosie miał pypeć wielki i przebrzydły. Zadrżało serce w piersi u Latilen mężnej, Lecz nagle się rozległo świśnięcie potężne. Głowa trolla odcięta od ciosu topora. - Hm - stwierdził tak Arango. – Myślę, że już pora By ostrze me włączyło się w całą zabawę. Nie lubię, gdy ktoś obok zgarnia całą sławę. I rzucił się na orków dumny i zwycięski Szerząc swoim toporem najstraszliwsze klęski. Próbował mu się stawiać dowódca plutonu, Jednak Arango ciosy były jak ryk gromu, Co z siłą błyskawicy uderza w szczyt wzgórza, Kiedy niebo rozpala arcygroźna burza. Kilka kolejnych ciosów, topór nagle spada, A potem idzie ciało ubitego gada. A topór się uśmiecha, cały krwią pokryty, Szuka znów przeciwnika zabójstw wciąż niesyty. W sukni alabastrowej, tuż przy orczych zbirach Zza węgła nagle wyszła zadziwiona Mira. Gdy wyszła zrywać kwiatki, myśleć o chłopakach, Nie sądziła, że nagle będzie draka taka. Sam major do niej podszedł: Jam nie troll, nie kłamię! To tylko tak dla picu potrzebne przebranie. Przystojny facet ze mnie, choć ze mną na ganek, Bym mógł uszczknąć dziewictwa twego słodki wianek. Dziewczyna popatrzyła nań z pogardą, z góry, Wzrokiem, co gdyby trafił, rozkruszyłby mury. A potem białą rączką dała mu po pysku. Płut przeleciał przez folwark lądując na rżysku. Tuż obok niej są orki, Discordia ją broni, Karabelę srebrzystą dzierży w kształtnej dłoni. Jak kapelmistrz wywija z gracją swą batutą, Albo też jak mistrz Fidiasz, gdy miał w ręku dłuto, Z takim Discordia wdziękiem szablą swą wywija, Co jedno uderzenie, leci orcza szyja. Obok znów Mataichi, jest Pantomas drugi, Przed nimi się ustawił szpaler orków długi. Niby smok ku nim idzie zbrojony żelazem, Mataichi zamierzył się ogromnym głazem I cisnął w czarną głowę żelaznego smoka, Rozleciała się głowa, trysnęła posoka. Skoczyli z Phantomasem oraz z Behemotem, Który zamiast topora wziął w ręce garotę. Niby żniwiarz na polu, tak sobie poczyna, Gdy szereg za szeregiem równo orków ścina. Lecz te nie ustępują, już nowa gromada Na czele z oficerem, co kiścieniem włada, Wpada jak pocisk działa, krzycząc głośno: Ura! Lecz naprzeciw im stoi groźna niczym chmura Z gromem w oczach, twardością, męstwem oraz siłą Dziewczyna jak malina, w ręku z groźną piłą. Najtwardsze orcze serce tam zadrżeć musiało, Gdy zobaczyli Liliel, i jej boskie ciało, Piękne i niebezpieczne, jak czarna pantera Piłą ostro machając na orków naciera. Żadne zbroje nie chronią przed jej ostrą piłą I tak kroiła orki, że aż było miło. Jatkę tam urządziła napastnikom zdrowo Jak w „Teksańskiej masakrze piłą łańcuchową ...” Wszystkich pewnie w zagrodzie zaraz by pocięła, Gdyby nie to, że nagle, o kół się potknęła I wpadła pod wóz jakiś. To ją zratowało, Ork jakiś cisnął dzidą, ledwo brakowało, Dostałaby po głowie, wóz zadrżał od ciosu Tak mocnego, że chwilę nie dobyła głosu, Lecz po sekundzie drżenia, nadeszła odwaga. Chwyciła dyszel wozu, niby wielka laga, Tak zwijał się ów dyszel dłonią jej kręcony Tłukąc orki zlęknione w wszystkie świata strony. Jest na Żmudzi panienka szlachetnego rodu, Co zwiedziła krainy Dalekiego Wschodu. Indie najpierw przedziwne i żółte Kitaje Oraz Nippon, gdzie drogą chodzą samuraje. Właśnie stamtąd wróciła wraz ze swą kataną, Gdy ją nagle obudził jakiś hałas rano. Jegrów był to ów atak. Zerwała się z łoża, Zerknęła przez okienko. Niczym fale morza, Tylu wrogów Eyriahska za szybką dostrzegła, Że zaś w sztukach bojowych bardzo była biegła, Zaraz dziwnym szlafrokiem, który zwą kimono, Okryła pierś i talię i uda i łono I przed sień wyskoczyła widząc tutaj wroga, Niszcząc go, jakby to był insekt, lub stonoga. Srebrna klinga katany, niczym żmii głowa, Tak szybka. Ten ucieka, tamten zaś się chowa. Żaden z jegrów nie dotrwał, aż na sztabskaprala Przyszła kolej o włosach wzburzonych, jak fala. Ów sztabskapral uznany byłże za szermierza Co walczy niczym burza i jak grom uderza. Widząc, jak jego jegry padają jak muchy Zawył niczym syrena i przyspieszył ruchy Zamachnął się koncerzem i wysyczał ostro: - Sztuki walki ćwiczyłem ze swą młodsza siostrą, A więc nie mam skrupułów nawet odrobinę, Czy ubijam faceta, czyli też dziewczynę. Miał bowiem przekonanie, że ci jego ciecie Padają, bo się boją przyłożyć kobiecie. Lecz to błędna ocena guru sztabskaprali, Gdyż wojacy co siły, walczyć próbowali, Lecz gdzieżby nie sięgnęła straszliwa katana, To albo troll uciekał, albo była rana. Sztabskapral, co hiszpański wąsik wyhodował, Myślał, że będzie łatwo dobyć Soplicowa, A potem każe dziewkom pościągać rajtuzy. Tymczasem jego plany waliły się w gruzy Przez katanę Eyriahski. Toteż cały wściekły, Nie patrząc, że mu resztki plutonu uciekły Uniósł koncerz do góry i chcąc ciosem drwala Tak silnym, że od niego trzęsłaby się sala Przeciąć ją od samego czubka aż do dołu, Tak jak masarz rozcina ubitego wołu. Nagle stanął. Się wstrzymał, blednąc w swej postaci, Bo Eyriahska odcięła mu guzik od gaci. Kiedy zaś mu opadły spodnie, majtki całe, To co się pokazało, było strasznie małe. Próbował się zasłonić jednym swoim palcem, Czerwony niczym indor, lecz był przecież w walce. Tu koncerz, tutaj ręce, a tu jej katana Oraz majtki, co spadły gdzieś mu na kolana. I gdy ruszył rękami, spuścił koncerz znowu Potknął się lecąc prosto za sienią do rowu. Piękna zaś podróżniczka po krajach Orientu Przyskoczyła do reszty. Jak szczury z okrętu Próbowały wyskoczyć orki do ucieczki. Ten pod płot, ten do rowu, a tamten do beczki. Próbowały się ukryć: Ratuj się, kto może! Eyriahska zaś kosiła ich jak rolnik zboże. Hełm pruski miał na głowie jeden z ich kaprali Krzyknął do swoich orków: Będą się was bali, Jeżeli okrucieństwem wszystkich przebijecie. Rozbić więc Soplicowo! Za mną moje ciecie! Ruszyli jegrzy naprzód jak ogromna chmura, Gdy przed nimi mignął cień Leoncoeura. W każdej dłoni szabelka błyszczy stali mrozem, Tu mignie, a tam przytnie, w oczach widać grozę Taką, że gdy kto spojrzał prosto mu w źrenice To nagle trząsł się cały i bladły mu lice. Ork za orkiem, sztych, cięcie. Dopadł też kaprala, Który silny potężnie wyrwał kawał bala I zamierzył się groźnie, wielki niczym góra, Lecz sprytu nie docenił Leoncoeura. Kiedy kapral uderzył, tam już go nie było, Lecz zaszedł jegra z boku. Impetem i siłą Znalazł lukę w obronie, trafił pod kirysem. Padł podoficer jegrów pod zielonym cisem Tuż pod stopami Kerma, który walczył z boku, Co wcześniej szedł do stajen, koniom dać obroku I z tej racji miecz wierny zostawił w pokoju, Lecz gdy wybuchła bitwa, chwycił widły z gnoju, Co ktoś tam wbił przy stajni i pobiegł do boju. Widzi, szlachcic się bije wśród orczego roju, Wiec w sukurs mu przyskoczył nie czekając chwili I razem pluton orków wspólnie przepędzili. O wzroku rubinowy, pobłysku klejnocie, O ciało posągowe, jak odlane w złocie, O wargi delikatne, o ty, smukła ręko, Co dzierżąc srebrny sztylet tniesz powietrze prędko, By lśniący jego koniec odnalazł swą drogę, Potem zaś krwią jegierską spłynął na podłogę. Kaitlin w męskim ubiorzei jeździeckich butach, O twarzy, co z marmuru wdzięcznie jest wykuta, Rozprawiwszy się z orkiem spojrzała przed siebie Stojąc na plecach jegra, który leżał w glebie. Tu walka, a tam starcie, ale tuż za wałem Szedł samotnie jegr jakiś w ręku z puginałem Jego wzrok niczym skała, w spojrzeniu brak serca, Bezlitosny pewnie to jakiś jest morderca, Który właśnie przechodził obok wału grzbietu. Kaitlin wyznaczyła go, jako cel sztyletu. Przemknęła przez dziedziniec, stanęła za wozem, Mając obok związane: krowę oraz kozę, Co siano zajadały bitwą niewzruszone, Tymczasem ów zabójca w ową zmierzał stronę. Jakiś instynkt mu szepnął, że ktoś w niego mierzy, Kaitlin zaś wyskoczyła, ile sił uderzy … Lecz tamten niczym tancerz na królewskiej scenie Sparował swym orężem owo uderzenie. Skrzywił wargi okrutnie, uniósł bron pomału, A potem zadźwięczało ostrze puginału. Ale także dziewczyna klingą je chwyciła, Czym tamtego zabójcę mocno zadziwiła. - Jesteś dobra – tak szepnął – lecz to bez znaczenia. Rzekł podobny szybkością do jaskółki cienia. Cios, cios, cios! Ręka krwawi, cięta puginałem, Lecz sztylet także zatrząsł jego własnym ciałem. Chociaż ranił ja nieco ostrzem niczym brzytwa, To padł pod jej sztyletem. Tak ujrzała Litwa, Jak najgroźniejszy zbójca padł jak drzewo chore Ścięte mocarną dłonią i drwala toporem. Kaitlin swoją tymczasem rękę opatrzyła, Lekko ranną. Szczęśliwie, lewa ona była. Potem zaś niebezpieczna, niczym tygrysica, Z uśmiechem na dziewczęcych, nieco bladych licach Ruszyła znów do boju. Sztylet zawirował Lśniąc blaskiem przeciw jegrom, wrogom Soplicowa. Szlachcic z dziada pradziada uwielbiał żonglerkę Jako hobby. Pochwycił miecze i manierkę, I jak nie pośle w górę. Dłoń lewa pracuje, A każdy mieczyk w górze niczym bąk wiruje, Niby wąż się rozkręca, pręży oraz wije. W prawicę wziął manierkę i małmazję pije. - Masz potencjał – usłyszał – szanowny Sekalu - Gdy żonglował mieczami, jakby był na balu, A przecież bitwa wkoło, orki w krąg biegały, Tymczasem imże Sekal zrobił psikus mały. Czasem rzucił miecz w górę, a czasem do przodu, I o ile ork jakiś nie zdążył dać chodu, To taki miecz rzucony po nosie go pacał, A potem jak bumerang znów do ręki wracał. - Masz potencjał, technikę – Liliel powtórzyła Słowa owe, gdy orka jakiegoś trafiła, Który stał przy Sekalu i próbował z boku Wrazić mu w ucho szczudło, korzystając z tłoku, Całego zamieszania oraz bitwy gąszcza, Ale Liliel dorwała go jak lew chrabąszcza. Miast wziąć za pokonanie Sekala pochwały Musiał, po ciosie Liliel, zwiewać póki cały. A Liliel oraz Sekal, razem na tą chwilę, Stawili czoło jegrów sakramenckiej sile. Wtem wyszła Eleanor, niby lwica z buszu, Która rusza na łowy pełna animuszu Łącząc w swojej postawie siłę i urodę. Jakiś jegr zapatrzony potknął się, wpadł w wodę Gdy ją zoczył: powabną, prawie, że w negliżu, Gdy wyszła z fińskiej łaźni przy jegrze w pobliżu Odziana tylko w ręcznik, jak w grecką chlamidę. Jegr kolejny osłupiał, po czym chwycił dzidę, Chcąc postraszyć dziewczynę i łup zgarnąć słodki Ale dostał po pysku, poleciał w paprotki. Jednak resztką kondycji złapał ją w kolanie, Uwielbiał bowiem z takim seksapilem panie. A potem druga ręką sięgnął do jej pupy Pomyślał, że ją złapie, weźmie do chałupy Albo nielitościwie wciągnie za stodołę Uprowadzi poigrać i spędzić wesołe Chwile mając dziewczynę na swoje żądanie. Rozmarzył się … lecz nagle dostał tęgie lanie. Bo chociaż zawstydzona ręką na pośladku, Zarumieniona w licach, dała mu po zadku, I jeszcze jak nie trzaśnie w ucho tego pana, Co śmiał sięgnąć do pupy oraz do kolana, A potem przyłożyła solidnym kopniakiem. Jegr upadł nieprzytomny i leżał pod krzakiem. Dziewczyna na swej piersi ręcznik poprawiła, Bo nieco się rozwiązał, nagle zobaczyła, A potem przyskoczyła w dworzyszcza pokoje, By przyodziać ubranie, włożyć hełm i zbroję, Wziąć sztylet używany przez zacne przodkinie, Przysięgając: Wraz z wami chwała nie zaginie! Popatrzcie na mnie teraz tam z wysoka w chmurach Jak staje z dzielnym sercem, krew z krwi waszej córa. Skoczyła, atakuje, finta i blokada, A potem nagle zwodem i ork jeden pada, Potem drugi ... dwudziesty, już jej klinga błyska Iskierkami odwagi, jak iskry z ogniska. |
Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-01-2012 o 21:19.
|
#72
Kelly
on
11-01-2012, 20:07
|
Discordia, która właśnie cios zadała taki, Że trollowi z przeciwka wypróżniło flaki Dziwiąc się wyskoczyła na drewnianą furę, By lepiej widzieć orka lecącego w górę. - Czyżby orki latały? – Wpadła w namysł długi, Bowiem zaraz po pierwszym, wnet poleciał drugi. Lecz orki nie latają, jednak jednym z gości, Co to do Soplicowa, przybył był z grzeczności Hael - mistrz karateka, z Chin się zjawił prosto, Gdy go orki wkurzyły, zabrał się na ostro. Lat naście tam trenując świetne miał wyniki Studiując wszystkie tajne, prastare techniki. Stąd właśnie to latanie, walił orki w szczęki, Używając do tego wibrującej ręki. - Hael sobie poradzi. I to całkiem spoko – Pomyślała Discordia kopiąc trolla w oko. Troll zawył, gdy mu oko właśnie w tej minucie Białym śluzem kapało po Discordii bucie. Wysłanie przez Haela orków na orbitę Również przez Phantomasa zostało odkryte. Gdy to ujrzał po rozum udał się do głowy, Wymontował ze studni wielki wał korbowy. Gdy ork się jakiś zbliżył, Phantomas się zmierzył I niczym błyskawica, z całych sił uderzył. Jak ptak ork poszybował, lecąc prosto w Słońce, Tak zrodził się cios słynny, korby wibrującej. - Każdy swą ma technikę – Mira pomyślała, Gdy przez orki została otoczona cała: - Ależ drodzy panowie, co wy? Na dziewczynę? Wiem, że macie ochotę igrać odrobinę. Izba jest tu przytulna zaraz obok właśnie, Lecz jam biedna samotna, a was paręnaście. W tak dużej grupie żaden związek się nie klei, A chcecie się zabawić, chodźcie po kolei. - Dobra! – orki krzyknęły. – Pierwszy idzie który, Poznać żar boskich kształtów tej słowiańskiej córy? - Ja, ja! – każdy zakrzyknął – Nie ty, lecz ja idę. Jeden drugiemu nagle w plecy wetknął dzidę, Ten nożem, a ten mieczem, ten szablą przywalił, Ten muszkiet naszykował, celował, wypalił. W ten sposób oddział orków obok Miry blisko Zamienił się w walczące z sobą kłębowisko. Dziewczyna widząc bójkę, wpadła w namysł krótki, - Jaka łatwa robota, ale to są głupki! Wreszcie ork co zwyciężył, znalazł się na górze Bez oka, zakrwawiony, w starganym mundurze: - Hehe, reszta nie żyje, mam prawo do ciebie Chodź dziewczyno do izby. Będzie nam jak w niebie. Lecz Mira, jak to czynią wszystkie piękne panie Wygięła lekko wargę: Wiesz, zmieniłam zdanie. Ork spytał: Więc walczyłem tutaj nadaremno? Lecz Mira słodko rzekła: Kobieta jest zmienną. Za zwycięstwo nagrodę będziesz miał uczciwą, Twoi kumple nie żyją, ty zaś ujdziesz żywo. Ork rzucił się do przodu, lecz dziewczyna mądra Wiedziała co ma robić. Kopnęła go w jądra. Piękną nóżką, w pończoszce, w złoconym trzewiku Trafiła go w dziesiątkę, ów narobił krzyku. Wił się, wył, ryczał, płakał, więc dziewczyna przeto Spytała: Co się stało? Stałem się kobietą! Bo to kop był straszliwy, taki jakich mało, Że co miał ork męskiego, wszystko się urwało. A Mira popatrzyła na orkową mękę Radząc mu współczująco: Ubierz się w sukienkę. Natomiast nie sukienkę, ale miał spódnicę, Pomimo to nikt by go nie wziął za dziewicę, Bo owłosione nogi, twarda, męska klata I rapier co przy pasie mu na rapciach lata, Highlander z Szkocji rodem w narodowym stroju Kiltem zwanym, jak burza, rzucił się do boju. Patrzcie żmudzkie narody i litewskie ludy, Gdy szkockie zadźwięczały swą melodią dudy, Rzucił się tam na jegrów ze swoim rapierem, Jak William, co go w Szkocji zowią bohaterem, Jak król Dawid, pogromca i zwycięzca wojny, Tak Highlander uderzył swym rapierem zbrojny. Kto uciekał, był cały, lecz ten kto próbował Oprzeć mu się się w dziedzińcach cnego Soplicowa, Ujrzał, czemu Highlander dzierży nici sławy, Gdy wychodził spod klingi jego haggis krwawy. Ubrana tylko w stanik, przepaskę biodrową, Nader skąpą, rzec można, i dać na to słowo, Że gdyby książę z bajki miał ją w swoim łóżku Nigdy by nie pomyślał o jakimś Kopciuszku. Jej oczy jak węgielki, bielą błyszczą kiełki, Jakbyś na krasnym szalu złożył dwie perełki. Chwyciła orka za kark, kiełki wbiła w żyłę, Aż wyssała mu z ciała całą jego siłę. Ktoś po włosku się ozwał tymi słowy: „Bella, Bellissima signora Midnight wampirella. Wyssany ork wydawał coraz słabsze jęki. Krople krwi skapywały na dziewczyny wdzięki, Stanik, piersi barwiły czerwoną purpurą, Tworząc na bladej skórze mozaikę ponurą. Ork pierwszy odrzucony, wnet chwycony drugi. Z szyi mu pofrunęły krwi czerwonej smugi. I głośno poleciały w górę brawa liczne Wyssanie bowiem było to patriotyczne. Ponadto chłopcy mieli radość niebywałą Obserwując jej niemal obnażone ciało, Zwłaszcza, że gdy chwyciła ją bitwy gorączka Lekko się obsunęły stanika ramiączka I choć je poprawiła od razu czym prędzej, To zdołała pokazać, no ... troszeczkę więcej. Nagle słońce zasłonił cień jakiś na górze, W sailorkowym to była dziewczyna mundurze. Na wysokim stanęła szczycie kalenicy, Trochę jej figi było widać spod spódnicy. Orkom oczy zabłysły na takie widoki, Dziewczyna się rękami ujęła pod boki, Potem chwyciła różdżkę, zaczęła zaklęcie, Obróciła pięć razy się na lewej pięcie, Potem znowu na prawej i dwa piruety Plisowana spódniczka u owej kobiety Wirowała jak fryga, kiedy właśnie Nami W orki zaczęła ciskać swymi zaklęciami, Które rwały im głowy i łamały kości, A ona zapewniała: Czynię to z miłości, W piękno i sprawiedliwość także jestem szczodra, Zrozumcie, was zabijam dla waszego dobra. Przy oborze, za stajnią, gdzie psia stoi buda - Popatrzcie na Latilen! Córka Robin Hooda! Wałek za pas włożyła, szlachetnej postawy Widać rodu zacnego i niemałej sławy, Cała w zieleń odziana, z cisu łuk uniosła, Jak lilia delikatna, jak słonecznik rosła. W ciżbę wrogów leciała wciąż za strzałą strzała, W jej ręku niczym lutnia, tak cięciwa grała. Na przykład pierwszy pocisk w orka pomknął prędko, Co ryczał gromkim basem, wnet zaśpiewał cienko. A jeśli który z orków uciekł przed jej strzałą, Brała swój super-wałek. Z siłą niebywałą Cios wtedy zadawała, po nosie, po głowie W ten sposób położyła orków całe mrowie. Pewien jegrów porucznik miał zmysły taktyczne, Które odkrył studiując pisma zagraniczne Takiego „CKM-a”, alboli „Hustlera”. Koncept wpadł mu do głowy, pluton orków zbiera I prowadzi przez gaje atakując z flanki. Kiedy już zobaczyli folwarczne krużganki Już się z gąską witali, wleźli na podwórze Przez dziurę wywaloną w soplicowkim murze, Gdy zaświszczał nad nimi nagle miecz Yarota, Aż jegrom do ataku odeszła ochota, Widząc cnego rycerza, jak wznosił swe ostrze I spuścił je tak szybko, że nie mogły dostrzec Orki tego machnięcia, które w nie trafiło Prowadzone z impetem oraz znaczną siłą. A potem znów kolejne. Próbują blokować Jedni, natomiast drudzy pragną znów się schować, Czując że nie odstoją zdolnościom rycerza, Co niby błyskawica, tak świetnie uderza. Wreszcie pluton się rozpadł, niczym stado gęsie. Każdy ork uciekając ze strachu się trzęsie, Biegnąc przez gaik, strumyk, po leśnych wykrotach, Ścigany świstem miecza rycerza Yarota. Właśnie siedział na drzewie oraz zbijał bąki Obserwując, jak seksem bawią się biedronki, Kiedy palbę usłyszał. W Soplicowie bitwa. Zaraz z jego kieszeni wyskoczyła brzytwa, Bo Marrrt balwierz był wściekły na te wszystkie nacje, Które mu przeszkadzają czynić obserwacje Biedronek, bowiem można bez żadnej przesady, Powiedzieć, że uwielbiał właśnie te owady. Popędził więc do dworu i widzi za rogiem Jegra: O, ty! Zadarłeś dziś z entomologiem! – Tak mu krzyknął w twarz prosto. Zajaśniała brzytwa, I Polska nie widziała, ani zacna Litwa Tak straszliwego ciosu, który zmiótł żołnierza, A Marrrt się nie zatrzymał. Ramię wzniósł. Uderza. I kolejny jegr pada, a on dalej leci. I dziwili się starcy, zdumiewały dzieci Widząc, jak to w powietrzu ostra brzytwa śwista, Jak tłum orków wycina ten zacny hobbysta. Doktor Hyde stanął z boku, strzelił sobie setę, Potem zaś dziabnął orka w pośladki lancetem. Ten upadł głośno krzycząc na dół na murawę, A doktor jeszcze w tyłek wsadził mu strzykawę I ork, co był się bronił oraz krzyczał srogo, Usiadł najpierw na trawie, uśmiechnął się błogo. Potem zaś, by dopełnić cały nastrój słodki, Zaczął zrywać kaczeńce, fiołki i stokrotki. Jakie to w tej strzykawce były czary - mary, Że ork się uspokoił, Trudno rzec. Ofiary Następnej doktor szukał, gdy pierwszego sprawił, Lecz nagle wróg potężny z boku się pojawił. Ork to wielki jak góra, groźny i paskudny, Sam zapach jego mierził, bo taki był brudny, Oczy małe, kaprawe, nochal niby klucha, Gęba z żółtymi kłami od ucha do ucha. Machnął ork aby użyć swojego kiścienia, Huknął obok doktora. Zatrzęsła się ziemia. Lecz wtedy na twarz jego, nagle wszedł skurcz bólu. Obok stała dziewczyna z lewą macką Cthulhu. Pewną dłonią Redone, silnie ją trzymała I jako bicz niezwykły wprawnie używała. Macka zaś się zwijała i kręciła młyńce, Groźna jak szarżujące w lesie dwa odyńce, Wydzielała mrocznego poblasku poświatę. Jakiż kontrast to między dziewczyną i batem! Między piękną brunetką oraz jej batogiem, Którym się rozprawiła właśnie z owym wrogiem, Wcześniej uderzającym prosto na doktora. Trzaśnięty ork poleciał prosto do bajora. Kilku innych zaznało także owej męki, Bo im się spodobały tej dziewczyny wdzięki I na sianku z nią chcieli zrobić bara-bara, Lecz spotkała ich za to sprawiedliwa kara. Podeszli, byli do niej niemalże w pół drogi, Gdy zaszumiał w powietrzu nagle bicz złowrogi, Aż orki zakrzyknęły: och, nam dzisiaj gorze, Gdy lądowały jeden za drugim w bajorze. Wybuchło zamieszanie nagle za bramami, Tam bowiem stał właściciel Sklepu z horrorami. Wojownik oraz pisarz, bajarz nad bajarze, Wystarczy do ksiąg jego czytać komentarze, By widzieć, jak nabywcy, w owym właśnie sklepie, Twierdzą: niż u Armiela, nigdzie nie ma lepiej. Wróćmy jednak do bitwy: tu Armiel, tam orki Wyciągają rapiery, dzidy i toporki, Groźnymi miny straszą, gdy wtem Armiel z wora Sięgnął oraz wydobył strasznego horrora, Któren tak na nich spojrzał, w sposób taki srogi, Że orki, chociaż dzielne, zadrżały im nogi. Pobledły, broń rzuciły, wpadły w sidła strachu, Ktoś jak struś chciał wpakować głowę swą do piachu, Inny wlazł do koryta, ów na rzewną nutę Zaczął piać oraz twierdzić, że stał się kogutem, Ten zmartwiał, wlazł pod ławę, ten skoczył do pralki, Lecz żaden z nich nie podjął więcej żadnej walki. Od tego to momentu, kiedy orcze dziecię Zbytnio się rozbrykało, czy w zimie, czy w lecie, Jego mama nie mogąc znieść już bólu głowy: Krzyczała, że pożyczy worek horrorowy. Nie wiemy oczywiście, czy to prawda cała, Lecz ponoć na orczęta taka groźba działa. Wtem nowy oddział trolli wylazł nagle z boru Zbyt głupich, żeby bać się jakiegoś horroru, Lecz w bitwie jak to bywa idąc za koleją, Zjawił się nagle kowboj, słynny Campo Viejo W swoim wielkim sombrero, z spojrzeniem zuchwałym, Tak przystojny, że panie przy nim nie raz mdlały. I właśnie to dlatego musiał zwiać z Meksyku Po jakimś ryzykownym, słodkim fiku miku. Czemu przybył na Litwę? Któż to wiedzieć może, Pewnie uznał, że panny tu nadzwyczaj hoże. Już chłopak się szykował, czarował spojrzeniem Kiedy troll jakiś nagle chciał go pacnąć w ciemię, Zaś inny się zamierzył wielgachną siekierą, Campo Viejo był jednak świetnym pistolero Dwie kabury, dwie spluwy, co huknęły grzmotem Wybijając tym orkom do walki ochotę. Kowboj miał bystre oko niczym sokolica, Ziarnka piasku policzyć na tafli księżyca Mógłby, nawet najmniejsze, gdyby mu się chciało, Doliczmy jeszcze ręki sprawność niebywałą, Które razem dawały strzeleckiego asa. Dwa pistolce w kaburach skórzanego pasa Wystrzeliły powtórnie, pocisk za pociskiem. Zapach prochu, zahuczał wystrzał z ognia błyskiem Na co trolle rzuciły się w tył do ucieczki Bojąc się, by z nich kowboj nie przyrządził sieczki. |
Ostatnio edytowane przez Kelly : 06-09-2012 o 13:01.
|
#73
Kelly
on
11-01-2012, 20:08
|
Jasna dama księżyca pewnie jest siostrzycą, Bo źrenice błyszczące oraz śnieżne lico, Twarz słodka, zapatrzona w dale horyzontu, Nagle Maura zjawiła się przed linią frontu. Niczym wiśnie soczyste, takie są jej usta, W ręku szabla turecka, zaś na głowie chusta, Na ramieniu papuga, która wrzeszczy: Hura! Żeglarskiego to rodu niewątpliwie córa, Zaś krasnolud by przysiągł na brodę swej matki, Iż spotkał w jej osobie ideał piratki. Szabla idzie do boju w rytm wrzasków papugi, Wnet jegr krzycząc dał tyły, po nim zaraz drugi, Inny skoczył do boju, lecz już jest blokada, Szczęk kling, szermierz szermierza, jak profesor bada, Gdyż przeciwnik piratki, co zaatakował, Był największym fechmistrzem od Wilna do Lwowa, Dlatego właśnie sądził, że łatwo zwycięży, Szpadą, co atakuje, niczym stado węży. Ale zwinna dziewczyna, jak się nie wyśliźnie Blokując szablą, potem kopiąc po słabiźnie, Że jegr co był oberwał, zaczął wrzeszczeć biadać, Uciekł na tyły, żeby sobie lód przykładać. Tu leci orcza ręka, tam gdzieś fruwa głowa, Do walki zaś zagrzewa muzyka bojowa. Grają ostro skrzypeczki, smyk po strunach śmiga, Pomiędzy walczącymi szybka niczym fryga Przymyka z wielkim wdziękiem i gracją dziewczyna. I wziąłbyś ją za Muzę, córkę Apollina, Która tutaj przybyła ze szczytu Parnasu, Albo za słodką driadę z litewskiego lasu, Tak wiotka i tak smukła, lico tak urocze. Właśnie trolla kopnęła prosto w jego krocze. Ten zawył, Asmorinne nie przerwała grania Przebiegła obok trolla, zgrabna niczym łania. Tu się schyli, tam skoczy, a tam znowu kopnie, Tu się schroni za drzewem, tam wejdzie na stopnie, I ciągle wydobywa dźwięk pięknej muzyki. Ma podbite gwoździami skórzane trzewiki, Bez strachu i obawy wchodzi w gąszcze bitwy, I nigdy nie myśleliby mieszkańcy Litwy, Żeby walkę prowadzić w dziwny sposób taki Łącząc z sobą muzykę i mocne kopniaki. Ciepła woda i wanna wykonana z miedzi. Och! Jakże się przyjemnie leży w niej i siedzi, Jak miło spędzać tutaj wieczory i ranki Myślała piękna Wenus, która z morskiej pianki Wyłoniła się z morza na cypryjskiej wodzie Albo MigdaelETher o Wenus urodzie, Która właśnie się myła w soplicowskiej łaźni Czując rozanielenie wewnątrz swojej jaźni. Zaskoczona strzałami nagle się zerwała Ukazując przed światem blask pięknego ciała, Zaledwie się ręcznikiem owinąć zdążyła Kiedy drzwi wywaliła, jakaś wroga siła. W pierwszej chwili był przestrach na dziewczyny liczku, Gdy orki wpadły krzycząc: Mamy cię króliczku! Lecz gdy wzrokiem wodziła po każdym straszydle Jeden, co chciał ja chwycić, śliznął się na mydle. Jak cyrkowiec wirując zaliczył wywrotkę, Dziewczyna zaś chwyciła do czyszczenia szczotkę, Jak go po łbie nie walnie! Nosa nie połamie, A potem nie przyłoży temu, co stał w bramie I jeszcze kilku innym. Taka była wściekła, Że przed jej straszną szczotka garść orków uciekła Wiedząc, ze gdy zostaną, czeka je zagłada, Lecz nagle usłyszała: Ręcznik ci opada! Poprawiła go szybko. – Dzięki ci za radę – Wyrzekła Merillowi, gdy wracał z obiadem, Bo miał chłopak zwyczaje starego żołnierza, Że wojak, kiedy syty, to lepiej uderza I żeby przeciw jegrom dać większego czadu, To pogonił do kuchni po porcje obiadu, Lecz gdy wracał się zdziwił, że w łaźni w pobliżu Bije się piękna panna prawie że w negliżu. Dziewczyna się przebrała w łaźni za kotarą, Merill zaś wyjął z pochwy swoją szablę starą, Wywinął kilka młyńców, trolle atakuje, Ruszył dziarsko do boju: Dam wam podli zbóje! Trafił kilku od razu, wokół pustkę szerzy I każdy o nim myślał: To kwiat wśród żołnierzy. Obok zaś Hawkeye walczy. Siły ma jastrzębie, Bo chłop jest krzepki w ręku oraz mocny w gębie, Co kiedyś udowodnił, kiedy przez noc całą Zwyciężył wśród strongmanów i popił gorzałą W takiej liczbie i mocy, ze podziw był szczery, Iż tego dokonują tylko bohatery.. I teraz też pokotem kładł orki na ziemię. Temu dał prztyczka w nosa, tego pstryknął w ciemię. Te prztyczki zaś, szturchnięcia takiej były mocy, Że trafiony ork leciał, jak strzelony z procy. Wśród ryzykownych rzeczy ta jest rzeczywiście: Przeszkadzać przy tworzeniu każdemu artyście. Bo kiedy się artyście taka chwila zdarzy, Choćby był pięknych aktów i gołych pejzaży Malarzem, albo twórcą płaskorzeźb na blatach Trzeba szybko uciekać gdzieś na koniec świata. Alathriel malowała na płótnie rabatki, Kiedy wpadł troll i krzyknął: Co za brzydkie kwiatki! Błysły w oczach dziewczyny wściekłości odmęty. Wiedziała, ze ma wielkie w malarstwie talenty, Rośliny były piękne, fiołki i pokrzywy. Troll po prostu się nie znał oraz był złośliwy. Najpierw go przykopała w okolice krocza, Potem farba przysnęła niemalże po oczach. Troll zaś, co pewnie myślał: Zaraz ją pochwycę! Zoczył nagle przed sobą wściekłą tygrysicę, Piękną i niebezpieczną, jak pędzlem wywija I trzepie go co chwila: to tyłek, to szyja. Pod gradem ciosów pędzla zwiał więc przestraszony I nigdy już nie wrócił w Soplicowa strony. Niedaleko spichlerzy nastąpiła era Nad plutonem orkowym przewag Travellera. Chłopak właśnie powrócił z prerii Ameryki, Gdzie walki tomahawkiem uczył się techniki, Który mu darowali Czejenów wodzowie. Teraz tym tomahawkiem tłukł orki po głowie. Machnął! Wokół powietrze zaświstało nagle, Niczym wicher na morzu, co napędza żagle Galeonów potężnych, zwiastując im burzę. Błyszczy tomahawk w dole, błyszczy i na górze, Z lewej, prawej, do przodu, Traveller szaleje, Przestraszone zaś orki wrzasły: Co się dzieje? Szczególnie, ze przy spichrzach ruszyła na boje W hełm dziadkowy odziana i husarską zbroję, Które szybko ubrała, gdy walkę zoczyła Cnej urody dziewczyna. Piękna oraz miła Sayane atakuje, ork się ostro ścieli, Skry błysły jak komety spod jej karabeli. A potem: Ognia! Ognia! Huczą bandolety. Ork wyskoczył był z butów, zostawił skarpety I uciekł widząc lufy z ogniem i ołowiem. Orki nie wytrzymały, choć ich było mrowie. Na próżno krzyczał kapral jegrom: Na pozycję! Orki oręż rzucały, oraz amunicję, By szybciej rejterować, uciekać na tyły, Aż nagle bandolety znowu wypaliły Dzielną ręką Sayane ostro celowały I jak skrzypki w orkiestrze, tak tu kule grały. A potem jeszcze Ryo wsparła się na szpadzie, Już krwiste blaski słońca cień purpury kładzie Na klindze, która nagle delikatną ręką, Wzniosła się błyskiem gromu i opadła prędko, Na jegra, który walcząc ze swą szerpentyną Próbował był jej nabić na policzku limo. Ale czy chłoptaś myślał, że choć odrobinę, Będzie w stanie powstrzymać tą ekstra dziewczynę, Co to i męstwo w piersi i dumnej postawy. Widać ród, że szlachetny, w zacnej glorii sławy, Bo tylko taki na świat mógł wydać dziewicę, Co bez zmrużenia oka spojrzała w krócicę, Prosto właśnie do lufy, która w nią mierzyła. Jegr spust nacisnął chybko, lecz kula chybiła, Ale szpada dziewczyny świsnęła za uchem, Obcinając od kapsla tej krócicy lufę, Zaś potem szerpentyne wytrącając z ręki. Jegr myślał, że już zaraz weźmie go na męki I żeby się ratować, niczym pełen trwogi Zając, skoczył do tyłu, wrzeszcząc: Wszyscy w nogi! Orki z samopałami, inne dzierżą miecze, To oddziałów szturmowych najpierwsze zaplecze. Wszyscy dobrze szkoleni, elitarna kadra, Pełni woli zwycięstwa, gdy dojrzeli Adra. Gościa, co to na Litwę przybył był z wieczora W roli korespondenta „Playboy Monitora”. Słyszał bowiem, że tutaj piękne są kobiety I chciał je opisywać do swojej gazety. Z niewiastami rzecz cała to była prawdziwa. Adr uczuł, że mu nagle notatki wyrywa Orka łapa potworna niszcząc jego pracę. Adr się wkurzył niezmiernie. Trzasnął jegra w glacę. Poczuł, ze gniew okrutnie silny w nim się wzbiera Na tych, co nie szanują pracy reportera. Tym bardziej, ze ork inny też nabrał ochoty Ponasiewać się z niego: Piszesz pan głupoty Dla gazety paryskiej, strasznego szmatławca. Adr wkurzony do reszty zrobił zeń latawca. Złapał go za ubranie, rzucił ponad domy, Jegrzy się nań rzucili. Myślał, że zgubiony Jest już prawie, gdy Liliel nagle się zjawiła, W jej ręku zawarczała supergroźna piła. Zawsze to lepiej w dwójkę prowadzić ataki. I tak jak król Jagiełło, kiedy bił Krzyżaki, Oraz Buffy, gdy dzielnie poskramia wampiry Tak ostro Adr i Liliel dali orkom wciry. Tymczasem na folwarku, tam gdzie wschodnia brama, Jechały trzy karety. Każda kierowana Przez stangreta sprawnego oraz zaprzężona W cztery konie arabskie z wstążką na ogonach. W karetach były damy oraz dżentelmeni, Soplicowo nawiedzić jechali, spragnieni Zabawy oraz tańca, też dobrej muzyki. Tymczasem na folwarku słychać strzały, krzyki I tam, gdzie urządzano przeważnie zabawy Solinarius pochwycił kawał wielkiej ławy I jak się nie zamachnie ... na prawo, na lewo. I gdyby tam nie rosło jabłonkowe drzewo, Które, gdy się zamachnął, powstrzymało ławę, Wszystkie orki by pewnie poleciały w trawę Rzucone do parteru owym silnym ciosem, Który by z nich uczynił potrawkę z bigosem. Lecz mimo, że zabrakło pełnego zamachu, Część orków broń rzuciła uciekając w strachu, Bowiem li mieli pecha, los czasem tak zdarza, Że folwarku wkurzyli cnego gospodarza. Lecz posiłki jegierskie nadeszły, niestety, I wtedy nadjechały owe trzy karety. Z pierwszej z nich wyskoczyła piękna, groźna Hija, Róg swej sukni uniosła, wachlarzem wywija Krzyknęła orkom głośno: Chłopcy, wam pokażę, Co to zadzierać z Hiją oraz jej wachlarzem! Bo wachlarz to był taki, jak w japońskich krajach I książkach o walecznych, dzielnych samurajach, Zrobiony z ozdobionej laką czystej stali, Co jak kogoś przykosi, to pewnie z nóg zwali. Machnęła i trafiła tuzin lub dziesięciu, Żaden zaś nie potrafił ustać po tym cięciu. Słodka niczym cukierek, albo dwa cukierki, W bryczesach oraz z kwiatkiem z lewej butonierki, Jej ostrogi błysnęły czystym srebra blaskiem I niczym błyskawica, która wali z trzaskiem Prosto w kurek na szczycie pałacowej wieży, Gdy burza, jak Wyrwidąb, mocą swą uderzy I pędzi przez powietrze, w swej niezwykłej sile Tak Karmelek wjechała na siwej kobyle Przed ganek na podwórze dostrzegając bitwę: Pomieszane oddziały: jegrów oraz Litwę. Przeto postanowiła wspomóc swych rodaków Tak jak to król Jagiełło, kiedyś bił Krzyżaków. Przystanęła chwilunię, podumała: Po co Mam tłuc się jakimś złomem, skoro mogę procą? Zeskoczyła w mig z siodła, stanęła przy wozie Jako nimfa w klasycznie erotycznej pozie. Ach wyglądała słodko i prawdziwie pięknie, Niczymże kwiat łąkowy seksownie ponętnie. Przeskoczyła furmankę, wyciągnęła procę I już w smukłych jej palcach karmelek trzepocze. Nasadziła go szybko. Och, jak wystrzeliła! Trafiając tym karmelkiem orka powaliła. Za nim zaś kolejnego i czy ktoś uwierzy? Nim chwilka nie minęła, pluton orków leży. Orki przestraszone zaś, krzyk podniosły wielki: - Ratujcie! Atakują strzelane karmelki. Zrejterowały potem uciekając zdrowo Ścigane nieustannie bronią karmelkową. |
Ostatnio edytowane przez Kelly : 18-10-2013 o 23:04.
|
#74
Kelly
on
11-01-2012, 20:10
|
Lilith wyszła z karety. – Co to za hałasy? Jegr jakiś skoczył na nią. – Trudno, takie czasy, Że szlachcianka, chociaż jej wadzi przy sukience Szabelka, musi ją mieć i dzierżyć w swej ręce. Jak strzeli jegra szablą! Ręce mu połamie! - Pamiętaj, szanuj zawsze delikatne panie! Po takiejże nauce jegr się poczuł słaby I uciekł do Afryki badać baobaby. A Lilith kolejnemu przyłożyła zdrowo Aż ork zwiał pokonany siłą i wymową, Pokonując w ucieczce kolejne zakręty Myślał, że przekonują go te argumenty. Bo siłę argumentów Lilith stanowiły To, że za nimi zawsze stał argument siły, Otoczony w dodatku nimbem kobiecości. Ork mógł tylko się wściekać i zatupać w złości I niczym Maks z „Seksmisji” powtarzać: Niestety, Że poddaje się, skoro biją go kobiety. Wernachien także wyszła w atłasowej sukni. Widzi jak atakują orkowie okrutni Całymi plutonami, ale jej odwagi Dodały soplicowskiej młodzieży przewagi. Zawsze, gdy nasz wygrywa to jest sprawa miła, Zwłaszcza, że wojsk jegierskich była spora siła. Wtem pewien ork, co dyszał z gęby alkoholem, Skoczył na nią, lecz ona wtedy parasolem Białym, damskim, jedwabnym i przeciwsłonecznym Wykonała klasycznie kontratak skuteczny I jak mu po policzku nie przywali nagle. Ork padł jak karawela, która traci żagle I bezwładnie się zdaje na łaskawość burzy, Tak ork poleciał z hukiem i leżał w kałuży. Ruszyła na kolejnych mówiąc sobie: Wolę Od sztuki walki szablą, walkę parasolem. Co wnet udowodniła kilku rozkładając, Aż niejeden ork uciekł szybko niczym zając, Zwłaszcza, że jeden młodzian z tytułem barona Przyszedł w sukurs dziewczynie. Siła Avarona, Maestria walki szpadą i odwaga w starciu Dodały nowy impuls owemu natarciu. Finta, cięcie, parada, potem dwa układy, Tańczyły orki tango na ostrzu tej szpady. Przy tym MigdaelETher w taniec się włączyła, Co ze swą straszną szczotką z łaźni wyskoczyła, Ubrana w wpasowanym ciasno gorseciku, Suknię szkarłatną w dole, a ciemną w staniku. Zobaczywszy, że właśnie zjechały kolaski, Z których wyszli chłopaki oraz ładne laski I nagły napad wrogów na szlachtę przybyłą, Która walczyć poczęła z tą orkową siłą, Skoczyła w bitwę tuż przy Avarona szpadzie, Która też się sprawiała niczym człowiek w sadzie Strząsający bez trudu plon jabłek dojrzały, Jednak orków tu przybył wszak oddział niemały. Pomimo sił i męstwa wrogów całe chmary Obrońców by przykryły. Nagle czary – mary Wstrząsnęły Soplicowem. Jak wielka stodoła Tyle, że latająca, bez sań i bez koła Coś majtało w powietrzu i zrzucało bomby. Orki sztandar podniosły, zatrąbiły trąby, Sierżant jegrów przyłożył był do oka lupę. Popatrzył i się zdumiał. Zobaczył chałupę, Pod którą wiklinowy kosz był doczepiony. - Co to jest? – Ork nie wiedział, czymże są balony, Ratkin zaś w tym balonie trochę miał gotowych Bomb, które im z gondoli rozrzucał na głowy. Orkom wpierw dodawały sztandar i orkiestra Ducha. Szyk utrzymali. Ratkin więc im ekstra Przyładował granatów na owe pozycje. Wtem coś jak nie huknęło! Trafił w amunicję, Którą w wozie ciągnęły mundurowe trolle. Tymczasem podporucznik wziął trzeźwiące sole, Bo po bombach Ratkina trząsł się w strachu cały, Język mu skołowaciał, ręce mocno drżały. Gdy sole zadziałały przynajmniej na tyle, Że mógł się opanować, pluton już o milę Jego zwiewał, więc poszedł za owym przykładem. Uciekał z Soplicowa jabłoniowym sadem. Wraz z nim dawała drała grupa orków wielka, Xawante ich ścigała, piękna tropicielka, Która ponad sukienkę zawsze przedkładała Spodnie oraz kubraczek wokół swego ciała, Podróżnicze trzewiki oraz czapkę z piórem. Uwielbiała się wkręcać w każdą awanturę, Bitwa zaś w Soplicowie była sporą gratką, Która się przytrafiała niewymownie rzadko. Pod jabłonią orki się jakoś pozbierały. - Uciekać, czy się bronić? – Tak debatowały. I wtedy niczym piorun, wśród owej narady Zjawiła się Xawante, niczym że zagłady Bogini, albo wojny budząc przerażenie. Część orków przestraszona upadła na ziemię. A przecież była ładna, miała cudne liczko Dlatego ją nazwano Piękną Wędrowniczką, Czym słynęła szeroko, daleko wśród ludzi, Mieszkających na Litwie oraz pięknej Żmudzi. Orki nie przerażone były więc urodą Dziewczyny, która przecież wyglądała młodo, Ale jej gwałtownością i nagłym atakiem. Jakiś ork przestraszony schował się za krzakiem, Inny widząc: przed sobą ma tylko kobietę, Próbował się zastawić i bronić bagnetem, Lecz większość orczych jegrów dopadło zwątpienie - Uciekali, niektórzy padali na ziemię, Lub jak ów podporucznik, krzyczeli w tej chwili, Że ich właśnie wrogowie jacyś otoczyli. Xawante zaś po prostu dała tak im w skórę, Że wszyscy szybko zwiali za dziesiątą górę. Nieświadoma walk w dworze oraz zamieszania Cicho Milly siedziała w Świątyni Dumania Romans jakiś czytając rumiana z przejęcia, O tym, jak to księżniczka napotkała księcia, Wzięli ślub, lecz jej wiedźma odebrała męża I wreszcie zakończenie, gdy miłość zwycięża. Nagle dwa się zjawiły orki uzbrojone W muszkiety i koncerze na błysk naostrzone. Skoczyli na dziewczynę: Bierzmy ją do kata! Lecz ona szybko rzekła: Może o dukatach Zechcecie porozmawiać, o zacni wojacy? Skarb możecie tu zdobyć bez najmniejszej pracy. - Gadaj wszystko o złocie, to ocalisz życie! - O dzielni obermajstrzy, kopiec ten widzicie, Pod nim kufer wkopany z skarbem szczerozłotym. Dwa orki popędziły, gdy wspomniała o tym I dalejże no kopać, rozgrzebywać ziemię. Nagle jeden powiedział: Coś mnie gryzie w ciemię. - Ou! A mnie w rękę, nogę, w ucho. Stopa prawa! Nagle jakby poczuli, że rusza się trawa I po chwili już jasne było prawie wszystko, Że Milly ich wpuściła po prostu w mrowisko. Mrówcze wojsko, jak chmura do walki ruszyło, Widząc to orki zwiały, że aż się kurzyło. Świt się budził przepiękny, skowronki śpiewały, Kiedy Blaithinn znienacka obudziły strzały. Zerwała się i nocną zrzuciła koszulę, Gdy to naraz za oknem zaświszczały kule. Przyskoczyła do szafy jak wilczyca prędko, Swą nagość przyodziała bielizną, sukienką Tak zwiewną i promienną, że owego ranka, Każdy myślałby o niej: to słońca kapłanka, Zaś patrząc w piękne lice, wzrok was nie omami, Iż jest to baronessa, albo księżna pani. Pełna dumy rodowej i niewieścich wdzięków, Usłyszawszy na dworze grad strzałów i jęków, Pochwyciła pistolet dziedziczon po dziadku, Ubiła proch, włożyła kule na ostatku, Wychyliwszy się z okna, widzi jak ordyniec, Troll rasą i mundurem, biegnie przez dziedziniec. Patrząc na epolety tego harcownika Poznała oficera, pewnie porucznika, Co zwątpienie ujrzawszy w jegierskim szeregu, Skoczył, niczymże tygrys. Zerwał się do biegu I niczym samiec alfa, wódz wilczej watahy, Krzyknął: Mam was Litwini, mam was teraz Lachy! W ręku dzierżył puginał, za pasem pistolce, Bary niczym wieloryb, w nosie srebrne kolce I taka w nim energia była niebywała, Że szlachta soplicowska wraz się zawahała. Zwycięstwo nasze! - jegry zakrzyknęli chórem. Gdy wtem ujrzał porucznik pistoletu rurę. To Blaithinn, pełna czaru i odwagi dama, Naprzeciw porucznika przystanęła sama Pełna chłodnej powagi, bez dziewczęcych minek. I wszyscy już wiedzieli: będzie pojedynek. Kula przeciwko kuli, na dwa pistolety, Jeden w ręku mężczyzny, zaś jeden kobiety. Opuszczone do dołu, znaku czekające … Wtem bociek zaklekotał na pobliskiej łące, Dwie ręce się uniosły, jakby do sygnału, Kule z luf wytrysnęły, w jednym huku strzału. Blaithinn łabędzie piórko spadło z kapelusza, Porucznik zaś trafiony leży, się nie rusza, Zaś kiedy się poruszył, śmiesznie skrzywił główkę Wrzeszcząc straszliwym głosem: Stłukła mi piersiówkę! Bo trafiła w pierś strzałem precyzyjnym wielce, Nie wiedząc, że w kieszeni ma wódkę w butelce. Na jego pysku stało, jasno niczym słońce, Że środki mu potrzebne są dopingujące, A skoro mu je Blaithinn swym strzałem zniszczyła, Nagle cała odwaga wnet go opuściła I zamiast poprowadzić serię kontrataków, Przeciwko grupie dziewcząt oraz też chłopaków, Podwinąwszy ze strachu owłosiony ogon, Uciekł gdzieś w leśny ostęp, by pędzić samogon, Zaś jego trolle za nim porażone bólem, Gubiąc po drodze majtki, spodnie i koszule. Tak to ów pojedynek tam się skończył cudnie, Sławniejszy niż w westernie, tym w samo południe, Zaś Blaithinn dziewczę piękne, słodkie i urocze Pomyślało, że mogło mu celować w krocze. Kitsune był nazwany w Żmudzi Ostrym Lisem, Co zamiast szabli, miecza, wolał raczej spisę, Bo chociaż owe bronie całkiem są dostojne, Nie ma to jak wziąć spisę i nią toczyć wojnę, Potężne ma ratyszcze, ostrze niczym brzytwa, Co krwi łaknie niesyte, gdy nastaje bitwa. Naskoczył był na orki z boku z flanki lewej I najstarsi górale, co widzieli drzewiej Mocarzy i siłaczy, niczym wyrwidęby, Dziwili się, gdy z orków robił on otręby, Niby sprawny gospodarz tnący snopy w sieczkę, By ją później uklepać, ugnieść w wielką beczkę, Tak spod spisy fruwały to głowy, to nogi, Taki to rycerz spuszczał orkom łomot srogi. |
Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-01-2012 o 20:52.
|
#75
Kelly
on
11-01-2012, 20:11
|
Obok młyna dziewczyna przystanęła młoda, Gdzie kumkają ropuchy oraz pluszcze woda Swą siłą obracając kół młyńskich łopatki, Tam Efcia planowała obserwować kwiatki, Zwłaszcza lilie, co piękną kraszą rzekę bielą I z hiacyntem piękności tam koronę dzielą. Wtem przy niej się pojawił, orczy kapral wielki Ubrany w szarawary i czerwone szelki, Z klatą wielką jak góra, bicepsem jak skała, W lewej ręce pistolet, w prawej jakaś pała, W czapkę z daszkiem i szpicem modrą wystrojony, Na daszku zaś jegierskie kaprala pagony. Widząc Efcię przystanął, próbował się skupić Myśląc czy wychędożyć, czy też ukatrupić? Chociaż czyniąc to drugie to by była szkoda, Bo to zgrabna sylwetka i świetna uroda. - No, mała – tak zagadał. – Popatrz jakem jary. To rzekłszy zrzucił szelki i zdjął szarawary, Lecz zanim jeszcze zdążył rozebrać bieliznę To dziewczyna kopnęła go prosto w słabiznę. Zaklął cieniutkim głosem, zwalił się i leży Jednak za nim przybyło dwunastu żołnierzy. Widząc, że im dziewczyna skopała kaprala, Pierwszy jegr się uśmiechnął: Pójdziesz ze mną, lala. Bagnet ku niej skierował i wyciągnął szablę. - Cóż mam robić? – Myślała, aż tu wtedy nagle Dziwny świst z nieba spłynął. Spojrzeli do góry. Ujrzeli wiedźminowy cień Zapatashury, Który spadł na ofiary z nieba niczym sokół, Po dachu młyna przeszedł i wlazł na ostrokół Można przy tym powiedzieć bez żadnej przesady Niczymże ptak drapieżny runął z palisady Na jegrów, którzy Efcię otoczyli wkoło. Próbowała się bronić. Nie było wesoło, Bo tuzin na jednego, zwłaszcza na dziewczynę To za duża przewaga chyba odrobinę, Zapatashura jednak sieknął raz i drugi, Powietrze nagle cięły stali zimnej smugi. Obecni tam na miejscu orkowi wojacy Nie wrócili już więcej do jegierskiej pracy. Orki leżą, a oni już do przodu lecą, Zapatashura szybszy, wziął małe co nieco. Niczym Kubuś Puchatek wstrzyknął sobie w żyłę Wywar, który wiedźminom zawsze daje siłę. Biegnąc z Efcią pospołu przez folwark i pole Położyli kolejne orki czy też trolle. Lecz wkrótce nadciągnęła fala orków nowa. Otoczyli Kitsune, gdyby nie Krakova Rapier jak żądło szybki i jak żądło groźny, Który wokół roztaczał strachu zapach mroźny, Byłoby bardzo cienko, lecz razem skoczyli I kilka orków z przodu na ziemię zwalili. Potem się wycofali pod ścianę obory. Widząc, że wrogów idzie na nich tłumek spory Już się przyszykowali drogo sprzedać skóry. Krakov pod nosem nucił sobie marsz ponury, Kitsune także włączył się w owo śpiewanie, Kiedy tuż obok z boku zjawiły się panie: Helian oraz Almena, obydwie pod bronią, Dzierżąc tarcze, co każdą pierś mężną osłonią, Hełm na głowie, a tułów chroni pancerz srogi, Do tego zaś spódniczka, pod nią gołe nogi. I wszystko wyglądało, jak w antycznych czasach, Gdy Amazonek plemię chadzało po lasach. Mógłbyś przysiąc spojrzawszy na obie dziewczyny, Że stamtąd to przybyły właśnie w odwiedziny. Tajemnicą to pewnie zawsze już zostanie Skąd ów oręż pradawny wzięły obie panie, Ważniejsze jednak to jest, że jak go użyły, To żaden orczy wojak nie dawał im siły. Wtem trolle uderzyły z gaju obok młyna Idzie grupa jegierska niczymże lawina. Naprzeciwko tej ciżby stanęła samotnie, Urodziwa dziewczyna patrząc w wrogów sotnie, Które idą do szturmu pewne swej przewagi. Ach, ileż woli trzeba i ile odwagi, Żeby wytrwać tam w miejscu z miną niewzruszoną? Patrząc jak nieprzyjaciół się przybliża grono. Pomiędzy starym młynem, a główną stodołą Asenat dała odpór, bije jegrów wkoło. Ostro topór pracuje, bije miecz i laga, Dzielną ręką dzierżone, gdy w sercu odwaga. Lecz mimo tego męstwa nic nie będzie z tego Kiedy wrogów jest kupa, ze stu na jednego. I choć Asenat walczy, jak może się sroży, A co troll do niej dojdzie, kijem go położy Waląc niczym z armaty, albo i z rakiety. Lecz trolle prą do przodu. Już onej kobiety Odważnej oraz pięknej, jak lwica walczącej Nie widać w grupie jegrów, w przód postępującej. Asenat, choć przykryta jegierskim potokiem, Jeszcze walczy. Wzruszona dziewczyny widokiem Ku pomocy pobiegła specjalna drużyna Na jej czele Almena, boska heroina Z włócznią niczym Atena i piersiach w zbroicy Z oczu taki animusz, jak blask błyskawicy, Bije na przeciwników i wroga powala. Na niej się zatrzymała nieprzyjaciół fala. Ubrany w srebrnozłotą zbroję szmelcowaną Z Almeną dzielnie stawał sam rycerz Fabiano, Przy nim Blacker z koncerzem, Hollyorc za pasem Trzyma nóż oraz długą pochwę z kordelasem. I jak je chwyci w ręce, jak zawinie młyńca Rozciąłby trolla, orka, a nawet odyńca. Jeszcze Faurin ze szpadą, Vireless z toporem Niczym skała z granitu. - O! Tym jegrom gore! A trolle się rzuciły na nich bez wytchnienia, Pod stopami ich butów zatrzęsła się ziemia. Lecz sotnia jegrów biegnie, i klinem naciera, Gdy topór Virelessa i koncerz Blackera Wkoło zawirowały ze szpadą Faurina Ściana ostrzy szybuje, w krąg się trolli wcina, A potem niby ścina zboże żniwiarz kosą, Część padła, a część zwiała, gdzie oczy poniosą. Mijikai białowłosy o licu z popieli Rzucił się na dwóch jegrów, kiedy właśnie chcieli Almenie wsadzić z boku widły, czy ciupagę I trzeciego, co w ręku dzierżył wielką lagę. Dopadł prawie pierwszego, dziabnął go szabelką Lecz musiał się uchylić przed tym z pałą wielką. I gdy w jego już sercu wygasła nadzieja, Że obroni Almenę, usłyszał Szarleja, Który z dwoma sierpami, gałązką jemioły, Właśnie wkroczył do walki. Sokół nad sokoły! Wkurzony był na jegrów, bo owe gagadki Szturmując Soplicowo, podeptali kwiatki Na pięknej leśnej łące w okresie ochrony. Tego im nie darował, walczył jak szalony. A przy nich istne cuda wyczyniała kosa Trzymana w silnym ręku przez Toma Atosa, Którego ojciec walczył pod Racławicami Toteż syna nauczył, jak walczyć kosami. Teraz zaś jak nie dziabnie, jak nie przetnie pały, Aż troll olbrzymi zrobił się ze strachu mały. I wtedy by swej wagi nie odzyskał czasem Tom Atos go przycisnął i zdusił obcasem, A Mijikai i Szarlej - jego towarzyszy Niczym kot, który zręcznie łapie w izbie myszy. Także z dzidą skoczyła i pięknym uśmiechem, Którego urok jasny odbijał się echem Wśród kwiatów i ogrodów, od bratka do róży, Świeży jak brzask poranka po sztormowej burzy Hellian z zacną fantazją i piękną posturą. Już Hellian atakuje! Już są nasi górą! Już dzida gromi wroga, już klaskają ręce, A Hellian w półpancerzu i kusej sukience Zwija się jak z ogniska iskiereczki zwinne, Tuż przy niej ze skrzypkami swymi Asmorinne. W swych bucikach, z muzyką, piękna baletnica Chociaż od marszu trolli drżała kalenica Skoczyła w gąszcz do bitwy, w jegierskie oddziały I w tym tłumie, chaosie, wciąż jej skrzypki grały. Gdy pomiędzy trollami dostać się zdołała Do Asenat, która tam, była jeszcze cała. I razem się zaczęły bronić jak należy Asmorinne, Asenat, kwiat żeńskiej młodzieży. Almena oraz Hellian spojrzały na siebie Ruszyły do ataku dziewczynom w potrzebie. Za nimi z animuszem całe zgrupowanie Jak skoczyło do boju, dało trollom lanie. Tymczasem Eleanor z Sekala pomocą Zgrupowała pododdział za złotą karocą, Którą do Soplicowa wprzódy przyjechała. Przy niej Obce z Zahirem w krwi orkowej cała, Suarlik, która wyszła z ganka obok domu, Gdzie właśnie świętowała zdobycie dyplomu. A było co świętować, bowiem właśnie wprzódzi I w Polsce i na Litwie i we sławnej Żmudzi Na starych akademiach były Ewy córki, W takiej oto ilości, jak w Bangkoku Turki Jak kwiat niespotykany, przez mężczyzn ceniony, Którzy mądrej szukają oraz pięknej żony. I kiedy właśnie była z ganku wyskoczyła To na jegrów kaprala nagle natrafiła, Co celując dwururką, palec miał na spuście, Ale widząc dziewczynę, pragnął ją po biuście Szmyrgnąć. Flintę odrzucił, jakby była złomem I wtedy od Suarlik zarobił dyplomem. A dyplom był oprawion w drewno hebanowe, Jak trzasnęła nim orka, to ów stracił głowę. Obok Martha urocza o przepięknych włosach, Stała obok Falkona i Toma Atosa, W jednym ręku łuk dzierży, obok stoi dzida I powiedziałbyś: Oto sama Artemida, Co zstąpiła na Litwę ze szczytów Parnasu W zieleń skąpo odziana, jak władczyni lasu. O bystrym oku, celnym oraz pewnej dłoni, Nad nią jastrząb pikuje, swoją panią chroni. Obok oko Falkona na nią także zerka. Znajoma to zapewne, alboli partnerka. Obok ork! Skok i wypad. Falkon go usiecze. I na nic samopały i jegierskie miecze Na nic siły przeważne, na nic halabardy, Gdy naprzeciw im stanął Falkon, chłop tak twardy, Że jakby mu przywalić choćby i z armaty, To pocisk by się odbił z falkonowej klaty. Judeau dołączył także do drużyny I skoczył przy kimś jeszcze na jegierskie syny. Ostro mieczem wywinął, przy nim Obce włada Zahirem. Już ubiła jegierskiego gada. Ktoś krzyczy, krew wtryskuje, spada dzielne ramię, Nowy oddział jegierski, same ostre dranie, Na sumieniu mające wioski popalone, Mężczyzn wielu zabitych, a dziewki zgwałcone. Tom Atos oraz reszta już pędzi do przodu. Orki chwilę stanęły, potem dały chodu. Łuk Marthy, Zahir Obce, Suarlik z dyplomem, Tak rażą niby burza, co uderza gromem, Judeau i Falkon, trup się gęsto ścieli Wreszcie orki dość miały owej karuzeli, Zwłaszcza, że Eleanor wraz z Sekalem z boku Skoczyli na nich z flanki i już walczą w tłoku, I wśród jegrów już widać większe zamieszanie, Ten pada, ten ucieka, ten zaś dostał lanie. Wreszcie pękła kolumna orkowych żołnierzy, Gdy drużyna natarła, i jak nie uderzy Na tych, co się obronić jeszcze próbowali. Ci tylko, co uciekli, pozostali cali. Ciemny oraz ponury niczym noc gradowa, Co wraz z burzą zasnuwa niebo Soplicowa Czasem grzmiąc, czasem bijąc tysiącznymi gromy, Tak wszedł Irrlicht do bitwy. Dwa żelazne łomy W rękach swych jako oręż orkobójczy trzyma. W źrenicach błyskawice, w twarzy mroźna zima, Która kąsa niebacznych tysięcznymi ciosy, Aż przerażonym orkom podniosły się włosy, Serca z chłodu zadrżały, mróz spiął ich w kolanach, A co chwilę ork nowy padał cały w ranach. Po ciosach nieustannych zimnego oręża. - Irrlicht idzie do boju! Irrlicht znów zwycięża – Krzyk się podniósł wśród orków. Troll jakiś ze strachu Niczym struś afrykański schował głowę w piachu. Dlatego też miast w głowę, Irrlicht pac go w tyłek. Pofrunął troll walnięty niczym kwiatu pyłek Uniesiony z ogrodu emira Dubaju, Poleciał troll przez morze aż do Paragwaju. Irrlicht ciemny niby noc, obok niego słońce, Co zwykle w nieboskłonie stąpa wędrujące, Albo też swą urodą w podobieństwo słonka, Tak to obok walczyła Hellian Amazonka. Włócznia, tarcza i mężna dłoń dzielnie pracują, Do tego gołe nóżki. Orki się wpatrują, W nie cmokając z uznaniem i strzelając z bata, - Za takimi to można iść na koniec świata. – Lecz nóżki, nagie uda, to część tej taktyki, Która świetne przyniosła dziewczynie wyniki. Bo gdy który tak patrząc trochę się wychylił, To dostawał od Hellian po głowie w tej chwili. A Hellian popatrzyła na ostrze oręża I pomyślała nagle: Chciałabym do męża, Do słodkich chwil spędzonych w rąk jego objęciach. Tymczasem sierżant orków wzniósł szablę do cięcia, Licząc na to, że Hellian nieco zamyślona I chciał ją rozciąć na pół, od głowy do łona. Lecz te nogi! Te nogi! Patrzy, spuścił szablę, A wtedy Hellian dała mu po głowie nagle, Uświadomiła sobie bowiem to dziewczyna, Że kończy szybciej człowiek, co szybciej zaczyna I chcąc powrócić prędzej w swe ojczyste strony, Gdzie pewnie mąż już dawno wypatruje żony, Musi zaatakować z całej swojej mocy, Kolejny ork poleciał, jak strzelony z procy. Obok ruszyła Midnight, wyciąga pazury, Tak ostre, że mogłaby kroić nimi mury, Które nagle z paznokci jej się utworzyły, Ze strachu orcze serca, w piersiach ich zawyły, Bo widząc wampirellę straszną oraz piękną, To poczuli, ze nagle kolana im miękną I wzrok na sobie zimny niczym lodu sople. Na ustach jeszcze miała krwi czerwonej krople, Zmysłowo oblizała językiem swe wargi, Skoczyła, zamachnęła, ork umarł bez skargi, Bo nie zdążył nic szepnąć, kiedy go przecięła Ostrymi pazurami, krew tylko bryznęła, Zaraz potem następny poszedł też do piachu, Zaś reszta uciekała kuląc się ze strachu. |
Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-01-2012 o 20:53.
|
#76
Kelly
on
11-01-2012, 20:12
|
John5 razem z Revanem zaszli orki z boku. Przeszli pod żywopłotem, by im zejść z widoku, A potem jak nie skoczą razem zza wygódki. Ich nagłe pojawienie takie miało skutki, Że przestraszone orki w strachu uciekały, A po plecach ich szable szlacheckie siekały. Zaś Kutakpodniesiony tymi przewagami - Bracia! – Krzyknął. – Do przodu! Zwycięstwo jest z nami! Odyseja złożyła sprzeciw bardzo ostry: - Dlaczego tylko bracia? Przecież są i siostry! - Oczywiście, przepraszam. Wszak w jedności siła. Dalej siostry i bracia, byle zgoda była. Tymczasem by ratować swoim ludziom tyłki Major Płut, troll – dowódca, wprowadził posiłki. Awangarda to armii, elita wojskowa, Pluton orczych żołnierek wszedł do Soplicowa. Zdziwiony Mataichi aż otworzył usta, Nie widząc nigdy wcześniej pań o takich biustach. Mundur skąpy do tego, ze spódniczką mini, Górę stanik stanowił wzięty od bikini. A każda jego miska, co pierś okrywała, Orderami pokryta była prawie cała. Kozak na każdej nodze z wysokim obcasem, I szabelka na biodrach przyczepiona pasem. Ryo i Eleanor, Kutak z Behemotem, Mira i Odyseja i Obce za płotem. Discordia i Latilen, Lukadepailuka, Ratkin, który przywiązał balon swój do buka, Lilith oraz Karmelek, a Hija z wachlarzem, Maura z Solinariusem, potężnym mocarzem, Co oparł się pod bokiem na swej wielkiej ławie Wernachien z parasolką na zielonej trawie. Blaithinn oraz Avaron , co mienił słów kilka Z Xawante, której oczy błysły jak u wilka, Bowiem miała dziewczyna takie to rachuby, Że to jeszcze nie koniec całej tej rozróby. Kaitlin oraz Eyriahska przy wielkiej donicy, Highlander przy rapierze w szkockiej swej spódnicy, John5, Revan i Krakov stanęli przy wozie, Nami na kalenicy w sailorkowiej pozie, Helian , Sekal, Almena zaraz obok stajni, Kitsune i Arango tuż przy jadłodajni, Doktor Hyde i Redone, Irricht niedaleko Adr, Milly, Efcia, Yarot przy młynie nad rzeką Oraz Merill, Sayane razem z Travellerem, Alathriel, co zmieniła pędzel na wekierę, Hawkeye, MigdaelETher, która o poranku W łaźni w ubiór wskoczyła niczym z gothic punku. Fabiano oraz Blacker, Hollyorc z Faurinem Vireless i Asenat dalej odrobinę, Mijikai oraz Szarlej przy Tomie Atosie Martha razem z Falkonem przy folwarcznej fosie. Asmorinne przysiadła obok wielkiej beczki Patrząc to na orczyce, a to na skrzypeczki. Phantomas stoi z boku ze swymi szablami Zapatashura i Kerm z groźnymi widłami. Campo Viejo w sombrerro także nadszedł w porę Obok niego cny Armiel z swoim strasznym worem, Midnight już poprawiła ramiączka stanika, Spojrzała na chłopaków: Który mi tu fika? Przy niej Liliel kucnęła i ostrzy krzemieniem, Piłę wspartą o twardą na podwórzu ziemię. Świeci znów w ręku Marrrta brzytwa zimnem stali, Judeau, Suarlik obok drzewnych bali. Także Leonceour. Hael rzekł po chwili: - Co robić z orczycami w Chinach nie uczyli. Lecz robi twardą minę. Mataichi obok Patrząc na pozostałych uśmiecha się srogo. Wszak elita to elit z Ostatniej Gospody Każdy dzielny i silny, chętny do przygody. Lecz nawet w takiej paczce robią się wyłomy, Chłopcy oddech stracili, każdy jest zdumiony. Wstrząśnięci obfitością kształtów pań orkowych Jeden w drugiego wszyscy potracili głowy. Major Płut widząc rejwach u swych adwersarzy, Z uśmiechem, co okrutny, wyrósł mu na twarzy Krzyknął: Dzisiaj padniecie z ręki orczyc moich, Żadna z nich lęku nie zna i was się nie boi. Widząc, że teraz bitwa klęskę przypomina Wielka odpowiedzialność legła na dziewczynach. Discordia się ozwała: Wstydźcie się panowie, Jakże brudne myślenie chodzi wam po głowie. Ich piersi są z pewnością mocno dozbrojone, Przez chirurgów plastycznych orczych silikonem. Cóż, panie, chodźmy same, prędko do ataku. Liczmy teraz na siebie, a nie na chłopaków! - Hola! – rzekł Mataichi. – Hola, hola! Gdzie tam? Nigdy mnie nie wyprzedzi w ataku kobieta. Dalej, naprzód panowie! Idziemy z paniami! Mężczyźni pozostali skinęli głowami. Zawstydzeni Discordii bojowym okrzykiem Na orczyce ruszyli zwartym, mocnym szykiem. Te widząc, że ich urok na mężczyzn nie działa, Zdziwione przystanęły, potem dały drała. Za nimi Płut podążył: Wracajcie łajdaczki! Tak pędząc przez podwórze, najpierw zdeptał kaczki Potem upadł w koryto, potem w dół z kompostem, Chciał przez płot się przedostać i przebiec pod mostem, A potem do Modoru dotrzeć poprzez lasy. Miał w chlebaku skradzione elfinom lembasy I sądził, że wystarczą one mu na drogę. Niestety uciekając stanął na stonogę, Pośliznął się i wyrżnął, leżąc na podwórzu Wśród ciał orków i trolli, w krwi, pocie i kurzu. Chwilę później się zerwał. Drzwi ma jakieś z boku. Widząc Latilen z wałkiem, zerwał się do skoku. Klęska! Klęska straszliwa! Trzeba się ratować. Skoczę w drzwi, no a później zdążę się gdzieś schować. I skoczył, błyskawicznie, niby wicher bieży, Skoczył za drzwi i zamknął, potknął się i leży. Coś ostro zaśmierdziało. Popatrzył do góry, Kilkanaście grzęd stało, a na grzędach kury, Bo kiedy skoczył za drzwi, to w skoku wyniku Znalazł się w pięknym, małym, folwarcznym kurniku. Jedna z kur zagdakała mu do ucha słodko: - Majorze Płucie, trollu, jestem patriotką. Sprytny kogut zatrzasnął zamek w drzwiach pazurem, A wszystkie inne ptaki, spojrzały na kurę. W głosie kury żelazna pobrzmiewała wola: - Za nasz kurnik i Litwę, dalejże na trolla! I pierwsza na majora ruszyła w ataku, A za nią popędziło stado całe ptaków. Płut walczył i zabijał wśród gdakania, krzyku, Tak się właśnie odbyła, słynna rzeź w kurniku. Mira tamże podeszła, szarpnęła za wrota, Ktoś je zamknął na zamek. Fachowa robota. - Kutaku podejdź proszę i podaj mi klucze, Bo Płut tam siedzi w środku. Ptactwo go zatłucze. Lecz Kutak się uśmiechnął i tak jej odmruczy: - Przykro mi droga Miro, lecz ja nie mam kluczy. Gdy budyń waniliowy na deser robiłem, To wpadły mi do mleka, i tak je zgubiłem. - Żartujesz! A Płut siedzi w takim położeniu ... Kutak nagle jej rękę złożył na ramieniu: - Chlubą wielką jest litość w sercu cnej kobiety, Stąd rozumiem twe słowa, ale dziś niestety, Jeśli Płuta ktoś żywcem wypuścić pozwoli, On w miesiąc tu powróci z zastępami trolli. Teraz, gdy się urzędnik nas zapyta który: Kto majora załatwił? Zadziobały kury. Tu zwrócił się do wszystkich: Właśnie dowiedziono, Że Kutak zgubił klucze pro publico bono. Teraz wielkie zwycięstwo wszystkim się ogłasza, Niech żyje Soplicowo i ojczyzna nasza! Ucztę wielką sprawimy, bawmy się wesoło, Niech cymbały nam brzęczą, grajki grają w koło, Z beczek ciurkiem niech płyną wina, piwa, miody, Wszystkie sproście z sąsiedztwa znamienitsze rody. Polonezem, jak każe sławny zwyczaj stary Biesiada się rozpocznie. Tańczą wszystkie pary! Ja, Kelly, w owym starciu udział także brałem I co tu napisano, wszystko to widziałem. Okiem woja, który też para się i piórem, Widziałem garstkę dzielnych, wrogów całą chmurę. Męstwo paru przyjaciół, co poszli na boje, Musiało zrównoważyć orków, trolli roje. Lecz zręczność, silna wola i odwaga w końcu Błysły zwycięskim blaskiem w południowym słońcu. I niewielu najeźdźców uszło z owej matni, Tak na Litwie się zajazd zakończył ostatni. |
Ostatnio edytowane przez Kelly : 18-10-2013 o 23:00.
|