V for Vendetta (jak na Amerykańskie kino) jest czymś naprawdę dobrym. Właśnie skończyłem oglądać film na DVD, no cóż- robił wrażenie. Mimo to jego największą wadą jest właśnie zbytnie uproszczenie każdego wątku tak, by dało się zrozumieć historię V, żrąc przy tym popcorn i gapiąc się w dekolt kobiety, która siedzi obok w kinie.
V robi świetne wrażenie- wydaje się być możliwym do dopasowania do każdego. Nie jest specjalnie wysoki ani niski, nie jest ani wychudzony ani zbyt "napakowany", w swoim stroju nie wyróżnia się niczym. Dzięki temu każdy może nim być, a spersonifikowana idea jest bardzo przekonująca. Do tego Natalie Portman, która grała jak nigdy (i szczególnie polubiłem jej strój z "wizyty u biskupa
) i cała reszta aktorów- wszyscy popisali się grą na wysokim poziomie. Jedynie aktor grający kanclerza niezbyt mi się podobał- w jego wypowiedziach brakowało jakiejś charyzmy, jakiegoś drygu- taki człowiek nie umiałby porwać ludzi jak dawni dyktatorzy.
Sceny walki to coś, za czym tęskniłem- nie były to ani pojedynki mnichów z Shaolin, ani wielkie strzelaniny- walka bronią białą, trochę strzelania też, ale wszystko w dobrym stylu- bez przesady. Przekaz filmu... No cóż, komiksu w rękach nie miałem, ale mam wrażenie, że film znacznie go spłycił... Pozostaje mi dorwać "V for Vendetta" w wersji komiksowej
Tak czy inaczej film dostaje
8 na 10 borsuczych pazurów, czyli "świetnie, ale do doskonałości daleko"