Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 20:07   #72
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Discordia, która właśnie cios zadała taki,
Że trollowi z przeciwka wypróżniło flaki
Dziwiąc się wyskoczyła na drewnianą furę,
By lepiej widzieć orka lecącego w górę.
- Czyżby orki latały? – Wpadła w namysł długi,
Bowiem zaraz po pierwszym, wnet poleciał drugi.
Lecz orki nie latają, jednak jednym z gości,
Co to do Soplicowa, przybył był z grzeczności
Hael - mistrz karateka, z Chin się zjawił prosto,
Gdy go orki wkurzyły, zabrał się na ostro.
Lat naście tam trenując świetne miał wyniki
Studiując wszystkie tajne, prastare techniki.
Stąd właśnie to latanie, walił orki w szczęki,
Używając do tego wibrującej ręki.
- Hael sobie poradzi. I to całkiem spoko –
Pomyślała Discordia kopiąc trolla w oko.
Troll zawył, gdy mu oko właśnie w tej minucie
Białym śluzem kapało po Discordii bucie.
Wysłanie przez Haela orków na orbitę
Również przez Phantomasa zostało odkryte.
Gdy to ujrzał po rozum udał się do głowy,
Wymontował ze studni wielki wał korbowy.
Gdy ork się jakiś zbliżył, Phantomas się zmierzył
I niczym błyskawica, z całych sił uderzył.
Jak ptak ork poszybował, lecąc prosto w Słońce,
Tak zrodził się cios słynny, korby wibrującej.

- Każdy swą ma technikę – Mira pomyślała,
Gdy przez orki została otoczona cała:
- Ależ drodzy panowie, co wy? Na dziewczynę?
Wiem, że macie ochotę igrać odrobinę.
Izba jest tu przytulna zaraz obok właśnie,
Lecz jam biedna samotna, a was paręnaście.
W tak dużej grupie żaden związek się nie klei,
A chcecie się zabawić, chodźcie po kolei.
- Dobra! – orki krzyknęły. – Pierwszy idzie który,
Poznać żar boskich kształtów tej słowiańskiej córy?
- Ja, ja! – każdy zakrzyknął – Nie ty, lecz ja idę.
Jeden drugiemu nagle w plecy wetknął dzidę,
Ten nożem, a ten mieczem, ten szablą przywalił,
Ten muszkiet naszykował, celował, wypalił.
W ten sposób oddział orków obok Miry blisko
Zamienił się w walczące z sobą kłębowisko.
Dziewczyna widząc bójkę, wpadła w namysł krótki,
- Jaka łatwa robota, ale to są głupki!
Wreszcie ork co zwyciężył, znalazł się na górze
Bez oka, zakrwawiony, w starganym mundurze:
- Hehe, reszta nie żyje, mam prawo do ciebie
Chodź dziewczyno do izby. Będzie nam jak w niebie.
Lecz Mira, jak to czynią wszystkie piękne panie
Wygięła lekko wargę: Wiesz, zmieniłam zdanie.
Ork spytał: Więc walczyłem tutaj nadaremno?
Lecz Mira słodko rzekła: Kobieta jest zmienną.
Za zwycięstwo nagrodę będziesz miał uczciwą,
Twoi kumple nie żyją, ty zaś ujdziesz żywo.
Ork rzucił się do przodu, lecz dziewczyna mądra
Wiedziała co ma robić. Kopnęła go w jądra.
Piękną nóżką, w pończoszce, w złoconym trzewiku
Trafiła go w dziesiątkę, ów narobił krzyku.
Wił się, wył, ryczał, płakał, więc dziewczyna przeto
Spytała: Co się stało? Stałem się kobietą!
Bo to kop był straszliwy, taki jakich mało,
Że co miał ork męskiego, wszystko się urwało.
A Mira popatrzyła na orkową mękę
Radząc mu współczująco: Ubierz się w sukienkę.

Natomiast nie sukienkę, ale miał spódnicę,
Pomimo to nikt by go nie wziął za dziewicę,
Bo owłosione nogi, twarda, męska klata
I rapier co przy pasie mu na rapciach lata,
Highlander z Szkocji rodem w narodowym stroju
Kiltem zwanym, jak burza, rzucił się do boju.
Patrzcie żmudzkie narody i litewskie ludy,
Gdy szkockie zadźwięczały swą melodią dudy,
Rzucił się tam na jegrów ze swoim rapierem,
Jak William, co go w Szkocji zowią bohaterem,
Jak król Dawid, pogromca i zwycięzca wojny,
Tak Highlander uderzył swym rapierem zbrojny.
Kto uciekał, był cały, lecz ten kto próbował
Oprzeć mu się się w dziedzińcach cnego Soplicowa,
Ujrzał, czemu Highlander dzierży nici sławy,
Gdy wychodził spod klingi jego haggis krwawy.

Ubrana tylko w stanik, przepaskę biodrową,
Nader skąpą, rzec można, i dać na to słowo,
Że gdyby książę z bajki miał ją w swoim łóżku
Nigdy by nie pomyślał o jakimś Kopciuszku.
Jej oczy jak węgielki, bielą błyszczą kiełki,
Jakbyś na krasnym szalu złożył dwie perełki.
Chwyciła orka za kark, kiełki wbiła w żyłę,
Aż wyssała mu z ciała całą jego siłę.
Ktoś po włosku się ozwał tymi słowy: „Bella,
Bellissima signora Midnight wampirella.
Wyssany ork wydawał coraz słabsze jęki.
Krople krwi skapywały na dziewczyny wdzięki,
Stanik, piersi barwiły czerwoną purpurą,
Tworząc na bladej skórze mozaikę ponurą.
Ork pierwszy odrzucony, wnet chwycony drugi.
Z szyi mu pofrunęły krwi czerwonej smugi.
I głośno poleciały w górę brawa liczne
Wyssanie bowiem było to patriotyczne.
Ponadto chłopcy mieli radość niebywałą
Obserwując jej niemal obnażone ciało,
Zwłaszcza, że gdy chwyciła ją bitwy gorączka
Lekko się obsunęły stanika ramiączka
I choć je poprawiła od razu czym prędzej,
To zdołała pokazać, no ... troszeczkę więcej.

Nagle słońce zasłonił cień jakiś na górze,
W sailorkowym to była dziewczyna mundurze.
Na wysokim stanęła szczycie kalenicy,
Trochę jej figi było widać spod spódnicy.
Orkom oczy zabłysły na takie widoki,
Dziewczyna się rękami ujęła pod boki,
Potem chwyciła różdżkę, zaczęła zaklęcie,
Obróciła pięć razy się na lewej pięcie,
Potem znowu na prawej i dwa piruety
Plisowana spódniczka u owej kobiety
Wirowała jak fryga, kiedy właśnie Nami
W orki zaczęła ciskać swymi zaklęciami,
Które rwały im głowy i łamały kości,
A ona zapewniała: Czynię to z miłości,
W piękno i sprawiedliwość także jestem szczodra,
Zrozumcie, was zabijam dla waszego dobra.

Przy oborze, za stajnią, gdzie psia stoi buda
- Popatrzcie na Latilen! Córka Robin Hooda!
Wałek za pas włożyła, szlachetnej postawy
Widać rodu zacnego i niemałej sławy,
Cała w zieleń odziana, z cisu łuk uniosła,
Jak lilia delikatna, jak słonecznik rosła.
W ciżbę wrogów leciała wciąż za strzałą strzała,
W jej ręku niczym lutnia, tak cięciwa grała.
Na przykład pierwszy pocisk w orka pomknął prędko,
Co ryczał gromkim basem, wnet zaśpiewał cienko.
A jeśli który z orków uciekł przed jej strzałą,
Brała swój super-wałek. Z siłą niebywałą
Cios wtedy zadawała, po nosie, po głowie
W ten sposób położyła orków całe mrowie.

Pewien jegrów porucznik miał zmysły taktyczne,
Które odkrył studiując pisma zagraniczne
Takiego „CKM-a”, alboli „Hustlera”.
Koncept wpadł mu do głowy, pluton orków zbiera
I prowadzi przez gaje atakując z flanki.
Kiedy już zobaczyli folwarczne krużganki
Już się z gąską witali, wleźli na podwórze
Przez dziurę wywaloną w soplicowkim murze,
Gdy zaświszczał nad nimi nagle miecz Yarota,
Aż jegrom do ataku odeszła ochota,
Widząc cnego rycerza, jak wznosił swe ostrze
I spuścił je tak szybko, że nie mogły dostrzec
Orki tego machnięcia, które w nie trafiło
Prowadzone z impetem oraz znaczną siłą.
A potem znów kolejne. Próbują blokować
Jedni, natomiast drudzy pragną znów się schować,
Czując że nie odstoją zdolnościom rycerza,
Co niby błyskawica, tak świetnie uderza.
Wreszcie pluton się rozpadł, niczym stado gęsie.
Każdy ork uciekając ze strachu się trzęsie,
Biegnąc przez gaik, strumyk, po leśnych wykrotach,
Ścigany świstem miecza rycerza Yarota.

Właśnie siedział na drzewie oraz zbijał bąki
Obserwując, jak seksem bawią się biedronki,
Kiedy palbę usłyszał. W Soplicowie bitwa.
Zaraz z jego kieszeni wyskoczyła brzytwa,
Bo Marrrt balwierz był wściekły na te wszystkie nacje,
Które mu przeszkadzają czynić obserwacje
Biedronek, bowiem można bez żadnej przesady,
Powiedzieć, że uwielbiał właśnie te owady.
Popędził więc do dworu i widzi za rogiem
Jegra: O, ty! Zadarłeś dziś z entomologiem! –
Tak mu krzyknął w twarz prosto. Zajaśniała brzytwa,
I Polska nie widziała, ani zacna Litwa
Tak straszliwego ciosu, który zmiótł żołnierza,
A Marrrt się nie zatrzymał. Ramię wzniósł. Uderza.
I kolejny jegr pada, a on dalej leci.
I dziwili się starcy, zdumiewały dzieci
Widząc, jak to w powietrzu ostra brzytwa śwista,
Jak tłum orków wycina ten zacny hobbysta.

Doktor Hyde stanął z boku, strzelił sobie setę,
Potem zaś dziabnął orka w pośladki lancetem.
Ten upadł głośno krzycząc na dół na murawę,
A doktor jeszcze w tyłek wsadził mu strzykawę
I ork, co był się bronił oraz krzyczał srogo,
Usiadł najpierw na trawie, uśmiechnął się błogo.
Potem zaś, by dopełnić cały nastrój słodki,
Zaczął zrywać kaczeńce, fiołki i stokrotki.
Jakie to w tej strzykawce były czary - mary,
Że ork się uspokoił, Trudno rzec. Ofiary
Następnej doktor szukał, gdy pierwszego sprawił,
Lecz nagle wróg potężny z boku się pojawił.
Ork to wielki jak góra, groźny i paskudny,
Sam zapach jego mierził, bo taki był brudny,
Oczy małe, kaprawe, nochal niby klucha,
Gęba z żółtymi kłami od ucha do ucha.
Machnął ork aby użyć swojego kiścienia,
Huknął obok doktora. Zatrzęsła się ziemia.
Lecz wtedy na twarz jego, nagle wszedł skurcz bólu.
Obok stała dziewczyna z lewą macką Cthulhu.
Pewną dłonią Redone, silnie ją trzymała
I jako bicz niezwykły wprawnie używała.
Macka zaś się zwijała i kręciła młyńce,
Groźna jak szarżujące w lesie dwa odyńce,
Wydzielała mrocznego poblasku poświatę.
Jakiż kontrast to między dziewczyną i batem!
Między piękną brunetką oraz jej batogiem,
Którym się rozprawiła właśnie z owym wrogiem,
Wcześniej uderzającym prosto na doktora.
Trzaśnięty ork poleciał prosto do bajora.
Kilku innych zaznało także owej męki,
Bo im się spodobały tej dziewczyny wdzięki
I na sianku z nią chcieli zrobić bara-bara,
Lecz spotkała ich za to sprawiedliwa kara.
Podeszli, byli do niej niemalże w pół drogi,
Gdy zaszumiał w powietrzu nagle bicz złowrogi,
Aż orki zakrzyknęły: och, nam dzisiaj gorze,
Gdy lądowały jeden za drugim w bajorze.

Wybuchło zamieszanie nagle za bramami,
Tam bowiem stał właściciel Sklepu z horrorami.
Wojownik oraz pisarz, bajarz nad bajarze,
Wystarczy do ksiąg jego czytać komentarze,
By widzieć, jak nabywcy, w owym właśnie sklepie,
Twierdzą: niż u Armiela, nigdzie nie ma lepiej.
Wróćmy jednak do bitwy: tu Armiel, tam orki
Wyciągają rapiery, dzidy i toporki,
Groźnymi miny straszą, gdy wtem Armiel z wora
Sięgnął oraz wydobył strasznego horrora,
Któren tak na nich spojrzał, w sposób taki srogi,
Że orki, chociaż dzielne, zadrżały im nogi.
Pobledły, broń rzuciły, wpadły w sidła strachu,
Ktoś jak struś chciał wpakować głowę swą do piachu,
Inny wlazł do koryta, ów na rzewną nutę
Zaczął piać oraz twierdzić, że stał się kogutem,
Ten zmartwiał, wlazł pod ławę, ten skoczył do pralki,
Lecz żaden z nich nie podjął więcej żadnej walki.
Od tego to momentu, kiedy orcze dziecię
Zbytnio się rozbrykało, czy w zimie, czy w lecie,
Jego mama nie mogąc znieść już bólu głowy:
Krzyczała, że pożyczy worek horrorowy.
Nie wiemy oczywiście, czy to prawda cała,
Lecz ponoć na orczęta taka groźba działa.

Wtem nowy oddział trolli wylazł nagle z boru
Zbyt głupich, żeby bać się jakiegoś horroru,
Lecz w bitwie jak to bywa idąc za koleją,
Zjawił się nagle kowboj, słynny Campo Viejo
W swoim wielkim sombrero, z spojrzeniem zuchwałym,
Tak przystojny, że panie przy nim nie raz mdlały.
I właśnie to dlatego musiał zwiać z Meksyku
Po jakimś ryzykownym, słodkim fiku miku.
Czemu przybył na Litwę? Któż to wiedzieć może,
Pewnie uznał, że panny tu nadzwyczaj hoże.
Już chłopak się szykował, czarował spojrzeniem
Kiedy troll jakiś nagle chciał go pacnąć w ciemię,
Zaś inny się zamierzył wielgachną siekierą,
Campo Viejo był jednak świetnym pistolero
Dwie kabury, dwie spluwy, co huknęły grzmotem
Wybijając tym orkom do walki ochotę.
Kowboj miał bystre oko niczym sokolica,
Ziarnka piasku policzyć na tafli księżyca
Mógłby, nawet najmniejsze, gdyby mu się chciało,
Doliczmy jeszcze ręki sprawność niebywałą,
Które razem dawały strzeleckiego asa.
Dwa pistolce w kaburach skórzanego pasa
Wystrzeliły powtórnie, pocisk za pociskiem.
Zapach prochu, zahuczał wystrzał z ognia błyskiem
Na co trolle rzuciły się w tył do ucieczki
Bojąc się, by z nich kowboj nie przyrządził sieczki.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 06-09-2012 o 13:01.
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem