Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2012, 20:20   #139
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Myślałem. Kurczę! W końcu! Znaczy o czymś innym jak rozwalić kogoś napotkanego i zaćpać jakieś tapsy. Ból głowy minął, odszedł, jakbym miał skłonność to przesadnej poetyckości powiedziałbym, że kurtyna bólu podniosła się. Chwilę cieszyłem się tym, wracając bez poprzedniej agresji do wspomnień. Tych nielicznych, szczęśliwych które miałem. Już im nie towarzyszyło to uczucie obcości i agresji. Ale po chwili wróciła moja zwyczajna czujność, nie tak łatwo się jej pozbyć. Stałem w jakimś pomieszczeniu. Odrapane, zagrzybiałe ściany, popękane kafle... Gorzej niż w moim pokoju hotelowym. I obrys ciała. Z plamą krwi i dziurą po kuli. Kogoś tu zamordowano. Szum miasta za ścianami świadczył, ze ciągle jestem w Londynie. W Arkadii nie mają samochodów, chyba... Tak sądzę...
Rozejrzałem się szukając drzwi lub okien, potencjalnych dróg mego wyjścia lub czyjegoś wejścia. Do tego kamer, ktoś mógł mnie obserwować tradycyjnie, techniczne. W końcu wyciągnąłem klamkę, dostałem się tu w jakiś pokrętny, magiczny sposób więc sięgnąłem po tą na nienaturale. Na koniec podszedłem do obrysu i uklęknąłem obok próbując dostrzec kogo zabili po sylwetce. Ciało nalezało chyba do człowieka średniego wzrostu. Zbrązowiała plama i dziura po kuli mówiły jasno, że oberwał kulkę, sam nabój niestety zabrali gliniarze. Całość wydarzyło się dość dawno, świadczył o tym kolor krwi i dość mocno zatarta kreda. Po tej krótkiej obserwacji wstałem. Ktokolwiek mnie tu przyprowadził/przeniósł chciał bym to zobaczył. Tylko, że bez dodatkowych informacji nie wpłynie to na moje postępowanie. Czyli Duch powinien jeszcze (szczerze lub nie) poinformować mnie kogo tu zabito. Wstałem znad obrysu i rozejrzałem się po sali. Dużej, ogromnej. Kiedyś musieli coś tu masowo wytwarzać. Teraz... Teraz przze powybijane okna i świetliki znajdujące się na dachu do środka wpadało słońce, wspomagające przerywającą żarówkę. Żarówka, elektryczność. Co za sens jest utrzymywanie cholernie drogiego prądu w zdewastowanym magazynie? Nie miałem pojęcia. Ale nurtowało mnie to, bo miałem przeczucie, że kiedyś tu byłem. Czy to mnie tu zabito? “Twoja Lynch nie żyje. Zamordowano ją. Ciebie też, ale się nie dałeś. ” Zabili Ciebie ale się nie dałeś... Ale wróciłeś. Z amnezją, twarzą, która co raz się zmienia i jeszcze większą mocą, której nie kontrolujesz. Wróciłeś by teraz ich zabić. To chciał mi powiedzieć Duch? Miałem zamiar spełnić jego oczekiwania. Szczegół, że nie wiedziałem jeszcze kogo kropnę ale kogoś na pewno. Zawsze ktoś sie znajdzie. Na razie jednak rozejrzałem się po starej hali. Metodycznie obszukałem całe pomieszczenie. Nic jednak nie znalazłem. Żadnych śladów. To była jedna z tych nielicznych chwil w których żałowałem, że nie mam brzęczyka. Znalazłem tylko jeden, jedyny szczegół niebędący standardowym wyposażeniem byłych sal produkcyjnych. Malunki, które zwykle w nich było można znaleźć wyrażały wprost ekspresyjne uczucia malującego, obrażając kogoś, najczęściej policję lub MR. A tutaj ktoś wysmarował, całkiem niedaleko siedmioramienną gwiazdę, która w dziwny sposób przyciągała moją uwagę.



Pogmerałem trochę w pamięci, która w końcu nie była blokowana permanentnym bólem głowy. Elfia gwiazda. Symbol, który wcale nie oznaczał faerie, przynajmniej przed ich pojawieniem bo nie wiedziałem jak to wygląda obecnie. Był to święty symbol dla tych, którzy kroczą tradycją czarów i wiary w Fae. Co więcej, farba była świeższa, niż znaki wyrysowany kredą obrys ciała. Czyżby to było przesłanie? Jak tak to dla kogo? Dla mnie? Krótkie opukanie ściany ujawniło, że całkiem niedawno ktoś tam coś zamurował. Mogłem rozwalić ścianę telekinezą. Bez problemu. Ale bym się wyczerpał a w obliczu obecnej sytuacji nie mogłem na to pozwolić. Zadziałałem tak jak zwykle, sposobem, by stracić jak najmniej a zyskać jak najwięcej. Wyjąłem własną kredę i zaznaczyłem nią górną i boczne granice pustej przestrzeni. Jeżeli coś zamurowano to raczej będzie na dole. Wyjąłem hecklera i dokręciłem tłumik. Kula .45 powinna przejść. Paroma strzałami osłabiłem konstrukcję a resztę załatwiłem własną mocą. Tajemnica została odkryta. Za cienką warstwą tynku znajdowały się drzwi. Zwykłe, drewniane, oznaczone dziwnym symbolem. Budził dziwne, nieprzyjemne skojarzenia, które jeszcze wzmożyły moją nadczujność.



Budził dziwne, nieprzyjemne skojarzenia, które jeszcze wzmożyły moją nadczujność. W końcu drzewo z gałęziami u podstawy i korony przypominały roślinkę, którą Mythos chciał połączyć swój świat z naszym. Według niego też należącym do Faeri. Całość łączyła się pięknie. Powinienem się wycofać i wezwać wsparcie. Dobry żart, prawda? Ja wzywający wsparcie. Szczególnie, że jedyne na jakie mogłem liczyć składało się z łaka mającego problemy z sobą. Jak to ja zapaliłem szluga zmieniłem magazynek i otarłem pot z czoła po użyciu telekinezy. Nacisnąłem klamkę, drzwi lekko zgrzytnęły ale zamek stawił opór. Nie bawiłem się w wyważanie drzwi i po prostu przestrzeliłem zamek. Nigdy nie należałem do osób delikatnych, no chyba, że przy egzekutorach.
Za drzwiami znajdowało się prowadzące w dół zejście. Do jakiejś tonącej w ciemnościach piwnicy. Metalowe schody przypominały trap na statku, lub industrialne platformy. Mrok zdawał się być wręcz namacalny, jak… czyhająca, żywa istota. Ponadto poczułem również dziwny, słodkawy zapach kojarzący się z gnijącą ściółką lub psującym się zielskiem. Do uszu dobiegał mnie, tajemnicze dźwięki, jakby mlaskanie. Kroki przez błoto lub bagno. Zanurzyłem się w ciemność podczepiając pod klamkę wcześniej latarkę i zamknąłem drzwi. Przynajmniej usłyszę jak ktoś jeszcze tu wejdzie. Światło rozpraszało trochę mrok ale sprawiało, że po za nim był jeszcze bardziej gęsty, złowieszczy. Przeklinałem swoją bujną wyobraźnię. Bez latarki jednak nic bym nie widział a to nie było dobre, jasne, teraz równie dobrze mógłbym krzyczeć “tu jestem!”. Atmosfera przypominała jakiś dobry film grozy, tuż przed tym jak coś wyskoczy i zje naiwną bohaterkę. Na szczęście byłem cynglem nie rozhisteryzowaną blondi. Postawilem cicho i ostrożnie krok, potem następny. Schody prowadziły w dół, do zalanej wodą, zatęchłej piwnicy. Woda sięgała do kolan. Była mętna, czarna jak mocna kawa i śmierdziała bagienną stęchlizną. Ściany tej podziemnej komory porastała jakaś dziwaczna roślinność.
Widziałem już podobną i wcale mi się to nie podobało. We wnętrzu pieprzonej nekrofagis regina. Roślinnej pupilki Mythosa. Był to przebłysk pamięci, powracającej. Krok stał się pewniejszy.
Woda na końcu snopu światła latarki poruszyła się gwałtowniej, jakby coś przemieściło się pod brudną tonią. Żyły roślinności pulsowały na ścianach, co przypominało żywą tkankę.
Na drugim końcu zalanej piwnicy zobaczyłem … ścianę. Ale nie byla to zwykła ściana. Bardziej stalowe, zżarte przez rdzę drzwi przemysłowe. Takie, jakie montuje się w schronach. Z tym, że te drzwi ktoś wymalował srebrnym sprayem. W pobliżu tych drzwi woda poruszyła się gwałtownie , a ja zobaczyłem jakiś podłużny, wężowaty kształt. Płynął w moją stronę. Nie jeden. Z lewej, prawej strony trzy, cztery, nie - pięć smug poza tą pierwszą zmierzało prosto na mnie. Pamięć jednak wracała, byłem tutaj. Czemu? Z własnej woli? Na zlecenie Lynch? A może to tu straciłem pamięć? Za dużo pytań a za mało odpowiedzi ale przynajmniej chodź trochę ich otrzymywałem. I to było warte wszystkiego co mogło mnie tu spotkać, włącznie z śmiercią. Jeśli wierząc Duchowi kolejnej.
Gdybym był egzekutorem rzuciłbym się na płynące sylwetki siekąc i strzelając. Na całe szczęście we mnie obudziła się inna moc faerie. Jednostajnie zacząłem się cofać nie spuszczając stworzeń z wzroku i muszki. W końcu poczułem pod butami stopnie. Zacząłem po nich wchodzić i dopiero zareagowałem.
- Wynurzcie się bo zaatakuje.
Spod wody wynurzyły się z rozbryzgiem wody… mięsiste pnącza. Tak blisko siebie, że jedno oplatało drugie i w kilka uderzeń serca przede mną stała… humanoidalna postać. Z pnączy kiełkowały - brakowało mi lepszego słowa by opisać to, co się działo - a więc kiełkowały węższe, cieńsze pnącza. Zawijały się wokół sześciu głównych “łodyg”. W kilkanaście sekund całość nabrała cielesności. Stwór pokrył się półprzeźroczystą błoną, ta falował, zwijała się i puchła a po pół minucie stał przede mną nagi, ociekający wilgotnymi maziami człowiek. Znałem jego twarz. Znałem ją bardzo dobrze.
To byłem ja.
Ja sprzed zamku Plum. Ja prawdziwy.

- Witaj - powiedział mój sobowtór spokojnie, ale od głosu zafalowała woda w piwnicy, zadrżały ściany. - Wróciłeś. Udało się?
Niektóre rzeczy są nawet ponad moją żelazną psychikę. Czasem tracę swoją starannie nałożoną maskę. Tak było i tym razem, zdębiałem. Po chwili oczywiście odzyskałem swój pozorny spokój. Opuściłem nawet pistolet zostawiając go na wierzchu tylko po to by coś widzieć.
- Ostatnio stanowczo za często słyszę te słowa. Co się udało?
- Udało ci się dotrzeć do Żniwiarza?

I wszystko jasne. Żniwiarz. Byłem jednak zbyt blisko nurtujących mnie opowieści by się wycofać. Nie wiedziałem jednak co powiedzieć by stwór mający moją twarz nie nabrał podejrzeń. Postanowiłem zagrać w otwarte karty. W tej chwili nawet mi nie przychodził do głowy wiarygodny blef.
[i]- Z tego co wiem to nie. To ten sam kogo BORBL nazywa Duchem Miasta?*
- Nie wiem czym jest BORBL. Podejdź. Zczytam cię. [/i[
Z ciała, z ręki, wysunęła się długa macka, zakończoną czymś w rodzaju zamkniętego kielicha kwiatowego. Kielich otworzył się ukazując dziwaczne, czarne, wypukłe oko. Odruchowo się cofnąłem na ten widok wchodząc na szczebel wyżej. Broń odruchowo podniosła się wyżej.
- Czekaj. Mam amnezję, nie pamiętam ostatnio roku. Co najmniej trzy różne osoby, próbowały mnie już przekonać, że pracuje dla nich. Wybacz ale na razie wołałbym uniknąć zczytania.
- Jesteś mną. Zniszczyli nas. Ukrywamy się. Jesteś moim ziarnem. Zniszczą każde z nas. Być może jesteś już ostanie. P-340. Tak cię nazywali. Nie człowiek. Nie my. P-340. Pamiętasz?

Jesteś moim ziarnem... Nie martwiakiem. Nie mieszańcem. Ziarnem. Przypominało mi to najgorszy koszmar takiego nietolerancyjnego skurwiela jak ja. Do tego te P-340. Projekt 340... Nie podobało mi się to jednak starałem się zachować swoją kamienną twarz.
- Nie pamiętam. Kto nas tak nazwał?
- Kappa. Ona. I troll, i Sarreas. Oni. Kopacz wiedziała. Poszukaj jej. Ona wiedziała o Żniwiarzu. Jest kluczem do niego. Czuję Żniwa. Czuję nekomata. Też już tutaj jest. Ukryty Dwór powoli osnuwa ludzi mgłą. Tak, jak trzeba. Tak, jak powinien. Ale tak, jak nie chcemy. Szukaj. Daj się zczytać. Szybko. Dowiem się, co sie dowiedziałeś moje ziarno. Może ostatnie, bo żadnego dawno tu nie było.

W mojej głowie był prawdziwy galimatias. Coś jednak zaskoczyło. Kappa był jakimś odmianą wodnego chochlika-goblina. Podobnego chyba nawet do żaby czy innego wodnego stworzenia. Może takiego jak w moim śnie, tego przypominającego Lynch. Bo kto inny mógł robić projekty i eksperymenty na nowych stworzeniach jak nie naczelna telepatka UK bijąca pod względem skurwielstwa moją skromną osobę? Ale troll i Sarreas nic mi nie mówiły. Chociaż... Sarreas. Prawie jak Syn Aeries. Potomkowie najgorszego wroga Mythosa, których swego czasu na gwałt poszukiwałem. Oczywiście nie znalazłem co w skutkach było dla mnie i innych tragiczne.
Jednak ani utwierdzenie się w przekonaniu, że Rachel nie była człowiekiem czy powrót sprawy Syn Aeries wzbudziły we mnie najwięcej emocji. Kopacz. Alicja "Kopacz" Vorda, była koordynator MRu, moja mentorka i szycha w tajnej policji Lynch. Widziałem jak umierała. Byłem przekonany, że nie wróciła. Z chęcią jednak ją znowu spotkam. I zadam parę pytań.
Rozmyślania jednak rozmyślaniami. Hasła, które nic mi nie mówiły jak "czas żniw" czy "nekomanta" hasłami, osoby, które uważałem za martwe, osobami w końcu jednak musiałem podjąć decyzje. Myślałem w końcu jasno, bez bólu więc nie zareagowałem jak miałem ochotę ostatnio agresją. Zachowałem się jak Russel Caine, ten uparty skurwiel na usługach Lynch. Tak by się utwierdzić w tym, że ciągle nim jestem.
- Dobrze. Ale nie nazywaj mnie ziarnem. Russel. Nie wiem jak wcześniej wyglądała nasza koegzystencja ale od dziś to jej podstawowy warunek.
Opuściłem pistolet wzdłuż nogi i podszedłem do czarnego oka. Wpatrzony w jego kształt, niepewny co otrzymam i czy mi się to spodoba. Nie mogłem jednak teraz uciec. Nie Russel Caine.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline