Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2012, 10:47   #19
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Gdyby wzrok mógł zabijać Owain leżał by już trupem. Nie pierwszy i z całą pewnością nie ostatni raz. Nie przejął się tym zbytnio, bowiem niszcząca łódź maszkara była znacznie bardziej palącym problemem. Żołdak wziąwszy pismo ruszył spiesznie z powrotem do swego pryncypała. Wszyscy na pokładzie barki zajęci już byli czym innym.

- Panie, dajcie mi ten bosak i przytrzymajcie mnie. Spróbuję wywlec to cholerstwo… - Joe gradację ważności spraw miał w porządku. Poproszony o pomoc Vincent zmierzył szypra spojrzeniem, ale nie komentując nic podał tyczkę zakończoną hakowatym ostrzem. Pomysł był najlepszy z tych, które sam rozważał w głowie wiedząc co nieco o półbiegach i bestiach z piekła rodem. Wiedział że mają moc zabicia człeka i po swej śmierci, że nie wolno ich dotykać ani pozostawić gdzie na przepadłe. Trzeba było to to spalić, ale w tej materii specjalista już się w okolicy, na moście, znajdował. Pewnym było, że zostawiwszy mu truchło demona zaopiekuje się nim z pietyzmem i całkowitym poświęceniem. W końcu do tego tacy jak on byli powołani.

Wydobycie maszkary zajęło im chwilę, czas ubarwiony soczystymi kurwami sypanymi przez szypra i ponurym milczeniem współtowarzyszy, którzy obserwowali brzeg i most na którym nad pismem Caudea trwała krótka i skryta debata. W końcu dowodzący na moście odprawił żołdaka z powrotem ku barce. Z tym samym glejtem. Owain, który żołdakom na moście i okolicy poświęcił znacznie więcej uwagi niź wydobywaniu maszkary, dostrzegł coś jeszcze. Twarz, która z ruin fortu, skrycie obserwowała ich ukrywając najwyraźniej swą obecność przed wszystkimi. Nie dostrzegł by jej zresztą wcale, gdyby nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie żółtka z którym płynął. Lu, bo tak zwać się kazał, sam zerkał ukradkiem w tamtą stronę wyraźnie dostrzegając to samo co Owain, tyle że wcześniej.

Demonica wylądowała już na brzegu, wyraźnie odbiegając już od kształtu, którym mogła zachęcić wielu zaraz po swej śmierci. Jej ciało zapadło się w sobie, skóra sparciała jakoś a z wszystkich otworów wyciekała czarna, smolista maź. Maź, która z siłą żaru paliła wszystko, czego się dotknęła. Joe dobrych kilka pacierzy, samotnie pucował nakapane, czarne krople z których kilka zdążyło solidnie wgryźć się w deski pokładu.

- Możecie płynąć Wasza Godność! A ową bestię nam ostawcie. Już my się nią zaopiekujemy! – krzyknął z mostu inkwizytor. Tak, jakby Claude, bądź ktokolwiek inny na pokładzie „Szprotki”, pragnął osobiście rozwiązywać problem galaretowatej czernicy. Kiedy glejt powrócił do jego właściciela zabrali się za spychanie barki. Po chwili ospale, niesieni nurtem sunęli dalej. W akompaniamencie milczenia straży na moście, szumu liści, plusku wody i kurw wylewających się z ust Joe. Ten ostatni do świętych, ani też świętobliwych, z całą pewnością nie należał…


***


Lu dostrzegł go niemal od razu, na początku. Podglądacz starał się skryć, ale na dźwięk słów płynącego z nimi szlachcica wyraźnie się ożywił i to tak wielce, że nazbyt się wystawił. Wyraźnie starał się bliżej przyjrzeć ich barce. Blada twarz skąpana w mroku zrujnowanych komnat fortu. Twarz o ostrych rysach, choć wiele więcej o niej rzec nie sposób było. Nazbyt mimo wszystko się krył i zbyt było daleko. Lu starał się go zapamiętać, wydobyć z otaczającego postać mroku jakikolwiek szczegół, ale podglądacz w końcu się skrył a oni odpłynęli. Jednego Lu był pewien, nie chciał być on widziany przez ludzi inkwizytora. Co zresztą zważywszy na fakt że przebywał w nawiedzonych ruinach z własnej woli, wydawało się Lu zrozumiałe…


***


Płynęli powoli. Rzeka kręciła, meandrowała mijając kolejne łachy piaszczystych plaż i wysepek, porośnięte olchami i wierzbami brzegi osłonięte tatarakiem. Gdzieniegdzie dostrzec można było smużki dymu z domostw rybackich przysiółków. Równie często jak zapadnięte w sobie poczerniałe ruiny sadyb, w których nikt już nie mieszkał. Brudny Joe klął na czym świat stoi bo barka przeciekała w miejscu w którym maszkara zaległa mu na dnie i od czasu do czasu musiał ze skopkiem lecieć wylewać gromadzącą się na dnie wodę. To nie wróżyło zbyt dobrze ich dalszej podróży. Póki co jednak płynęli. Powoli oddalając się od feralnego mostu i zrujnowanego fortu.


***


Karczma czy może raczej przystań, przycupnęła na brzegu jak sęp wyglądając rozwartymi wierzejami okien za gośćmi niczym padlinożerca za żarciem. Unoszący się z komina, żółty i smolisty dym, wyraźnie wskazywał na to, że ktoś w niej urzęduje. Podobnie jak taplające się w sztucznym i ogrodzonym stawie kaczki, wałęsające się w innej zagrodzie kury i dwa ujadające w najlepsze burki, których ogony wyraźnie wskazywały na to, że powitanie należy do przyjaznych. Joe sprawnie manewrował barką zmierzając do niewielkiego pomostu przy którym cumowały dwie równie niewielkie łodzie.

- Barn Topielec jest! Będzie opowieść! – ucieszył się szyper „Szprotki” wskazując na jedno z czółen.

- Co to za miejsce?

- Przystań Vita. Smaczny posiłek, ciepły kąt i wygodne łoże. Jedyne takie miejsce w okolicy. Bezpieczne.


Cóż, każdy miał swój pogląd na pojęcie bezpieczeństwo. Kiedy dostrzegli wychodzących na podcień karczmy zbrojnych, uzmysłowili sobie że mają o nim inne wyobrażenie. Pobrzękująca ostrogami banda widać było że jest zdrożona. Kórz jeszcze nie zdążył zniknąć z ich obliczy, szarzał na skórzniach i jeździeckich buciorach. Jednakże spoglądając po owej trójce wnet można było rzec, że długa podróż w siodle nie była by dla nich wyzwaniem nad siły. To byli ludzie szlaku. Albo i lepiej.

- To oni? – spytał głośniej jeden z trzech, ten środkowy wspierający sękate łapska wyzierające ze zbyt krótkiej skórzni na dwóch podobnych mieczach. Wnet okazało się do kogo kierował pytanie, bowiem z zajazdu wyszedł czwarty osobnik. Drobniejszy od owej trójki i w porównaniu do nich niemal wcale nie uzbrojony. Sztylecik, który dyndał mu u pasa z całą pewnością za broń trudno było uznać mając do wyboru dwa miecze „środkowego”, topór o dwóch żeleźcach „lewego” i zataczającą kręgi kulę o nieprzyjemnie wyglądających kolcach, kręcącą się na końcu długiego i zwiniętego na ramieniu „prawego” łańcucha.

- Taaa… - to mogła być odpowiedź. Mogło być również ziewnięcie. Wychodzącym na pomost z barki podróżnym zdało się jednak, że to coś na kształt miauknięcia przeciągającego się kota. Z tych większych, łownych. Drobny szczurek zszedł w bok, tak by nie wchodzić trójce swoich łomignatów w paradę.

- Panowie święci inna była umowa. Wymiana miała być w forcie dwa dni temu. Skąd zwłoka? Złamaliście umowę. Uważam… - co szczurowaty chudzielec uważa pozostało tajemnicą, bo z tyłu, od okna zajazdu, padły ostre słowa.

- Złamali umowę Rufus! Zajeb ich! – rozkazowi zaś towarzyszył niemiły uchu doświadczonych ludzi brzęk. Owain i Sarius uchylili się w jednej chwili, instynkt wziął górę nad wszystkim. Bełt wycelowany w tego pierwszego trafiając zaskoczonego Joe w pierś. Cóż, tym razem Przystań Vita nie okazała się dlań zbyt bezpieczną.

Szyper runął na pokład barki z charkotem łapiąc powietrze, ale to był dopiero początek. Trójka zbirów już dobyła oręża i skoczyła na spotkanie zaskoczonym podróżnym chcąc dostać się do nich jeszcze na wąskim pomoście.

Na ciepły posiłek trzeba było jednym słowem poczekać…


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline