Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2012, 09:58   #53
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Karl Bedfellow machnął lewą ręką przeganiając chmurę dymu, który uniósł się po wystrzale.

Napastnik zsunąwszy się ze zbocza, będąc już na dnie wąskiego przejścia przeskakiwał mniejsze głazy niczym rączy jeleń, co większe przesadzając po obiciu się od nich jedną ręką. W drugiej na tle nieba widać było ściskany tomahawk. Staruszek mamrocząc tylko jemu zrozumiałe obelgi, gorączkowo schylił się ku leżącemu O’Sullivanowi, który jęknął, gdy tamten w końcu wyszarpnął z kabury Colta. Przyklękając mierzył do gnającego z szybkością zerwanego z powroza psa, na złamanie karku, Indianina. Długie włosy falowały w morderczym pędzie wojownika. Staruszek zaciskał wargi, przez co pokryta zmarszczkami twarz zdawała się być jeszcze bardziej pomarszczona. Zastygł w skupieniu składając się do strzału jednak kiepsko szło powstrzymanie drżącej ręki i długa lufa czterdziestki czwórki chybotała się wraz z nią nieznacznie.

W końcu, kiedy wysmukła sylwetka wojownika była już całkiem blisko, wystrzelił chybiając celu o dobre dziesięć metrów. Tamten, tylko na na chwilę zwalniając, w odpowiedzi cisnął tomahawkiem. Z wykroku, ręką ciągnąć za posłanym orężem, prosto w sylwetkę strzelającego do niego bladej twarzy. Obracający się przedmiot uderzył o włos od głowy Old Mana, strącając kapelusz i krzesząc iskrę, kiedy ze zgrzytem wyrżnął o skałę, za plecami staruszka. Bedfellow z wrażenia opadł plecami na ścianę strzelając z wrażenia między nogami Hugo. Ciemna sylwetka czerwonoskórego, wybijając się z obu nóg, poszybowała jak jaguar na Karla.

Po krótkiej walce, podczas której, ręka napastnika uniosła się kilka razy, czerwonoskóry oderwał się od nieruchomego starca i zamachnął na leżącego na ziemi Hugo. I wtedy zamarł. Oto przed nim leżał czarny jak noc, olbrzymi wojownik, zawinięty w płótna, o spuchniętych wargach i niezwykle szerokim nosie, który mimo, że był martwy, wpatrywał się w niego strasznymi, białymi gałkami oczu kontrastującymi z czarną skórą. Wzniesiona w jego stronę ręka, raz po raz wskazywała wprost na czerwonoskórego w geście wytknięcia. Uzbrojona w rewolwer, lecz Indianin na czym innym skupił uwagę nie mogąc oderwać oczu od pokiereszowanej czarnej twarzy. Przez napiętą bitewnym szałem facjatę młodzieńca, który nie mógł więcej jak szesnaście wiosen, malował się najpierw obraz zaskoczenia i zdumienia, a potem w oczach czerwonoskórego pojawił się nieopisany strach dominujący resztę ciała.
Hugo, stwierdził, że faktycznie zdobyczna broń ze stajni być chyba nienaładowana. Był pod silną dawką opium, którym naszpikował go Bedfellow, jednak dźwięki dochodziły do niego a wsórd nich brak huku wystrzałów ze Smith&Wessona. Jednak gest wystarczył, aby na chwilę osadzić w miejscu dzikusa. Widać czerwony zrozumiał, że z tak bliska nie sposób nie trafić i to ostudziło jego mordercze zamiary. Zakrwawiony nóż wisiał zamarły w powietrzu razem z ręką Czejena, a młodzieniec wydał z siebie stłumiony, pełen przejęcia pomruk przypominający zduszone szczekniecie - Ugh!! – i wtedy w końcu padł strzał.

Indianin targnięty kulą cofnął się o krok, dwa, drugi strzał już nie wyrządził mu krzywdy, a on opierając się o głazy, zaczął zataczając się uciekać.











Kris po drodze usłyszał jeszcze dwa kolejne strzały. Dobiegały w wąskiego dna wąwozu, którym przyszli z Hot Springs. Z Carpetnerowym Winchesterem, którego dostał od rannego Jareda Tiggsa, biegł na odsiecz walczącym.

Po kilkudziesięciu metrach od miejsca, z którego przyczajeni obserwowali wcześniej bandytów, został siedzącego pod ścianą Hugo, który z obandażowanym szczelnie torsem wyglądał jak niedokończona mumia, których fotografie z Egiptu widział w Houston u podróżnego handlarza wszelakich dziwadeł. Murzyn jakby dochodził do siebie. U jego stóp leżał Old Man Bedfellow, a widząc pytający wzrok Krisa pokręcił tylko głową. Nico dalej leżał rozciągnięty na ziemi O’Sullivan, któremu spomiędzy łopatek starczała indiańska strzała. Poza tym było cicho i spokojnie. John cicho jęknął nie ruszając się wcale.

Po chwili dołączyła do nich Molly jak cień wynurzając się zza głazu, czym nieco zaskoczyła Balora, który nie dał tego po sobie poznać. O’Malley podniosła z ziemi tomahawk, do którego trzonka przyczepione było jastrzębie pióro.

Staruszek, obok którego leżał Army Colt z czterema kulami w bębnie, był martwy. Jego pierś została przebita ciosami noża, który uszkodził serce. Hugo sięgnął po rewolwer zatykając go sobie za pasem. Nie czuł bólu lecz miał trudności ze wstaniem. Było jednak o niebo lepiej, jak kiedy został trafiony, pewnie dzięki zaczynającym działać specyfikom.

Rodak O’Malley żył. Irlandczyk, kiedy Kris pochylił się nad nim, jęknął urywanym głosem, że nie czuje swojego ciała. Strzała była wbita równo pośrodku pleców na wysokości łopatek.










Dzięki pomocy Molly, która drąc własną koszulę o wiele lepiej niż Tiggsowa chusta bark przestał krwawić, przynajmniej na razie i Jared wiedział, że miał kupione trochę czasu i to zwłaszcza dzięki laudanum, które znalazł przy Carpenterze, a którym zaopiekowała się O’Malley. Miał jeszcze blaszane pudełeczko, w którym była maść szybko zidentyfikowana przez Lulu jako jodoform. Widząc mulatkę całą i zdrową wiedział, że jeśli ktoś ma mu tej nocy wyjąć kulę i odkazić ranę to tylko ona, gdyż dziewczyna była tak oczytana, że z pewnością przynajmniej w teorii wiedziała jak się do tego zabrać w odpowiedniej kolejności. To aby odkazić ranę, być może wypalić potem ogniem wiedział i on. Niemniej sam sobie tego nie zrobi, a ona zdawała się być równie, o ile nie bardziej kompetentna.

Słowa Lulu radzące czym prędzej opuścić to miejsce, zrobiły na Tiggsie wrażenie dużo większe, niżby może tego chciał. Przecież nie miał zamiaru zostawić córki Richardsona z bandytą kiedy byli już tak blisko celu, który zwłaszcza on, okupił głupim postrzałem. Odprowadził piękną mulatkę pomiędzy groby, lecz znalazł się dziwnej sytuacji rozdarcia, gdyż okazało się, że będzie musiał zostawić ją samą pomiędzy grobami w ciemnościach, jeśliby miał wrócić do Jeramiaha. Tymczasem od strony wąwozu padły kolejne dwa strzały, a potem zrobiło się cicho. Dwie kule to z pewnością za mało, aby pokonać wszystkich towarzyszy, więc nie musiał się o wąwóz w tej chwili martwić.

Kiedy Lulu usłyszała rżenie koni powiedziała o tym mężczyźnie, który każąc jej zostać, z odbezpieczonym rewolwerem ruszył ostrożnie w między groby, skąd miał dochodzić dźwięk. Po drugiej stronie zbocza, niedaleko jaskini uwiązane były zrabowane im wcześniej konie. Ucieszył się na widok przyjaciela, który to właśnie on rżeniem przywoływał pana uwiązany u samotnego drzewa, które tam rosło. Wraz z nim były jeszcze dwa inne. Smitha i Molly. Wierzchowiec McClyda leżał na boku z poderżniętym gardłem a z jego boku odkrojone były obfite połacie mięsa. Kiedy wrócił uspokajając Lulu, że od tej strony nic wydaje się im nie grozić, ruszył w stronę Smitha wiedząc, że muszą zgodnie ze słowami Lulu rozwiązać ten problem niezwłocznie. Louisa zaś dygocąc lekko z zimna, została sama z rewolwerem w ręku, który na dodanie odwagi wcisnął jej w dłonie Jared na odchodne.










Jeramiah zakradł się do wejścia jaskini przyklejony do skały po lewej stronie i nasłuchiwał odgłosów ze środka.

- Billy, ona ich przekona na pewno. – łamiącym się głosem mówiła Missy – Nie zrobisz mi krzywdy jak dadzą nam odjechać prawda?
- Nie zrobię. – mruknął O’Hulligan. – Nic mi z twojej śmierci głupia. Mam większe teraz problemy na głowie. – przy drugiej części zdania wyraźnie jęknął.

Smith ostrożnie przesunął głowę ku krawędzi wejścia do groty, przykładając policzek do zimnej skały. Przez szparę między zwierzęcą, rozwieszoną skórą a otworem jaskini, nie widział wiele. Jedną nagą ścianę po prawej stronie, na której tańczyły migocące cienie palącego się w środku, małego ogniska. Na ziemi widział siodło, juki i koce. Aby dojrzeć więcej musiał uchylić nieco zasłonę co postanowił zrobić ostrożnie. Kiedy to zrobił zajrzał na lewą część groty zobaczył siedzącą na ziemi związaną blondynkę, która na szyi miała zsunięty knebel. Za nią był średniego wieku, z kilkudniowym zarostem mężczyzna, który obejmując dziewczynę ramieniem, chował się za nią jak za tarczą i mierzył do niego z rewolweru. I to właśnie wylot lufy był tym na co Smith rozszerzoną źrenicą zwrócił uwagę najbardziej. Huknął strzał. I kula przedziurawiła futrzaną zasłonę koło głowy kaznodziei.

- Nie! – krzyknął. – Nie i jeszcze raz nie! – warknął. - Nikt żywy z tej jaskini żywy nie wyjdzie jak kurwie syny będziecie chcieli mnie dorwać! – krzyknął odciągając kurek. – Pierwszy co tu wejdzie zarobi ołów! Co z moimi ludźmi? – warknął jakby retorycznie. – Macie już nas prawie wszystkich, teraz tylko ja albo ona. Wybierajcie! Nikt tu czasu nie ma!










Młody wojownik, chciał biec coraz szybciej wiedząc, że nie będzie żałował tych dwóch skalpów, które zostawił na świętej ziemi za sobą. Duch, którego zesłał Manitou, nie był zwierzęciem nie tylko wystraszył go lecz też ukarał. Nie wiedział jak wytłumaczy to szamanowi, jeżeli uda mu się przeżyć, że oczekiwany znak przyszedł w postaci demona. Na myśl, że to taki czarny duch, mógłby być jego totemem, trwoga ogarniała serce młodego, przyszłego Dog Soldier, w tym poszukiwaniu wizji obrzędu przejścia w dorosłość. Nie słyszał już kolejnego strzału ze Świętej Ziemi Ojców podajać na twarz, gdy nogi odmówiły posłuszeństwa.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 12-01-2012 o 22:30.
Campo Viejo jest offline