Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2012, 17:07   #91
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czwartek, 27 październik 2016.
Okolice Twisp, stan Waszyngton.



JILEK
15:20 czasu lokalnego

Oczekiwanie na szczęście. Tak można było krótko scharakteryzować jego ryzykowny plan, składający się z maksymalnej ilości założeń, które przy nim poczynił. Niewiele zależało od niego samego, przynajmniej nie w pierwszej jego części. Przecież sprawa była jasna i oczywista. Chodziło o zabijanie. O pozbycie się sześciu ludzi, przejście po ich trupach aż do środka kompleksu Umbrelli.
Były tylko dwa malutkie problemy.
On był tu sam, ich było wielu. A na dodatek wcale nie zamierzali mu się podstawiać zbyt mocno. Zagrożenie było dla nich czymś, czego nie chcieli całkowicie likwidować. Może nawet dlatego tak szybko wrócili do bazy, nie próbując wyśledzić jakichś innych oddziałów żołnierzy.
A może mieli pewność, że byli tylko tamci?
Tak czy inaczej, pierwsza część planu polegała na czekaniu. Co ciekawsze, nawet się powiodła, gdy jeden z nich rozmawiał przez chwilę przez krótkofalówkę, a potem ruszył w kierunku zniszczonej kamery.

Jilek śledził uważnie każdy jego ruch. Ubrany na czarno mężczyzna z przewieszonym przez ramię szybkostrzelnym karabinkiem nie był jednakże bohaterem. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się kamera, więc wypatrzył ją już z daleka. Nie była bardzo wysoko, zniszczony obiektyw dało się zauważyć, chociaż nie było pewności, że zrobił to ten facet. Nie zmieniło to też faktu, że zatrzymał się, mówiąc coś do krótkofalówki. Zbyt daleko, nie zamierzając iść dalej. Uniósł broń lekko, cofając się powoli. Patrzył nie do końca na Jileka, to musiało mu wystarczyć, jeśli chciał zdążyć, dostać się do wnętrza kompleksu. Wypadł z zarośli, błyskawicznie skracając dystans. Przeciwnik dojrzał go, ale za późno, zbyt wolno się obracając. Poleciały noże, jednocześnie z krzykiem, który wyrwał się z gardła zaatakowanego. Chwilę później noże uciszyły go na zawsze, tylko... że to wystarczyło.
Wróg był ostrzeżony.
Czas był teraz wszystkim. O ostrożności można było zapomnieć.

Chwycił broń zabitego, szybko wracając na swoją pozycję. Ludzie Umbrelli nie próżnowali, uwijając się jak w ukropie, ale nie porzucając tego, co znajdowało się w ciężarówce. Tyle, że zostało tam tylko kilka pojemników, najwyżej kilka kursów. Ten z bronią stał na środku, meldując coś przez krótkofalówkę, ale i uważnie rozglądając się na boki. Jilek nie mógł czekać. W chwili, gdy wszystkich pięciu było na zewnątrz, skoczył.
Skoczył i pociągnął za spust.
Kule z broni maszynowej przecięły powietrze i człowieka, ich ilość wystarczała, nawet jeśli celność ustępowała najlepszym. Mężczyzna zwalił się na ziemię, a Jilek już pędził w stronę otwartych drzwi, ostrzeliwując się nadal, aż do skończenia amunicji w magazynku. Pozostałych czterech ludzi także nie było zwykłymi cywilami, bo padło plackiem natychmiast, sięgając pod ubranie, gdzie każdy z nich miał spluwę. Zwykłe pistolety, ale to wystarczyło, aby zasypać go gradem kul. Jedna zaczepiła o łydkę, druga uderzyła w plecy, ale pancerz na szczęście wytrzymał, choć oba pociski lekko go rozdarły.
A chwilę później wpadał już do betonowego bunkra.

Znalazł się w korytarzyku, a potem stróżówce, praktycznie pustej. Nie było tu monitoringu, jedynie telefon i proste sprzęty. Nie z góry zarządzano tą placówką Umbrelli. Przez sprytnie ukryty wizjer widział tylko teren przed bunkrem, gdzie wciąż czaiło się czterech ludzi z bronią, niepewnych teraz co robić. Jeden z nich zbliżał się właśnie do zabitego, albo by mu zabrać broń, albo krótkofalówkę. Jilek mógł także zerknąć dalej w stronę kompleksu, ale niewiele było w jego naziemnej części. Korytarz, dalej chyba jakieś małe magazyny, sporo poustawianych niedbale pojemników w kształcie beczek od piwa i opatrzonych symbolem parasolki. I pewnie rzecz najważniejsza - winda. Zamknięta teraz rzecz jasna, o szerokich, podwójnych drzwiach, dostosowana do dużych ciężarów. Być może była jeszcze gdzieś inna, osobowa, ale nie widział jej ze swojej pozycji. Użycie jej wymagało przynajmniej dwóch rzeczy - wstukania kodu oraz przytknięcia dłoni lub pokazanie oka specjalnym, umieszczonym tam czujnikom.
I najpewniej windy były jedyną możliwością dostania się na dół. Prócz może wentylacji, ale nie widział tej zaopatrującej w powietrze kompleks na dole.
Był tu sam. Miejsca, w które uderzyły kule, pulsowały teraz narastającym bólem. Bestia w środku budziła się.

A ci na zewnątrz w końcu zbiorą się na odwagę.
Mógł zamknąć drzwi, ale gdzie dotrze bez kodu i siatkówki "uprawnionego" oka?


GREEN, JORGENSTEN
15:24 czasu lokalnego

Samochód połykał metry asfaltowej drogi, mokrej i coraz mocniej zmrożonej przez popołudniowy mróz, który obejmował wszystko w swoje posiadanie gdy tylko słońce nikło za górami i nie prześwitywało nawet przez deszczowe chmury, z których lał się nieprzyjemny deszcz - bardzo odczuwalny przez brak przedniej szyby samochodu, podobnie jak tego kierowanego wcześniej przez Indian - kompletnie niedostosowanego do spotkania z mutantami i zarażonymi, co chyba wychodziło na to samo.
Ale i tak woda nie chciała zmyć wszystkich śladów krwi. Te pokrywały zarówno samochód, jak i ich.

Swen nie jechał szybko, nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Nikt się nie odzywał. Goran tylko klął co jakiś czas, gdy złamana ręka źle się ułożyła. Głowa Deana obijała się od szyby zawsze, gdy tylko Patton straciła czujność i przestała go przytrzymywać. Green wciąż czuł entuzjazm, ale powoli także odczuwał jego zmiany, gdy adrenalina lekko odpływała. Co gorsza zastępował ją ból, taki, którego nie czuł jeszcze nigdy w życiu. Zdawało mu się, że zaczynają boleć go pulsujące żyły, jakby zbyt rozgrzane zbyt szybko płynącą w nich krwią. A sam Jorgensten, prócz zwykłych emocji i zwykłego bólu ze zranionej ręki, nie czuł nic podejrzanego. Być może jeszcze. Być może jednak był zdrowy? Teraz tylko Boven mogła to sprawdzić.
Po raz kolejny.

W końcu dojechali do zastawionej samochodami farmy, o której wspominał Green. Nie było tu już zarażonych, przynajmniej żadnych widocznych, most natomiast został oczyszczony na tyle, że mogli przez niego przejechać bez najmniejszych problemów. Zanim jednakże do niego dojechali, ujrzeli trzy samochody. Czarny Land Rover właśnie zawracał na polnej drodze, pozostałe dwa - znajomy Humvee i załadowany jakimiś beczkami stary pickup - były już skierowane na południe. Najwyraźniej Boven i towarzyszący jej ludzie poradzili sobie jakoś z barykadą i zarażonymi, chociaż z tymi ostatnimi nie do końca. Kilkudziesięciu z nich widocznych było jakieś sto metrów dalej, sunących tyralierą w kierunku potencjalnego posiłku.
Zauważono ich i samochody nie ruszyły.
Swen podjechał zaraz za most i stanął. Z Humvee wyszła Boven, w ręku trzymając pistolet. W pickupie najwyraźniej siedział Thomson, poruszający się najwyraźniej z lekkim trudem, gdy wysiadał i poprawiał M-16 przewieszone przez ramię. W czarnym wozie Umbrelli zapewne były kobiety i dzieci, ale ciemne szyby nie pozwalały tego stwierdzić. Nastoletni chłopak, ten kuzyn Montrose, pojawił się za karabinem maszynowym na dachu wojskowego wozu. Żadne z nich się nie odezwało, ale Thomson uniósł pytająco brwi, a Boven czekała w napięciu.


MONTROSE, THOMSON
15:24 czasu lokalnego

Uczynienie mostu przejezdnym było łatwe, choć nie tak łatwe, jak chciałby Thomson. Policyjne wozy były co prawda otwarte, ale kluczyków w nich nie było, więc i tak trzeba było je przepchnąć. Dla jego barku to było zdecydowanie za dużo, Marie zaś słuchała jego poleceń, nie wychodząc z samochodu. Trzeba było więc użyć linki holowniczej, tracąc nieco czasu - ale z drugiej strony, nic poza tym.
Z ciągnikiem nie było żadnych problemów i dylematów. Jedyną opcją było przepchnięcie go i Marie męczyła się z tym dobre pięć minut, ostatecznie nieco rysując Humvee i robiąc kilka wgięć w bardzo solidnym zderzaku, ale tworząc wystarczająco dużo miejsca. Zarażeni wciąż byli daleko, rozproszeni po polu i ignorujący drogę, chyba, że któryś nich przypadkiem na nią wszedł. Detektyw w tym czasie dotarł już do pickupa i bez problemu go uruchomił, w końcu samochód został przez mutantów całkowicie zignorowany, gdy nie było w nim nic żywego. Gdy dojechał do mostu, z drugiej strony podjechał Land Rover.

Kobiety i Nathan nieco już się ogrzali w nagrzanym maksymalnie samochodzie i chłopak postanowił przesiąść się do wojskowego wozu, robiąc więcej miejsca tutaj. Potrzebowali zmyć się stąd jak najszybciej, oddalić od nadchodzących potworów, opanować nerwy i wystarczająco rozgrzać. Potem można było myśleć co dalej, jak przyszykować się na następne podobne niespodzianki.
I zrobiliby to, gdyby nie nadjeżdżający od północy samochód, praktycznie identyczny z tym, z którego wcześniej wysiadł Green. Teraz murzyn także najwyraźniej siedział na przednim siedzeniu, ale szyby nie było już nawet prowizorycznej. Tam na pewno nie było ciepło.
Gdy się zbliżyli, rozpoznali także kierowcę - Swen niewiele się zmienił, choć teraz ubrany był na czarno. Boven sięgnęła po słuchawkę radia CB.
- Poczekamy na nich. Niech powiedzą, dlaczego wciąż się tu kręcą. To zachowanie jest co najmniej dziwne. A w ich przypadku wcale nie czuję się komfortowo, gdy są blisko. Z tym pickupem i tak byśmy im nie uciekli.
Tamci zatrzymali się za mostem, tylko jakieś dziesięć metrów od nich. Maria wysiadła, mimo, że z pistoletem, to był to pewien gest, gdy nie chowała się za kuloodporną szybą. Thomson z bronią maszynową już wyglądał nieco mniej pokojowo.

Ale czy było się czego obawiać? Przecież nie byli wrogami.
A zarażeni znajdowali się jeszcze jakieś sto metrów od mostu.
 
Sekal jest offline