Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2012, 06:10   #17
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nie wiedział, co miało większy wpływ na to, iż uwolnił się z objęć amoku – przeraźliwe wrzaski mieszczek czy odrażający smród z rozwalonych trzewi goblina. Nie było się jednak czasu nad tym zastanawiać, krasnolud poskromił rządzę mordu w odpowiednim momencie… w jego kierunku już biegli dzielni stróże prawa i porządku miasta Bogenhafen. Opamiętał się w porę, a żądza krwi poszła spać… pierwszy cios pałką mocno go zdziwił. Zrobił w końcu to co do niego należało, utłukł chędożonego zielonoskórca… Drugi cios sparował. Już wiedział, że wdepnął podobnie jak w Marienburgu… na moment stracił kontrolę i już był po uszy w gównie. Ale tyle hałasu z powodu jakiegoś goblina i to w dodatku ze skazą chaosu. Zasłaniał się jak mógł. Strażnicy coś wrzeszczeli… i po jaką cholerę ten rudy mieszał w to wszystko matkę Gomrunda… no, po co mu to kurwa było?! Pięść brodacza pogruchotała mu nos, będzie miał sodomita nauczkę. Nagły odpływ adrenaliny zrobił jednak swoje… zmęczenie dotarło do mięśni równie szybko, co do mózgu. Obalili go… Nie pozostawało mu nic innego jak skulenie się w kłębek i zasłanianie głowy i jajec. Swoje mu się dostało, ale buźka rudego już taka piękna nie będzie.

Nim go doprowadzili przed oblicze „sprawiedliwości” miał chwilę, aby poskładać to wszystko do kupy. Nie sądził, żeby za jakiegoś zieleńca skazano go jak poprzednio na arenę, ale z tymi ludzkimi prawami to nigdy nie można było być pewnym. Jak się okazało nie trafił tutaj sam, a w dobrze znanym sobie towarzystwie. Widać było, że chłopaki mieli talent do wpadania w kłopoty, bo on ewidentnie trafił tutaj za niewinność! Nie zdążył jednak z nimi pogadać, bo stanął przed sądem. Ten nadęty, wrzeszczący burak szybko uświadomił go, że afera jest, bo jakaś paniusia wlazła mu pod nogi… a przecież mogło być gorzej. Gdyby ją goblin wychędożył a potem zarżnął to by te kmiecie inaczej śpiewały… no ale. Larmo się takie zrobiło, że krasnolud odpuścił sobie próby tłumaczenia. Łeb go tak trzaskał, że marzył tylko o spokoju i garncu zimnego piwa. Jedyną uprzejmość, na jaką go było stać to wobec tego doktora Malthusiusa – A wejdź mi kołku tylko w drogę raz jeszcze, a samego będą ciebie po festynach obwozić jak ci z dupy nogi powyrywam! Jak życie pokazało w Gomrundzie drzemały jakieś pokłady norsmenskiej furii i trójnogi goblin mógł się o tym boleśnie przekonać. Chyba tylko, dlatego człowiek nie wylał z siebie kolejnych żalów i petycji o rekompensaty.

Właściwie to dopiero, kiedy prowadzono ich do lochu zdał sobie sprawę z powodów obecności tutaj białowłosej dziewoi. Pomogła mu zabić tego zgniłego szkodnika! Jako, że babie nigdy nie było lekko przy jakiś oprychach postanowił jej podziękować, jak na mężczyznę przystało. Złożył propozycję nie do odrzucenia. Od razu poznał, że panienka jadaczkę miała równie niepokorną, co fryzurę… ale specjalnie mu to nie przeszkadzało. Loszek jak to loszek, ten przynajmniej nie śmierdział bardziej niż krasnolud wysmarowany juchą i zawartością trzewi zielonoskórego. Szybko, więc znalazło się miejsce dla zwartej męskiej ekipy tym bardziej, że był w niej czempion i pogromca Łamacza… a że cuchnął i wyglądał jakby wyszedł z rzyci trolla to już zupełnie inna sprawa. Nagrabił pod siebie trochę suchej słomy i ciężko klapnął pod ścianą. Pomacał się czy wszystko miał całe a potem ciężko sapiąc pogrążył się w drzemce. Niedane mu było jednak pospać, co chwila go coś budziło, a to ktoś wstawał, gadał, srał… albo i co innego. Musiał też mieć oko na siwuchę!

***

Propozycja urzędasa była z tych, której się nie odrzuca. Chyba żeś kiep i głupek! Nawet, jeżeli Płonący Łeb nie był przekonany do pomysłu ganiania za jakimś kudłaczem w rzece gówna to wolał jeszcze dziś wyjść z ciupy i na spokojnie zastanowić się, co dalej. Chociaż te pięć dziesiątek złotka też nie było takie bez znaczenia… w sumie to mógł wyjść jeszcze na swoim.

- Ja też wlezę do tych kanałów.
Ozwał się w końcu. – Ale co panie urzędas, jak to włochate gówno już coś tam zżarło albo zdupiło do rzeki i po prostu tego tam nie ma?

Ten spojrzał na krasnoluda i widać było, że nadgodziny znacząco pogorszyły jego samopoczucie. – Przecież powiedziałem, że ma być żywy! Za truchło możecie liczyć na anulowanie grzywny. A jak nie dostarczycie ani żywego ani truchła to na powrót trafiacie do ciemnicy. I koniec targowania się!

W sumie to nawet krasnolud nie miał już złudzeń i nie kontynuował wątku warunków wypłaty nagrody i kasacji grzywny. Gdy mieli już podziękować za okazaną im „łaskę” i odwrócić się na pięcie Erich sobie coś przypomniał i w sumie zagadnął o jakiś plan, mapy czy inne szkice tego podmiejskiego systemu odprowadzania nieczystości. Przedstawiciel władz Bogenhafen chyba tylko, dlatego żeby się ich pozbyć zaczął szperać za jakimiś papierami i w końcu znalazł to czego szukał. Już na pierwszy rzut oka nie śmierdziało to gildią inżynierów czy nawet jakimiś planami budowy… ale zdroworozsądkowym rozrysowaniem głównego ścieku, bocznych odnóg i jeszcze jakiś mniejszych kanalików. – Plan to może nie jest, ale szkic sporządzony przez jednego rozgarniętego szczurołapa, co to zajmował się plagą gryzoni w zeszłym roku. W miarę nowe to jest, ale za jakość nie ręczę. Jak chcecie oglądnąć plany z gildii to jutro możecie się tam udać, wnieść opłatę, oglądnąć i przerysować. Ale to dopiero rano. Rzecz jasna nikt nie zamierzał się wykłócać o coś więcej, dlatego zgarnęli, co im dano i się zmyli z ratusza nim ktoś zmieni zdanie i każe im dalej gnić w ciemnicy! Opuszczenie tego miejsca było jedną z przyjemniejszych rzeczy jaka go dzisiaj spotkała, teraz krasnolud zamierzał się jako tako ogarnąć i odpocząć. Dlatego nawet uśmiechnięta gęba Dietricha oczekującego po przeciwległej stronie ulicy nie wywołała w nim większego entuzjazmu. Krótka wymiana uprzejmości, jakieś ustalenia na jutro i nim się ktokolwiek obejrzał krasnolud człapał już w stronę Ciepłej Przystani.

Po drodze w jednym z miejskich wodopojów zmył z twarzy i rąk pozostałości goblina… Rzecz jasna Toddo nie był zadowolony z faktu, iż musiał otwierać gospodę dla spóźnialskich… tak samo jak nie był zadowolony z życzenia tego najbardziej smrodliwego. – Kolacja i kąpiel? O tej godzinie? Panie krasnoludzie, do reszty rozum potraciliście? I to były te przyjemniejsze określenia. Gomrund jednak był na tyle zmęczony, że nie miał ochoty na jakieś dłuższe dywagacje na ten temat. Pozwoliłby Karl Franz przemówił swoim cesarskim autorytetem do Niziołka… a właściwie położył dwie monety, bo jeszcze chciał gorzałki. Nie zdążył spałaszować wszystkiego, co mu przyniesiono a kąpiel była już gotowa. Woda może nie tak ciepła jak powinna, ale za to było mydło i szczotka, którymi znakomicie można było pozbawić się śmierdzących pamiątek po mijającym dniu. Na koniec raz jeszcze wystawił cierpliwość gospodarza na próbę ostawiając do uprania rzeczy… jednak jak to mówią w tym interesie – klient nasz pan! A krasnolud był klientem, który nie ociągał się z sięganiem do kieski… jadł dużo, pił dużo i za wszystko płacił!

Rankiem nie mógł powiedzieć, że wstał jak nowonarodzony to jednak był solidnie wypoczęty… spał jak zabity bite osiem godzin, a o tym że jeszcze żyw świadczyło chrapanie które utrudniało sen jeszcze na sąsiedniej ulicy! Po wczoraj zostały już tylko siniaki i zadrapania, no i nieprzyjemny ból w lewej nodze… ale to trzeba było po prostu rozchodzić. Nim zjadł śniadanie odnotował, że większość spraw, jakie było do załatwienia było już zrobione… w kącie rzucona była sieć i jakieś pochodnie. A na stole leżał solidny kawał surowego mięcha, którym interesowały się już jakieś muchy. Widząc kwaśne miny jego kompanów nie ociągał się zbytnio z przygotowaniami. Nie miał zamiaru pakować się w metalowej zbroi do kanałów, dlatego zdecydował się na swój nowy skórzany kaftan z utwardzanej skóry. Szkoda go było do tej imprezy… ale jak wszystkiego. Przygotował broń, tylko tą najporęczniejszą – miecz, nóż i łom… jakby coś trzeba było sforsować, a na plecy przytroczył tarczę. Do plecaka zapakował jeszcze rzemienie, jakieś płótno, pochodnię i parę świeczek… tak na wszelki wypadek dla długonogich. Zaopatrzył się jeszcze w jakiś bukłaczek z czystą wodą i manierkę ze spirytusem… a na nozdrza przygotował sobie chustę tak by smród nie powalił go za szybko.

Jako, że nie było co więcej czasu marnować udali się na miejsce spotkania… bo biedny, wystraszony, mały futrzak czekał na odnalezienie. W śmierdzących kanałach Bogenhafen!

 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 14-01-2012 o 18:56.
baltazar jest offline