Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 22:40   #19
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Cole

Z wszystkich barmanów post-krachowego świata pozszywaniec musiał trafić na tego 'byka'- szeroko rozwarte, grube poroże trolla zwiastowało kłopoty każdemu niesfornemu klientowi, a krzywa morda promieniowała 'trudnym charakterem'. Nie pasował na kogoś prowadzącego klub rozrywkowy. Praktycznie jedyne co na pierwszy rzut oka łączyło go z tym przybytkiem to wytatuowana, a raczej wyryta w stwardniałej skórze barku wietrzniacka dziewuszka rażąca różdżką niewidocznego przeciwnika- on miał rogi, ona poniekąd przypominała wróżkę. Dłoń Cole'a pacnęła o ladę zostawiając za sobą kilka monet jakby właśnie zabił pół tuzina błyszczących much. Gospodarz nim wyciągnął po nie równie okazałe łapsko nalał do dwóch cynowych kufli, burknął, że dolewają dziewki w czerwonych kiecach, ale o kąpieli czy tym bardziej praniu może zapomnieć. Po klucze do pokoju kazał zgłosić się jak już gość popije i poje, żeby z kluczem nie spier*****, jak to robili niektórzy „zapominalscy”.
Krzesło było przyciasne na jego wielki zad, więc dostosował je wyłamując podłokietniki- jakby łamał gałązki na rozpałkę, nikt nawet nie zauważył. Tak jak jego kiepowania na dechy podłogi. Ktoś jednak patrzył- kobieta w imitującym roślinność odzieniu i kurtce o niemal stu kieszeniach, w krótkich włosach, ukrywająca dolną część twarzy za chustą. On sam nie był pewien jej nastawienia, ale Oko zawsze widziało więcej. Zignorował je, jak rzadko. Wystarczyła chwila- zbyt głęboki łyk piwa i krótkowłosa zniknęła z miejsca w którym stała. Oko nerwowo przeczesywało klub. Gdzieś w cieniu za kotarą sceny na której brzdękali grajkowie unosił się delikatny ślad, ale jej tam nie było. Krzesło obok szurnęło i nie żeby zagadkowa nieznajoma przyjaźnie się przysiadała, o nie. Z jej zaciśniętej pięści wyskoczył zwitek papieru tocząc się kilka centymetrów po stoliku. Jej oczy z tej odległości były jeszcze bardziej... wrogie? Rozżalone? Wściekłe? Nawet mając Oko poskładaniec kiepsko orientował się w niuansach emocji, szczególnie kobiecych emocji. Zauważył tylko, że była młoda, może dwadzieścia wiosen. Próba zatrzymania jej była beznadziejna- pozostała tylko papierowa kulka, a w niej krótka wiadomość.

Numer '728941' to tylko piętno jakim Cię naznaczyli.
Blok G4 to klatka w której Cię więzili.
Wiem o Tobie więcej niż bym chciał.
Wiem o nich więcej niż Oni by chcieli.
Ja i Ty chcemy tego samego.
Przyłącz się do wyprawy.
K.

Muzycy na podium zachęceni przez jednego z gości zaczęli szarpać struny, gdy ciało wielkoluda przeszył ból. Pierwsza myśl: krótkowłosa zmieniła zdanie- zawróciła, by wbić mu nóż w plecy. Z wyciągniętą spluwą obrócił się podrywając się z krzesła jednak nikt za nim nie stał. Niepewnie pomacał miejsce kującego rwania gdzieś nad łopatką. Na dłoni została brzydka, lepka maź. Ukąszenie kreatury nie goiło się tak jak powinno, wszak nie był to wilk czy lew tyloński, a raczej zmutowana hybryda ze znacznie groźniejszego miotu. Usiadł znowu upewniając się, że niewielu widziało jego reakcję, a gdy już był pewien, że nikt nie patrzy podwinął rękaw. Zegar poziomu energii ogniw wskazywał znacznie powyżej połowy, chociaż wskazówka delikatnie się cofała co zdarzało się rzadko. Więc infekcja. Bez dwóch luster nie mógł ocenić jej skali i choć regenerator pewnie poradziłby sobie z jej ugaszeniem to wyczerpanie ogniw bez kolejnych baterii w zapasie nie było najrozsądniejsze. Pozostawało znaleźć jakieś na wymianę lub powołać się na umiejętności medyków, o ile tacy w Munbyne akurat przebywali. Z drugiej strony przysłowiowej monety wiadomość od 'wszechwiedzącej K.' trzymała go w połamanym krześle lepiej niż robiłby to elektromagnetyczny tron.


Pru i Ilya

W 'Rogatej Wróżce' po katastrofie jaka dotknęła miasto nie było wielu gości, choć i tak więcej niż można było przypuszczać. Głównie przejezdni, którzy niczego w szturmie nie stracili albo ci, którzy stracili wszystko i za ostatni grosz przyszli zalać się w pestkę. Pomimo całego nieszczęścia jednak chyba sam Eronus łaskawym okiem spojrzał na Wilczy Mur i lokal trolla rzucając doń dwójkę pasjonatów tańca wspieraną przez całkiem umiejętnych muzyków i sytuacja powoli zmierzała w odwrotnym kierunku- od picia 'na smutno' do błogiego zapomnienia, czy raczej oderwania od problemów. Młody chłopak zakomunikował kilkuosobowej orkiestrze na jaką nutę mają zagrać i ruszył na parkiet bawiąc bardziej siebie niż publikę, a nim się obejrzał u jego boku wirowała śniadoskóra półelfka. W rytm „Wesela Marii” duet współpracował i konkurował na przemian zupełnie nie zwracając uwagi na rosnącą klientelę przyglądającą się im coraz uważniej, co jeszcze dodawało występowi uroku. Z każdym utworem rzesza gości rosła, a na parkiet frunęły mniejsze lub większe monety.
Każdy kolejny taniec zbliżał dwójkę nieznajomych wiodąc do niewidocznej granicy- tej po której już nie ma odwrotu, choćby były chęci. Mimo że laikom taniec wydawał się jeno inną formą świętowania i rozrywki to ta dwójka wiedziała od dawna i dobrze, że pasje wiedzą co robią. Tańczyli tylko pozornie, cieleśnie. W nie-rzeczywistości wylewali na deski sceny swoje marzenia, swoje sny. Rozsypywali je pod stopy drugiego tancerza i stawiali kolejne kroki, ostrożnie. Niepewni wzajemnej subtelności.


Awerroes

Zmartwiony słowami krasnoluda Awer pędził alejkami miasta. Nie miał wiele ponad Pru i choć sam nie postrzegał tego jako „posiadanie” to nie śmiałby zaprzeczyć, że kobieta jest najważniejszym co ma na tym przykrym świecie. Nie mógł wiele jej dać, ale mógł i musiał chronić ją tak przed zranieniem w bitwie jak i przed blond-młokosami igrającymi z dzikimi siłami o których nie mieli pojęcia. Musiał też, a raczej już „chciał”, bronić ją przed każdym niegodnym, nieokrzesanym i nieszczerym osobnikiem- z grubsza każdym poza samym sobą.
Gnał nie zwracając uwagi na rozpryskujące się pod butami kałuże i błoto, mijając lamentujących i wznoszących modlitwy o pomoc do Mynbruje i Garlen w iście pobitewnej scenerii- nie miał czasu, nie teraz. Kątem oka dostrzegł znajomy kształt- duch ubrany w pokraczne ciało humunkulusa stojący nad futrzastym hibernatusem, a dookoła niego trzech dawców w szarych kurtkach. Krzywe ramie jego własnego tworu uniosło się wskazując go co błyskawicznie przeniosło uwagę strażników z hienoida na biegnącego ksenomantę.

- Hej!- wydarł się najniższy - Hej Ty!, rusz się tu, ale natychmiast! -rozkazał Awerowi krasnoludzki gwardzista. -To Twoje? - wskazał zakrwawionym kafarem humunkulusa -.. bełkoce coś o „Panu” i jakiejś „Saljii”- co tu się do kurwy nędzy dzisiaj wyrabia, na Raggoka, czy wyście wszyscy powariowali?! - wydarł się sfrustrowany „obdarzony władzą decydowania o sprawach obronności”.

Duchy -szczególnie te mniej bystre- miały to do siebie, że w miarę odległości i zmniejszenia poświęcanej im uwagi traciły na kompetencjach. Ten dodatkowo zniekształcił się jeszcze mniej już przypominając istotę człekokształtną, a bardziej jej złośliwą karykaturę. Jedyna chyba część rozkazu, którą wykonał to właśnie sprowadzenie któregoś ze starszych stopniem strażników. Na tym jednak dysfunkcje magii Awerroesa się nie kończyły. Mimo że uśpiony czarem hienoid nie poruszał się to mag bliżej nieokreślonym zmysłem czuł, że powoli, acz konsekwentnie jakaś cząstka bestii walczy z formułą zaklęcia. Niewiadomą pozostawało jak długo zajmie mu przerwanie bariery i co zrobi po przebudzeniu. Tymczasem kilka uliczek dalej w niesławnym klubie Pru, nawet jeśli jeszcze sama o tym nie wiedziała, potrzebowała jego pomocy.


Skierka

Znowu namierzając pulsujący punkt oddalający się od miejsca eksplozji i roztrzaskanego zwiadu motojeźdźców z Munbyne zdołała nieco nadgonić uciekiniera. Przypominał błyskawicę rozpruwającą nieboskłon. Dopiero po bliższej inspekcji okazało się, że to efekt dwóch, a nie jednego uciekającego- słabsza poświata jednostajnie napierała na północ podczas gdy mocniejsza podążała tuż za pierwszą, zygzakiem. Ni stąd ni zowąd obydwaj 'nadawcy' aury zatrzymali się. Wietrzniaczka powoli, ostrożnie zmniejszała dystans wciąż siląc się na astralne widzenie- efekt był zaskakujący. Blask uciekinierów nagle wzmocnił się kilkakrotnie wysuwając z siebie niczym język mlecznobiałą wstęgę. Podobna, ale znacznie szersza i bardziej dynamiczna wystrzeliła z kierunku Wilczego Muru, tak, że obydwie połączyły się niemal zrównując się natężeniem. Na sekundę obróciła się dostrzegając w oddali jeszcze jedną odnogę astralnego tworu- z Munbyne na południe, czyli w dokładnie odwrotnym kierunku niż kierowali się sabotażyści. Spomiędzy drzew -gdzieś na wysokości krateru po wybuchu- wystrzelił w niebo słup światła oślepiając na moment Skierkę, dekoncentrując na tyle by przestała widzieć 'mleczne wstęgi'. Raca jarzyła się długo, zawisła dużo powyżej jej pułapu po czym zgasła. Elementalistka przytomnie wróciła uwagą do uciekających- w samą porę.


Świst – unik!
kolejny.., następny!


Dwie grube łuski minęły ją o grubość szpilki, trzecia przetarła o metalową protezę na plecach wybijając jedno ze skrzydełek z rytmu. Na tle racy musiała stanowić dosyć widoczny cel. Na szczęście była na tyle mała, że nawet to nie dawało stuprocentowej pewności trafienia, choć mało brakowało- jeden pocisk wystarczyłby aby skończyła z chlupotem w postaci kupki mielonego na odległej o kilkadziesiąt metrów glebie. Tak przynajmniej spadała w jednym kawałku wirując niczym opadające jesienią liście. Po chwili odległość do ziemi mogła już oceniać w metrach, ostatnie oddechy liczyła na palcach jednej ręki. Pierwsze liście rozłożystego drzewa w niczym nie przypominały tych liści do jakich przywykła- zetknięcie z każdym zdawało się uderzeniem wierzchem miecza, każda drobna gałązka mogła skończyć się zgonem przez złamanie kręgosłupa.
Miękkość była miłą odmianą, ale tylko na krótką chwilę. Jeszcze sekundy temu gotowa na śmierć niepewnie otworzyła powieki, by zobaczyć podłużny i pełen kłów pysk przypominający wilka. Instynktownie chciała wygramolić się z tych 'objęć', gdy skonstatowała, że to wilkoczłek w porwanej, szarej kurtce wisi na jednej ręce kilkanaście stóp nad ziemią wlepiając w nią znajome, nie do końca wrogie, choć i tak budzące podejrzenia oczyska. Trzask łamanych gałęzi i ryk spalinowego silnika przerwał niezręczną ciszę, gdy sześciokołowy pancerus przedarł się przez chaszcze i zaparkował pod drzewem. Metalowy klank trzasnął, gdy okrągły właz na dachu pojazdu otworzył się, a z niego wyłonił się „głupi frajer do kwadratu” - kapitan Stobbyr.

- Nie dogonimy ich, a straciłem już dzisiaj zbyt wielu dobrych żołnierzy. Wracamy na Mur! -rozkazał jakby wzrokiem przebijał wszystkie dzielące jego i wilkołaka z wietrzniaczką gałęzie, po czym zniknął w cieniu kokpitu.


Bez

Stojąc w ciemnej alejce tuż za ścianą klubu na której właściciel eksponował swoje butelkowane dobra Bez czerpał niemałą satysfakcję z maskarady, a momentami i masakry, którą zręcznie wykreował wewnątrz. To nic, że po skroni niemal ciurkiem płynęły krople potu spowodowane wysiłkiem włożonym w kontrolę podwójnej iluzji mamiącej niemal całą paletę zmysłów gości 'Rogatej Wróżki'. Małą ceną wydawało się też narażanie brata na postrzał w strzelaninie jaka rozgorzała, gdy iluzoryczny hienoid ruszył obwąchiwać klientelę, wręcz liczył po cichu, że jedna przynajmniej kulka trafi nową koleżankę brata. Dla Bez'a były to jednak niuanse- całą uwagę i siłę umysłu kierował, by szarpana kolejnymi pociskami iluzja kreatury przetrwała kolejne salwy. Drugie tyle szarlatańskiej mocy poświęcał, by wyłuskać z tłumu podejrzanych- szkoda tylko, że było ich tak wielu. Plan był dobry, ale okoliczności niesprzyjały- widać Raggok miał dziś ciekawsze zajęcia niż wspomaganie jednego ze swoich pupili. Ostatecznie usatysfakcjonowany zamętem jaki wywołał, wzbudzonymi emocjami i zasianą niepewnością postanowił wycofać się z burzy, którą rozpętał grzecznie się przy tym żegnając- tak na wszelki wypadek, by nikt go nie zapomniał. Obydwie ułudy wyszły z klubu i słychać było tylko głośne 'uufffff' przy stolikach, zaś przy barze momentalnie utworzyła się długa kolejka.
Podpierający się o boczną ścianę 'Wróżki' jedną ręką Bez był na skraju wyczerpania, wymiotował po raz drugi, zlany potem. Bestia stojąca obok, bardziej w cieniu, do tej pory spokojna jak kamienny posąg drgnęła- raz, drugi... Pojedyncze szarpnięcia przeszły w regularne spazmy, po czym zamarła w bezruchu, inaczej niż jeszcze przed chwilą. Wtedy dotarło do niego, że nie da rady- było już za późno na takie wnioski. Włochate cielsko naprężyło się i jednym susem znalazło się przy swoim zniewolicielu. Wierzchem łapy hienoid zdzielił Bez'a w korpus z taką siłą, że ten niemal rozpłaszczył się na ścianie, a stojące po jej drugiej stronie ustawione na półkach butle i butelki spadały jedna za drugą. Szarlatan z trudem łapał dech w piersi, rękawem podcierał krwawiący nos i pękniętą wargę. Szczęściem kreatura nie zaliczała się do mściwych, choć bardziej możliwe, że coś innego gnało ją w nieznanym kierunku. Szczęściem kadeci-donosiciele, którzy wybiegli wcześniej z karczmy i właśnie wracali z posiłkami zauważywszy włochacza bez wahania ruszyli za nim nie zauważając nawet poturbowanego 'Pana' ohydy, choć pewnie pasje skrzyżują ich ścieżki raczej prędzej niż później.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline