Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2012, 15:33   #20
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Toddo nie wyspał się jakoś bardzo porządnie dzisiejszej nocy. W każdym razie na pewno nie jak na swoje potrzeby, które w tym temacie nie były ani trochę skromne. Śpiochem był od zawsze i nie od tego dobrze prosperował, żeby samemu kuchnię przygotowywać z rana i sprzątać wieczorem po ostatnich gościach. Pech jednak chciał, że jeden z jego pomocników zachorował, drugiego jakiś zdziczały wieprz poturbował na festynie, a dziewkom przeca nie można zostawić tak odpowiedzialnego zadania na głowach, jak samodzielne poprowadzenie gospody choćby przez kilka chwil. Toteż jako ten pies warowny sam musiał wszystkiego dopilnować. Wpierw tych helmgartskich mieszczuchów co to się złoili i za nic nie chcieli wyjść z gospody. Jeszcze bezwstydnie przy reszcie gości popisywali się tymi swoimi smętnymi kuśkami, aż musiał straż zawezwać. Gdy ich wyprowadzano to jeszcze mu się odgrażali, że i dziś przyjdą. I to nie sami. Skaranie... A potem jeszcze już po nocy przyszły zuchy co to pokój cały wynajęły na górze. Grzeczni, a i owszem, ale Toddo nie przypominał sobie kiedy ostatnim razem sam osobiście odgrzewał o takiej porze potrawkę z gęsiny i rozpalał palenisko by trochę wody ocieplić dla gościa. No ale o prestiż trzeba dbać, a i złotem niefelernym mu płacono. Toteż gdy w końcu zaległ w swoim ciepłym łóżku pod grubą pierzyną jaką zrobiła dla niego Jagoda, noc zbliżała się ku końcowi.
Detlefa, który rankiem zakomunikował mu, że właśnie przyszedł, zbył pośpiesznie jakimś przekleństwem i odwrócił się na drugi bok by jeszcze choć odrobinę pospać. Długo to jednak nie trwało, bo gwar jaki dochodził go z izby wbijał się w jego głowę bolesną myślą, że nie godzi się by gdy tak się interes kręci, on spał smacznie i chrapał.
Właśnie wyjmował szpunt z opróżnionej już beczki gdy młody chłopak, jeden z tej czwórki z pokoju na górze, zagaił go niecodziennym pytaniem.
- Róża? - powtórzył niziołek skrywając szybko potężne ziewnięcie ręką. Kiwnął szybko głową, że zaraz przestanie i oczywiście odpowie co jednak trwało kilka dobrych sekund - Ciekawe pytanie. Ale niech mnie dziesięć procent szynkowego jeśli nie odpowiem. Chwilkę, chwilkę. Taaak... No na pewno był tu niedaleko burdel... dom uciech znaczy "Pod Różą". Ale spłonął łońskiego roku. Róża, róża, róża... No Róża ma na imię mała Steinhagerówna. Mówią, że biedne dziewczę swoją drogą, bo tatko do tej pory się mierzi, że się chłopem nie urodziła. A i łajba jest, "Czerwona Róża", co kursuje po Bögen. No i więcej to żadna róża z Bögenhafen nie jest związana, chyba że o starym Heinzu mowa, któren ogród różany założył dla naszego jaśnie oświeconego - tu niziołek przesadnie wywrócił oczami - barona von Sapponheima - przez chwilę się zamyślił i ziewnął raz jeszcze - Taak. To chyba wszystko co mi do głowy przychodzi.

***

Jeden ze stajennych wyglądał przez chwilę jakby chciał coś zasugerować, ale zmęczone spojrzenie Spielera odwiodło go od dyskusji z obmywającym się zimną wodą tęgim mężczyzną. Bynajmniej nie wyglądał jakby chciał słuchać jakichkolwiek pouczeń więc lepiej było poczekać aż skończy i dopiero zaprowadzić konie do poidła. Bo w rzeczy samej Spieler czuł się chyba nawet jeszcze gorzej niż wyglądał. Ale to nie sam kac, względny smród własnego ciała go gnębiły i bolesne pulsowanie stłuczonej prawicy. Było coś jeszcze. Coś czego nie potrafił sprecyzować. Nigdy nie był z niego żaden filozof i rozwiązywanie problemów ograniczał do najprostszych i najskuteczniejszych sposobów. Ale dziś...
Otarł orzeźwioną zimnem twarz jakąś szmatą i sapnął ze zdziwieniem. Szmatą okazała się czerwona chustka Mary. Sam nie wiedział po co ją ze sobą targał. Dobrze, że chociaż zmył z niej resztki Wihajstra.
Zachodzący poniżej domów biały kształt Morsslieba, zdawał się uśmiechać chytrze do ochroniarza.

***

Gdy weszła do Pik, Bauman właśnie rozmawiał z jakimś wyglądającym na zmęczonego strażnikiem miejskim. Obaj popijali sobie piwo, choć widać było, że w pękatym kufelku gwardzisty ubyło o wiele więcej trunku. Franz ujrzawszy ją uśmiechnął się szeroko i pomachał do niej.
- Cześć Sylwia! - krzyknął z zupełnie szczerym entuzjazmem.
Strażnik obejrzał się na nią i też się uśmiechnął. Oczy miał podkrążone i nieco senne. Włosy ciemnobrązowe krótkoprzystrzyżone. Zarost nienagannie zgolony. Twarz kanciasta o wysuniętym kwadratowym podbródku. Zdaje się, że kończył właśnie tak optymistycznie jak to możliwe, swoją nocną zmianę. Naramienniki z dwoma czarnymi ptakami miejskiego herbu sugerowały na oko co najmniej sierżanta.
- Chodź, chodź! Napijesz się czegoś? Pozwól, że ci przedstawię. Valerius Sprenger Dzielny kapitan naszej niezastąpionej straży nocnej. Val, poznaj Sylwię. Nowy nabytek naszego wspaniałego miasta.
Mężczyzna wstał ze swojego stołka i skłonił się lekko na powitanie dziewczyny.
- Jak widzisz poprawny aż w oczy gryzie - zaśmiał się Bauman mrugnąwszy do niej okiem.
- Spróbowałbyś kiedyś Franz - odparł rozbawiony Valerius - Dopiero byś odkrył jak w w twoim chytrym łbie rozbrzmiewa duch prawdziwego rojalisty. Uważaj na niego dziewczyno. To miglanc pierwszej wody.
Dopił swoje piwo.
- Ale na mnie już czas. W nocy obowiązki, to w dzień trzeba odespać. A przyjaciół Franza zawsze miło poznać - Odstawił kufel na ladę i sięgnął po zostawiony na niej hełm - Do jutra Franz. A my - spojrzał na Sylwię - Pewnie też się jeszcze zobaczymy.
Po chwili zniknął za zamykającymi się drzwiami wejściowymi Pik.
- Masz wszystko? - Zapytał konkretnie Bauman.
- Tak. Mogę? - nim zdążył odpowiedzieć kuśtykając otoczyła ladę i weszła za bar. Dopiero tam , schowana przed wzrokiem przypadkowych klientów , wyciągnęła zawartość nogawki – Proszę – oddała laskę po czym wróciła na stołek przed barem.
- Teraz porozmawiajmy o pieniądzach.
Bauman wziął laskę do rąk i przyjrzał się jej uważnie. Potem spojrzał na Sylwię.
- Napijesz się czegoś?
- Masz kompot z jabłek. Zapłacisz mi? -
zaniepokoiła się.
- Fermentowanych da radę? - spytał po czym podpierajac się laską przeszedł się na drugi koniec lady gdzie na podłodze spoczywał gąsior z ciemnożółtym mętnym płynem. Wydawało się, że nie dosłyszał drugiego pytania. Bardziej zwracał uwagę na testowaną laskę - Będą sobie musiał taką sprawić jak mi się siwy włos sypnie. Fajna sprawa. No i jaki szyk!
Odstawił laskę i sięgnął po kubek.
- Zapłacę Ci. Ale tak jak obiecałem. Za pergamin. Dziesięć koron. - Przez chwilę gdy to mówił był bardzo poważny. Wręcz śmiertelnie. Potem jednak wyraz jego twarzy się wypogodził - Laska to była wszak tylko drobna przysługa, za którą nie omieszkam się odwdzięczyć inną.
Sylwia uśmiechnęła się.
– No - Wyjęła z kieszeni pergamin. – To płać. Bo to moje jedyne 10 koron i chyba zaraz wpłacę je do banku coby mieć na następną kaucję, skoro ten twój kapitan grozi mi kolejnym spotkaniem. Paskudny ten loch. Powiem ci że middenheimskie to przy nich pałace. A za wino dziękuję. Może kiedy indziej. Powiedz, to strażnicy tak urządzili tego biedaka? A o co chodzi z tymi obrazkami? Znaczy jak nie możesz to nie mów. Już zapominam. – znowu się uśmiechnęła.
- W pytaniach nie ma nic złego tak dugo jak się pyta właściwych osób. A ja jestem zawsze właściwą osobą - wypiął dumnie pierś, po czym jakby sobie przypominając sięgnął do sakiewki i odliczył Sylwii onety - Co to za obrazki jednak nie wiem i wiedzieć nie chcę. Vala natomiast się nie obawiaj. Porządny facet. Zawsze pomagamy sobie w potrzebie. Ma ambicję na przybocznego Sapponheima, no ale bidak nie ma do tego nazwiska. Może dzięki niemu wyciągnę naszego żuczka z pierdla... - Bauman ściszył głos - Dzienny zmiennik Sprengera i zarazem zwierzchnik to prawdziwa menda natomiast. Reiner Goertrin. Bydle siedzi w kieszeni Rady kupieckiej tak głęboko, że z nogawki kalesonów wystaje. Zaleziesz za skórę im, to zaleziesz Reinerowi. A wtedy w ciupie posiedzisz nie dzień, a rok. Albo cię właśnie tak skatują.
Odwrócił się i rozejrzał po szafce na której stały poukładane flaszki.
- Hmmm... Z kompotem z jabłek krucho w takim razie... ale jest jeszcze kwas chlebowy.
Dobrze się czuła ze złotymi koronami w kieszeni. Dostała kubek kwasu, słodkiego, z rodzynkami. Sączyła go powoli.
- A wygląda tak zachęcająco. Bogenhafen znaczy się. Zapamiętam nazwisko. Unikać Goertina. –pokiwała głową . Nagle przypomniała jej się ich pierwsza rozmowa, roześmiała się - Dziękuję … Franz. Bo mogę się tak do ciebie zwracać, prawda?
- Jeszcze o jedno chciałam zapytać. Muszę zaraz zejść do kanałów. – Skrzywiła się na chwilę - Wiesz coś o nich może? Albo byłeś? Żadne męty się tam nie dekują, nie wyłazi jakieś paskudztwo? – wzdrygnęła się – No co zrobić, mus to mus – powiedziała trochę do siebie.
Bauman zmrużył chytrze oczy.
- Od razu na głęboką wodę. Nie próżnujesz Sylwia. Nie ma co. Jeśli idziesz sama to mogę Ci nawet zdradzić, że w naszej piwniczce jest wyjście do kanałów. Zamaskowane oczywiście. Korzystamy z nich czasem. Tak długo jak się łazi szerokimi tunelami, tak dugo nie ma problemu. Na ogół. Czasem jednak jakieś szkaradztwo wypełznie z mniejszych. No to trzeba uważać. Nie jakoś bardzo, bo to coś jak hmmm... galaretka. Niemrawe i powolne. Ale niech Cię ręka Randala broni, żebyś tego dotknęła. Najlepiej pochodnią pomachać i po problemie. Jeśli jednak nie idziesz sama, a nie polecam samotności w kanałach, to bardzo by mi zależało żebyście ani przypadkiem, ani celowo nie odnaleźli naszych małych drzwiczek. Sama rozumiesz.
- No nie sama. Zrobię co się da – obiecała.

***

Po pierwszym kwadransie, smród powoli zaczął się stawać niezauważalny. Można było też polemizować czy w ogóle był gorszy od tego jaki panował w ciemnicy. Najgorsze mimo wszystko było to, że aby sprawdzić mniejsze tunele, których wysokość nie przekraczała półtora metra, trzeba było brodzić w ścieku i poruszać się w pozycji mocno przygarbionej. A i tak głową wtedy zgarniało się większość oślizgłych porostów jaka sterczała z sufitu. Tymi tunelami dzielili sie więc by nie każdy musiał przez nie brnąć. Tak też było i tym razem. Odbębniewszy już większość odnóg czekali na Ericha. Gdy jednak zaczęli poważnie rozważać, czy z wozakiem wszystko w porządku, z rury dobiegło ich echo czyichś kroków i kaszlu. Bardzo ciężkiego kaszlu. Po chwili Erich zataczając się wyszedł z okrągłej rury starając się uspokoić targające jego klatką piersiową torsje.
Okazało się, że natknął się na jakieś żółte grzyby porastające ściany tunelu. Gdy się zbliżył, w powietrze wystrzelila chmura zarodników. Oldenbach przez kilka chwil miał nawet wrażenie, że się udusi. Powoli jednak zaczynał dochodzić do siebie.

Przyjrzeli się mapie szczurołapa i podsumowali efekty.


Gomrund skąpany był w ścieku po uszy po tym jak kawałek chodnika ukryszył się pod jego nogą i krasnolud runął w sam środek koryta. Sylwia i Erich pokąsani po łydkach przez szczury, których chmara wybiegła jednym z mniejszych tuneli.


A teraz jeszcze Erich dodatkowo struty lekko przez lokalna florę. Dietrich zaś, który przez pewien czas prowadził ich grupę nie zauważył przy jednym z zakrętów zawieszonego u sufitu kokonu zbitych w kupę nietoperzy, które spłoszone światłem rzuciły się do panicznej ucieczki. Ochroniarz w efekcie zaliczył dodatkowe zadrapanie na lewym policzku. Niby nie głębokie, ale zaczynało mu dziwnie doskwierać. Tylko Konradowi dziwnym trafem jak dotąd udawało się nie zaznać przyjemności zgotowanych im przez miejski system utylizacji ścieków. Ponadto dzięki łuczywom jakie znaleźli w kilku uchwytach ściennych szerszych korytarzy, udało im się odstraszyć wszelkie galaretowate stworzenia o jakich Sylwii wspominał Bauman.
Najgorzej prezentowała się kwestia czasu jednak. Prawie połowa kanałów była przeczesana, ale przeszło dwie trzecie dnia za nimi. Ślady czarnego futra znaleźli tylko przy kratce w murze miejskim gdzie krynismodus wcisnął się do kanałów. Potem szczęścia zabrakło. Napewno nie wyszedł nią na zewnątrz, bo strażnicy pilnowali w tym miejscu dobytku doktora Malthusiusa. Wątpliwe też by wyszedł na górę do ludzi którąś z klatek kanalizacyjnych. Musiał więc gdzieś tu być. Nawet gdyby go dorwała jedna z tych galaret to by truchło wystawało z topieli...

Nim jednak zdecydowali co zrobić dalej z oddali nieodwiedzonego jeszcze korytarza dobiegł ich głośny, spotęgowany przez echo krzyk.
- Raaatunkuuuuu!!!

Nie trzeba było się bardzo zbliżać, by dostrzec wołającego o pomoc. Odziany w łachmany mężczyzna w podeszłym wieku unosił się w powietrzu w galaretowatej toni jaka wypełniała przejście korytarza. To był jeden z tych stworów, ale dużo większy od pozostałych. Rozlewał się z koryta na prowadzące wzdłuż niego chodniki i obejmował połyskliwymi obłymi mackami nieszczęśnika, który choć już w połowie pogrążony w stworzeniu, zawzięcie trzymał się obiema rękoma jakiejś mniejszej rury zbierającej nieczystości z ulicy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline