Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2012, 22:17   #230
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Choć sam Salach poza kilkoma otarciami był w zasadzie nietknięty, czego nie można było powiedzieć o jego ubiorze, pociętym i poszarpanym przez szpony gigantycznego ptaka przy okazji kolejnych niechcianych podniebnych wojaży… Salach praktycznie nigdy nie wyglądał reprezentatywnie, ale jego obecny stan bił w tej mierze wszelkie rekordy. Z niegdyś białej – dziś już brunatno-szarej koszuli zostały praktycznie luźne pasy, spodnie wcale nie były w lepszym stanie, nogawki poobcierane do połowy łydki, niemal przetarte na kolanach, czasy swojej świetności miały dawno za sobą.

Skalna półka, na której „wylądował” też nie udawała apartamentu, wąska, wilgotna i wietrzna jak diabli. Salach ostrożnie wstał z klęczek, trzymając się pionowej ściany klifu. Ostrożnie wyjrzał przez krawędź. Do wzburzonego morza, rozbijającego się spienionymi grzywaczami o sterczące niczym włócznie ostre głazy i maszty jakiegoś wraku, było grubo ponad 20 metrów… Zebrał trochę śliny i powoli splunął w dół. Mała kropeczka szybko znikła na tle fal rozbijających się o pionowy klif, wiatr dął z taką siłą, że jego dźwięk już nie przypominał świstu, lecz trzepoczący huk, który targał szmatami Salaha jak chorągiewką.

Łysielec przysiadł na chwilę, żeby uspokoić tak oddech jak i drżące dłonie, po chwili wstał ponownie i ostrożnie wychylił się ponownie, tym razem by lepiej przyjrzeć się szczelinie nad nim… Jeśli było to ujście jakiejś jaskini… Miałby szansę uciec temu wstrętnemu ptaszysku, przynajmniej na jakiś czas. Skały w pobliżu szczeliny były śliskie od wypływającej z tamtąd stróżki wody, ale wspiąć by się tam dało… Salah zatarł dłonie, chuchnął w nie dla rozgrzania i uchwycił się mocno skały. Chwyt nie był jakoś specjalnie pewny, ale podciągnąć się dało. Wisząc już pół metra nad półką, na której zostawił go orzeł, sięgnął dalej, przytrzymał się rękami i poszukał oparcia dla lewej nogi, zaparł stopę o mały występ skalny i naparł, chcąc się dźwignąć wyżej. Gdy poczuł jak traci oparcie pod nogami, wiedział, że jest źle, ale gdy opadając nie uchwycił się występu skalnego z którego rozpoczął swoją wspinaczkę, zrozumiał, że zabawa się skończyła.

Jego pełen przerażenia krzyk zagłuszyły rozbijane o skały fale oraz wiejący wiatr. Jego ciało nabierało prędkości w zastraszającym tempie, pęd powietrza rzeźbił w jego twarzy, a szczerząca się ostrymi zębami skał toń oceanu była tuż tuż. Salah nie kontrolował tego co działo się z jego ciałem w czasie lotu, więc to chyba tylko opatrzność z jakichś niewiadomych względów pozwoliła łysemu człowiekowi wpaść idealnie pionowo nogami w zimną studnię wody. Przytłumione dźwięki pod powierzchnią zastąpiły głośny szum na powierzchni, sprawiając wrażenie, jakby Salah przekroczył granicę między dwoma różnymi światami. Siłą pędu opadał jeszcze chwilę, lecz ciało w końcu wyhamowało, to że nie zahaczył o żaden podwodny głaz lub element wraku, graniczyło z cudem. Otwarł oczy i natychmiast zaczął sięgać rękami ku górze i kopiąc mocno nogami, byle tylko znaleźć się znowu na powierzchni. Widodzialność pod wodą była niespodziewanie dobra jak na panujące warunki, łysielec dostrzegł nawet szeroką rozpadlinę w skale klifu… Podwodny tunel lub jaskinia? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, napierał coraz mocniej, aby już po chwili zaczerpnąć upragniony haust przyjemnie zimnego, przesyconego zapachem słonej wody powietrza.

Fale na powierzchni okazały się być większe i bardziej zaciekłe niż mu się z początku wydawało, szybko uświadomił sobie, że spadł z deszczu pod rynnę, bez jeszcze jednego cudu, w kilka sekund fale roztrzaskają jego wątłe kości o któryś z kamieni, lub sam klif. Jednak dziś pomimo tych wszystkich nieszczęść, był jego szczęśliwy dzień, pomiędzy falami udało mu się uchwycić jeden z wystających z wody kamieni, wspiął się po mokrej powierzchni i uchwycił mocno, zanim kolejna fala w niego uderzyła. Był piekielnie zmęczony, mokry, zziębnięty… Ale żywy.

Odpoczął chwilę, po czym wyczekał, na przerwę pomiędzy kolejnymi falami i odbijając się od skały podpłynął szybko do kolejnego głazu, znajdującego się bliżej stromego klifu. Takimi żabimi skokami, łysielec pokonał jeszcze kilka metrów, bliżej klifu już się nie dało, jednak nadal dzieliło go od ściany dobre 15-20 metrów, fale mimo, że już nieco rozbite, przez grzebień skał i osłabione, nadal miały wystarczający impet, by cisnąć nim jak szmacianą lalką i rozmazać o kamienną ścianę. Nie miał wyjścia, musiał poczekać aż morze się uspokoi na tyle, by mógł bezpiecznie dopłynąć do klifu, bo w obecnej chwili nie miał zamiaru ryzykować nurkowania w podwodnej jaskini, zbyt łatwo się utopić, a z dwojga złego wolał już śmierć w szponach wielkiego ptaka, która zapewne nadejdzie gdy ten skontaktuje się z elfem, niż powolne odchodzenie w męczarniach z płucami zalanymi słoną wodą…

Musiał poczekać i odpocząć. Nie liczył kolejnych spienionych bałwanów, ani chłodnych podmuchów wiatru, który sprawiał, że nawet siedzenie w kucki i pocieranie ramion nie pomagało, a mokre strzępy szmat, które kiedyś były jego ubraniem lepiły się nieprzyjemnie do ciała. W pewnym momencie na niebie pojawił się znajomy skrzydlaty kształt, Salah nie chcąc, aby orzeł go wypatrzył, ześlizgnął się ze skały do wody, chcąc się schować przed wzrokiem gigantycznego ptaka, jednak akurat w chwili gdy wskakiwał do wody, przyszła silna fala i zmyła go z jego dotychczasowej przystani, na jego nieszczęście woda zalała mu głowę akurat gdy brał wdech, zakrztusił się czując nieprzyjemny słony smak, woda porwała go w stronę klifu, nie miał nadzieji ani siły przeciwstawić się żywiołowi, krztusząc się co chwila znikał pod powierzchnią nie będąc w stanie skoordynować ruchów, gdy tylko jego głowa wynurzała się na chwilę łapał łapczywie kolejne hausty powietrza krzyczał z przerażenia, przed nadciągającą ciemnością, otulającą go coraz bardziej.


Orzel zbliżając się do gniazda już wiedział że półka jest pusta. Zakręcił przed wylądowaniem i zaczął lecieć wprost w kierunku Salaha jednak nie zmniejsza wysokości. Kiedy jednak łysy zaczał krzyczeć orzeł zapikował. Silnymi uderzeniami potężnych skrzydeł wyhamował tuż nad powierzchnią i uchwycił łysielca w szpony. Tym razem nie był delikatny…Ptak szybko na powrót wzbił się w powietrze i rzucił Salaha znowu na półkę. W locie Łysy usłyszał jego słowa.

- Łgarzu i kłamco, tylko dobre serce elfa, trzyma cię przy życiu. Uszanuj szansę i nie kus losu. - Orzeł poleciał znowu do gniazda i wylądowawszy tam, zaraz z powrotem poderwał się do lotu i zniknął na wyspie. Kiedy leciał wyglądało jakby niósł kawałek słońca. Promienie strzelały na wszystkie strony jakby ktoś lustrem odbijał słoneczny blask. Salah wiedział ,żę ma ze sobą ten kryształ, który eksplodował mu rękach w taki sam sposób kiedy go odkrył ze szmaty na wzgórzu.

Tym razem Salah wziął sobie do serca słowa Orła, który jak się okazało, pomimo oczywistego kłamstwa, które miało bardzo krótkie nogi, nie zabił go, choć widać miał na to ochotę. Tym razem łysy Umbardczyk siadł na półce opierając się plecami o ścianę klifu i zaczął intensywnie myśleć, jak przekonać elfa, żeby nie zmieniał swojej decyzji... Bo jeśli to co powiedział ptak było prawdą, a nie miał podstaw w to wątpić, prędzej czy później stanie przed swym niedawnym więźniem...Tym razem w odwróconych rolach…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline