Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2012, 19:30   #42
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Według wszystkich znaków na Niebie i na Ziemi Iori wybrał słusznie, bo oto rozległy się znajome kroki, których rezonans czuł za każdym razem. Papierowa przeszkoda odsunęła się z trzaskiem, a w drzwiach stanął wysoki na dwa metry mężczyzna z imponującą muskulaturą ciała. Stwierdzenie, że był ‘dość zirytowany’ nie oddawało w pełni negatywnego nastawienia. Cała jego postać zdawała się okryta całunem agresji, a każdy element przerośniętego ciała był naprężony jak u górskiego lwa i gotowy do zaatakowania nieproszonego gościa oraz wgniecenia go w parkiet, jeśli tylko dać mu najmniejszą wymówkę. Nie miał na sobie górnej części garderoby, co odsłaniało pokrytą licznymi szramami klatkę piersiową. Szare oczy, wciąż ukryte za wyszukaną brązową maską, stanowiły parę świdrów... ale te na moment straciły na intensywności. Dokładnie wtedy, gdy wielkolud zobaczył kto stoi po drugiej stronie drzwi.
- Ty tutaj!? Masz jaja żeby mnie śledzić, ty zramolały sukinsynu...
Kąt oka młodego Kurogane zerejestrował gdzieś na granicy wzroku pół-nagą dziewczynę leżącą na macie. Kto by pomyślał, więc to nie była żadna dywersja i mężczyzna faktycznie przyszedł tutaj aby się zabawić. Nieważne. Dziedzic musiał teraz dobrze wyważyć swoje słowa, ponieważ najmniejsza gafa mogła być powodem przymusowej renowacji tego piętra budynku.


W głowie młodego shinobi rozbrzmiały fanfary ogłąszające jego zwycięstwo. Udało mu się jednak wytropić typa. Pytaniem było: co dalej? Dla pewności zacisnął mocniej palce na Sai.
- Sukinsynu? A co ja ci złego zrobiłem? - Kurogane spytał tonem sugerującym zdziwienie. Praktycznie rzecz ujmując, poza wybiciem jego ludzi - którzy pewnie nic i tak dla nich nie znaczyli - i krótką przebieżką przez las ich znajomość nie miała żadnych negatywnych aspektów. Jak coś to on tu mógł być bardziej wkurzony, bo zabili mu towarzyszkę broni, ale takie podejście negowało wszystkie warianty współpracy.
- Widzę, że jesteś zajęty, ale nie miałem pomysłu w jaki inny sposób mógłbym się skontaktować z tobą albo twoimi współpracownikami. Możemy pogadać teraz, ale mogę też poczekać aż skończysz... - jego wzrok spoczął na kobiecie. Spojrzenie jakim cisnął musiało sugerować co najmniej obleśnie rzeczy.

Dziwaczność sceny w której jakimś cudem stał się przymusowym aktorem sprawiła, że oczy mężczyzny omal nie wyszły z orbit. O ile względem dania komuś przez gębę i skręcenia jego karku obiekcji nie miał żadnych, to społeczna interakcja na tak niekorzystnych warunkach sprawiała, że czuł się mniej niż komfortowo. A przecież do dzisiaj wszystko działało świetnie, miał plan którego realizacja przebiegała jak po maśle... aż tu nagle pojawiał się przed drzwiami jego pokoju ten wychudzony knyftel z popołudniowej przepychanki przed miastem i chciał rozmawiać niewiadomo o czym. Jeszcze patronizująco dodając, że najpierw może ‘skończyć’ co zaczął. W pacynce wybuchł strumień przekeństw. Już za mniejsze przewinienia ludzie kończyli jako krwawa miazga gdzieś na bezdrożach Cesarstwa. Ale chociaż jego żyły pulsowały, a kłykcie strzeliły samoistnie, gigant nie ruszył do natarcia. Co go powstrzymało? Któż to może wiedzieć. Przytaknął i odwrócił głowę w stronę ‘damy z klasą’
- Ubierz się i zostaw nas. Poślę po Ciebie kiedy skończymy z moim ‘znajomym’ rozmowę.
Faktycznie chciał gadać? A może tylko pozbywał się niewygodnego świadka? Dziewczę było wyraźnie rozczarowane i rozeźlone, a Kurogane mógł przysiąc, że wychodząc, spiorunowało go wzrokiem. Kolos machnął swoją łapą na odlew jak niedźwiedź próbujący złowić rybę, dając członkowi Koalicji Lotosu pozwolenie na wejście do środka.

Nie było tu za wiele pola do manewru w przypadku starcia. Shinobi wszedł powoli. Ani na jedną chwilę nie spuszczał wzroku ze swojego rozmówcy. Obawiał, się że w chwili w której to zrobi te dłonie, wielkie jak bochny chleba, złamią jego kręgosłup na dwie części. Obserwował uważnie licząc się z tym że w każdej chwili może nastąpić atak, niemniej był pewien że tak długo jak będzie w stanie zareagować powinien sobie mniej bądź bardziej poradzić.
- Wybacz, że od tego zacznę, ale od kilku godzin nie daje mi to spokoju...
Zaczął podczas gdy wielkolud zamykał za nim drzwi.
- Jak wam się udało umieścić bombę w ciele żyjącej kobiety? Kiedy zobaczyłem reakcje chi po raz pierwszy byłem przekonany, że to trucizna. Mój błąd niezbyt dobrze skończył się dla jednej z moich towarzyszek, ale to nieistotne... mógłbyś podzielić się ze mną tą wiedzą?
Oczy Ioriego zaczęły świecić dziwnym blaskiem. Dla wielu była to oznaka geniuszu, dla innych szaleństwa. W praktyce zaś, pewnie było to połączenie obu, a pytaniem pozostało jedynie w jakich proporcjach się one ze sobą mieszały.

- Nie wiem, nie znam się na tym. Bo to nie moja działka i nie moje obowiązki. A koleś za to odpowiedzialny, chyba chciałby zachować ‘anonimowość’, jeśli wiesz co mam na myśli.
Gigant klapnął na tyłku. Świat się zatrząsł. Iori w istocie wiedział, do czego zmierzał jego niewychowany rozmówca. Więc faktycznie, przesłuchany przez nich martwy herszt miał rację i było ich więcej. Zaczęło się przepięknie. W dodatku dryblas użył zaakcentowanego słowa tak, jakby ono samo było jakąś bombą, tylko czekającą żeby eksplodować. Może świadczyło to o tym, że zamaskowany najostrzejszym nożem w szufladzie w żadnym razie nie był, ale wyciągnięcie z niego czegokolwiek i tak zanosiło się na ciężkie zadanie. Prawa ręka uniosła się na wysokość twarzy i otworzyła zatrzask dolnej części maski. Następnie sięgnęła po niewielki dzbanuszek alkoholu, leżący nieopodal maty. Nie siląc się żeby sięgnąć po czarkę, zaczął sączyć prosto z białego naczynia. Swojemu ‘znajomemu’ nie zaoferował nawet kropelki.

- Szkoda... - odburknął wyraźnie zawiedziony Iori. Ten problem (medyczny, nie alkoholowy) naprawdę nurtował go od dłuższego czasu, ale jeśli tylko dobrze to rozegra, powinien mieć możliwość spotkania z człowiekiem który był odpowiedzialny za stan kobiety.
- W takim razie przejdę do sedna sprawy. Wychodzę z założenia, że wasza mała pułapka miała zlikwidować ewentualnych świadków i tym samym sprawić by informacja o karawanie dotarła do miasta możliwie jak najpóźniej. Tak się nieszczęśliwie złożyło że tą pierwszą lepszą grubą okazała się być spora klika shinobich, o czym i tak już wiecie. Więc pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nie chowam urazy, ani nie mam do was żalu o zaistniałą sytuację...
To że Sil albo Onimaru będą mieli pewnie jakieś żale, to już była dla niego sprawa całkowicie drugorzędna. Iori zamierzał reprezntować tylko i wyłącznie własne interesy.
- Zacząłem jednak zastanawiać kogo twoja grupa może reprezentować. Mam w Heigenchou niepozałatwiane sprawy i pomyślałem że może moglibyśmy sobie pomóc nawzajem, a kto wie... może nawet nawiązać jakąś bardziej zażyłą współpracę.

Mężczyzna zakrztusił się ognistą wodą, ale jego krztuszenie się od razu przeszło we wredny rechot. Otarł lewą łapą krople trunku ze swojego trzydniowego zarostu i na powrót zapiął dziwaczny, metalowy kaganiec, tak jakby obawiał się, że jeśli zbyt długo pozostanie otwarty, zdradzi jego tożsamość. Zabawne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jak dotąd (np. paradując przez miasto) nie przykuwał zbyt dużej uwagi do swojej anonimowości. Odpowiedział.
- Właściwych ludzi na właściwym miejscu, panie Kurogane.
Niedobrze. Umysł bił na alarm. Chociaż gach nawet go nie dotknął, to waga dwóch ostatnich słów jakie wypowiedział była wystarczająca aby zachwiać młodym dziedzicem. Im dłużej trwała ta konwersacja, tym bardziej stabilną pozycję uzyskiwał ten wyłysiały goryl.
- Widzisz. Jak narazie pozostawanie w ukryciu szło nam całkiem nieźle. Ale jestem pewien, że jeśli nagle zaczniem się zadawać z osobą, którą chce zaciukać sam Daimyo...
No tak, nawet nie musiał kończyć. ‘Sława’ wlokła się za nim, jak smród po gaciach.
- Cieszę, że przechodzisz od razu do sedna mojego problemu.
Shinobi pozwolił sobie na uśmiech. Nie był to jednak dobry uśmiech, tylko taki który obiecywał przelanie krwi, mimika po jakiej można było spodziewać się jedynie najgorszych rzeczy.


- Naszła mnie pewna myśl. Daimyo jest tylko człowiekiem i jak każdemu człowiekowi dane mu będzie prędzej czy później umrzeć. Może ze starości, ale żyjemy w tak niebezpiecznym świecie że o potencjalne wypadki nietrudno. Pech może każdego dotknąć. Gdyby tak się nieszczęśliwe złożyło, że Lord umarłby w najbliższym czasie, paru osobom mogłoby to być na rękę. Pozostaje pytanie czy wasza grupa, bądź wasz pan zalicza się do tej grupy osób?
Kurogane zdawał sobie sprawę, że być może ci ninja służą właśnie samemu Daimyo. Nie można było takiej opcji wykluczyć, ale jeśli tak by było w rzeczywistości to i tak ta cała scenka skończyłaby się rzezią. Pozostało zagrać wszystko na jedną kartę.

- Ha! Hahaha! Dobre sobie. Że niby *Ty* spróbujesz go zabić? Czy może sądzisz, że my nagle dostaniemy małpiego rozumu i będziemy chcieli ubić osobę trzęsącą całym regionem?
Chociaż znowu nie wyjawił za wiele, to wypowiedź sugerowała raczej, że grupa ta nic z osobą rządzącą wspólnego nie ma. Oraz, że raczej mieć nie chce, dla własnego dobra.
- Śmieszny z ciebie gość, paniczu Iori. Więc zamiast urwać Ci łeb i wetknąć w rzyć, dam dobrą radę. Bo wyglądasz na kogoś, kto takiej potrzebuje. Opuść Heigenchou. Najlepiej jeszcze dziś w nocy. Nie pogarszaj bardziej swojej sytuacji, bo i tak toniesz już w gównie po same uszy. Cokolwiek przyjechałeś tu zrobić ze swoimi fumflami, źle się to dla was skończy.
Hm. Groźbą raczej nie można było tego określić. Bardziej ujawnieniem faktu, że mimo swojego niewielkiego rozumku wiedział znacznie więcej, niż zdradził do tej pory.

- Kiedy byłem tu ostatnio, miałem co najmniej kilka okazji by go zabić, ale nie zrobiłem tego, bo chciałem uniknąć kłopotów. Problem polega na tym, że te i tak wystąpiły.
Podjął Iori wstając na równe nogi. Bezimienny blok mięsa przewrócił oczami.
- Ze zmianami na stanowiskach jest taki problem, że zazwyczaj długo trwają i robi się przy tym niezły burdel w administracji. Gdy Lord zostanie wybrany też mija trochę czasu zanim w pełni dostosuje się do nowej roli i pełnionych obowiązków. Obecnie sytuacja militarna w Heigenchou nie przedstawia się za ciekawie. Daimyo trzyma swoich ludzi blisko siebie. Próbuje się chronić niczym żółw w swojej skorupie. Gdyby jednak zastąpiłby go inny Lord, dałoby to wiele nowych opcji dla Koalicji i podobnych jej ugrupowań. Myślałem, że może się tak złoży że akurat będziemy mieć wspólny cel, ale chyba się pomyliłem. Wybacz, że zająłem twój czas.
Skinął głową, po czym ruszył ostrożnie w stronę wyjścia. Przekaz był jasny. Daimyo zginie tak czy inaczej, jeśli nie chcecie mieć w tym udziału to wasza sprawa. Nie liczcie jednak potem na jakiekolwiek korzyści z tego płynące. Ludzka statua obruszyła się.

- Te! Czekaj no. Może... będę w stanie pchnąć to dalej. Jeśli powiesz mi po co przybyliście do miasta, ustawię cię z kimś, kto powie Ci coś konkretnego o tej ‘bombie’ zostawionej na drodze, która tak Cię korci. Gdzie to się potoczy dalej, zależy już tylko od Ciebie. Więc jak?
Wielkie bydle nie poszło torem myślowym jaki przewidział Iori, ale fakt, że poszło jakimkolwiek, mógł okazać się wystarczający. Pozostało więc ustalenie priorytetów. Zdradzenie zbyt wielu informacji o misji mogło się okazać katastrofalne w skutkach. Z drugiej strony jednak istniała szansa na załatwienie spraw z przeszłości do końca. Co by było bardziej opłacalne z punktu widzenia Koalicji? Nowy pracodawca nie zrobił zbyt dobrego wrażenia. Pomniejszy szlachetka. Wątpliwym było czy naprawdę będzie w stanie wpłynąć w znaczący sposób na przebieg wojny. Z drugiej strony szansa na zabicie Daimyo i obsadzenie na jego miejscu ustawionego kandydata... ryzyko ale gra z pewnością warta świeczki.
- Miejscowemu szlachcicowi zaginęła córka, a my mamy ją odnaleźć. Raczej nic co miałoby bezpośredni związek z naszymi sprawami.
- Nie wiesz wokół czego kręcą się ‘nasze’ sprawy. Jutro. Ta sama godzina, w tym samym pokoju. Spotka się z Tobą pewna kobieta, ale lepiej dla Ciebie żebyś nie pomylił jej z podrzędną kurwą. A teraz idź. I zawołaj tą małą z powrotem, jeśli jeszcze czeka.

Kurogane kiwnął głową, a następnie bez słowa wyszedł z pomieszczenia, spełniając po drodze prośbę swojego nowego znajomego. Zszedł na niższe piętro, mając dość interesów jak na jeden raz. Przy wejściu podszedł do kobiety której wcześniej wręczył swoją ostatnią porcję jadeitu.
- Tak jak obiecałem Pani, wracam by skorzystać z waszej gościnności.
Mimowolnie się uśmiechnął. Zapowiadała się dobra noc.
 
Highlander jest offline