Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2011, 21:31   #51
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Robaki... robaki za rogiem, robaki pod schodami, robaki w kieszeniach... Drogbar miał ich dosłownie i w przenośni po dziurki w nosie. Miarka przebrała się gdy jeden zaplątał się w jego brodę. Był już na skraju załamania, z każdą chwilą nabierał coraz większego przekonania, że zwariował. Co gorsza nie miał żadnej mikstury, która pomogłaby mu zwalczyć to uczucie... a właściwie...

Brama już stała, toteż krasnal rzucił pozostałą robotę i skierował się w stronę wozu. To jeszcze tylko pogorszyło mu nastrój. Przypomniał sobie jak mówili o tym co stało się ze zwierzętami. Te martwe bydlaki zeżarły mu kuca. Ale ból miał nie trwać długo. Nalał sobie kufel piwa i jednym haustem wypił do dna. Gdy poczuł smak trunku, humor od razu mu się nieco poprawił. Szybko nalał kolejny kufel... i kolejny... złocisty płyn szybko znikał w jego przełyku.

Nie minęło pół godziny a Gurnes był już wstawiony. Siedział wygodnie oparty o koło wozu i nieco wolniej już sączył dębowe piwko. Wtedy ujrzał kolejnego robala

- Co? Też chcesz? A masz ty mały sukinsynu! - i wylał na niego to co zostało mu w kuflu.

Trunek faktycznie pomógł pozbyć się lęku. Przestał się bać przechodzących robali, ale mimo to stwierdził, że woli inne towarzystwo. Zabrał beczułkę i udał się na stołówkę.

- Bierzcie i pijcie! Tyle nam zostało! To przeklęte miasto i tak nas wykończy, to chociaż się trochę zabawmy przed śmiercią! - krzyknął i postawił baryłkę na stole

Nie patrzył czy się częstują. Nie dbał o to. Zginęło już tyle osób, może i lepiej będzie się z nimi nie wiązać. Będzie lżej patrzyć jak umierają... o ile oczywiście on nie zginie wcześniej. Nalał sobie i usiadł na krześle obserwując co się dzieje wokół.

Niedługo po tym podano obiad. Dopiero teraz alchemik przypomniał sobie jak dawno nie jadł. Polewka na mięsie... nie było to jakieś specjalnie wykwintne danie ale w takim miejscu i okolicznościach wydawała się być posiłkiem bogów. Większość wojaków nie wydawała się specjalnie głodna, wydawali się być przygnębieni. Gdyby nie stężenie alkoholu krążącego w żyłach, krasnal zapewne czułby się jeszcze gorzej. Teraz, może i nie nabrał optymizmu ale cała ta sytuacja spływała po nim jak po kaczce. Wyrok już zapadł, a wydał go przede wszystkim Tarnus. Przez jednego szalonego wariata tylu ludzi czekało bezradnie na nieuniknioną śmierć.

Spokojny posiłek przerwały dzikie wrzaski Baldricka. Wrzeszczał coś o oczach w zupie i kobiecie. Drogbar wiedział, że sam jest podchmielony ale on już pił jakiś czas, a tutaj baryłkę wniósł dopiero niedawno. Ten człowiek musiał mieć bardzo słabą głowę. Co gorsza po chwili zaczęło nim rzucać, a cały obiad wylądował na podłodze. To odebrało krasnalowi apetyt. Odwrócił wzrok, a wtedy na ścianie ujrzał kolejną “wiadomość od miasta”. Mówiła ona “Nadchodzi twój czas”...

- Co wy nie powiecie... - burknął pod nosem po czym wściekle rzucił krzesłem roztrzaskując je o mur. Wyładowanie złości pozwoliło mu się na chwilę uspokoić. Stanął i zaczął bezradnie rozglądać się po pomieszczeniu. Nie wiedział już co ze sobą zrobić...
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 09-12-2011, 08:12   #52
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Ranek nastał szybciej niż Evelyn by chciała, jednak jak tylko Viltis ją trącił otworzyła oczy i usiadła na łóżku przeciągając się aby odgonić od siebie resztki snu.
- Działo się coś w nocy, co cię zaniepokoiło? - spytała ziewając
Wzruszył ramionami i odparł - Nic czego nie można byłoby się spodziewać -
Wściekłe spojrzenie rzucone przez Evelyn sprawiło, że rozwinął swoją wypowiedź - - Całą noc trupy snuły się po mieście, ale od kiedy wstało słońce żaden się nie pojawił. Chyba możemy ruszać do reszty.-
- Ciekawe gdzie się chowają o świcie, zerkałeś może przez tą klapę w piwnicy czy ci tam na dole też znikli wraz z nastaniem świtu? - spytała dziewczyna pocierając w zastanowieniu skroń.
- Nie otwierałem klapy, od kiedy ją zamknąłem. Nikt też przez nią nie próbował tutaj wchodzić. Jeśli chcesz możemy sprawdzić co się tam dzieje, ale chyba naprawdę lepiej udać się z tym do reszty oddziału.
- Hmmm... chyba nie ma co ryzykować, że zwrócimy na siebie ich uwagę. Masz rację, lepiej tu wrócić z innymi, aby przyjrzeć się tym stworom. - zgodziła się z Viltisem czarnowłosa, po czym dodała z zastanowieniem słyszalnym w jej głosie.- Może warto oznaczyć jakoś to domostwo byśmy mogli tędy przedostać się do podziemi? Nie wiem czy uda mi się odnaleźć wejście w świątyni przez które tu dotarliśmy.
- Będziemy pamiętać ten dom. powiedział z pewnością. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że w tym mieści nigdy nic nie wiadomo i dodał - Wytnę nożem na drzwiach znaki.
- A może lepiej na dachu Viltisie, gdzie nikt inny ich nie zobaczy, nie zatrze albo też nie oznaczy tak samo innych domostw? - rzekła do smokowatego Evelyn pamiętając, że mimo pozorów żę miasto jest opustoszałe, wcale takowe nie było.
Viltlis nie zwlekając wszedł na ostatnie piętro, wyszedł przez okno i wspiął się na dach. Rozejrzał się dookoła utrwalając w pamięci lokalizację budynku w odniesieniu do innych dachów i kominów. Odnalazł wieżę ratuszową z zegarem, a także świątynię. “Na pewno nie zgubię tego miejsca” mruknął do siebie, po czym i tak na wszelki wypadek wydrapał na kominie krótką notatkę “Byłem tu. V.” Przyjrzał się jej krytycznie, po czym jeszcze kilkukrotnie przejechał po niej ostrzem by pogłębić rysę. “No może być” pomyślał zadowolony z siebie i wrócił do Evelyn. - Zaznaczone. Pora ruszać w drogę
- Najpierw skorzystam z tego, że mamy tu wodę, którą można się obmyć, a potem zerknę na rzeczy, które Lilia znalazła w świątyni, może to zająć trochę czasu, a tu chyba jesteśmy bezpieczni. - odpowiedziała Evelyn kierując się w stronę drzwi.

Lialda leżała jeszcze przez chwilę rozkoszując się ciepłem jakie dawał jej koc i wygodnym materacem. Cały koszmar zniknął choć na chwilę, a wieści przyniesione przez Viltisa sprawiły, że od momentu przebudzenia humor jej się poprawił.
Czarnowłosa poszła do kuchni by obmyć twarz zimną wodą, a potem wróciła do pomieszczenia, w którym spędziły noc i siadając wygodnie na podłodze wraz z Viltisem skupiła się na przedmiotach, które znalazła Lilia.
W tym czasie półelfka zdecydowała się nareszcie podnieść z łóżka i zabrawszy wyczyszczone ubranie poszła zmyć z twarzy resztki snu. Ubrana, wróciła po kilkunastu minutach i nie przeszkadzając magiczce, usiadła na brzegu łóżka przyglądając się temu, co tamta robi.
Czas płynął wolno, jedna minuta po drugiej, dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, że identyfikacja zajęła jej prawie dwie i pół godziny. Jednak kiedy skończyła mogła się podzielić swą wiedzą z półelfką:
- Ta kusza... ma w sobie zaklętą esencję dobra. Jej moc rani istosty złe ze swej natury, może nam być bardzo pomocna w tym mieście. Heh... ciekawe jak kapłan ją dotykał, wszak ona nie pozwala bezkarnie dotykać się zły istotom? Wydaje mi się iż jest ona nieco potężniejsza od swych zwykłych magicznych odpowiedników. - Evelyn wskazała na drąg zdobyty przez półelfkę i kontynuowała: - Ten drąg posiada w sobie potężną magię. Owa magia szczególnie dobrze sprawia się w rękach osoby powiązanej z bogami, kapłanem lub paladynem, albo też osoby o podobnej profesji. W takich rękach można będzie przebudzić drzemiącą w drągu moc szarego płomienia, która rani różne istoty w zależności od moralności osoby władającej nią. - a na koniec dodała: - Bełty zaś kryją w sobie odrobinę magii, choć główną ich zaletą jest niszcząca siła adamantytowych grotów.
- Hmmmm… to nawet więcej niż się spodziewałam. - powiedziała w końcu Lialda - Kuszę i bełty zatrzymam, ale drąg bardziej przyda się naszej paladynce... lub komuś innemu. Co się zaś tyczy kapłana dotykającego tej broni... właśnie sobie skojarzyłam, że ten szachraj co prawda wskazał nam ołtarz, ale sam się do niego nie zbliżył. Podobnie jak te przeklęte rzeźby. A że przedmioty leżały na ołtarzu to pewnie nie dotykał ich już jakiś czas. – dodała.
- Za to bardzo mocno ściskał w garści tą swoją dziwaczną księgę. Ciekawe gdzie on ją odnalazł i czy to nie on przy jej pomocy sprowadził to coś co widział Viltis, a równocześnie i zagładę na to miasto. - stwierdziła Evelyn i zerkając na Viltisa spytała: - Czy to stworzenie co rozmawiało z kapłanem w świątyni, było podobne do tej dziewczynki, którą wcześniej widzieliśmy w uliczce?
- Były podobnego wzrostu, i na pewno ich włosy były w tym samym kolorze. Ale czy to jedna i ta sama osoba... Zamyslił się na chwilę próbując przypomnieć jak najwięcej szczegółów - Nie, sądzę, że nie. Gdyby były choć trochę podobne, to bym zwrócił na to uwagę.
- Zastanawiam się czemu widzimy tylko dzieci? Czy to one uległy temu co opanowało to miasto i są pod jego wpływem? Czy tylko one przeżyły? A może to kolejna ułuda jaka nam się ukazuje? - zastanawiała się Evelyn, na głos wypowiadając kolejne nękające ją pytania. - Chyba powinniśmy się zbierać. Im szybciej dotrzemy do garnizonu, tym szybciej przekażemy wieści i wrócimy spowrotem do kapłana. Może wtenczas uda nam się dowiedzieć od niego jak jest z tymi dziećmi. Viltisie rozejrzałeś się, w którą stronę powinniśmy się udać by nie utknąć w labiryncie uliczek?
- Jadne, że tak. Już idziemy? Czy też jeszcze chcecie coś sprawdzić? - zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Chyba nie ma tu już nic do sprawdzania. Lepiej się zbierajmy. - rzekła mu na to Evelyn zbierając swoje rzeczy i zerkając w stronę półelfki czy i ona jest gotowa już do drogi.
Lila słuchała uważnie rozmowy Evelyn z Viltisem, pakując przy tym swoje rzeczy. Na wezwanie towarzyszki skinęła głową, że jest gotowa.
W głębi duszy miała te same pytania co i Evelyn. Dzieci były śladem, jakim powinni podążać. Tego była pewna.
Z drugiej strony miała po prostu ochotę zwijać manataki i wynosić się od tego miasta jak najdalej. Przeklinała w duchu dzień, w którym podpisała umowę. Przygoda, przygodą, ale tego nie spodziewała się nawet w najgorszych scenariuszach. Żeby jeszcze wiedzieli co tu się w ogóle stało i jak z tym czymś walczyć?
- Ciekawe czy się kręcą tutaj jeszcze jakieś niespodzianki. Lepiej wskoczę na dach i będę szedł przed wami sprawdzając drogę Viltlis, pomimo budzącego się dnia, wcale nie poczuł się bezpieczniej. - Musimy być bardzo czujni.
Evelyn pokiwała głową na słowa Viltisa, wiedziała bowiem iż jeżeli coś im zagrozi to zanim zdąży to spostrzec jego ostrzeżenie rozbrzmi w jej umyśle niczym dzwon bijący na alarm. A to da im czas na reakcję i schronienie się w bezpiecznym miejscu. Jeżeli w tym mieście mogło znajdować się "bezpieczne miejsce", ale nad tym postanowiła się na razie nie zastanawiać.
- Ruszaj więc Viltisie i bądź czujny... to miasto jest... - Evelyn nie dokończyła bo sama nie wiedziała czy "przeklęte" to odpowiednie określenie na to co się tutaj działo.
Lialda podążyła tuż za swoją towarzyszką, a w jej głowie kłębiły się różne myśli. Na szczęście był dzień, więc mieli jeszcze parę godzin czasu na to, żeby opracować jakiś plan i pokazać zdobyty zwój Drogbarowi. Lila miała nadzieję, że ten potrafi odcyfrować pismo swoich przodków. W głębi duszy liczyła na to, że tekst ukryty w zwoju przybliży ich chociaż o krok do rozwiązania zagadki.
A nadzieja, jak wszystkim wiadomo umiera ostatnia…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 11-12-2011, 23:06   #53
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Nie - Jęczała, zatykając wśród płaczu dłońmi uszy - Nie, nie, nie. Zostawcie mnie, zostawcie...

Widma Kapłana i Paladyna oskarżycielsko wytykały ją palcami, i raz po raz słyszała "winna, winna". A może jej się zdawało?. Wyglądało przecie, jakby oni nie poruszali ustami. Była młoda, była niedoświadczona, pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi. Przecież tego nie chciała!.

- Zostawcie mnie proszę... - Szepnęła, zamykając oczy. Nie mogła już dłużej spoglądać w ich zgniłe twarze, nie mogła znieść wzroku pełnego wyrzutów.

Wtedy też pojawiły się inne odgłosy, a dobiegały one chyba z ulicy. Corella otwarła zapłakane oczy, i z naprawdę wielką ulgą stwierdziła, iż już jest sama w izbie. Oskarżycielskie omamy przeszłości gdzieś zniknęły, zostawiając ją w końcu w spokoju. Po naprawdę dłuższej chwili w końcu się podniosła z podłogi, i chwiejnym krokiem podeszła do okna.

Tam zaś, na ulicy, wciąż szalał przerośnięty żuk, miotając się dziko na wszystkie strony. Pomagały mu zaś w tym wyjątkowo skutecznie pociski wystrzeliwane z kuszy Anagrosa, chowającego się w budynku na przeciw Paladynki. Wojak więc żył, i nie dawał za wygraną przeciwnościom losu jakie spotkali w Wormbane.

- Anagros - Szepnęła niespodziewanie dosyć złowieszczo, na moment dotykając własnym językiem jeden ze swych wampirzych kłów. Czuła niepohamowaną ochotę wbicia w szyję mężczyzny swych ząbków i rozkoszowania się ciepłym, życiodajnym płynem, jaki płynął w ciele mężczyzny.

- Nie! - Potrząsnęła nagle głową - Tak nie można! - Krzyknęła sama do siebie po czym... spoliczkowała się.


Stojąc w owym cholernym oknie zauważyła w końcu kogoś na przeciwległym dachu. Jakiś jaskrawo ubrany kurdupel, gapiący się w okno w którym stała, gapiący się prosto na nią!. I on się śmiał, bezczelnie się śmiał, i to z niej. Paladynka nie miała pojęcia skąd, ale on wiedział co się z nią stało, i być może co tu w ogóle się działo. Po prostu jakoś tak wiedziała. Otwarła energicznie okno.

- I co się tak śmiejesz kurduplu?! - Krzyknęła do niego - Co się tak śmiejesz??!!.

Chwyciła za swój łuk i wycelowała w nieznajomego.

Całkiem irracjonale postępowanie jak na nią.

Brzdęknęła cięciwa.

Corella jednak już racjonalnie nie myślała.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 13-12-2011, 16:28   #54
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Śmiech osobnika w kapeluszu wbijał się w uszy dziewczyny, wibrował w nich, rozdzierał serce. Gniew wzbierał, nienawiść rosła. Dłoń sama sięgnęła do łuku. Strzała została nałożona na cięciwę. Wycelowana.
Palce pościły cięciwę. Strzała pognała do celu.
Drżące z wściekłości i żalu dłonie, miały trudność z celowaniem, łzy utrudniały przyjrzenie się przeciwnikowi.
Strzała wbiła się w udo tajemniczego niziołka. Popłynęła słodka wstęga krwi, której zapach nęcił Corellę, mimo że wróg był wszak tak daleko. W oczach rannego paladynka dostrzegła... łzy?
Tak. Osobnik w kapeluszu rozpłakał się z powodu bólu, jaki mu zadała. Spojrzał na strzałę tkwiącą w jego ciele i z wściekłością zaczął wypowiadać słowa magii.
Corella poczuła jak powietrze wyrywa się z jej płuc. Jak pada na kolana z trudem walcząc o kolejny haust powietrza. To nie miało sensu. Skoro była wampirzycą, czemu potrzebowała powietrza? Po co?
A jednak jej ciało pragnęło teraz choć odrobiny powietrza w płucach. Walczyło o nie próbując przełamać moc zaklęcia.
Ostrzeliwany przez Anagrosa żuk zabuczał skrzydłami, po czym poderwał się do lotu rezygnując z ukrytych po domach dwunogich przekąsek.
Przez moment ukrył przed sobą dwóch adwersarzy niziołka i paladynkę. Przez moment oboje nie widzieli nic, poza odlatującym żukiem.
A gdy już oddalił się odsłaniając dach, przed Corellą, owego osobnika w kapeluszu już nie było. Za to w jest stronę leciał szkielet olbrzymiego nietoperza wydając piski ocierającymi się o siebie zębami.


Potwór był olbrzymi, ale też i dość wąski i bez problemu wylądował na oknie, by dopaść otrząsającą się z czaru paladynkę-wampirzycę.
Ale wszak Corella nie była sama, mogła zawołać, mogła krzyknąć by zwrócić na siebie uwagę półelfa. A być może kryjącego się w pobliżu Eurida.

Evelyn i Lialda również nie były same. Miały siebie. Miały robiącego za czujkę Viltisa.
Poranek mimo, że deszczowy, przyniósł im nadzieję. Odkrycia i zdobycze wlały w ich serca nieco radości.
Dziewczyny ruszyły więc w drogę powrotną. Wiedząc jak niebezpieczne to miejsce, przemykały się ostrożnie uliczkami, prowadzone przez Viltisa wijącego się po dachach. Ich celem był garnizon i ludzie którzy w nim być powinni. Ale czy byli?
Czy ktoś przeżył nieumarłą nawałę? A jeśli nie? Co wtedy?
Na razie jednak nie warto, było rozważać tego scenariusza. To była prosta droga do rozpaczy.
-Nie kochasz mnie już?-Lila nagle zamarła, wstrzymując zaskoczoną Evelyn. Znała ten głos. Wiązał się on z miłym dotykiem dłoni, z gorącymi ustami, z ramieniem w które lubiła się w tulić.
Rozejrzała się ze zdziwieniem. On nie powinien tu być? Ale czy aby na pewno? Wszak zaciągnął się do armii. Wszak mógł trafić do garnizonu w Wormbane. Wszak mógł być jednym z nieumarłych, którzy wczoraj szturmowali świątynię.
-Nie kochasz mnie już?- słowa wypowiedziane jego głosem. Słowa przypominające o tym bolesnym rozstaniu. “Nie kochasz mnie już?” wwiercały się głowę, wciskały w duszę, wyciskały łzy “Nie kochasz mnie już?” Lila upadła na kolana zaciskając dłonie na uszach “Nie kochasz mnie już?”.
Pytanie nie przestawało padać. Raz głośniejsze, raz cichsze, powtarzające się ciągle. Przypominające o tamtym spotkaniu, o tamtej rozmowie, o strachu i nadziei, o kłamstwie jak żmija wypływającym z jej ust. O tym co zaprzepaściła w chwili słabości.“Nie kochasz mnie już?”
O tym jak światło zdawało się gasnąć w jego oczach. Łzy popłynęły po policzkach Lili. “Nie kochasz mnie już?”

Evelyn jednak nie zwracała na to uwagi, bowiem otaczali je nowi wrogowie. Wychodzili z bocznych uliczek, okrążali ze wszystkich stron. Jej byli klienci. Starzy młodzi, przystojni i brzydcy, delikatni i brutalni. Nadzy. Podnieceni. Ich męskości prężyły się jak włócznie wojskowej defiladzie.
-Chodź z nami. -szeptali lubieżnym tonem głosu.- Chodź z nami, będzie ci dobrze. Zabawimy się jak za dawnych lat. Znów będziesz naszą małą laleczka.
Gnili. Na jej oczach pojawiały się na ich ciałach liszaje i owrzodzenia, skóra pękała odsłaniając gnijące mięso i ropę wylewającą się z żył. - Chodź z nami laleczko. Znów będzie za dawnych lat, znów będziesz naszą zabawką. Chodź z nami do nas. Chodź na drugą stronę. W sercu i tak jesteś martwa.

Viltis powrócił do kobiet, martwiąc się o nie ( choć przede wszystkim o swą panią). To co zobaczył przeraziło go lekko. Obie kobiety wpadły w szaleńczą histerię, wynikającą z uwięzienia we własnych koszmarach. Było tak jak wtedy, gdy Evelyn wydawało się, że zginęła. Tylko tym razem dopadło to obie kobiety na raz. A w tym mieście, nie można było sobie pozwolić na utratę czujności.

Nagle... brzęczący hałas o olbrzymim natężeniu wyrwał obie kobiety z petów własnych koszmarów.
Viltis, Evelyn i Lialda przyczaiły się pod ścianą budynku, starając się być niewidocznymi. Bowiem nad nimi przelatywał właśnie gigantyczny żuk skarabeusz. Potężna bestia unosiła się przez chwilę nad nimi.
Gdyby wylądowała, gdyby zauważyła... jakie szanse na przeżycie miałyby dwie spanikowane dziewczyny i eidolon?
Oddech zamarł im ustach, serca waliły jak szalone. Sześć par oczu wpatrywało się monstrualnego owada. Skąd tu się wzięła taka bestia? Jakim cudem dopiero teraz ją zauważyli?
Potwór w końcu odfrunął, a dwójka awanturniczek ruszyła dalej przemierzając uliczki miasta w stronę garnizonu.
Odetchnęły z ulgą, gdy dotarły do jego bram.

A tam nie działo się najlepiej.

Problem to robaki. Rozwiązanie więc nasunęło się samo. Zalać robala!
Alkohol wszak poprawia nastrój. Poza tym, szkoda czekać, aż dobry trunek skiśnie. Beczułka mocnego dębowego piwa postawiona w jadalni została szybko osuszona. Wszak żołnierz nie wielbłąd, pić musi. A i natura tego miejsca sprzyjała pijaństwo. Tarnus i Lionel nie mieli nic przeciwko temu, by żołnierze popili nieco. Zresztą Tarnus bardziej niż oddziałem, zdawał się przejmować znalezionymi w archiwum zapiskami. Bowiem nawet przy posiłku je przeglądał z wyraźnym zaciekawieniem.
Atak histerii Baldricka zaskoczył wszystkich, przez co dopiero po chwili zareagowano. Tarnus wskazał Darionowi, rzygającego mężczyznę. I ten milczek z niziołczą fajką w zębach, niczym kot podkradł się do Baldricka i błyskawicznie wykręcił mu dłonie. Gdy się zaczęli szarpać, bardziej widoczna stała się blizna na szyi Dariona. Jednemu mrukowi przyszedł z pomocą drugi milczek, Morn. I przycisnęli do ziemi, szarpiącego się Baldricka.
Dowódca zaś potarł czoło dłonią zamyślając się.-Niech... Zaciągnijcie go do karceru, na godzinę. Niech tam ochłonie. Ale pamiętajcie, by zabrać mu wszelki oręż. Co by ni sobie, ni komukolwiek innemu krzywdy nie zrobił.
Spojrzał w kierunku krasnoluda.- Mości Drogbarze.
Alchemik nie zareagował, więc Tarnus krzyknął głośno.- Mości Drogbarze!
-Co?-
wyrwało się z ust krasnoluda, który właśnie wracał z krainy swych rozmyślań, na ten ponury padół.
-Pójdziecie z nimi i dopilnujecie, by nie było problemów z Baldrickiem.- odparł Tarnus.- Przeszukacie go przed zamknięciem.

Pan każe, sługa musi. Toteż Drogbar udał się z trójką żołnierzy do karceru, którego rolę pełnił loszek w budynku administracyjnym. Krasnolud tam nie był, więc to żołnierze prowadzący, wyrywającego się Baldricka prowadzili. Cała czwórka weszła na korytarz budynku administracyjnego garnizonu i skierowała się w kierunku podziemi. Krasnolud obojętnie omijał wije pojawiające się na podłodze, zdając sobie sprawę że ni przydeptać, ni złapać żadnego nie zdoła. Już próbował. Bezskutecznie.
Schody prowadzące do lochu, były słabo oświetlone. Był to celowy psychologiczny zabieg. Przy lochu, była też sala przesłuchań z odpowiednim wyposażeniem. Ale używano go rzadko, najczęściej wystarczało zrobić wrażenie na więźniu przeznaczonym do przesłuchania.
Gdy więc schodzili, ciemnymi schodami prowadzącymi w dół, Drogbar zamarł.
Usłyszał bowiem dźwięk. Dobrze mu znany dźwięk.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GKTrV9JJo7Y[/media]

Pszczoły. Cały rój. Może miały tam swoje gniazdo. Pszczoły. Setki owadów z żądłami pełnymi jadu. Nadlatujące, żądlące, sprawiające straszliwy ból. Wchodzące pop ubranie, do nosa, ust i innych otworów ciała. Cały rój czekający na niego. One tam były i chciały go dopaść. Czekały właśnie na niego.
Buczenie się nasilało. Czyżby zbliżały się?
Na czoło krasnoluda wstąpił pot, dłonie mu drżały, zaschło mu w gardle. Myśli gdzieś odpłynęły, pozostał jedynie czysto zwierzęcy paniczny STRACH.
-Ja... nie mogę.- wychrypiał i rzucił się od ucieczki. W górę i jak najdalej od tego miejsca. Wiedział, że nie zdoła zejść do lochów. Jak zresztą mógł tam zejść, skoro cały rój czekał tam na niego, by go zabić w bolesny sposób.
Alchemik biegł, z trudem łapiąc oddech. Niemal wyważył drzwi prowadzące poza budynek. Wbiegł na dziedziniec, poślizgnął się i upadł twarzą w mokre błocko. Ale był poza zasięgiem pszczół! A to było najważniejsze.
Tymczasem, wrota garnizonu otworzyły się i do środka weszły Evelyn i Lialda. Ale... czy istniały naprawdę, czy były tylko wytworem jego przemęczonej wyobraźni?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-12-2011 o 16:30.
abishai jest offline  
Stary 22-12-2011, 21:25   #55
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Szkoda było marnować czasu i dnia na dalsze zwlekanie. Evelyn zabrała swoje rzeczy i wyszła z domu w którym spędzili noc zerkając do góry czy Viltis podąża już do przodu czy jeszcze się rozgląda. Widząc znak jaki jej dał ruszyła we wskazanym przez niego kierunku. Wszystko wydawało się w porządku, jeżeli cokolwiek w tym dziwnym mieście mogło być w "porządku". Nigdzie nie było widać nocnych mieszkańców miasta, nic nie zakłócało im wędrówki w stronę garnizonu, Viltis nie sygnalizował żadnego niebezpieczeństwa. Uwagę czarnowłosej zwróciło zachowanie idącej koło niej Lili jednak zanim zareagowała na nie do jej uszu dobiegły słowa: "Chodź z nami..."

W końcu dzień, w końcu otwarta przestrzeń. Z prawdziwą ulgą opuścił dom, w którym spędzili noc. Dziwna to była ulga, przecież schronienie zapewniło im bezpieczeństwo oddzielając od maszerujących po mieście zwłokach. Za to otwarta przestrzeń była zawsze zagrożeniem. Nic nie mógł na to jednak poradzić, że ściany i mury ograniczały go, że czuł jakby nie mógł pomiędzy nimi rozwinąć skrzydeł. Były zawsze hamulcem jego działań. Teraz z radością, i to pomimo grafitowoszarego nieba, przeskakiwał po dachach. Czasami celowo strącał poluzowaną dachówkę, by usłyszeć jak się roztrzaskuje. Wtedy czujnie rozglądał się dookoła w oczekiwaniu, że ktoś, lub coś zareaguje na ten dźwięk i się odsłoni. Nic z tego. Miasto zgodnie ze swoją obecną naturą, wyglądało na wymarłe. I nagle, gdy tak bardzo nic się nie działo, jak grom z jasnego nieba uderzyły go emocje Evelyn. Targnął nim spazm niewypowiedzianego obrzydzenia i złości, aż zgiął się w pół, z trudem przytrzymując pazurami kalenicy. Dwa głębokie oddechy i pomknął w stronę kobiet. Po chwili był na dachu domu bezpośrednio przylegającego do uliczki, którą właśnie szły Evelyn i Lialda. Zaskoczyło go to co widział. Kobiety niczym w szalonym tańcu wyginały się i krzyczały. Nie widział jednak nic, co by usprawiedliwiało ich zachowanie. Nic dużego, ani małego, jak na przykład rój os. “Znowu iluzja!” Odgadł i wściekle potoczył wzrokiem dookoła w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby być za nią odpowiedzialny. Był niemal całkowicie pewien, że to zwariowany kapłan, z którym wcześniej mieli do czynienia. “Musi tutaj gdzieś być, musi...” -Nie poruszyło się jednak ani jedno okno, nie trzasnęła okiennica, nie było nawet skrzypnięcia podłogi, czy odgłosu stąpnięcia. “To też muszą być jakieś czary” - westchnął - “Albo już poszedł gdzie indziej” -Przestał zwlekać i zszedł z dachu na ulicę. W najlepszym dla siebie momencie. Zaaferowany tym co wyczyniały Evelyn i Laida, zaabsorbowany wyszukiwaniem ukrytego gdzieś kapłana nie dostrzegł nadlatującego żuka. Dopiero gdy jego łapy dosięgły ziemi, gdy wykonał parę kroków, do jego uszu dotarł dziwny, niepokojący odgłos. Zamarł wsłuchując się i próbując skojarzyć go sobie z czymś, z czym się wcześniej zetknął. Na całe szczęście nie tylko on zwrócił uwagę na dziwny dźwięk. Oszalałe kobiety przestały swoich dziwacznych pląsów i zamarły wsłuchane w buczenie.

Evelyn czuła jak ogarnia ją panika, kiedy rozglądała się widząc otaczających ją mężczyzn. "Czemu Viltis mnie nie uprzedził? Gdzie on jest?" Wydawało jej się że wzywa smoka, lecz nie widziała ani nie czuła jego obecności. Czuła zaś jak jej panika przeradza się w gniew.
- Nigdzie nie idę!- krzyczała - Nie jestem laleczką! - rozglądała się patrząc na nich z obrzydzeniem i nienawiścią w oczach. Mieli rację, była "martwa" jednak to dzięki nim. Uniosła palec i wskazując na nich mówiła:
- Nie jestem laleczką! Nigdy nią nie byłam! A martwa... martwa jestem dzięki wam. Nikt z was nie interesował się tym co czuje, nic was to nie obchodziło, chcieliście mnie traktować jak zabawkę i tak było, ale już nie jest, już nie będzie! - Chwyciła za swoją broń gotowa, użyć ją raniąc, zabijając tak jak wcześniej ją zraniono. Jednak rany zadane jej dłonią będą inne, będą widoczne, w przeciwieństwie do tych, które zadawali jej oni, a może jednak nie?
- Viltis! - krzyczała zarówno w myślach jak i na głos. Wydawało jej się iż jej wrzask odbija się echem po uliczkach miasta. Jednak nie widziała go, nie czuła. Widziała zaś coraz bliżej podchodzących napastników. Zatrzymała wzrok na jednym z nich, pod krwią i zgnilizną, która naznaczyła jego twarz starała się rozpoznać rysy. Wiedziała, że go zna, wiedziała również, że może być jednym z tych, którym pomogła opuścić ten padół. Zerkając na niego starała się sobie przypomnieć, czy to napewno ona sprawiła, że jego marny żywot się zakończył.



Ich spojrzenia, ich oddechy, ich rozpadające się przy każdym kolejnym kroku ciała i te słowa rozbrzmiewające w jej uszach, sprawiały, że poczuła jak jej ciało wzdryga się z obrzydzeniem. Sama myśl, że któryś z nich mógłby ją dotknąć sprawiała, że jej gardło ściskała coraz większa panika. I te słowa.... Laleczka, laleczka, laleczka..." odbijały się w jej uszach, a potem w głowie wciąż powracającym echem. Miała wrażenie, że patrzy na siebie ich oczami.


I nie podobało się jej to co widzi. Pusta powłoka, uszkodzona przez nich... przez tych, którzy teraz ją otaczali wmawiając, iż jest martwa. Kręciła się wokół własnej osi trzymając miecz w dłoni i zerkając czy któryś z nich nie podszedł już na tyle by użyć go do obrony. Wzrokiem zaś przesuwała po nich, szukając Viltisa. "Przecież musi tu gdzieś być! Musi mi pomóc, sama nie dam rady. Coraz bardziej mnie otaczają, coraz bliżej są... czuje ich paskudne oddechy. Jedna myśl goniła drugą, a spanikowane oczy przesuwały się w poszukiwaniu smoka. Nigdzie go nie widziała, zaś oprócz słów jakie wypowiadali otaczający ją umarli do jej uszu dobiegł nowy odgłos i poczuła, że ktoś jej dotyka. Nie spuszczając oczu z niebezpieczeństwa zaczęła rozglądać się za źródłem nowego dźwięku, zerkając również, kto się na tyle do niej zbliżył by ją dotknąć. I wtenczas jej wzrok zatrzymał się na smoku. Coś obserwował, próbując chronić zarówno ją jak i Lialdę. Ucieszona, że wreszcie go spostrzegła, nie zauważyła, że otaczający ją mężczyźni już tego nie robią, że po prostu ich nie ma, że iluzja, która jeszcze przed chwilą trzymała jej umysł w uwięzi, rozwiała się. Zaś pojawiło się nowe niebezpieczeństwo... lecący ogromny żuk.

-Kryć się! -ryknął. Nie czekał jednak, aż oszołomione czarami panie się ruszą, lecz skoczył w ich kierunku. Dopadł i zgarnął swoimi potężnymi ramionami by pociągnąć w kierunku ścian najbliższego domu. Drzwi oczywiście były zamknięte i nawet potężne uderzenie rozpędzonego Viltisa nie wyważyło ich. Wystraszeni wtulili się w ceglany mur marząc o tym by się w niego wtopić. Serca waliły im jak oszalałe, gdy huk wciąż narastał. Nagle się pojawił. wielki niczym chmura wypłynął ponad dachami i kominami kamienic lecąc prosto w ich kierunku. Nie byli w stanie nawet drgnąć w obawie, że może ich dostrzec. A może już się to stało? Może właśnie przygotowuje się do ataku. Zamarli jak trusie obejmując się ramionami i wlepiając oczy w latającą górę. Jedno uderzenie serca... drugie.... huk przelatującego żuka sprawił że włoski stanęły im dęba, kolejne uderzenie i już wiedzieli, że nie dostrzegł, że leci dalej. Mięśnie wyczerpane stresem zaczęły im drżeć i jeszcze zanim owad zniknął osunęli się na ziemię. Jakiś czas siedzieli oparci plecami o ścianę ściskając się za dłonie, aż w końcu Viltis odchrząknął i się zapytał - To co? Idziemy dalej?
Evelyn przełknęła ślinę rozglądając się wokoło i spytała:
- Widziałeś ich prawda?-
choć tak naprawdę podejrzewała, że zna odpowiedź na swoje pytanie, zanim jeszcze Viltis jej odpowiedział.
Widziałem, że znowu dopadła was iluzja - pokręcił głową rozglądając się znowu w poszukiwaniu kogoś... lub czegoś.. - Starałem się wypatrzeć, kto mógłby to zrobić, lecz nic z tego. Coś mi jednak mówi, że to może być ten zwariowany kapłan. Z jego rozmowy z tym.... dziwnym czymś może wynikać, że tylko on im tutaj służy.
- Może masz rację, lecz kto wie czy jeszcze jakaś inna osoba się tutaj nie kryje. Nie ma co zwlekać, trzeba wrócić do pozostałych, powiedzieć co odkryliśmy i wrócić tu spowrotem by zbadać to miejsce i dorwać kapłana zanim się rozpłynie jak te iluzje, które na nas zsyła. - stwierdziła Evelyn podnosząc się. - Wracaj na dach Viltisie i staraj się nie robić hałasu, my też się postaramy. Mam dość już tych zmagań z czymś co nie istnieje i nie mam chęci na spotkanie czegoś co tu jest, bo tego żuka widziałeś? Prawda?
Pokiwał głową potwierdzając - Zbyt prawdziwy jak na mój gust .- Po czym ponownie wspiął się na dach, by tak jak poprzednio robić za czujkę. Na całe szczęście nie pojawiło się więcej niespodzianek na drodze do garnizonu. Aż do samej bramy, gdzie zwariowany krasnolud wziął ich za trupy.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 22-12-2011 o 21:29. Powód: poprawki graficzek :)
Vantro jest offline  
Stary 10-01-2012, 20:48   #56
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Autorzy posta to: Radioaktywny, Abishai, Vantro i Viltis.

- NIEUMARLI!! ATAK ZA DNIA!! - krzyknął krasnolud widząc wchodzące przez bramę dwie nieboszczki. Natychmiast chwycił dwa bombowe reagenty i gotów do ich połączenia krzyknął znowu:
- Ani kroku maszkary! Toż to zwyrodnialec przeklął to miasto! Dziewczęta jeszcze nie zdążyły ostygnąć a ten już je w zombie pozamieniał i za dnia na nas wysłał. Ani kroku powiedziałem, bo jak tu stoję, to mimo szacunku do szanownych nieboszczek wysadzę jak resztę tego tałatajstwa!
Strażnicy przy bramie, byli zaskoczeni. Bo dziewczęta nieumarłych nie przypominały w żadnym stopniu. A i krasnolud nie wyglądał w tej chwili na kogoś, kto jest przy zdrowych zmysłach. Z drugiej strony Drogbar mógł mieć rację, więc... póki co czekali na reakcję dziewcząt, szykując się do spacyfikowania tej strony, która wyda im się większym zagrożeniem.
- Straż! - wrzasnął Viltis - Nie jesteśmy nieboszczykami i łatwo to sprawdzić! Po tej nocy nie pachniemy co prawda za ładnie, ale na pewno nie trupem!
- Jak do tej pory z patrolu, w dodatku za dnia wróciła jedna osoba i to ledwie żywa. Wy we trójkę włóczyliście się po mieście w nocy, gdzie ulice były opanowane przez tysiące tych sukinsynów i wracacie bez szwanku. Jak mam wam wierzyć?
"Rozmawia zamiast bić. Znaczy się nie jest źle" - pomyślał Viltis. Już chciał odpowiedzieć krasnoludowi, gdy do rozmowy włączyła się Evelyn, zerkając na niego i wzrokiem dając znać by miał baczenie na krasnoluda.
- Nie wiem gdzie inni się szwendali, my spędziliśmy noc w świątyni. Wiesz co to świątynia i do czego służy? - odrzekła mu krótko Evelyn, nie miała chęci na przepychankę słowną, ani na udowadnianie, że nie jest jednym z zombiaków.. - Nie mamy czasu na dziwne gadki i tłumaczenia. Prowadź do dowództwa, mamy informację do przekazania. Może dzięki temu co wiemy uda się zrozumieć co tu się dzieje. Ty też się przydasz, mamy stary list, który może będziesz umiał odczytać. Mi się nie udało.
- To jakiś podstęp? Zwój z klątwą, tak? O nie kochana, nie jestem taki głupi. To w ten sposób was przemienili bez tej całej zgniłej aury i flaków? O nie, nie dam się tak łatwo. Wy im wierzycie? - zwrócił się do wojowników
- Szkoda marnować czas na jałowe gadanie z tobą. Chcesz to chodź nie chcesz to se tu stój. My mamy coś do przekazania w dowództwie. Możesz z nami iść i pilnować by nasza trójka nie zeżarła całej armii, jak tak bardzo się obawiasz iż uległyśmy przemianie czy też klątwie. Jednak ja zwlekać nie mam już zamiaru, każda chwila, którą tu marnujemy może być cenna na wagę złota. - po czym zerknęła na smoka mówiąc z naciskiem - Viiiiiiiiiiiltis - i ruszyła do przodu.
Widząc niezdecydowanie w oczach strażników, krasnolud nieco się opanował:
- A żebyście wiedziały, że pójdę. Może i żyjecie, ale jeśli nie to jeden fałszywy ruch i po was! - po czym ruszył kilka kroków za zwiadowczyniami w stronę siedziby dowództwa.


Pomieszczenie które zajął dla swych potrzeb Tarnus Swerdagon, było biurem komendanta tutejszego garnizonu. I jako takie wyróżniało się wygodą. Było tu solidne dębowe biurko, sekretarzyk na podręczne dokumenty, dwa krzesła dla petentów oraz stojak na broń.
Obecnie biurko pokrywały stosu zwojów i papierów wyciągniętych z archiwum.
Sam dowódca całej wyprawy z wyjątkowym zaangażowaniem zajął się ich studiowaniem, praktycznie sprawy organizacyjne zrzucając na Lionela.
Idąc, obie kobiety zwracały na siebie uwagę. Zaskoczone spojrzenia mijających ich mężczyzn, świadczyły o niedowierzaniu. Przecież wszyscy uważali je za martwe.
Tym większym szokiem więc dla kobiet i krasnoluda, było spokojne i pozbawione zaskoczenia spojrzenie dowódcy wyprawy.
Tarnus rzekł bez większych emocji w głosie.- Dobrze widzieć was w zdrowiu i życiu. Usiądźcie.
Po czym zwrócił się do krasnoluda.-A jak tam sprawa więźnia? Dopilnowaliście by trafił do suchej celi i zabraliście mu broń?
- Więźnia? - spytała zaciekawiona Evelyn.
- Mieliśmy... Wiele się zdarzyło. Jeden z moich podwładnych wpadł w histerię podczas posiłku. Kazałem go zamknąć, żeby nie zrobił sobie i innym krzywdy. Zostanie wypuszczony, jak się uspokoi.- wytłumaczył Tarnus.
- W tym mieście ktoś bawi się naszymi umysłami. Wczoraj wydawało mi się, że zostałam zraniona w krtań przeszywającą strzałą, a jednak tylko ja to czułam i widziałam. Ani Viltis ani Lila, która mnie znalazła jeszcze pod wpływem tej ułudy nic nie widzieli. Dziś zaś miałam spotkanie z umarłymi, którzy mnie otoczyli. Wydobyłam broń, chciałam walczyć, ale tylko ja ich widziałam. - zaczęła Evelyn relację z wczorajszego i dzisiejszego dnia. Po kolei tłumacząc co widzieli, kogo spotkali i czego się dowiedzieli.
- Więźnia?? Eeee, no tak tego... na pewno już siedzi. Tchnęło mnie przeczucie i musiałem wyjść na zewnątrz. Wtedy przybyły one. Może i faktycznie są żywe, ale wolałem mieć je na oku. To jest mało prawdopodobne po takim czasie wrócić tu bez szwanku. I chyba nie tylko ja tak uważam.-
Viltlis pokręcił głową i odpowiedział - Gdyby Evelyn była martwa, nie byłoby mnie tutaj. Zaś jeśli myślisz, że jestem ułudą, to w każdej chwili chętnie rozwieję Twoje wątpliwości - ogon eidolona zadrgał złowrogo przy tych słowach.

Evelyn nic nie rzekła na wywód krasnoluda, ciągle upierającego się przy tym, że one są umarłe. Wzruszyła obojętnie ramionami rzucając mu przy tym zniechęcone spojrzenie i całą swoją uwagę skupiła na Tarnusie.
Tarnus zaś spojrzał na krasnoluda i rzekł.- Może wprowadzisz obie panie w wydarzenia dziejące się wczoraj i dziś w naszym... forcie ? A potem panie zdadzą relacje z tego, gdzie były i co zobaczyły.
Po czym sam zaczął zerkać w pisma rozłożone na biurku, jednym uchem słuchając zgromadzonych osób.
Czarnowłosa usiadła na jednym z krzeseł, był ranek, ale ona była już zmęczona. Nie doczekawszy się aż któryś z obecnych w pomieszczeniu panów zaproponuje jej krzesło sama z niego skorzystała. Po czym zwróciła się do krasnoluda pytając:
- To co tutaj się stało, że utwierdziło cię w tym, że nie mogłyśmy wrócić tu całe i zdrowe?
- “Przeżyłyście” noc w tym upiornym mieście i nie wiecie co się stało?? - niemal wykrzyczał podniecony krasnolud - Najpierw zostałem uznany za wariata, bo ukazał mi się napis że mamy przesrane. Po czym wszystko się faktycznie przesrało bo całe miasto zaroiło się od cuchnących trucheł, które najwyraźniej chciały nas zeżreć. - wyrzucał z siebie chaotycznie mocno przy tym gestykulując - Już wtedy było bodaj 4 rannych i jeden trup, a do rana to co drugi oberwał. Potem miłościwie nam panujący wysłał 2 patrole po 3 dusze, z których wrócił tylko jeden i to bez oczu. Swoją drogą ciekawe jak udało mu się znaleźć drogę w nieznanym mieście i po omacku.Na koniec jeszcze jeden zaczął się rzucać i wrzeszczeć po czym ubzdryngolił całą podłogę. Chyba nic nie pominąłem, ogólnie dzień jak co dzień... - zakończył ironicznie -A na koniec wracają dwie niewiasty... Te które przepadły jako pierwsze, a wracają bez żadnych ran. Tylu wojowników poległo, a dwie kobiety przeżyły. Jak to wyjaśnicie?
- Opatrzność nad nami czuwała? A może to, że jako dwie niewiasty jesteśmy więcej warte niż cała armia mężczyzn? - spytała Evelyn podnosząc się z krzesła i podchodząc do Drogbara dodała - Chcesz się przyjrzeć z bliska czym zombi czym żywa? Dotykać jednak nie radzę, bo możesz stracić to co ci się udało uchronić w nocnym ataku.
Krasnoluda przeszedł dreszcze na myśl o macaniu gnijącego łona, tak więc postanowił nie skorzystać z propozycji.
Większości tego czasu nie spędziliśmy w mieście - zauważył Viltlis. -Ani też nie byliśmy wystawieni jak na strzelnicy w koszarach. - Przerwał wyjaśnienia, gdyż jego uwagę zaabsorbowało coś innego- Ocalał tylko ten bez oczu? Może to ma jakiś związek z naturą zagrożenia? Wydaje się, że poza umiejętnością ożywiania umarłych, drugą najsilniejszą bronią naszych przeciwników jest iluzja.
- Myślisz, że ten brak oczu to tylko iluzja? - spytała Viltisa Evelyn - Możemy go zobaczyć? Jest zdolny powiedzieć co im się przytrafiło? - zerknęła na twarze stojących mężczyzn i spytała jeszcze - A gdzie jest paladynka?
-Wyruszyła na patrol. Nie wróciła jeszcze.- stwierdził dowódca odrywając się na moment od papierów.
- I to was nie niepokoi? - spytała Evelyn patrząc na niego ze zdziwieniem. - A jakbyśmy my nie wróciły to też byś nas spisał na straty? Nikt by nie ruszył zobaczyć co się z nami stało?
-Po to między innymi wyruszała paladynka i zaklinacz. By was znaleźć... lub wasze szczątki.- odparł ze spokojem w głosie Tarnus. Odparł bez żadnych uczuć.
Evelyn spojrzała na niego i dodała:
- Cóż ciekawego odkryłeś w tych papierkach iż są one ważniejsze od tego co my możemy przekazać?
-Słucham was... Chyba, że wpływ na umysły to jedyne co odkryłyście?- rycerz odparował słowną zaczepkę.
- Odkryłyśmy również świątynię z ciekawą zawartością. - odparła mu Evelyn, jego lakoniczność sprawiła, że sama również nie szafowała słowami.
-Mów dalej...- stwierdził Tarnus skinieniem dłoni poganiając ją do dalszego opowiadania.
- Nie przyzwyczajona jestem do gadania do czyichś pleców. - odrzekła mu na to czarnowłosa.

Tarnus spojrzał wprost na kobietę i wskazał dłonią krasnoluda.- A on już się nie liczy? Jego uwaga nie jest ważna?
- On jest dowódcą? On będzie decydował co i jak? - spytała go Evelyn. - Jak na razie to on nas uważa za pomocników umarlaków zamieszkujących to miasto i wpadł w panikę na samo nasze pojawienie się. Wydawało mi się, że ty nas nająłeś do pomocy. Czyżby już nie była potrzebna? To może wrócimy do domu, wszak dotarłeś tam gdzie chciałeś, a jak widzę do rozwiązania zagadki tego miejsca zbytnio nie jesteśmy potrzebni.
Rycerz splótł dłonie razem i rzekł chłodnym tonem głosu.- No i masz rację. Ja jestem tu dowódcą, to wy powinniście mówić mi co odkryliście... wszyscy. Także i ciebie dotyczy to Drogbarze. A nie na odwrót.
Spojrzał na kobiety.-Nie wspominając o niesubordynacji, jaka miała miejsce. Czy jest bowiem konkretny powód dla którego, przed zmierzchem nie wróciłyście do garnizonu.? Czy jest konkretny powód dla którego zwiad, który miał trwać kilka godzin nagle przeciągnął tak długo? Napadły was jakieś potwory wczoraj po południu, nie pozwalając wam wrócić ze zwiadu przed zmierzchem?
- Spotkałyśmy ciekawego kapłana. Z tego co zdążyłyśmy zauważyć raczej nie był nieumarły. Jednak nie sądzę by był nam pomocny, z tego co się o nim wywiedzieliśmy pomaga przeciwnej stronie. - rzekła Evelyn podchodząc do biurka i biorąc jeden z leżących na nim papierów aby się przyjrzeć z bliska co tak ciekawego czyta ich "dowódca".

Dokumenty, które leżały na biurku, musiały być notatkami tutejszego dowódcy twierdzy. Wspominały luźno o zbrodni, o dzieciach których niewinność pogwałcono. O bluźniercy w świątyni Ilmatera. O stosie... o zarazie.
- Ciebie czeka to samo... wieczna udręka i wieczne pohańbienie.”- usłyszała tuż przy uchu złowieszczy szept.
Evelyn wzdrygnęła się słysząc szept i rozejrzała wokoło.
- Co czeka? - wyrwało jej się na głos pytanie, zaś ona sama przyglądała się uważnie osobom znajdującym się w pomieszczeniu. "Kto z nich to powiedział?", przemknęło jej pytanie przez myśl. Zerknęła na Viltisa czy i on słyszał szept. Jednak nic na to w zachowaniu smoka nie wskazywało.
-Ja czekam.. na dalsze informacje na temat... tego kapłana.- mruknął w odpowiedzi dowódca.-Coś jeszcze udało się odkryć?
- Nie wiedziałam, że Waść jest "co", wydawało mi się, że bardziej "kto", ale cóż... z dowódcą się nie dyskutuje. Jak się odczłowiecza i uprzedmiotowuje to już nie moja sprawa. Tak więc spotkałyśmy go w świątyni zaraz po tym jak zabarykadowałyśmy wejście aby nie mogły do środka dostać się atakujące nas hordy zombiaków. Kapłan stał przy jednym z ołtarzy, na nasze pytania odpowiadał, choć widać było, że niezbyt chętnie i nie wszystko. Pokazał nam miejsce w którym rzekomo udało mu się przebywać by chronić się przed tymi co opanowali miasto. Zostawił nas przy jednym z ołtarzy sam zaś na moją prośbę, że chcę obejrzeć księgę, którą trzymał w garści wycofał się pospiesznie zostawiając nas same. Viltis udał się za nim potajemnie i wykrył jego konszachty z dziećmi, które mu rozkazywały i których wyraźnie on się obawia. Wszystko wskazuje na to, że pomaga temu co tutaj się panoszy. Wycofałyśmy się do podziemi, które znajdują się pod świątynią poprzez tajne przejście, które odkryłam i tam natknęliśmy się na dziwne stwory, które tam zamieszkują. Myślę, że one również mogą mieć wpływ na to co tutaj się dzieję. - relacjonowała Evelyn czasem szczegółowiej zagłębiając się w to co ich spotkało, czasem pobieżnie omawiając kolejne zdarzenia.
-Jesteście głodne? Zmęcz...- zanim dowódca dokończył wypowiedź, dotąd milcząca cały czas Lialda, upadła na ziemię zemdlona.
Rycerz zerwał się zza biurka i podszedł do dziewczyny biorąc na ramiona. -Myślę że wam mały odpoczynek dobrze zrobi.
- Yhmmmm... - mruknęła Evelyn zerkając z zaniepokojeniem na zemdloną Lialdę. Wydawało jej się że przespana noc powinna wrócić im siły a i śniadanie przecież zjadły, jednak pominęła te fakty milczeniem. Widać dziewczyna była bardziej wyczerpana od niej.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 10-01-2012 o 20:53.
Vantro jest offline  
Stary 13-01-2012, 19:30   #57
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Alchemik przysłuchiwał się rozmowie. Jednocześnie wychwytując opowieści zwiadowczyń, obserwując dziwne zachowanie przywódcy oraz walcząc z rozkojarzeniem, które zaczynało się powoli pojawiać. Spowodowane było ono zapewne natłokiem informacji ale przede wszystkim ilością alkoholu we krwi... którą zresztą miał zamiar podnieść kiedy tylko opuści to pomieszczenie. Gdy na chwilę zapadła cisza postanowił ponownie zabrać głos i odpowiedzieć Tarnusowi
- Kiedy ja ostatnio powiedziałem, co odkryłem to nazwaliście mnie wariatem... teraz one mnie za takiego uważają, bo rozumuję racjonalnie. No i jak tu człowiek ma być spokojny? A do tego jeszcze to przeklęte miasto. Ja już dawno mówiłem, żeby się wycofać i wrócić z oddziałem paladynów... Ale nie... wy wolicie siedzieć tutaj, czytać jakieś pierdoły i czekać aż nadejdzie wieczór i wszyscy wyzdychamy... Chciałbym wiedzieć czy istnieje jakiś plan, czy po prostu czekamy na kostuchę?
-Plan jest, ale wymaga odwagi... u wszystkich.- mruknął lekko poirytowany rycerz. Spojrzał na krasnoluda dodając.- Twoje wypowiedzi Drogbarze i to co odkryłeś, póki co wywołały jedynie zamęt. Chcę faktów! A nie anonimowych gróźb, których źródła nikt nie zna. Nadal nie wiemy co się wydarzyło w tym mieście. Nadal nie wiadomo z czym przyjdzie nam walczyć, jeśli tu wrócimy. -Potarł czoło.-Ewakuacja stąd wymaga planu. Jesteś inżynierem Drogbarze, więc... wymyśl go. Wymyśl sposób jak przetransportować rannych. Natomiast wy.- Rycerz wskazał palcem kobiety.-O co chodzi z tym kapłanem? Czemu nie jest tu z wami? Nawet jeśli był wrogi, to nie mogłyście go siłą przywlec?
- Zaiste, albo nas nie słuchacie, albo nic nie rozumiecie. Nie wydaje mi się byśmy miały cokolwiek do powiedzenia w sprawie jego przywleczenia tu. Sami możecie to ocenić udając się do świątyni by go tu przywlec, tylko radzę w większej ilości niż dwie kobiety. - odburknęła z wyraźnie słyszalną złością w głosie Evelyn.
- Srutututu. Do diabła z całym kapłanem. Jak to jaki plan? Ranni na wozy i dajemy dyla jeszcze przed zmrokiem. Ryzykowne, ale i tak daje im większe szanse niż zostanie w tej cholernej dziurze. Marne szanse mamy utrzymać się tu do rana. A już na pewno nie w tym samym gronie. - rzucił krasnolud poirytowany tym, że dopiero teraz raczono posłuchać jego słów. - Wy tu sobie debatujcie jak chcecie, ale ja radziłbym wam iść i mi pomóc. Przez wasze niezdecydowanie straciliśmy już dobrych kilka godzin - brodacz opuścił salę i skierował się ku wozom, aby zobaczyć co można z nimi zrobić.


***


Wóz był masywny, ale na szczęście dosyć prymitywny. Alchemik znalazł siekierę, i jednocześnie opędzając się od robaków zaczął odrywać kolejne części wozu. Bez koni, i tak większa część była bezużyteczna. Wóz był prosty, dlatego nie trwało długo nim został ogołocony prawie do zera. Ale mimo to wciąż był za ciężki. Nie było wyjścia. Trzeba było odbić także boczne deski. W zamian przybił tylko kilka pionowych kawałków, które będą miały na celu zatrzymanie ciała, gdyby chciało się sturlać na bok. Nie będzie to zbyt wygodne, zapewne z wozu w czasie podróży będą zwisać kończyny rannych, ale dzięki temu będą mieli chociaż nikłe szanse na przeżycie. Wóz musiał być lekki.

W końcu Drogbar dopiął swego.Robota została okupiona stekiem przekleństw ale została ukończona. Dodatkowo w zestawie brodacz zyskał jeszcze kilka siniaków - wszak nie jest łatwo po pijaku machać toporem.

Z potężnego wojskowego wozu zostały tylko dyszel, podwozie, oraz decha obita po bokach rzadką “palisadką”. Właściwie to ciężko było nawet nazwać to wozem, ale istotne było, że było lekkie i mobilne. To miasto wypaczyło Gurnesa do tego stopnia, że już nie przejmował się losem rannych. Gdyby miał wybór, to pewnie by ich zostawił, ale wiedział, że do ucieczki potrzebuje pozostałych przy życiu. A wbył pewien iż, przynajmniej część z nich rannych nie opuści.

Kiedy stwierdził, że więcej już zrobić nie może, wyrzucił siekierę i skierował swoje kroki z powrotem do dowódcy, aby poinformować go o gotowości do wymarszu. Euforia wywołana wizją szybkiej ucieczki spowodowała, że nawet robale po drodze wydawały się mniej dokuczliwe...
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 16-01-2012, 19:34   #58
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Corella, nie ustępując ani o krok w tył, sięgnęła po swój miecz, po czym przywołując jedną z Paladynskich mocy, zamachnęła się na nadlatującą poczwarę. Ostrze rozświetlone drobną poświatą trafiło nietoperza, odrąbując z jego szkieletowatego cielska kilka kości. Nietypowy przeciwnik Półelfki zdrowo oberwał, nadal jednak stanowił poważne zagrożenie, o czym przekonała się wyjątkowo szybko, gdy paszcza potwora błyskawicznie zbliżyła się do ciała paladynki, a zęby niemalże siegnęły jej ciała. Tylko kilka centymetrów dzieliło pierś Corelli od paszczy potwora. Wystarczająco jednak. Paladynka ledwo, ale jednak uskoczyła od paszczy.

Corella, nie chcąc kusić losu, rzuciła na siebie czym prędzej czar ochronny.. po którym poczuła niezwykłe zimno rozchodzące się po jej ciele. Zdecydowanie nie takie były w normalnych okolicznościach skutki rzucenia “Ochrony przed złem”. Paladynką przez chwilę zatrzęsło, zupełnie jakby została nagle wystawiona nago gdzieś na mrozie Północy.

Szkieletowy nietoperz zaczął się wachać, z jego pyska wydobył się nienaturalny pisk. Nie był jednak w stanie zaatakować Corelli, a moc nakazu nie pozwalała mu odlecieć. Skołowana Corella nie tracąc czasu wyprowadziła tym razem dwa szybkie ciosy, tnąc ukośnie znad prawego ramienia, a następnie od lewego biodra. To z kolei doprowadziło do zniszczenia szkieletowatego nietoperza, rozsypującego się w proch.

Och, jakież to było chwalebne zwycięstwo... Nie wiedząc zaś, co czynić po walce dalej, postanowiła najzwyczajniej w świecie przywołać do siebie dwóch towarzyszących jej wojaków. Jak też chciała, tak zrobiła.

Półelf usłyszał ją pierwszy i odkrzyknął, że zaraz u niej się zjawi. Eurid przybył chwilę później po Anagrosie. Ten drugi zaś popronował ruszyć dalej, a jego towarzysz wrócić do bazy. A paladynce wpatrującej się w obu mężczyzn narastał głód.

- Coś... coś się ze mną dzieje - Wyszeptała do nich, blada na twarzy i z czołem zroszonym potem. Byli tacy żywi, tak pociągający, smaczni...
- Nie podchodźcie. Musimy... musimy... wrócić - Przetarła drżącą dłonią twarz - Wrócić do pozostałych... jak najszybciej... muszę iść pierwsza. Nie podchodzić - Syknęła złowrogo, niemal dusząc się od zapachu ich ciał wypełnionych cieplutką, i wprost świecącą przez ich skórę krwią płynącą żyłami.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-01-2012, 14:47   #59
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zbliżało się południe. Ale nikt w garnizonie tego nie wiedział. Szare deszczowe chmury zakrywały szczelnie niebo i słońce.


Z ciężkich szarych chmur siąpił deszcz, nieprzerwana mżawka przenikająca miasto. W garnizonie panowała panika, choć nadal trzymana pod kontrolą żelaznymi zasadami panującymi.
Dowódcą w zasadzie stał się Lionel, bowiem zagrzebany w raportach Tarnus niewiele widział poza nimi.
Te sterty papierów i poszukiwanie prawdy stały się niemal obsesją Purpurowego Smoka.

Mateczka Deldi dwoiła się i troiła w lazarecie zmagając się z trudnym stanem swych pacjentów. Udało jej się wyleczyć rany Holdrema i Randala oraz Moldreda. Ustabilizowała stan Garisona. Nawet pomogła oślepionemu półorkowi. Ale... to był koniec jej sukcesów.
Na ciężki stan Jonacha i Knuta niewiele mogła poradzić. Nie potrafiła zidentyfikować choroby toczącej ich ciała. I to ją przerażało.

Tarnus zaniósł zmęczoną Lialdę do koszar sypialni, zostawiając Evelyn i Viltisa w swym gabinecie. Albo im tak ufał, mimo pyskatej natury przyzywaczki. Albo w gabinecie nie było nic od ukrycia. Eidolon zauważył na ziemi papier upuszczony zapewne przez Lialdę, gdy ta mdlała.Był to ten sam list, który złodziejka pokazała Evelyn. Ów dokument spisany po krasnoludzku.
Sama zaś Lialda odpoczywała w na łóżku w koszarach. A jej sen nie był spokojny. Dziewczyna wiła się na łożu i pojękiwała. Zostawiona by odpocząć, toczyła walkę... najtrudniejszą z walk w swym całym życiu.
I przegrywała.
Nagle... wstała przeciągając się i uśmiechając z lubieżnością. Wyraz jej twarzy był jednocześnie zmysłowy jak i drapieżny.
Coś się bowiem w Lialdzie zmieniło. Choć owe zmiany na pierwszy rzut oka były trudne do zauważenia.
Lialda otworzyła oczy.


Rozejrzała się po pomieszczeniu i uśmiechnęła złowieszczo, wędrując językiem po wargach. I zachichotała.

Jak się okazało Gostag, był już w stanie opowiedzieć co się z nim stało. I Evelyn mogła wysłuchać jego opowieści.
- Wyruszyliśmy zgodnie z wytycznymi lorda Swerdagona. Ja, Erazm oraz Nathaniel. Droga była spokojna, choć miałem wrażenie, że jestem obserwowany. Gdy o tym wspomniałem im, wyśmiali mnie. Zwłaszcza Nathaniel.- półork opowiadał spokojnym, acz drżącym głosem. Po tym co przeszedł jednak nie mogło to dziwić.-Dotarliśmy... do budynku gildii, bez żadnych kłopotów. Ale tam...- tu głos żołnierza niemal załkał.- Budynku bronią stwory, o głowach pozbawionych twarzy i włosów, szczupłe jak elfy, ale zamiast rąk i nóg mają miecze. Tancerze.. oni.. ruszyli w naszym kierunku wywijając piruety, skacząc na tych ostrzach. Erazm zdjął z ramienia tarczę i ona ożyła osłaniając go, my zaś z Nathanielem stanęliśmy po bokach.
Czarownik zaczął rzucać jakiś czar, próbując na stworami zapanować, ale nic nie dało...One.. Bogowie. One były strasznie szybkie i zwinne. Moja włócznia... Nie trafiłem...-
narracja Gostaga stawała się coraz bardziej chaotyczna, a jego ciałem wstrząsnął szloch.- Odciął grot jednym wymachem nogi. Ledwo... prawie rozpłatał mi brzuch. Czarownik cisnął w jednego kwasowym pociskiem a potem... potem...jeden z tancerzy odciął mu rękę....całą... patrzyłem na fontannę krwi wytryskującą z ciała Erazma... patrzyłem jak się dziwi i jak upada na ziemię. Jego ręka drgała podczas upadku, wiła się nerwowo...-półork zacisnął usta.- Wtedy pomyślałem, że będę następny. Ale Nathaniel krzyknął: "chodu" i obaj rzuciliśmy się do ucieczki. Nie wiem dlaczego, nie pognały za nami. Może pognały tylko za nim? Rozdzieliliśmy się.
Wbiegłem do jakiejś kamienicy. Włamałem się napierając ciałem na drzwi. Próbowałem łapać oddech. Potem... zobaczyłem oko... gałkę oczną unoszącą się w powietrzu przede mną. Patrzącą na mnie.
Potem... poczułem ból, silny obezwładniający ból, gdy moje oczy zostały mi wyrwane z głowy.
Potem... ciemność, wiem, że wyłem z bólu, uderzałem ciałem o ściany... o meble, biegłem... nie wiem jak tu trafiłem.


Stajnie...
Szelest robactwa. Drogbar przyzwyczaił się już do niego. Krasnolud stał się na niego równie obojętny jak na mżawkę, która była codziennością w Wormbane. Najważniejsze to było skupić się na pracy.
Rozmontować wóz, by zabrać rannych. Pozostawić resztę: broń, ekwipunek, żywność. Baryłki z piwem.
Zostawić wszystko i uciec. Uratować siebie. Wije czające się gdzieś na pograniczu widzenia nie miały znaczenia. Były tylko drobną niedogodnością. Najważniejszy był sukces w postaci uratowania skóry, bliższa koszula ciału, czyż nie ?
-Panie Gurnes. Skończył pan? Bo Pierwszy miecz Serfrani chciałby z panem pomówić na osobności.-głos za plecami krasnoluda. Do stajni wszedł jeden z podwładnych Lionela. Ponurak Morn. Tak go chyba zwali.
-Otóż... Pierwszy miecza w wieży sygna.. Co do.. ?!- słowa przerwane krzykiem sprawiły, że Drogbar odwrócił się odruchowo i... zamarł na chwilę.
Ze stryszku spełzł na dół olbrzymi wij i powaliwszy na ziemię Morna zaczął go zabijać.


Żołnierz zaciekle walczył o swe życie. Ale ta walka była z góry skazana na porażkę. Nim Drogbar wybiegnie z budynku gospodarczego i sprowadzi pomoc będzie już po walce.
-Ależ.. Po co masz mu pomagać? Pomóż sobie. Odwróć się plecami i wyjdź. Złóż ofiarę z jego życia w zamian za swoje.”- szeptał cichy głos tuż obok jego ucha.- “ Przecież nie jest to twój przyjaciel, ani nikt dla ciebie ważny. Po co masz ryzykować.

GŁÓD GŁÓD!
Szarpiący trzewia bezlitosny głód. Dla oddalenia pokusy paladynka szła pierwsza. Mimo to słyszała bicie ich serc. Niemalże czuła na wargach smak ich krwi.


Oblizała je nerwowo. Tylko jeden łyczek. Niewielki. Choć odrobinkę. Mimo głodu, jej ciało nie było osłabione. Mogła ich pokonać, wiedziała o tym. Zresztą nie musiała, była kobietą... Oni byli mężczyznami. Dałoby się jakoś ich rozdzielić i...
Myśli o posiłku co chwilę natrętnie wracały do Corelli. Niczym natrętne muchy nie dały się odpędzić.
A oni szeptali nerwowo. Jej zachowanie wszak wydawało się dziwne i przerażające. Paladynka nie była... sobą. Zdawali sobie z tego sprawę.
Docierali do garnizonu w którym znajdowali się ich towarzysze. Żywi i pełni życiodajnej krwi, z czego Corella boleśnie zdawała sobie sprawę. Cały garnizon... przekąsek.
Naprawione wrota otwierały się przed drugim patrolem, który wrócił z wyprawy zwiadowczej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-01-2012 o 14:01.
abishai jest offline  
Stary 23-01-2012, 16:36   #60
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Evelyn zerknęła na znaleziony przez Viltisa list i uświadomiła sobie, że zapewne musiał on wypaść Lialdzie. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Drogbara, ale nigdzie go nie było. Musiał wyjść kiedy ona przeglądała z zainteresowaniem papiery rozłożone na biurku. Czarnowłosa zerknęła na Viltisa i rzekła:
- Jak go zobaczę to mu dam do przeczytania. A teraz chodźmy porozmawiać z tym rannym, może coś ciekawego nam powie. - po czym odwołała smoka i ruszyła w stronę drzwi.

Idąc przez podwórze zobaczyła w otwartych drzwiach stajni krasnoluda, więc najpierw tam skierowała swe kroki. Podchodząc do niego wyciągnęła dłoń w której trzymała znaleziony list i rzekła:
- To list który znalazłyśmy w świątyni. Niestety nie potrafię go przeczytać, może tobie się uda.
Drogbar niepewnie spojrzał na czarodziejkę. Nie ufał jej, a dodatkowo miał już złe doświadczenia ze znalezionymi w mieście “artefaktami”. Co więcej byli zaledwie o krok od ucieczki. Jednakowoż wrodzona krasnoludzka ciekawość, oraz fakt, że tylko on w całym garnizonie mógł odczytać ten skrypt były mocniejsze. Otarł ręce i wziął od niej pismo:
- A co mi tam... Tylko pamiętaj, że jeśli to podstęp to zdążę jeszcze odpalić bombkę. A w tej szopie usmażymy się szybciutko... Pokaż mi to...

Zwój był stary. Starożytny niemal. Pergamin był przetarty tu i tam, atrament wyblakł. Niektóre słowa były niewyraźne. A sam tekst napisany był w starokrasnoludzkim, wiele zwrotów ze zwoju wyszło już z użycia. A co gorsza, wielu słów już nie dało się odczytać. Ale co dało się odczytać brzmiało tak:

Cytat:
Ja Rothar Czarnykamień, syn (...)wnuk Olgrima Czarnykamienia
piszem tom wiadomość, co by przyszłe (...) i niekrasnoludy wiedziały, coż zaszło
i czemu (...).
Kiedym (...) małym smykiem, my i elfy spotkały się w tej krainie.
Mój lud został tu przysłany przez (...) na Tronie Smoczego Łba.
Mój lud przybył tu, do źródła ciemności, tak jak i owe elfy.
Zło (..)krainie, jest prastare. Legendy barbarzyńców opowiadają o dniach ciemnej nocy, kiedy to dwa (...) ze sobą bój.
Jacyż to bogowie, tego (...).
Jedno jest pewnikiem, (...) zaległo mrokiem i promieniuje na cały (...)
Dlategoż też, wraz z elfami zawarlim my sojusz co by zło owo zniszczyć.
Takoż powstała wspólna twierdza, w której to najlepsi (...) kumali nad problemem. Nie (...). W twierdzy wybuchali niesnaski i kłótnie. Za blisko (...)była.
Toteż po krwawej kłótni, wynieślim my się z niej, porzucając (...)pożarcie.
Jednakże ta smutna lekcyja nie poszła na marne.
Zło karmi się złem, Zło budzi je w sercach śmiertelnych, Zło kusi i mąci, Zło słabnie (...). Zło nie dało siem zniszczyć, ale wiemy jak je osłabić.
Potrzebna jest osada, pełna dobra i światła. Potrzebne jest miasto pełne (...).
My niedobitki z twierdzy (...) zbudować takie miasto i na dobrą wróżbę nazwaliśmy je Wormbane. Jest (...)za mało, więc pomogliśmy się osadnikom ludzkim (...).
Nie wiedzą i nie powinni nigdy dowiedzieć się o Złu. Nie powinni się dowiedzieć, o tych co stworzyli tunel, (...). Wybiliśmy ich i przejelim my księgę. Ukryliśmy je (...) i posążek, czaszka oraz Liber Vermis, znajdowały się (...)siebie.
Złe będę to czasy, gdy znów będą potrzebne. Ale mogą nadejść, dlatego umieszczone zostały w mieście. O księdze wiedzom (...)najwyższy strażnik, czaszkę oddaliśmy (...) kleru.
Pamiętaj więc ty który czytasz te słowa. Gdy Zło się przebudzi, gdy będzie mącić zmysły i budzić twe koszmary, gdy jego siła urośnie, tak że zacznie zmieniać świat dookoła ciebie i materializować twe lęki miej (...) w sercu, nadzieję w umyśle, (...) i śmiałość na ustach.
Zgromadź trzy te przedmioty i odpraw rytuały (...) o dziewięciu językach.
I uśpij Zło.
Niech Bogowie nad tobom czuwajom.
Przetłumaczywszy sobie list, brodacz zrozumiał, że to są zapiski na temat klątwy ciążącej na mieście. Gdyby Tarnus dowiedział się o jego treści zapewne zrezygnowałby z ewakuacji, opętany chorą żądzą zbawienia Wormbane. Alchemik nie mógł także zaufać Evelyn, że poznawszy treść nie pójdzie z tym do dowódcy. Mając to na uwadze oddał jej pismo.:
- To jest starokrasnoludzki. Niezupełnie znam ten język ale to wygląda na jakiś list jednego rzemieślnika do drugiego. Zachowaj go, bo być może uda ci się go sprzedać jakiemuś krasnoludzkiemu kowalowi, który będzie potrafił to odczytać. Może to być warte nawet sporą sumkę, skoro znalazłaś to u tego kapłana, ale nam tutaj niewiele to pomoże. Lepiej zajmijmy się przygotowaniem do wyruszenia, jeszcze zanim zapadnie zmrok.

Evelyn schowala list udając, że wierzy krasnoludowi co do jego treści. Jak na list od "rzemieślnika do rzemieślnika" za długo go czytał i tłumaczył. Postanowiła więc poszukać kogoś innego kto by potrafił przeczytać zapiski. Poza tym po co taki "nic nie warty list" przechowywać w świątynnym ołtarzu? Drogbar za bardzo się spieszył z opuszczaniem tego miasta, miała wrażenie, że mężczyzna coraz bardziej panikuje. Czarnowłosej też niezbyt podobało się to miejsce, ale "co nagle to po diable". Już nie raz w swoim życiu przekonała się, że nie można wierzyć mężczyznom, a temu najwyraźniej zależało na tym by stąd wiać.
- Ty się zajmuj, ja raczej odwiedzę lazaret. - rzekła wychodząc na zewnątrz i kierując się tam gdzie zamierzała. Po drodze wypatrywała czy gdzieś nie dojrzy kogoś kto wyglądałby na osobę na tyle rozumną iż język krasnoludzki nie byłby mu obcy. "Jak nie znajdę to porozmawiam z Lionelem, może on mi kogoś wskaże."

Gurnes wzruszył tylko ramionami i wrócił do pracy. O list był spokojny, gdyż kiedy ona znajdzie innego krasnoluda będącego w stanie to przetłumaczyć oni już dawno będą poza tym przeklętym grajdołkiem. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie...

***

Akurat gdy praca była zakończona do szopy wkroczył jeden z wojaków. Morn przyszedł przekazać wiadomość od Lionela. Alchemik już miał z poirytowaniem zapytać po kiego czorta mu przeszkadzają, kiedy ton posłańca momentalnie się zmienił.

Kiedy Drogbar odwrócił się doznał szoku. Podczas gdy w miarę udało mu się przywyknąć do widoku wszędobylskich robali, teraz ponurego wojownika przygniatał olbrzymi krocionóg rodem z najbardziej horrendalnych koszmarów. Powalony próbował się bronić, lecz nie miał żadnych szans. Jak nie chrząszcz to znów przerośnięta stonoga postanowi odwiedzić garnizon. Tym razem jednak jest ich tylko dwóch a na dodatek to oni zostali zaskoczeni.

Krasnolud mógł zgrywać bohatera i rzucić się na pomoc zaatakowanemu, i jeszcze kilka dni wcześniej być może tak właśnie by postąpił, lecz teraz było już o te kilka dni za dużo. A konkretnie to jeden dzień, wydający się dłużyć tygodniami. Ten jeden dzień nauczył - choć w innych warunkach właściwszym słowem byłoby wypaczył - krasnoluda tego aby dbać przede wszystkim o własną skórę. Zgrywanie bohatera skończy się zapewne zamianą śmierci jednego człowieka na śmierć dwóch. On i tak już był przegrany. Gurnes mógłby rzucić bombę, lecz nawet gdyby jemu udało się uciec, ogień strawiłby wóz - obiekt nad którym spędził ostatnie godziny, a który był jego przepustką na wolność. A to teraz było najważniejsze. Wydostać się stąd i ocalić życie, wszystko inne było mało istotne.

Szczęki owada były coraz bliżej nieszczęśnika. Domyślając się, że insekt nie zadowoli się posiłkiem i nie odejdzie zostawiając ich i wozu w spokoju, brodacz zwrócił swoje kroki do wyjścia i gdy tylko przekroczył drzwi, po raz kolejny już tego dnia wszczął alarm

- Alaaarm!! Owad w szopie!! Morna morduje!! Do broooniii!!

Po zawiadomieniu pozostałych, był w kropce. Większość jego broni była oparta na ogniu, którego nie mógł teraz wykorzystać, bądź też miała duży zasięg rażenia przez co ratując człowieka jeszcze bardziej by go uszkodził. Miał pałkę, ale na cóż mu pałka będąc samemu przeciw ogromnej stonodze. Nie mając wyjścia czekał aż zbiegną się pozostali aby podjąć działania ewidentne do zachowania grupy.
 

Ostatnio edytowane przez Radioaktywny : 23-01-2012 o 21:59.
Radioaktywny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172