Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2012, 14:47   #59
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zbliżało się południe. Ale nikt w garnizonie tego nie wiedział. Szare deszczowe chmury zakrywały szczelnie niebo i słońce.


Z ciężkich szarych chmur siąpił deszcz, nieprzerwana mżawka przenikająca miasto. W garnizonie panowała panika, choć nadal trzymana pod kontrolą żelaznymi zasadami panującymi.
Dowódcą w zasadzie stał się Lionel, bowiem zagrzebany w raportach Tarnus niewiele widział poza nimi.
Te sterty papierów i poszukiwanie prawdy stały się niemal obsesją Purpurowego Smoka.

Mateczka Deldi dwoiła się i troiła w lazarecie zmagając się z trudnym stanem swych pacjentów. Udało jej się wyleczyć rany Holdrema i Randala oraz Moldreda. Ustabilizowała stan Garisona. Nawet pomogła oślepionemu półorkowi. Ale... to był koniec jej sukcesów.
Na ciężki stan Jonacha i Knuta niewiele mogła poradzić. Nie potrafiła zidentyfikować choroby toczącej ich ciała. I to ją przerażało.

Tarnus zaniósł zmęczoną Lialdę do koszar sypialni, zostawiając Evelyn i Viltisa w swym gabinecie. Albo im tak ufał, mimo pyskatej natury przyzywaczki. Albo w gabinecie nie było nic od ukrycia. Eidolon zauważył na ziemi papier upuszczony zapewne przez Lialdę, gdy ta mdlała.Był to ten sam list, który złodziejka pokazała Evelyn. Ów dokument spisany po krasnoludzku.
Sama zaś Lialda odpoczywała w na łóżku w koszarach. A jej sen nie był spokojny. Dziewczyna wiła się na łożu i pojękiwała. Zostawiona by odpocząć, toczyła walkę... najtrudniejszą z walk w swym całym życiu.
I przegrywała.
Nagle... wstała przeciągając się i uśmiechając z lubieżnością. Wyraz jej twarzy był jednocześnie zmysłowy jak i drapieżny.
Coś się bowiem w Lialdzie zmieniło. Choć owe zmiany na pierwszy rzut oka były trudne do zauważenia.
Lialda otworzyła oczy.


Rozejrzała się po pomieszczeniu i uśmiechnęła złowieszczo, wędrując językiem po wargach. I zachichotała.

Jak się okazało Gostag, był już w stanie opowiedzieć co się z nim stało. I Evelyn mogła wysłuchać jego opowieści.
- Wyruszyliśmy zgodnie z wytycznymi lorda Swerdagona. Ja, Erazm oraz Nathaniel. Droga była spokojna, choć miałem wrażenie, że jestem obserwowany. Gdy o tym wspomniałem im, wyśmiali mnie. Zwłaszcza Nathaniel.- półork opowiadał spokojnym, acz drżącym głosem. Po tym co przeszedł jednak nie mogło to dziwić.-Dotarliśmy... do budynku gildii, bez żadnych kłopotów. Ale tam...- tu głos żołnierza niemal załkał.- Budynku bronią stwory, o głowach pozbawionych twarzy i włosów, szczupłe jak elfy, ale zamiast rąk i nóg mają miecze. Tancerze.. oni.. ruszyli w naszym kierunku wywijając piruety, skacząc na tych ostrzach. Erazm zdjął z ramienia tarczę i ona ożyła osłaniając go, my zaś z Nathanielem stanęliśmy po bokach.
Czarownik zaczął rzucać jakiś czar, próbując na stworami zapanować, ale nic nie dało...One.. Bogowie. One były strasznie szybkie i zwinne. Moja włócznia... Nie trafiłem...-
narracja Gostaga stawała się coraz bardziej chaotyczna, a jego ciałem wstrząsnął szloch.- Odciął grot jednym wymachem nogi. Ledwo... prawie rozpłatał mi brzuch. Czarownik cisnął w jednego kwasowym pociskiem a potem... potem...jeden z tancerzy odciął mu rękę....całą... patrzyłem na fontannę krwi wytryskującą z ciała Erazma... patrzyłem jak się dziwi i jak upada na ziemię. Jego ręka drgała podczas upadku, wiła się nerwowo...-półork zacisnął usta.- Wtedy pomyślałem, że będę następny. Ale Nathaniel krzyknął: "chodu" i obaj rzuciliśmy się do ucieczki. Nie wiem dlaczego, nie pognały za nami. Może pognały tylko za nim? Rozdzieliliśmy się.
Wbiegłem do jakiejś kamienicy. Włamałem się napierając ciałem na drzwi. Próbowałem łapać oddech. Potem... zobaczyłem oko... gałkę oczną unoszącą się w powietrzu przede mną. Patrzącą na mnie.
Potem... poczułem ból, silny obezwładniający ból, gdy moje oczy zostały mi wyrwane z głowy.
Potem... ciemność, wiem, że wyłem z bólu, uderzałem ciałem o ściany... o meble, biegłem... nie wiem jak tu trafiłem.


Stajnie...
Szelest robactwa. Drogbar przyzwyczaił się już do niego. Krasnolud stał się na niego równie obojętny jak na mżawkę, która była codziennością w Wormbane. Najważniejsze to było skupić się na pracy.
Rozmontować wóz, by zabrać rannych. Pozostawić resztę: broń, ekwipunek, żywność. Baryłki z piwem.
Zostawić wszystko i uciec. Uratować siebie. Wije czające się gdzieś na pograniczu widzenia nie miały znaczenia. Były tylko drobną niedogodnością. Najważniejszy był sukces w postaci uratowania skóry, bliższa koszula ciału, czyż nie ?
-Panie Gurnes. Skończył pan? Bo Pierwszy miecz Serfrani chciałby z panem pomówić na osobności.-głos za plecami krasnoluda. Do stajni wszedł jeden z podwładnych Lionela. Ponurak Morn. Tak go chyba zwali.
-Otóż... Pierwszy miecza w wieży sygna.. Co do.. ?!- słowa przerwane krzykiem sprawiły, że Drogbar odwrócił się odruchowo i... zamarł na chwilę.
Ze stryszku spełzł na dół olbrzymi wij i powaliwszy na ziemię Morna zaczął go zabijać.


Żołnierz zaciekle walczył o swe życie. Ale ta walka była z góry skazana na porażkę. Nim Drogbar wybiegnie z budynku gospodarczego i sprowadzi pomoc będzie już po walce.
-Ależ.. Po co masz mu pomagać? Pomóż sobie. Odwróć się plecami i wyjdź. Złóż ofiarę z jego życia w zamian za swoje.”- szeptał cichy głos tuż obok jego ucha.- “ Przecież nie jest to twój przyjaciel, ani nikt dla ciebie ważny. Po co masz ryzykować.

GŁÓD GŁÓD!
Szarpiący trzewia bezlitosny głód. Dla oddalenia pokusy paladynka szła pierwsza. Mimo to słyszała bicie ich serc. Niemalże czuła na wargach smak ich krwi.


Oblizała je nerwowo. Tylko jeden łyczek. Niewielki. Choć odrobinkę. Mimo głodu, jej ciało nie było osłabione. Mogła ich pokonać, wiedziała o tym. Zresztą nie musiała, była kobietą... Oni byli mężczyznami. Dałoby się jakoś ich rozdzielić i...
Myśli o posiłku co chwilę natrętnie wracały do Corelli. Niczym natrętne muchy nie dały się odpędzić.
A oni szeptali nerwowo. Jej zachowanie wszak wydawało się dziwne i przerażające. Paladynka nie była... sobą. Zdawali sobie z tego sprawę.
Docierali do garnizonu w którym znajdowali się ich towarzysze. Żywi i pełni życiodajnej krwi, z czego Corella boleśnie zdawała sobie sprawę. Cały garnizon... przekąsek.
Naprawione wrota otwierały się przed drugim patrolem, który wrócił z wyprawy zwiadowczej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-01-2012 o 14:01.
abishai jest offline