Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2012, 23:01   #15
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Azdrubael

Azdrubael milczał, co oczywiste, przez całą audiencję, bacznie wsłuchując się w słowa Matki Opiekunki. Jego wzrok, nie spoczął jednak nawet na moment na jej osobie, bacznie lustrując wszystkich swoich towarzyszy oraz - zwłaszcza - towarzyszki. Z ostentacyjnym wyłączeniem z tej grupy osoby Lairiel. Bardziej ostentacyjną była tylko jego reakcja - a raczej brak jakiejkolwiek, w tym zaprzestanie przyglądania się wdziękom drowek - na brzmienie dwóch słów.
Jaezred Chaulssin... Spojrzał wreszcie na Matkę Opiekunkę. Patrzyła akurat na niego, co nieszczególnie go zaskoczyło i zapewne nie było przypadkowe. Grupą którą miała się zając tym aspektem śledztwa, przewodzić miał Elvolin. Przypominał sobie jego osobę z Sorcerre, co nieco go ucieszyło - mniej kapłanek a więcej mężczyzn, w tym magów, było jak najbardziej po jego myśli. Azdrubael był już pewien w której grupie się znajdzie. Pozostawało poinformować o tym fakcie swojego, przyjmijmy że przełożonego...

Chwilę trwało, aż Elvolin, zajęty flirtowaniem z Lairiel skrzyżował spojrzenia z młodym Xorlarrin. Wystarczyła sekunda. Lekkie skinienie głowy. Przyjęcie wspólnego frontu, najczęściej tylko chwilowego oczywiście, wobec zaistniałej nagle sytuacji, odłożenie prywatnego konfliktu w obliczu wspólnego wroga - ten gest należał do jednych z najprostszych w języku ciała drowiej rasy. Nie wątpił że Elvolin zrozumiał przesłanie i po audiencji czeka go z nim rozmowa. Pozostało tylko liczyć, że nie dołączy do nich ta głupia Mizzrym. Zawsze była tak zapatrzona w tą całą powierzchnię, nic się nie zmieniło, sądząc po jej wyglądzie. Azdrubael czekał na chwilę, w której wreszcie się potknie o coś i wybije swoje równiutkie ząbki, z tej jej zadbanej jak u zwykłej ulicznicy twarzyczki. Cokolwiek by jednak nie powiedział, trafiającej bardzo w jego gusta twarzyczki...

Azdrubael zmienił pozycję na jeszcze bardziej nonszalancką. Poprawił powłóczystą szatę i leżącą teraz na kolanach maskę, jaką tradycyjnie członkowie jego domu zakładali, kiedy oficjalnie przemieszczali się po Menzoberranzan, jak i poza, przyjmijmy, że bezpiecznym, terenem tego miasta. Młody mroczny elf ściągnął ją z twarzy kiedy tylko przybył do rezydencji Pierwszego Domu, z wyraźną ulgą. Nie znosił tej tradycji, chociaż doceniał jej zalety praktyczne. Szczególnie fakt, że dopóki nie był zmuszony się odezwać, ukryty w obszernym piwafi i skrywając swoją tożsamość za pozbawioną wyrazu maską, był traktowany w sposób zarezerwowany nie tylko dla kobiet, ale nawet dla wysoko urodzonych i wysoko postawionych kapłanek Lloth - wszak nikt kto nie był lepiej w mieście ustawiony niż członkowie Domu Xorlarrin, nie chciał ryzykować że obraża właśnie jakąś z nich.

Azdrubael jednak, kiedy nie był do tego zmuszony praktycznością takiego postępowania, nie chciał ukrywać swojej tożsamości. W zasadzie nie chodziło nawet o tożsamość, co o twarz. Ta była zdecydowanie bardziej w mieście znana, niż już na przykład jakiekolwiek fakty z jego przeszłości. O jego twarzy można było powiedzieć dużo. Wśród faktów, znalazły by się takie, jak np określenia - długa, pociągła, proporcjonalna, wyraźnie zarysowana. Słowa te jednak nie były w stanie oddać uczuć jakie wzbudzała. Chodziło tu chyba o szczegóły, które można było nazwać egzotycznymi. Włosy, długie prawie do pasa, nie pozbawione pigmentu ani nie farbowane, naturalnie perłowe w barwie, okalały twarz gęstą grzywą, w tej chwili zpętaną za sprawą fioletowej wstążki na wysokości karku oraz cienkim, misternie zdobionym w srebrze diademem. Bujne choć okiełznane włosy, podkreślały tylko dwa przyciągające uwagę szczegóły w wyglądzie twarzy Azdrubaela. Pierwszą były, oczy. Ich jasno niebieskie tęczówki wyraźnie kontrastowały z hebanowo czarną skórą drowa. Biła z nich pewność siebie, połączona z czymś, co było rzadkim widokiem na twarzy mrocznego elfa - spokój. Pewność siebie i spokój. Oba tworzyły mieszankę która w większości wypadków byłaby dla przeciętnego drowa wystarczającym powodem do agresji wobec tak butnego by czuć się pewnie drowa, w tym wypadku jednak działały niemalże hipnotyzująco. Coś w spojrzeniu Azdrubaela powodowało, że interlokutor zatrzymywał się, by poznać jego posiadacza, nim spróbuje go zniszczyć. Zazwyczaj po chwili pojawiały się wątpliwości. Gdzieś za tą pewnością siebie, można było być pewnym, ża zastanie się spokojnie czekającą na swoją kolej bewzględność, która puki co jednak, ustępowała pola ciekawości. Drugą istotną cechą, którą szybko rzucała się w oczy, był jego uśmiech.
Nie chodziło tutaj o znów emanującą od niego pewność siebie. Tego typu uśmiechu można było być pewnym u kogoś roztaczającego taką aurę. Gorzej było z kolorem zębów. Czerwień nie była czymś niezwykłym w tym wypadku, jednak w drowiej populacji tej części Podmorku bardzo rzadka. Wszystkie te szczegóły powodowały, że Azdrubael wyglądał faktycznie na przybysza z dalekich stron. Pod tym względem kobiety drowów nie różniły się zbytnio od przedstawicielek innych ras i Azdrubael cieszył się w Menzoberranzan sporym powodzeniem. Fakt, że najczęściej zainteresowanie było przelotne, wcale go nie martwiło. Zapewniało rozrywkę i stymulowało jego kondycję, która przez czas spędzany w Sorcerre i Czarowieży Xorlarrin wystawiana była na próbę. Zresztą, wartościowe dla niego partnerki i tak potrafił zatrzymać na dłużej...

Porażki go irytowały. Porażka w postaci Lairiel Mizzrym, nie irytowała go już dawno, gdyż o niej zapomniał. Teraz natomiast Lairel znów świeciła swoimi wdziękami przed jego nosem. Brak reakcji i zainteresowania akurat nią, z całego tego towarzystwa, był chyba tak ordynarny, że gdyby ją kopnął w ten jej zgrabny tyłek, było by to mniej zauważalne.

Zebranie zakończyło się, zanim na dobrą sprawę się rozpoczęło. Krótka, żołnierska odprawa i do Domów. Azdrubael nie narzekał na to - nie lubił dłużyzn. Teraz pozostało porozmawiać z Elvolinem. Najlepiej bez tej kokoty w pobliżu. Podnosząc się z siedziska, zgarnął z kolan ozdobna maskę i westchnął...

~*~

Rozmowy z matkami opiekunkami domów okazały się żmudne i męczące. Kobiety chciały znać każdy szczegół spotkania i wszystko o innych reprezentantach. Widać, że nie były zachwycone ilością informacji i wyrażały to dość bezpośrednio, choć każda na swój sposób – czy to zwężają oczy, tupiąc, czy nawet podnosząc głos. Po długiej naradzie i ustaleniu szczegółów reprezentanci byli wolni. Mimo pewnej irytacji, matki opiekunki były zwykle skore do sugestii swoich reprezentantów w kwestii wyboru grupy. Jedynie Shizzar został zmuszony do przyłączenia się do grupy Faerylany.

Wolny czas każdy spędził ten w inny sposób, czy to wykorzystując wolny czas na rozrywkę czy już zaczynając swoje śledztwo. Ta noc była spokojna, jak na drowie realia. Obyło się nawet bez zamieszek buntowników czy zgonów kupców – miasto czekało, przygotowywało się.

Ciężko nazwać początek dnia w Menzoberranzan „dniem”, gdyż jedynie magiczne światła miasta, które mogły palić się o dowolnej porze, zapewniały coś na wzór dziennego światła. Poranek był dla jednych bardziej lub mniej męczący. Ciężka od trunków głowa, blizny z poprzedniego dnia czy po prostu zmęczenie były towarzyszkami tych, którzy postanowili aktywniej spędzić noc.

Tak jak poprzednio, reprezentanci zostali poproszeni do komnaty gdzie Quentel przyjmowała audiencje. Nie zastali jednak jej tam. Straż, troje Baenre i ktoś na wzór szambelana przywitali gości.

-Proszę udać się za tymi, których państwo wybrali.- oznajmił szambelan.

Shizzar ruszył za Faerynalną, która udała się w lewo do niewielkich drzwi. Trzask mechanizmu zamka rozniósł się echem po sali. Drzwi zostały otwarte, zapraszając chętnych. Nauhai udała się w prawo w stronę innych niewielkich drzwi i uczyniła podobnie do Faerylany. Elvolin został w Sali z tymi, którzy zostali.

-Za mną.- odpowiedział i ruszył w stronę głównych wejściowych/wyjściowych.

~*~
Grupa Faerylany

Niewysoki, ciasny korytarz prowadził do niewielkiej komnaty z dywanem o wysokim włosiem z Rothe, oczywiście futro zwierza było uszlachetnione magią i zabarwione na fiolet. W dotyku było delikatne i miękkie niczym letnia bryza, choć niewielu z tu obecnych mogłoby użyć tego porównania.

Faerylana usiadła w fotelu oprawianego czarną skórą płaszczowców, obok stolika bogato zdobionego motywami pająków. Po prawej, z 2 metry od stolika i Faerylany znajdowała się wygodna sofa z takiej samej skóry co fotel. Dookoła znajdowały się księgi na półkach równie bogato zdobionych co stolik. Byli właśnie w biblioteczce Quentel. Wiele ksiąg było oprawionych w czarną skórę, parę nawet było zakutych w metal.

Drowka wyciągnęła z niewielkiej kieszeni przy udzie 4 pierścienie, które rano odebrała przed spotkaniem. Nadszedł czas na drobne wyjaśnienia.

~*~
Grupa Nauhai

Nauhai prowadziła grupę ciasnym korytarzem bez żadnego oświetlenia. Światło by było potrzebne drowom, bo doskonale widziały w ciemnościach, jednak brak światła oznaczał też brak kolorów, które z kolei były dość przyjemnym urozmaiceniem. Tu jednak nie znalazły dla siebie miejsca. Ściany były pokryte żłobieniami i płaskorzeźbami przedstawiającymi mityczną historię Lolth i przygody mrocznej bogini.

W parę metrów dalej, czy głębiej, zaczęli zbliżać się do jakiegoś źródła światła. Gdy do niego dotarli znaleźli się w niewielkiej kaplicy ku czci Lolth. Niewielka ława stała naprzeciwko posągu Lolth przedstawiającego boginię jako pająka z głową drowki. Dookoła znajdowały się różnorakie dary dla bogini, w tym parę mniej apetycznych. Nauhai stanęła naprzeciwko ławy, obok posągu Lolth nie śmiąc go zasłaniać. Wskazała na miejsca na ławie, sugerując że tam mają usiąść ci, którzy z nią przybyli.

~*~
Grupa Elvolina

Mag cieni poprowadził swoją grupę do swojego laboratorium. Matka opiekunka Baenre nie posiadała więcej komnat przy swojej sali audiencyjnej, a poza tym nie chętnie dałaby skorzystać z niej jakiemuś samcowi. Elvolin był zmuszony zaprowadzić grupę do swojego laboratorium, gdzie będzie mógł wyjaśnić im szczegóły ich misji.

W laboratorium kazał grupie usiąść na ławce, a sam wyjął parę ampułek na stół alchemiczny. Wziął kawałek kamienia i polał go substancją z jednej z ampułek. Kamień zaczął się palić żywym ogniem, aż całkowicie roztopił się. Wyciągnął potem ludzką rękę, świeżo odciętą od swojego właściciela, i polał ją innym specyfikiem. Ta zmieniła natychmiast barwę i wygląd na identyczną do skóry drowa.

- Pozostałe dwie substancje niwelują naszą naturalną odporność na czary i zdolność widzenia w ciemnościach. Niby nic aż tak poważnego, ale możliwości taktyczne są olbrzymie. To część substancji, które rozprowadzają nasi wrogowie. – zaczął swoje wyjaśnienia.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 12-01-2012 o 09:34.
Qumi jest offline