Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2012, 19:56   #22
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Życie w centrum nie kwitło. Ono się sączyło, wylewało. Bryan, który w miastach tego typu przed wojną nie bywał zbyt często niemal nie zauważył różnicy. Bo czegóż tu brakowało? Nie miałeś pojęcia. Sklepy. Różne, różniaste. Nawet centra handlowe, księgarnie wyglądające nieco jak przedwojenne antykwariaty. Bo jakoś nie potrafiliście nazwać księgarnią sklepu z wystawką z książek z 2020 roku. Jedna była jednak nowa. Naprawdę nowa. Natalie Brown "Chemia stosowana" wydana w 2050 roku przez wydawnictwo NY Uniwersity. Ale nie tylko to było nowe...

Niektóre budowle budziły podziw. Nie tylko ze względu na niecodzienną architekturę, ale czystość. Duże, przejrzyste okna i obrotowe drzwi jednego z biurowców aż zapierały dech w piersi. W środku widzieliście ruchome schody i chodzących z góry na dół urzędników. Luneta zatrzymał się przed sklepem z bronią. Na wystawce była nie tylko broń, ale plakat reklamujący "niewinność" całego interesu.


Oczy snajpera aż lśniły, gdy przyglądał się odrestaurowanym, wychuchanym niemal klamkom z wystawki. Po drugiej stronie ulicy, gdzie można było się dostać pasami znajdował się wielki budynek z dachem w kształcie kopuły. Prowadziły do niego schody, na których siedzieli ludzie rozmawiając, grając w karty, śmiejąc się. Niby wymarzony świat. Niby utopia. Ale Morgan widział coś więcej. Widział mgłę, której inni nie chcieli widzieć. Wiedział jak jest ona związana z historią NY i choćby nie wiem jak bardzo chciał - nigdy tego nie zapomni. O samej wojnie wiedział niewiele, ale jej skutki zna od podszewki. Przeszliście na drugą stronę i mieliście zacząć się naradzać, gdy Luneta zwiesił wzrok na śpiewającej na schodach kobiecie. Ta widząc zainteresowanie uśmiechnęła się do umundurowanego Morgana i zaczęła grać na gitarze...


Zobaczyliście, że u jej nóg leży czapka, w którą zbiera zapewne datki. A jej wnętrze... znacznie więcej fajek i amunicji niż dolarów. To aż za dobitnie przypomniało wam, gdzie i kiedy jesteście...


Adam Kowalski, Gregory Martin

W garażu od roboty aż wrzało. Gwizdnięcie Kowalskiego, gdy zobaczył metalową bestię wywołało ten sam efekt co bokserski gong. Dwójka mechaników rzuciła się do walki z metalem, olejami, smarami i elektroniką pojazdu. Czy walka będzie wygrana? Gregory od razu wszedł do środka sprawdzając co będzie zbędne w trasie. Co za bardzo odstaje, co jest za duże czy też co jest o dupę rozbić. Zauważył otwarty pancerny schowek auta. Metalowa skrzynka, z której wystawał jakiś papierek. Rusznikarz nie wiedział czemu po niego sięgnął. Ot chwila słabości, ciekawości...


Było to małe, pogniecione, kolorowe zdjęcie. Uśmiechnięty mężczyzna w niebieskiej koszulce. Wysoki i napakowany, ale wyglądający na szczęśliwego. Chwila! Martin skądś go kojarzył. To był... Little Mike. Niesamowite, że na to wpadł. Mimo dwojga oczu, mimo uśmiechu. Dzisiaj jednooki nigdy się nie uśmiechał. Nawet w chwilach największej radości. Jedyne co nasunęło rusznikarza na ten pomysł to wielka postura. Przedramiona z muskulaturą porównywalną z bicepsami rosłego wykidajły w barze, w którym bywał Martin za czasów pracy u Kocha. Stare, dobre czasy...

Kowalski zajął się wyliczeniami i walką z metalem. Sporo czasu zajęło mu stworzenie ramy pod blaszanego pająka. Później połączenie elektromagnesów i zasilania z układem sterowania. Dopasowanie tego wszystkiego, regulacja wysokości układu i elektronicznego spustu. Z tego co Gregory zdążył zauważyć to Adam był cholernie skromny. Stworzenie takiego czegoś nawet dla wykwalifikowanego inżyniera to był cały dzień roboty. On się uwinął w jakieś... 6 godzin?

Później zabrał się za tarcze a Martin za elektroniczne zwiększenie obrotów silnika. W końcu trzeba było wykorzystać moc jak bardzo się dało. W trakcie roboty Gregory znowu sobie przypomniał jak niewiele brakowało aby właśnie nie żył. Ciekawe ile by jeszcze przeżył gdyby nie zamrożenie. Rok? Dwa? A może udałoby mu się dożyć końca wojny? Nieco go to trapiło, gdy przed warsztatem zaryczał silnik. Wtedy usłyszeli głos z radia od Zadymy.

- Spokojnie. To nasi. Uderzeniowa Yorku przywiozła żarcie. Prosiłem ich o to wczoraj. Nancy mówiła, że lepiej nie dawać wam naszych puszek tak blisko po zamrożeniu... - dodał wzdychając Rusek. - Nie wychodźcie. Odbiorę żarcie.

Do teraz nie zdawaliście sobie sprawy, że umieracie z głodu. Muzyka w komputerze zmieniła wygłos.


Po chwili drzwi się otworzyły a w nich pojawiła się znajoma choinka. Choinka obwieszona amunicją, bronią i granatami. Rusek spojrzał na robotę kiwając głową. Przyniósł wam dwa ciepłe gary. Jeden był pełen zupy wyglądającej na barszcz a drugi ziemniaków. Skąd to miał? Nie pytaliście.

- Jedzcie. - powiedział Rusek spoglądając do środka auta. - Oni obstawili teren póki się najecie a potem wychodzę na zewnątrz. Ja już jadłem. - dodał jakby to kogoś interesowało.

Z obojętnym wyrazem twarzy Zadyma usiadł na jednym z dostarczonym kół, które większość prawdziwych przedwojennych mechaników określiłaby jako "japoński szmelc". Jego XM29 straszył, gdy ściągnął go i zaczął rozbierać, sprawdzać.


Zabraliście się za jedzenie. Smakowało jak nigdy. Zupa była ciepła i dobrze doprawiona a ziemniaki... palce lizać. Sztućce będące podręcznym niezbędnikiem Siergieja musieliście jakoś pomiędzy siebie rozdzielić. Musieliście też jeść bezpośrednio z garów co dla chłopaków z uderzeniowej - waszych darczyńców - było chyba oczywiste. Po wspaniałym posiłku Zadyma zabrał gary i wyszedł na zewnątrz. Najedzeni chwilę odsapnęliście i wróciliście do roboty. Tarcze same się nie natną - jak pomyślał Adam.

Robota znowu ruszyła i wydawało się, że wyrobicie się przed oczekiwanym czasem, gdy w radiu usłyszeliście, że macie dokończyć i ruszacie w drogę powrotną. Nie lubiliście się spieszyć więc końcówka była równie solidna co początek. Jednak, gdy podeszliście do wyjścia, usłyszeliście szept zza wrót:

- Bocznym. – głos bez wątpienia należał do Siergieja.

Wyszliście bocznym wyjściem zostawiając jeszcze sprzęt w środku. Rozejrzeliście się widząc, że ruiny są tak samo okropne jak wcześniej. Powoli, ostrożnie podeszliście do wylotu załomu ruin i wtedy to usłyszeliście. Z daleka? Możliwe. Krzyki należały do kobiety…

- Proszę. Zostawcie mnie. Dałam wam już wszystko co miałam. – przerażony głos dobiegał chyba gdzieś z prawej. Od strony, z której usłyszeliście głos Ruska – tylko wiele dalej.

- Nie wszystko! Weźmiemy o wiele więcej! – odpowiedział jej męski głos.

W końcu schylony, pewny jak zawsze Wasiliew pokazał się wam. Ale tym razem coś się zmieniło. Wyraz twarzy już nie był taki obojętny.

- Czterech typów zaraz zakatuje jakąś kobietę. Dwóch jest uzbrojonych w giwery. Chodźcie. – schylony Rusek wychylił się zza załomu pokazując wam jakby rurę.

Wielka, metalowa, wychodziła gdzieś z ruin a w niej zgarbiony pilnował wylotu jakiś koleś. Ubrany był jak przedwojenny śmieciarz a w rękach miał jakiś kątownik. To chyba stamtąd dobiegał kobiecy głos. Ze środka słychać było też inne głosy, ale te już bardziej ochrypłe i mniej głośne.


- Co tak patrzycie? Nie zbieramy się. Pomagamy jej. Sam nie dam rady. Mam mały plan, ale może lepiej wysłuchać was, gdy już macie narażać życie… - Rusek spojrzał na was jedną ręką zamykając garaż.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 08-02-2012 o 14:48.
Lechu jest offline