Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2012, 18:00   #21
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Bryan, Morgan, Alex, Jules

Morgan, Nancy, Jules, Alex, Bryan, Luneta… Każdy inny, mający inne cele i pragnienia. Szli przez skąpany w południowej mgle Nowy York – a raczej to co z niego zostało. Szóstka całkiem innych zdanych na siebie ludzi. Gdyby nie wojna, gdyby świat żył pełną piersią nawet by się nie poznali. Żadne z nich nie wiedziałoby o istnieniu drugiego. Po wojnie jednak ludzie byli zdani na siebie. Hibernatusy były niemal zmuszone zaufać swoim opiekunom. Przynajmniej na początku. Ciężko było się odnaleźć. Tym bardziej w ruinach dawnego, pięknego, soczystego, wielkiego jabłka. Teraz zmizerniałego, rozgniecionego i czekającego na to aż okoliczne drapieżniki rzucą się po to co z niego zostało…

Jules spojrzała na Morgana z niedowierzaniem.
- I jeszcze płacicie podatki?!

Michael zaśmiał się i machnął głową w stronę siedziby Duchów.
- Oni płacą. Nowy Jork uważa się za kolebkę cywilizacji. Pseudouniwerek, poborca podatków łażący z M4 i wszechobecna korupcja. Ale co mieścina to inny świat. Czasem naprawdę groteskowy.

- Ciekawe... Ale korupcja zawsze była, jest i będzie najwidoczniej. – odparła Jules.

- I to jest przydatne. Ciągle wiele można załatwić dając gdzieś w łapę. Musicie niestety przewartościować swój pogląd. Nikt już nie strzela po kolanach, nikt nie wstydzi się kantować. Nie ma praktycznie sprawnego aparatu policyjnego. Rządzi silniejszy.

- W lewo i za winklem prosto. Teren czysty. – spokojny ton głosu snajpera zabrzmiał w krótkofalówce. - Możecie iść swobodnie. Na bieżąco będę sprawdzał obszar.

- Zawsze miejcie asa w rękawie. Ukryty pistolet, granat czy kumpla z snajperką za plecami. Nigdy nie pokazujcie wszystkich swoich kart. Nie głupie jest przedstawianie się fałszywym imieniem, część z Was mogła być znana a lepiej się nie afiszować z faktem bycia mrożonką.

- Fałszywym nazwiskiem albo ksywką nie mającą nic wspólnego z samym imieniem czy nazwiskiem. - powiedziała Nancy uśmiechając się.

- Na przykład Luneta. Wiecie skąd się wzięła ta ksywka?

Jules uniosła brwi pytająco.
- Bob trzyma zwykle karabin do góry nogami i patrzy nie w tą stronę lunety. Stąd ksywka.

- I ten człowiek nas osłania? - zapytała z uśmiechem uczona. - Dlatego nigdy przy mnie nie strzelał...

- I teraz będzie miał do mnie wonty, że popsułem jego opinię przed kobietami...

- Nie przede mną. U mnie nigdy nie miał zbyt dobrej. Babiarz i pijak... - powiedziała Nancy patrząc na Jules i Alex.

- Nan, wyluzuj. Jules i nasza tajemnicza koleżanka bez wątpienia poznają kto jaki jest a nie ma co raczyć ich naszymi antypatiami. Wracając do krajobrazu to dla odmiany mamy ruiny. Nie wszystkie miasta ucierpiały od bomb, większość jednak jest zniszczona. Czas i popaprana przyroda robi swoje. Wyjątkiem są miejsca, w których ludzie rozpoczęli odbudowę. Nowy York jest najlepszym tego przykładem.

- Raczyć? Antypatiami? I kto to mówi Michael. To ty wraz z Hopkinsem cały czas jeździcie po Rusku chociaż go wcale nie znacie. Ty nie znasz...

- Zgadzam się Nancy nie znam go i nie lubię. Ale może odpuścimy to sobie i dokończymy kiedy indziej? Teraz skupmy się proszę na zwiększeniu szans na przeżycie naszych podopiecznych.

Bryan szedł nie bardzo interesując się rozmową. Co chwila przystawał i rozglądał się, dotykał murów ruin i powalonych drzew. Próbował sobie przypomnieć to miejsce z jego czasu. Patrzył w niebo by przewidzieć jaka będzie pogoda.
- Ale północ to dalej północ, prawda? - spytał nagle. Szukał wzrokiem ptaków, myszy czy szczurów. Kotów, też w takich sytuacjach powinno być wiele.

Zanim Nez usłyszał odpowiedź jego wzrok przykuł kawałek gruzu spadający z parometrowej kupki pod jednym z pobliskich budynków. Jego wzrok podążył w kierunku szczytu zawaliny i wtedy... dostrzegł pierwsze stworzenie. Wyglądało nieco jak lis poruszało się jednak na dwóch kończynach. Jego oczy lśniły a łapki miały przeciwstawne kciuki. Trzymał w nich jakiś przedmiot, ale gdy zobaczył nieopodal grupę szybko uciekł poza zasięg wzroku Bryan’a.

- Nie dotykaj niczego. Fauny nie ma za wiele, ale część grzybów i mchów upodobała sobie ruiny. Mogą wywołać ślepotę czy halucynacje. Słyszałem nawet o takim co po wywołaniu halucynacji wchłaniał człowieka. Umierało się z uśmiechem na ustach. Co prawda tego typu nie spotkałem, ale tamte już tak. Co do północy... Zależy o co pytasz. Jeżeli o kierunek to tak, pewne rzeczy są stałe i nie mówię tu o podatkach. Jeżeli zaś o północ stanów to się zmieniła. W większości zajął ją Moloch, tak nazywamy maszyny. Nie wiemy co z Kanadą, słyszałem plotki, że ludzie tam i na Alasce żyją. Warunki nie odpowiadają Blaszakowi. Ale nie wiem na ile to prawda. Internet szlag trafił. Nie będzie mogli wstawić słodkiego zdjątka z maszyną na facebooka by znajomi je polubili.

- Jak widzę niektóre rzeczy jednak się nie zmieniły. Na jedno pytanie dalej można usłyszeć wiele odpowiedzi. - rzucił Bryan. - Daleko przez te dwa lata zawędrowałeś poza Nowy Jork?

- Byłem w większości większych miast-państw. Hegemonia, gdzie rządzą gangi meksów, które uznają tylko prawo dżungli. W Salt Lake City, mieście tysiąca sekt, czy w Vegas. To ostatnie się nie zmieniło. Po przebudzeniu chciałem poznać ten świat najlepiej jak się da. W samym Wielkim Jabłku byłem tylko parę razy.

- Wielkie Jabłko? - spytała Jules

- Hagemonia? To tam gdzie Arizona prawda? Na Nowy Jork mówiło się Wielkie Jabłko na początku dwudziestego pierwszego wieku.

- Część Meksyku, którego nie wchłonęła neodżungla, mały kawałek Teksasu, cała Arizona i troszkę Utah. Przynajmniej w teorii. Granice teraz są bardzo płynne.

- No dobrze... ustalmy coś - Jules przystanęła, przyglądając się jakieś dziwnej roślinie. - Na północy jest... jak wy to nazywacie? Blaszak? A na południu neodżungla, tak? Jak to jest do ciężkiej cholery możliwe?

Bryan spojrzał się pytająco na Morgana i Nan. Michael wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie miałem dostępu do takich informacji. Moloch jest przedwojenną SI wojskową, której odwaliło. Niektórzy sądzą, że to on jest odpowiedzialny za wojnę. Widział w ludziach główne niebezpieczeństwo. Jeszcze inni twierdzą, że odwaliło mu dopiero po wojnie. Spotkałem się nawet z teorią, że sterują nim ludzie, którzy za jego pomocą chcą opanować świat. I to nie jest wcale najbardziej porąbana teoria. Walczyłem z jego maszynami, Front nie jest tak daleko. Neodżungle też widziałem. Wielki, zmutowany las, który wszystko asymiluje. Tam gdzie były miasta po roku rosną drzewa a tam gdzie byli ludzie są mutanty. Do samej dżungli się nie zapuszczałem. Nie wiem też jak powstała, ale mogę Was uraczyć kolejnymi teoriami spiskowymi. W jednej są nawet kosmici i rząd Polski współpracujący z Ugandą.

Jules poczuła się nagle słabo. Jednak zacisnęła zęby i skinęła lekko głową.
- Więc wojna zaczęła się tutaj, tak? Czy ktoś na nas napadł? Ciągle mówicie o wojnie, ale tak naprawdę niewiele o jej genezie.

- Bo nie wiele wiem. Zaczęły spadać bomby to się zapakowałem do lodówki. Pamiętam chaos, byłem wtedy na przepustce i cywili nie informowano. A po przebudzeniu słyszałem wiele historii o wojnie ale żadnych dowodów. Nie chce Was okłamywać.

- A jaka jest - przerwał na chwilę namysłu Indianin - Hagemonia?

- Wyobraź sobie gang z slumsów, wyeliminuj policję i inne środki nacisku i daj im kevlar, motory i broń maszynową. Piekło, gdzie rządzi silniejszy, totalna anarchia. Chociaż znam jedno spokojne miasto, tam przeżyłem swoje pierwsze chwile po przebudzeniu.

- Kiedyś były tam pustynie. Kaniony, suche koryta rzek i kaktusy. Zmieniło się coś? A miasta, mówisz obsadzone bandziorami. A co z tymi, zwykłymi ludźmi?

- Pustynie są dalej. Jeszcze bardziej niebezpieczne, wzrosła temperatura a zwierzaki zmutowały. Ale powinieneś tam się odnaleźć. Zwykłych ludzi prawie nie ma. Jest mało jedzenia i mało w którym mieście tolerują takie gęby do wykarmienia. Wyjątkiem jest parę miejsc jak Teksas. Generalnie albo umiesz coś przydatnego jak Nan i szanują Ciebie za to albo potrafisz obronić się bronią jak Bob.

- Albo jesteś kimś takim jak ty. Znam pewnego człowieka, który zupełnie sam przewędrował powojenne stany od Neodżungli aż po front. Bardzo zaradny. Podobnie jak ty Bryan... mogę powiedzieć czerwonoskóry? - zapytała Nancy po krótkim wywodzie. - Nazywamy go Szakal i niedługo każdy z was będzie miał okazję go poznać. Będzie wraz z wami wykonywał to zbliżające się zadanie.

Skinął głową przyzwalająco. Żeby tylko czerwonoskórym go w młodości nazywali.
- Z chęcią go poznam. Już mam dla niego kilka pytań. - Powiedział z życzliwym uśmiechem do Nancy, po czym odwrócił się do prowodyra Morgana - To jakim cudem Pan się uchował w takich ciężkich czasach?
- Dzięki nieprzeciętnej osobowości i wiedzy w którą stronę lunety patrzeć. A tak serio to przede wszystkim Mike, a po drugie miałem dobrego opiekuna. Wam też radzę pod kogoś się podczepić dopóki nie poznacie świata na tyle by samemu w nim żyć.

- Podczepić? Przecież mają Ciebie. No i na pewno Mike, Wasiliew i nasz pedant nie dadzą im zginąć. Początek będzie najcięższy. Później pójdzie z górki. Ja do teraz nie jestem do końca przystosowana a minęło dobre parę latek. - powiedziała pielęgniarka.

- To jest podczepienie. Czy pode mnie czy pod Mike ale jednak. Potrzebują właśnie kogoś kto ich nauczy BHP i nie pozwoli głupio zginąć. Posterunek, Duchy, jakiś głupi naiwniak...

- Sprawicie, że poczuję się jak w Yale - zażartowała Jules, szczerząc zęby.

Idąc tak kolejną drogą wytyczoną zawalinami okolicznych budynków wędrowcy zauważyli paru-osobową grupę ludzi wychodzącą gdzieś z prawej strony z 100-150 metrów od nich. Jeden z nich trzymał coś na kształt pręta zbrojeniowego a reszta niosła jakieś worki.

- Spokojnie. Stąd mają po drodze do Slumsów. - ogłosił przez radio Hopkins.
Ostatni z ludzi był cały owinięty jakimiś szmatami, niczym Talib z przed wojny. Koleś z prętem obrócił się w kierunku grupy Morgana, ale po chwili ruszył dalej coś mówiąc do reszty.

- Szczury. Tak się mówi na ludzi żyjący z zbieractwa i żebrania. Raczej nie groźni, gdy jest się w grupie i pod bronią palną ale mogą być zagrożeniem, gdy jest się samemu.

- I tu może warto wspomnieć, że większość ludzi zarażona jest chorobami popromiennymi. Idę o zakład, że ostatni z nich choruje na światłowstręt. Zobaczcie jak dokładnie musi kryć ciało przed słońcem. Okropne choróbsko. - dodała Nancy z krzywą miną.

- Coś jak wampir? – zapytała Jules.

- Uważaj, bo wypije Ci krew. A tak serio to niezupełnie, już przed wojną była taka choroba ale tutaj Nan myślę powie więcej. – odparł Michael.

- Musiałby podejść. Podobno mój lewy prosty jest dobry. – rzuciła czarnoskóra.

- Michael mówi o wampiryzmie zapewne. Teraz nazywamy to syndromem drakuli. Ci ludzie wolą noc, bo w dzień cierpi ich skóra. Nasłoneczniona zaczyna się rozkładać co po dłuższym pobycie na słońcu może przypominać trąd. Są też inne choroby. Nie leczone są bardzo uciążliwe. – powiedziała uczona.

- Jakie jest prawdopodobieństwo, że zarazimy się albo zapadniemy na takie choroby?

- Musiałabyś za długo przebywać na mocno napromieniowanym terenie. Wiele czynników wpływa na to jakiej mutacji byś uległa. Dlatego wielu ludzi chodzi z podręcznym miernikiem promieniowania. Też taki mam. Ta trasa jest bezpieczna. Promieniowanie jest w normie. A co do waszej sprawności przed zadaniem radzę się dobrze rozruszać. Jutro albo pojutrze zgłoście się do Ruska a on może sprawdzić ile dawnej sprawności wam zostało. - powiedziała pielęgniarka.
- Zaczynamy zabawę. – dało się słyszeć głos w radiostacji. - Wchodzimy na obrzeża miasta czyli mieszkania najniższej warstwy społecznej. Coś jak slumsy.

Rzeczywiście oczom grupy ukazały się w oddali pierwsze domki. Zrobione z czego się da. To dziura obita blachą falistą, to zakratowane okno. Gdzie niegdzie stały zdezelowane auta. Bez szyb, czasem dachów, robiące dużo hałasu i powodujące tyle spalin, że ekolodzy się w grobach przewracają. Pod ścianami tych baraków widać było ludzi. Wielu z nich uciekło przed tym co się dzieje w alkohol i narkotyki co niejednokrotnie gołym okiem widać. Zbliżającą się grupę dogonił Hopkins uśmiechając się nietęgo. Kasłał jak cholera i nie był to bynajmniej zwykły kaszel. Ludzie w większości usuwali się z drogi widząc uzbrojoną drużynę. Samemu jednak mogło by być o wiele gorzej...

- Jakieś... - Hopkins się zaczął dusić, ale po jakiś 10 sekundach przestał i kontynuował. - 15 minut i będziemy w centrum. Poza ruinami w NY są slumsy porozrzucane wokół centrum. Już niedługo natrafimy na najbardziej wysunięty posterunek w tych rejonach.

- Astma? - dopytała Aleks.

- Zwapnienie płuc. - powiedziała z nietęgą miną Nancy na co Luneta zareagował uśmiechem.

- Czyli? Czy to coś gorszego niż astma?

- Nasz przyjaciel ma mniejszą niż zdrowy człowiek pojemność płuc. Krócej ma przesrane. Nie leczone zwapnienie przejawia się różnie. Słabe stadium to krótszy oddech i zadyszka jak teraz. Im cięższe stadium tym oddech jest krótszy. Stan terminalny to śmierć w krwawym kaszlu i dławica. Luneta to leczy dlatego zadyszkę łapie jedynie czasem. Nie leczona choroba popromienna zabija. Prawie każda...

Jakby na potwierdzenie słów ekipa mijała właśnie człowieka, którego język zwisał na brodzie będąc tak pękatym, że nawet jego ćwierć nie zmieściłaby się w ustach. Nancy ściągnęła plecak, z którego wyciągnęła jakieś opakowanie lekarstw przypominających tabletki do ssania. Wyciągnęła jeden listek i rzuciła mężczyźnie, którego podziękowanie było niezrozumiałe przez niecodzienną przypadłość. A to był jedynie jeden z wielu przypadków napotkanych w slumsach. Morgan przemilczał hojność Nancy mając w pamięci słowa Lunety. Zamiast tego zwrócił się do reszty.

- Generalnie nie jest tak źle. Jeżeli nie urodzi się z nią to naprawdę ciężko załapać. Nie macie się czym martwić, macie lepszą sytuacje wyjściową niż ci, którzy tu się urodzili.

- Jak się obudziłam - wtrąciła Jules. - Mówiliście mi, że moja lodówka była nieszczelna. Nie wiem czy nie mam się czym martwić. Może coś z tego świństwa się przedostało?

- Twoja lodówka była wadliwa. Nie nieszczelna. Jakby tak było to zginęłabyś w chwili zamrożenia. Płyn kriogeniczny nie utrzymałby na tyle niskiej temperatury aby Cię zamrozić, ale dość niską aby wyziębić organizm na śmierć w ułamku sekundy. - wtrąciła Nancy.

- Czy powinniśmy tak paradować? - Bryan spojrzał na tubylców, później wskazał Jules i Aleks. - Ja, ze swoim ponczo, trochę do nich przystaje, ale kobiety wyglądają na modelki w tym środowisku.

- Moglibyśmy pójść przez ruiny, ale tam można na coś się natknąć. A oni nas nie ruszą. Trzy osoby pod bronią, do tego jedna z karabinem a druga w mundurze. Spokojnie, przyzwyczajcie oczy do tych widoków. Niestety, ale będzie jeszcze gorzej.

- Znaczy tutaj może już nie, ale wokół centrum rzeczywiście. Skupiska slumsów są rozlokowane w ruinach wokół centrum. Mike specjalnie założył bazę w niedostępnych ruinach. Tylko ktoś nienormalny by tam chciał się dostać więc praktycznie cały czas zachowujemy czujność. - powiedział Luneta.

- Ale masz w sumie Bryan racje. Trzeba będzie jutro Paniom znaleźć bardziej odpowiednie ubranie. Wezmę kasę od Małego i przejdziemy się na zakupy. Tylko nie oczekujcie oferty od Armaniego. Raczej ciuchy z tworzyw naturalnych albo coś co nie wiadomo kto to wcześniej nosił. Jak będziemy mieli szczęście to jakieś ciuchy z magazynów.

- A co jest złego w naszych ubraniach? - spytała Jules, unosząc brwi.

- Są za czyste, za nowe. Zbyt przedwojenne. Zwracają uwagę… - skwitował Morgan.

Aleksandra w jej niemal nowych jeansach, jasnej koszuli i szykownej kamizelce faktycznie mogła skupiać nieco za dużo uwagi co przejawiało się natarczywymi spojrzeniami mieszkańców Slumsów. Szczególnie płci męskiej. Reszta kobiet też nie mogła narzekać. Adoratorzy ze slumsów. Zgrzybiali, chorowici, brudni i nieokrzesani – ta okolica nie tylko im mogła nie przypaść do gustu…

Nie minęło jednak wiele czasu i oczom grupy ukazał się pierwszy zmotoryzowany posterunek straży powojennego Yorku. Dwa ustawione w poprzek drogi ciężkie wozy terenowe straszyły nie tylko grubą warstwą blachy, ale i ustawionymi na dachu karabinami maszynowymi. Grupa wyglądająca na oddział żołnierzy od razu skupiła się na zbliżających ludziach. Co jak co byliście uzbrojeni. Na oko dziesięciu typa z sporą siła ogniową. Każdy karabin, krótka broń boczna i wygląd prawdziwego rzeźnika. Jeden wyróżniał się szczególnie. Obrośnięty niemal jak niedźwiedź, z przyciemnianymi okularami na nosie, obwieszony pasem amunicji, z Minimi w rękach. Broń przypominała mu i przyjezdnym, że nie jest na wakacjach.


- Witam. Nazywam się Błażej Starzewski i jestem dowódcą czwartego zmotoryzowanego oddziału sił uderzeniowych NY. – rzucił patrząc na grupę człowiek.

- Chyba nie myślisz, że któryś z nich powtórzy twoje imię i nazwisko, Bishop? – zapytał Luneta pokazując karabin. – To, zabrałem ze sobą. – powiedział po chwili wyciągając jakiś dokument i podając wojskowemu.

- No. Wszystko niby gra, ale… muszę sprawdzić czy nie macie czegoś niebezpiecznego. – dodał poważnie człowiek nazwany Bishopem.

- Dobra. Jednak jeżeli któryś z twoich ludzi przekroczy granicę konieczną…

- Spokojnie. To rutynowa kontrola i bez tego nawet Nancy bym nie wpuścił. Stary coś ostatnio się zrobił nadgorliwy… - rzucił do Lunety brodacz.

Jak się po chwili okazało żołnierze nie mieli okazji nikogo „porządnie” zrewidować. Bishop wyciągnął małe, podłużne urządzenie, na którym każdy dostrzegał napis „Metal Detector”. Krótkie badanie pokazało, że uzbrojeni są Morgan, Nancy, Luneta oraz… Aleksandra Cobin. Jej broń mimo iż nie widoczna przez materiał teraz została bez żadnego problemu wykryta. Po udzieleniu wam krótkiej wskazówki aby „nie rozrabiać” Bishop puścił was dalej rzucając coś na ucho Lunecie, który potem jakoś dziwnie się cały czas uśmiechał.

Ledwie sto metrów dalej – co w ruinach nie jest wcale odległością małą – grupa zauważyła, że gruzy są uprzątnięte i równo poukładane w dużych, metalowych kontenerach. Wokół bloków w ich okolicy były rozstawione rusztowania, z których było słychać odgłosy rozmów. Ludzie kręcili się wokół tego miejsca. Wielu było ubranych w strój roboczy. Znaczna większość wyglądała lepiej niż mieszkańcy już przez was poznani. Ogoleni, z kompletem kończyn i jacyś tacy normalniejsi.

Ludzi zaczynało przybywać a tłumnie zrobiło się niemal, gdy zaczęła się ulica. Asfaltowa, równa, z świeżo naznaczonymi liniami oddzielającymi pasy ruchu. Kontrastowała z śladami piachu zapewne po terenowych wozach, które co jakiś czas jeździły w jedną czy drugą stronę. Tutaj budynki przybierały już normalniejszy wymiar. Niemal przedwojenny. To tutaj zobaczyliście pierwsze nie stłuczone szyby, pierwsze markety, kluby, sklepy, a nawet biblioteki. Nim jednak zabraliście się za zwiedzanie przyjrzała się wam grupa czterech policjantów. Ubrani w mundury NYPD. Koło miejsca ich patrolu stały dwa, niemal idealnie zachowane wozy jednostki policyjnej.

 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 17-01-2012 o 23:33.
Lechu jest offline