Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 20:10   #74
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Lilith wyszła z karety. – Co to za hałasy?
Jegr jakiś skoczył na nią. – Trudno, takie czasy,
Że szlachcianka, chociaż jej wadzi przy sukience
Szabelka, musi ją mieć i dzierżyć w swej ręce.
Jak strzeli jegra szablą! Ręce mu połamie!
- Pamiętaj, szanuj zawsze delikatne panie!
Po takiejże nauce jegr się poczuł słaby
I uciekł do Afryki badać baobaby.
A Lilith kolejnemu przyłożyła zdrowo
Aż ork zwiał pokonany siłą i wymową,
Pokonując w ucieczce kolejne zakręty
Myślał, że przekonują go te argumenty.
Bo siłę argumentów Lilith stanowiły
To, że za nimi zawsze stał argument siły,
Otoczony w dodatku nimbem kobiecości.
Ork mógł tylko się wściekać i zatupać w złości
I niczym Maks z „Seksmisji” powtarzać: Niestety,
Że poddaje się, skoro biją go kobiety.

Wernachien także wyszła w atłasowej sukni.
Widzi jak atakują orkowie okrutni
Całymi plutonami, ale jej odwagi
Dodały soplicowskiej młodzieży przewagi.
Zawsze, gdy nasz wygrywa to jest sprawa miła,
Zwłaszcza, że wojsk jegierskich była spora siła.
Wtem pewien ork, co dyszał z gęby alkoholem,
Skoczył na nią, lecz ona wtedy parasolem
Białym, damskim, jedwabnym i przeciwsłonecznym
Wykonała klasycznie kontratak skuteczny
I jak mu po policzku nie przywali nagle.
Ork padł jak karawela, która traci żagle
I bezwładnie się zdaje na łaskawość burzy,
Tak ork poleciał z hukiem i leżał w kałuży.
Ruszyła na kolejnych mówiąc sobie: Wolę
Od sztuki walki szablą, walkę parasolem.
Co wnet udowodniła kilku rozkładając,
Aż niejeden ork uciekł szybko niczym zając,
Zwłaszcza, że jeden młodzian z tytułem barona
Przyszedł w sukurs dziewczynie. Siła Avarona,
Maestria walki szpadą i odwaga w starciu
Dodały nowy impuls owemu natarciu.
Finta, cięcie, parada, potem dwa układy,
Tańczyły orki tango na ostrzu tej szpady.
Przy tym MigdaelETher w taniec się włączyła,
Co ze swą straszną szczotką z łaźni wyskoczyła,
Ubrana w wpasowanym ciasno gorseciku,
Suknię szkarłatną w dole, a ciemną w staniku.
Zobaczywszy, że właśnie zjechały kolaski,
Z których wyszli chłopaki oraz ładne laski
I nagły napad wrogów na szlachtę przybyłą,
Która walczyć poczęła z tą orkową siłą,
Skoczyła w bitwę tuż przy Avarona szpadzie,
Która też się sprawiała niczym człowiek w sadzie
Strząsający bez trudu plon jabłek dojrzały,
Jednak orków tu przybył wszak oddział niemały.
Pomimo sił i męstwa wrogów całe chmary
Obrońców by przykryły. Nagle czary – mary
Wstrząsnęły Soplicowem. Jak wielka stodoła
Tyle, że latająca, bez sań i bez koła
Coś majtało w powietrzu i zrzucało bomby.
Orki sztandar podniosły, zatrąbiły trąby,
Sierżant jegrów przyłożył był do oka lupę.
Popatrzył i się zdumiał. Zobaczył chałupę,
Pod którą wiklinowy kosz był doczepiony.
- Co to jest? – Ork nie wiedział, czymże są balony,
Ratkin zaś w tym balonie trochę miał gotowych
Bomb, które im z gondoli rozrzucał na głowy.
Orkom wpierw dodawały sztandar i orkiestra
Ducha. Szyk utrzymali. Ratkin więc im ekstra
Przyładował granatów na owe pozycje.
Wtem coś jak nie huknęło! Trafił w amunicję,
Którą w wozie ciągnęły mundurowe trolle.
Tymczasem podporucznik wziął trzeźwiące sole,
Bo po bombach Ratkina trząsł się w strachu cały,
Język mu skołowaciał, ręce mocno drżały.
Gdy sole zadziałały przynajmniej na tyle,
Że mógł się opanować, pluton już o milę
Jego zwiewał, więc poszedł za owym przykładem.
Uciekał z Soplicowa jabłoniowym sadem.
Wraz z nim dawała drała grupa orków wielka,
Xawante ich ścigała, piękna tropicielka,
Która ponad sukienkę zawsze przedkładała
Spodnie oraz kubraczek wokół swego ciała,
Podróżnicze trzewiki oraz czapkę z piórem.
Uwielbiała się wkręcać w każdą awanturę,
Bitwa zaś w Soplicowie była sporą gratką,
Która się przytrafiała niewymownie rzadko.

Pod jabłonią orki się jakoś pozbierały.
- Uciekać, czy się bronić? – Tak debatowały.
I wtedy niczym piorun, wśród owej narady
Zjawiła się Xawante, niczym że zagłady
Bogini, albo wojny budząc przerażenie.
Część orków przestraszona upadła na ziemię.
A przecież była ładna, miała cudne liczko
Dlatego ją nazwano Piękną Wędrowniczką,
Czym słynęła szeroko, daleko wśród ludzi,
Mieszkających na Litwie oraz pięknej Żmudzi.
Orki nie przerażone były więc urodą
Dziewczyny, która przecież wyglądała młodo,
Ale jej gwałtownością i nagłym atakiem.
Jakiś ork przestraszony schował się za krzakiem,
Inny widząc: przed sobą ma tylko kobietę,
Próbował się zastawić i bronić bagnetem,
Lecz większość orczych jegrów dopadło zwątpienie -
Uciekali, niektórzy padali na ziemię,
Lub jak ów podporucznik, krzyczeli w tej chwili,
Że ich właśnie wrogowie jacyś otoczyli.
Xawante zaś po prostu dała tak im w skórę,
Że wszyscy szybko zwiali za dziesiątą górę.

Nieświadoma walk w dworze oraz zamieszania
Cicho Milly siedziała w Świątyni Dumania
Romans jakiś czytając rumiana z przejęcia,
O tym, jak to księżniczka napotkała księcia,
Wzięli ślub, lecz jej wiedźma odebrała męża
I wreszcie zakończenie, gdy miłość zwycięża.
Nagle dwa się zjawiły orki uzbrojone
W muszkiety i koncerze na błysk naostrzone.
Skoczyli na dziewczynę: Bierzmy ją do kata!
Lecz ona szybko rzekła: Może o dukatach
Zechcecie porozmawiać, o zacni wojacy?
Skarb możecie tu zdobyć bez najmniejszej pracy.
- Gadaj wszystko o złocie, to ocalisz życie!
- O dzielni obermajstrzy, kopiec ten widzicie,
Pod nim kufer wkopany z skarbem szczerozłotym.
Dwa orki popędziły, gdy wspomniała o tym
I dalejże no kopać, rozgrzebywać ziemię.
Nagle jeden powiedział: Coś mnie gryzie w ciemię.
- Ou! A mnie w rękę, nogę, w ucho. Stopa prawa!
Nagle jakby poczuli, że rusza się trawa
I po chwili już jasne było prawie wszystko,
Że Milly ich wpuściła po prostu w mrowisko.
Mrówcze wojsko, jak chmura do walki ruszyło,
Widząc to orki zwiały, że aż się kurzyło.

Świt się budził przepiękny, skowronki śpiewały,
Kiedy Blaithinn znienacka obudziły strzały.
Zerwała się i nocną zrzuciła koszulę,
Gdy to naraz za oknem zaświszczały kule.
Przyskoczyła do szafy jak wilczyca prędko,
Swą nagość przyodziała bielizną, sukienką
Tak zwiewną i promienną, że owego ranka,
Każdy myślałby o niej: to słońca kapłanka,
Zaś patrząc w piękne lice, wzrok was nie omami,
Iż jest to baronessa, albo księżna pani.
Pełna dumy rodowej i niewieścich wdzięków,
Usłyszawszy na dworze grad strzałów i jęków,
Pochwyciła pistolet dziedziczon po dziadku,
Ubiła proch, włożyła kule na ostatku,
Wychyliwszy się z okna, widzi jak ordyniec,
Troll rasą i mundurem, biegnie przez dziedziniec.
Patrząc na epolety tego harcownika
Poznała oficera, pewnie porucznika,
Co zwątpienie ujrzawszy w jegierskim szeregu,
Skoczył, niczymże tygrys. Zerwał się do biegu
I niczym samiec alfa, wódz wilczej watahy,
Krzyknął: Mam was Litwini, mam was teraz Lachy!

W ręku dzierżył puginał, za pasem pistolce,
Bary niczym wieloryb, w nosie srebrne kolce
I taka w nim energia była niebywała,
Że szlachta soplicowska wraz się zawahała.
Zwycięstwo nasze! - jegry zakrzyknęli chórem.
Gdy wtem ujrzał porucznik pistoletu rurę.
To Blaithinn, pełna czaru i odwagi dama,
Naprzeciw porucznika przystanęła sama
Pełna chłodnej powagi, bez dziewczęcych minek.
I wszyscy już wiedzieli: będzie pojedynek.
Kula przeciwko kuli, na dwa pistolety,
Jeden w ręku mężczyzny, zaś jeden kobiety.
Opuszczone do dołu, znaku czekające …
Wtem bociek zaklekotał na pobliskiej łące,
Dwie ręce się uniosły, jakby do sygnału,
Kule z luf wytrysnęły, w jednym huku strzału.
Blaithinn łabędzie piórko spadło z kapelusza,
Porucznik zaś trafiony leży, się nie rusza,
Zaś kiedy się poruszył, śmiesznie skrzywił główkę
Wrzeszcząc straszliwym głosem: Stłukła mi piersiówkę!
Bo trafiła w pierś strzałem precyzyjnym wielce,
Nie wiedząc, że w kieszeni ma wódkę w butelce.

Na jego pysku stało, jasno niczym słońce,
Że środki mu potrzebne są dopingujące,
A skoro mu je Blaithinn swym strzałem zniszczyła,
Nagle cała odwaga wnet go opuściła
I zamiast poprowadzić serię kontrataków,
Przeciwko grupie dziewcząt oraz też chłopaków,
Podwinąwszy ze strachu owłosiony ogon,
Uciekł gdzieś w leśny ostęp, by pędzić samogon,
Zaś jego trolle za nim porażone bólem,
Gubiąc po drodze majtki, spodnie i koszule.
Tak to ów pojedynek tam się skończył cudnie,
Sławniejszy niż w westernie, tym w samo południe,
Zaś Blaithinn dziewczę piękne, słodkie i urocze
Pomyślało, że mogło mu celować w krocze.

Kitsune był nazwany w Żmudzi Ostrym Lisem,
Co zamiast szabli, miecza, wolał raczej spisę,
Bo chociaż owe bronie całkiem są dostojne,
Nie ma to jak wziąć spisę i nią toczyć wojnę,
Potężne ma ratyszcze, ostrze niczym brzytwa,
Co krwi łaknie niesyte, gdy nastaje bitwa.
Naskoczył był na orki z boku z flanki lewej
I najstarsi górale, co widzieli drzewiej
Mocarzy i siłaczy, niczym wyrwidęby,
Dziwili się, gdy z orków robił on otręby,
Niby sprawny gospodarz tnący snopy w sieczkę,
By ją później uklepać, ugnieść w wielką beczkę,
Tak spod spisy fruwały to głowy, to nogi,
Taki to rycerz spuszczał orkom łomot srogi.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-01-2012 o 20:52.
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem