Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-01-2012, 21:17   #221
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Endymion ruszył w kierunku gniazda do którego orzeł zabrał Salaha. Teraz już wiedział czyje jest gniazdo, które widział wcześniej, będąc jeszcze na plaży. Lecz zanim się dobrze rozpędził odbił w kierunku ruiny.
- Bez liny nic tu nie da rady zrobić - powiedział sam do siebie strażnik.

Kiedy Endymion wbiegł do wieży, pierwsze co zobaczył, to puste miejsce w kącie, w którym byli jeńcy. Przy ognisku zobaczył wstającego Finluina. Dorin nadal miał związane nogi i kończył wyplątywać poluzowaną linę z przegubów rąk pomagając sobie zębami. Elf mimo, że był oswobodzony, nie posiadał żadnej broni przy sobie. Zobaczył stojącego w wejściu kamiennego tunelu Endymiona.

Endymion w pierwszej chwili lekko się zdziwił, ale cóż można było się tego spodziewać. Na nieszczęście elfa strażnik miał już dość tych gierek. Ogarnęła go złość na widok który zobaczył. W pierwszej chwili chciał zabić elfa, ale wpadł na nieco inny pomysł. Posłuży się elfem lub też jego ciałem do odciągnięcia uwagi orła. W tym celu sięgnął po jeden z dwu noży, nie miał zamiaru wdawać się w bezpośredni pojedynek z elfem. Zmniejszył dystans do elfa i oddał rzut.

Elf widząc Endymiona i jego zdeterminowany wyraz twarzy, nie miał wyboru. Skoczył przed siebie i przekoziołkował prosto w nogi strażnika. Mimo iż miał do strażnika dobre dziesięć metrów miał nadzieję, że ciężarem swego ciała zbije z nóg zdrajcę. Nóż przeleciał ponad ciałem robiącego w powietrzu salto elfa i obijając się o kamienną ścianę upadł pod nogi Dorina, który doskoczył do ostrza. Finluin wylądował w połowie drogi do człowieka, około pięciu metrów.

Na widok swojego beznadziejnego rzutu i salta elfa Endymion musiał zrewidować zamiary. Ruszył na Finluina. Starcie wręcz było nieuchronne, chwycił za rękojeść zakrzywionego noża uwalniając go z pochwy z zamiarem rozprucia elfa, tak by ten już nie stanowił zagrożenia. Między człowiekiem i elfem rozgorzała walka w wyniku której elf odniósł niegroźną ranę. Endymion był coraz bardziej zaskoczony zwinnością Finluina unikającego spotkania z stalową klingą noża. Obydwaj walczący widzieli jak Dorin z nożem w ręku zaczyna biec w ich stronę.
Na początek cios nie uzbrojoną ręką w ranę żeby odciągnąć uwagę elfa a następnie atakuje nożem elfa po raz kolejny. Elf starał się unikać ciosów, starając się najbardziej jak to możliwe zaabsorbować uwagę Endymiona, markując ciosy, by Dorin mógł później skutecznie zaatakować. Endymion ustawił się tak aby nie znaleźć się między nimi, lecz zawsze mieć obu po jednej stronie. Swoją uwagę skupia w większej mierze na elfie uważając go za większe zagrożenie niż rannego w nogę Dorina. Po dwu nieudanych atakach nie był skory do atakowania, wolał przyjąć atak i ewentualnie skontrować po nieudanej próbie przeciwnika.

- Żałuję, że cię znałem! - warknął Dorin.

Endymion nic nie odparł Dorinowi zaciskając mocniej zęby przyjmując atak dawnego towarzysza. Poczuł bolesne przeszycie z boku, na chwilę się zdekoncentrował co wykorzystał Finluin. Elf kopnięciem powalił Endymiona na kolana. Rana była w bok, powyżej biodra. Nie zdawała się poważna. Endymion natychmiast spróbował wstać lecz Finluin chwycił za nadgarstek ręki trzymającej długi nóż. Nie utrzymał jej długo, gdyż wręcz motoryczny odruch kazał strażnikowi obrócić się i zażegnać w ten sposób niebezpieczeństwo utraty broni. Manewr ten dodatkowo pozwalał zająć dogodną pozycje dla skontrowania ataku. Wtedy zaatakował Dorin. Nóż spadł na bark byłego przyjaciela, który nie miał jak uniknąć ciosu, będąc odsłoniętym na atak ze strony Dorina. Były Strażnik Królewski upadł u stóp elfa i byłego przyjaciela mając wciąż otwarte oczy.

Walka skończona. Endymion był przytomny, lecz bardzo poważnie ranny, ku swojemu zaskoczeniu Elf zaczął udzielać mu pomocy medycznej.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 25-02-2012 o 12:59.
ThRIAU jest offline  
Stary 05-01-2012, 23:46   #222
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Tego było zdecydowanie za wiele! Salah już czuł nutkę zwycięstwa, gdy w myślach dopasował zimną kryształową kulę, do starych omszałych obelisków na polanie, tych samych, nad którymi zaskoczył elfa. Wiedział, że kryształ tam pasuje, był tego pewien jak tego, że oddycha.

Przewrotny los postanowił znowu z niego złośliwie zakpić… Nie pierwszy z resztą raz. Salah, skoncentrowany na głazach, nie dość dokładne odbierał sygnały otoczenia. O ironio, kropka w kropkę, jak elf pochłonięty runami wyrytymi w kamieniach, dał się zaskoczyć jemu, synowi umbardzkiej dziwki, tak on, do ostatnich sekund nie przeczuwał zagrożenia. Gdy padł na niego wielki cień, a trawy zaszumiały pod nagłym podmuchem powietrza, który i jego o mało nie przewrócił, szarpnął głową do tyłu. Gigantyczny orzeł, o rozpiętości skrzydeł pokaźnej stodoły, bił nimi wściekle powietrze wyhamowując z nurkowania. Wysunięte do przodu nogi ze szponami jak ciosy słonia jednoznacznie wskazywały na jego zamiary. Ileż to razy Salah widział jak sokół tego skurwela Al.-Sadrr pikował na zająca czy kuropatwę… Pozycja niemal identyczna, tyle, że tym razem to on występował w roli królika. Zdążył jedynie paść plackiem na ziemię, jednak ogromne szpony poderwały go wraz ze sporymi grudkami darni, które szybko, w przeciwieństwie do Salaha, wyślizgnęły się z pomiędzy łap giganta i opadły na coraz bardziej oddalającą się ziemię.

Orzeł trzymał go mocno, jednak jakimś cudem, żaden z ostrych jak brzytwy szponów nie drasnął nawet człowieka, ptak bił mocno skrzydłami nabierając wysokości, szum powietrza nasilał się i stawał się coraz głośniejszy, przechodząc w obezwładniający furkot, wyciskający łzy z oczu.

Po krótkim locie, który łysielcowi wydawał się być wieczną katuszą, orzeł puścił go, będąc jakieś półtora metra nad swoim gniazdem. Pomimo wysokości Salah wylądował miękko na sianie i zielonej ściółce wyścielającej siedlisko ptaka. Wtedy dopiero spostrzegł, że orzeł nie tylko porwał jego, z drugiej łapy wysunęła się dobrze mu znana kryształowa kula, tą jednak gigantyczny stwór postawił znacznie łagodniej, pomiędzy dwoma szaro brunatnymi jajkami poznaczonymi tu i ówdzie ciemniejszymi plamkami. Salah niemal od razu nerwowymi ruchami odczołgał się jak najszybciej i jak najdalej od niewyklutego potomstwa ogromnego ptaka, jak i od niego samego. Orzeł strzepnął parę razy skrzydłami usadawiając się wygodniej na krawędzi gniazda i przekrzywiając po ptasiemu głowę, zaczął się intensywnie wpatrywać w przerażonego człowieka, co chwilę zmieniając nieznacznie ustawienie głowy.

Salah szybko rzucając nerwowymi spojrzeniami na około, ustalił, że z gniazda do rozbijających się poniżej o skały klifu fal jest jakieś 100-150 stóp, przy odrobinie szczęścia uderzenie w wodę może by go nie zabiło. Przy kolejnej odrobinie szczęścia, nie roztrzaskał by się nawet o skały pod wodą, przy jeszcze jednej odrobinie, orzeł by go nie wytargał z wody… Coś dużo tych odrobin się nazbierało, a Salah tego dnia zdecydowanie nie wierzył w fart.

Makoi lle ndengina edhel?

Zanim Salah zdążył na dobre przestraszyć się, że zostanie zjedzony, lub rozdarty na sztuki, w jego głowie pojawił się dziwny, lecz zdecydowanie inteligentny i pytający głos. Spojrzał we wlepione w niego opalizujące złociste oko z bezdenną studnią czarnej jak najciemniejsza noc źrenicy, przenikającej go na wskroś. Nie miał ku temu podstaw, ale wiedział, że głos należy do gigantycznego orła. Gdy sobie to uświadomił zdębiał kompletnie, najpierw gigantycze pająki, teraz jeszcze większe gadające ptaki.
- Co? Czego chcesz? - zdołał wydusić drżącym ze strachu głosem. – Nieczego nie zrozumiał, choć ton wyraźnie wskazywał na pytanie.
- Czego chcesz, dla czego mnie porwałeś?! – łysielec krzyczał, jak gdyby miało to pomóc. I kto wie, czy nie pomogło, w każdym bądź razie nie usłyszał już w swojej głowie żadnego głosu. Czujne spojrzenie ptaka wwiercało się w niego, jakby orzeł nad czymś się zastanawiał.

Opierając się o przeciwległą ścianę gniazda, Salah z przerażeniem wpatrywał się to w gigantycznego ptaka, to w skały poza gniazdem, oceniając jakie miałby szanse po nich zejść. Przeklnął w myślach swojego pecha i to, że upuścił miecz gdy ptak podrywał go w szponach w powietrze. Poruszył się niespokojnie, wyczuł nóż zatknięty za spodnie. Dobrze, że nie widoczny, inaczej gospodarz mógłby go uznać za zagrożenie dla jaj…

Towarzyszące mu odgłosy spienionych fal rozbijających się o brzeg pod nim oraz świst wiatru omiatającego skalny klif, zagłuszył znowu szlachetny i dźwięczny głos dobywający się jakby z wnętrza jego własnej czaszki.

- Zabiłeś elfa? Dlaczego go zaatakowałeś? Przecież razem walczyliście z dzieckiem Ungolianty? – Ton bynajmniej nie świadczy o pozytywnym nastawieniu rozmówcy…
Ptak wpatrywał się w człowieka jak w robaka, insekta, który będąc żywym nie jest pożyteczny.

-Nie! Elf żyje! Nie zabiłem go! Jest w wieży, cały i zdrowy! - Salah wydusił z siebie wskazując w stronę ruin. Sytuacja jeśli to w ogóle jeszcze możliwe, coraz bardziej napawała go przerażeniem.

- Ja nie.... ja nie chciałem mu zrobić trwałej krzywdy. - Łysielec nie miał wątpliwości, że choć jego rozmówca jest ptasi, to ptasiego móżdżku nie ma. Musiał się postarać, żeby nie skończyć jako przekąska.

- Ogłuszyłem go, bo choć dzielimy ten sam szlachetny cel, on i Królewski Strażnik, któremu towarzyszę dążymy do niego różnymi drogami. - Zaciekawić i przekonać, że Salah nie jest tym złym... Osiągnięcie tych dwóch celów powinno odroczyć jego śmierć.

- Jaki jest ten cel? Środki do niego są zdradliwe i złe, więc ty nie jesteś szlachetny. - usłyszał po raz kolejny. Podaj mi jeden powód dla którego miałbym ci wierzyć i darować życie?

- Ten towarzysz o którym wspominałem. To Królewski Strażnik, podwładny króla Gondoru, szukamy Palantiru, żeby dostarczyć go królowi, bez niego Gondor zaleją niczym podła zaraza orkowie. Elf myśli, że Endymion zdradził, ale nie wie, że strażnik jest podwójnym agentem., nadal wiernym królestwu i koronie gondoru. Musiałem ogłuszyć elfa, zanim ten postanowił by pochopnie wymierzyć źle pojętą sprawiedliwość mojemu towarzyszowi. Przecież, gdybyśmy chcieli jego krzywdy nie pomagalibyśmy mu w walce z tym potwornym pająkiem! - Salah niemal łkał kończąc swoją tyradę. Na ile była to gra a na ile prawdziwy strach przed gigantycznym orłem, sam nie wiedział...

- Dzieci Illuvatara do pochopnych nie należą. Jeżeli elf żyje, to kto wie, może ocali twe życie. Jesli jendka kłamiesz, to już nie będzie miało znaczenia. - usłyszał groźbę i to taką, której spełnienia był niemal pewny…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 11-01-2012, 08:07   #223
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Isengard, lipiec 251 roku




Argar spojrzał wyniośle na Cardana ważąc myśli. Potem ciężko usiadł w fotelu chowając twarz w dłoniach, którymi pocierał przez chwilę czoło jakby masujac skronie.

-Armia Królestwa została rozbita u stóp Żelaznych Wzgórz. Czerwona Woda zaiste spłynęła szkarłatem dziesiątek tysięcy ludzi, krasnoludów i orków. – mówił powoli stalowym głosem a gęste włosy opadały, zwisając spomiędzy palców, rąk, które jak teraz dostrzegł Dunlandczyk, pokryte były dosyć świerzymi bliznami. – Nie miej mnie za głupca, który uwierzy w twoje słowa Cardanie i zapamiętaj, że Gondor i Arnor nie robi Dunlandowi żadnej łaski, jeśli wyciągniętą dłoń się kąsa. – zamilkł. - Isengard i Helmowy Jar będą ostatnią linią obrony przed powodzią Uruk-hai. – zmienił temat. - A oni nachodzą. W olbrzymiej sile wraz z ludźmi ze wschodu. Byłem tam. Przegrupowują się i liżą rany. Niebawem spadną na Rohan w wielkiej sile. – elf umilkł.

Kiedy znowu się odezwał jego głos był zmieniony. Niski, twardy i lekko zachrypnięty i należący do Amroth Ursa.

– W cieniu setek tysięcy nietoperzy, które przykryją niebo czarnymi skrzydłami, przeleją się głupcze przez te krainy armie orków paląc i zabijając, siejąc spustoszenie jakiego setek lat nie było. Na wieki, lub na zawsze zmieniając oblicze Śródziemia. A dunlandzcy wojowie jak szaleńcy z rozkoszą mordować będą kobiety i dzieci Rohirimów, do społu z orkami tarzając się w mordzie i śmierci wysysając ludzkie piszczele. Lecz kiedy ciemność pochłonie już całą ziemię i noc zastąpi dzień, a cień – słońce, wtedy nie zostanie już nic do czego wracać będą mogli, by nazwać to swoim. – cedził z nienawiścią w głosie, gniewem i obrzydzeniem. - A potem lud twój chować się będzie, uciekać przez wielkimi wilkami, których skręcone złem, doczesne ciała, gniją na ich zjeżonych grzbietach. Przed wilkołakami, które wypełzną z mrocznych jaskini spod Dzikiego Lasu nienawidząc całą swoją zepsutą naturą ziemi po której stąpać będą, nawet kiedy już cała przesiąknie krwią i popiołem. Ci z was co przeżyją będą woleli żeby się wcale nie narodzili. Ojciec zabijać dzieci i żony swe będzie z litości, bo śmierć jedyną ucieczką od gorzkiego trwania zostanie. Przeklętego losu, którego życiem nazwać już nie będzie można. – zamilkł podnosząc głowę.

Na mrugającego kilkakrotnie jednym okiem Cardana patrzył Aragar.

- Zginiesz jeśli zdradzisz Gondor. Wcześniej czy później. – mówił elf siedząc wyprostowany. – Trzymam cię za słowo, synu wodza. Ta księga nie może wpaść w ręce wroga. A w twoich słowach nie znajduję prawdy, więc pamiętaj, że jeśli się zguba nie znajdzie, to będziesz miał na swoich rękach więcej krwi niż jesteś w stanie udźwignąć. Nie mam czasu na zamykanie cię w lochu, bo wierzę, że w każdym człowieku jest głęboko zakorzenione dobro. W sercu, które tylko zarasta chwastami. Podlewane nienawiścią, rozgoryczeniem i zdradą czernieje błądząc w mroku, oddychając żądzą zemsty. – powiedział smutno. - Wuj mój Eldarion, jeśli lud Dunlandu stanie do walki, odda wam tereny za Issen we władanie. Samodzielne lub autonomiczne. Kiedy Wulf zabijał mojego sierżanta, z gór zeszła wieść, że niektóre klany Dunlandu gotowe są do rozmów. Jednak wodza z wizją im brakuje, który by je zjednoczył. – powiedział z naciskiem. – Zdrada Zarisa i testament Thurga, choć już nie jest tajemnicą dla twych pobratymców, wciąż wielu nie przekonała. Carduk Urs jest na dobrej drodze do zniszczenia tego, co można jeszcze osiągnąć.

Kiedy coraz mniej chwiejnym krokiem Cadarn w końcu wyszedł z Wieży Orthanku, na barkach zamiast lekkości wolności poczuł jakby niechciany, nowy ciężar, który na nich spoczął. Przyjemny wiatr co szumiał między liśćmi ogrodu Isengardu szeptał dyskretnie irytując górala. Był wolny. Nie był jednak sam. Wiedział aż nadto dobrze, że jest pod czujną obserwacją. Poszukiwania księgi zapewne trwały w obozie od czasu, gdy tylko plotka się o księdze znalezionej w górach rozeszła na dobre.










Logan długo obserwował wieżę, do której zaprowadzono barbarzyńcę z opaską na oku. Jak na człowieka, który stoczył przed kilkoma godzinami morderczą walkę o życie, ponosząc tak bolesne obrażenia, ten Dunlandczyk zadawał się, jakby nie przywiązywał do tego wielkiej wagi, nie dając po sobie poznać cienia fizycznego cierpienia. Rohirim stojąc niedbale pod drzewem i przegryzając jabłko, też dostrzegł ogon jaki ciągnął się z góralem. Cadarn stał się podopiecznym co najmniej czterech czujnych oczu, które dyskretnie go odprowadzały. Logan stał się trzecią parą. Jeśli jego towarzyszka obserwowała Dunladnczyka, to musiała to robić świetnie, bo już od dwóch godzi nie mógł jej nigdzie wypatrzyć. W myślach nazywał ją Liw. Nie znał jej imienia, lecz taki właśnie tatuaż podejrzał pewnego poranka kiedy przez trzciny patrzył na kąpiącą się w rzece dziewczynę. Trzy litery były czarnym kolorem uwiecznione na plecach, nieco ponad linią kształtnych pośladków. Nie żeby poszedł jak szczeniak podpatrywać jej lica, ot po prostu poszedł za potrzebą w krzaki. Mimo wszystko bardzo chciał aby się odwróciła, co nie nastąpiło. Tylko głowę tak lekko przechyliła na bok i dostrzegł w kąciku jej ust zabłąkany uśmieszek, ściągniętych warg.

Stary znajomy za w tym czasie, gdzieś tam pośród namiotów Rohirimów organizował lepsze konie i prowiant na podróż powrotną. Księga była jak na wyciągnięcie dłoni. Jej usposobieniem był teraz Cadarn, którego nie można było wypuścić.

Pierwsze kroki barbarzyńca skierował do namiotu Getha, którego rzecz jasna tam być nie mogło. Za to zastał tam zbrojnych, co widać mieli z górskim zwiadowcą do pogadania. W krótkim czasie wszystkie namioty były metodycznie przeczesywane. Kwestią czasu było zanim znajdą ciało zabitego mężczyzny. Potem olbrzym zamienił parę zdań z każdym z kilku napotkanych Dunlandczyków, wyraźnie tracąc na cierpliwości. Kiedy jeden z górali podbiegł do niego obaj gorączkowo zamienili kilka słów, a Cadarn spode łba, jednym okiem rozejrzał się dookoła i zaczął przechodząc się między namiotami dyskretnie, niby od niechcenia obserwując zbrojnych Gondorian i Rohirimów. Wzrok jego nawet od niechcenia zaczepił się na smakującym czerwone jabłko Loganie, lecz prześlizgnął się jak po bezpańskim psie, nie zostając się na dłużej.










Harad, lipiec 251 roku





Kiedy weselne uroczystości dobiegły końca, a ich przebiegł był już tylko świerzym wspomnieniem, zwłaszcza westchnień za większym luzem pośród pustynnego wojska, armia zwinęła obóz ruszając na zachód. Mutthanowi udało się wynegocjować od Gaerdila trzy tysiące umbardzkiej piechoty, czyli mniej jak połowę lądowych oddziałów wojowniczego miasta. Reszta miała zdobyć post Barad harn i stamtąd po zajęciu wybrzeża marszem od zachodu przyłączyć się do zdobycia Amon Eithel. W tym czasie armia Haradu, która już zdążyła spuchnąć do rozmiarów dwudziestu tysięcy, miała po zdobyciu niewielkiej twierdzy Tharven w dolinie Harnen, wzdłuż rzeki wbijającej się szerokim korytem między niskie, suche skały prowincji Enym Imladrim. Sforsowanie mostu na Harnen było kluczowe do przeprawy armii, gdyż najbliższy most był daleko na wschód, przy Tiraz Amrun, za ruinami Tirith Argon, starej twierdzy Gondorskiej w Haruzan.




Wrota Harondoru były solidnie strzeżone i jeśli graniczny przyczółek Tharven padnie, czekała Haradrimów droga przez Ciemną Dolinę, której naturalne położenie terenu, o ile nadawało się na pułapkę, to z pewnością było też dobrym gruntem obrony, gdyż po obu stronach rzeki, ciągnął się do stromych skał, szeroki pas półmilowej, porośniętej zielenią równiny, którą łatwiej było w tym zwężeniu bronić jak otwartej przestrzeni na całej długości granicy. Zjednoczonym Klanom Północnego Haradu zostawała też opcja przeprawy wodnej lub morskiej na drugi brzeg rozlanej Harnen.

Kiedy armia rozbiła nocny obóz pod Gobel Ancalimon, Andaras spojrzał na rozgwieżdżone niebo. Tak mało czasu upłynęło od czasu, gdy w zamarzniętym, leśnym bajorku, ratował tonącego krasnoluda, któremu potem zgotował upokarzające, haniebne tortury, gdzie oprócz języka, Khazad stracił oprócz języka swoją dumę... Temu, który uważał go za przyjaciela, uratował życie aby później odebrać je haradzkim mieczem swojego gwardzisty. Taaak. Ważne, że wszystko układa się bardzo dobrze, zgodnie z planem i do przodu. Spojrzeniem ogarnął szeroką rzekę, gdzie na drugim jej brzegu świeciły się ogniki twierdzy, obok której nie można było i nie należało przejść obok. Ale najpierw zdobyć trzeba było most. Ojciec miał wszak bardzo dobry plan, którym miał się podzielić w ostatniej chwili, będąc w ostatnich kilku tygodniach obsesyjnie czujnym i nieufnym. Czyżby to było zaraźliwe?

Kiedy goniec z Khandu przybył na spienionym koniu, przynosząc nowinę do uszu samego Muthhana, że armia Herumora rozbiła siły Rohirimów wsparte zbrojnymi Gondoru i Arnonru, obóz kolejny raz zamienił się w jedną, wielką uroczystość. Ta wieść zdecydowanie poprawił morale przed zbliżającą się kampanią Harondoru. Narada zamieniła się w biesiadę, jako, że Muthann postanowił dać jeszcze jeden dzień obrońcom do namysłu, przekazując przy okazji wiadomość o zwycięstwie na północy.

Chłód, którego Andaras nie czuł owiewał jego czarny płaszcz, gdy posłał ostatnie spojrzenie na Tharven. W powietrzu wisiał coś ciężkiego. Bliżej nieokreślone napięcie, które irytowało oraz fascynowało zarazem. Jakby wyczuwał śmierć, a może po prostu jej pragnął? Z zachwytem wymieszanym z niedowierzaniem, poklepał po szyi stojącego obok jak marmurowy posąg czarnego jak najciemniejsza noc wierzchowca. Ślubny prezent od Wielkiego Kapłana Dagoratha.

Ogier nie miał jeszcze imienia. A jeśli je miał nim zrodził się do życia na nowo, z pewnością zapomniał stare. Zwierzę było zdecydowanie do do końca naturalne i było wynikiem albo eksperymentów, albo sprawdzonych praktyk kapłana, lub kogokolwiek od kogo okultysta zdobył karego. Nosił ślady licznych blizn, z nozdrzy buchała para, która była o dziwo lodowata, a w oczach tliły się czerwone, ogniste płomienie. To było piekielnie silna bestia, ustępująca jedynie urodą poprzedniemu rumakowi Andarasa. Tylko skąd on to wiedział? Czy to upadły półelf chciał mieć takiego wierzchowca, czy było to raczej pragnienie natchnienia, które poznał, a może zaszczepił w nim kapłan?




Na biesiadę wrócił, bo tak wypadało. Kiedy dobiegła końca z ulgą podążył ciemnym korytarzem wzdłuż wysokich kolumn krużganka, do swojej komnaty. Goniec z drugiego brzegu miał czas do zachodu słońca, aby bezpiecznie przedostać się z odpowiedzią do Haradu. W międzyczasie miała być narada i odprawa, bo tak czy inaczej jutro był dzień zwycięstwa.

Lament i krzyk poderwały go na nogi, kiedy leżał na posłaniu z zamkniętymi oczyma. Wyszedł na zewnątrz i osłupiał. Niebo przykryte było szaro-czarnym całunem i mimo poranka po wschodzie słońca, na zewnątrz wciąż panował półmrok. Ulice, kamienne budynki i dachy Gobel Ancalimon pokryte były cienką warstwą substancji. Ludzie, którzy byli już też na zewnątrz mieli twarze zasłonięte chustami jak podczas pustynnej burzy, gdyz w powietrzu wirowały drobne płatki... popiołów. Nim zdążył otrząsnąć się ze zdumienia, kilku zbrojnych biegło krużgankiem, a na widok Andarasa wszyscy jak jeden mąż padli na ziemię, płaszcząc się u jego stóp.

- Panie stała się rzecz straszna! – mówił Rael nie podnosząc wzroku na księcia. - Muthann nie żyje. Sulfyan też. – meldował grobowym głosem. - Umarli we śnie... – dodał pewnym głosem, choć po zaciśniętych pięściach widać było, że przeszło mu to z trudem przez gardło. – Królu. – dodał już spokojniej.










Tol Morwen, lipiec 251 roku



Kobieta, dwa dni wynudziła się w towarzystwie pielgrzymów, spośród których niemal wszystkie niewiasty czuły się powołane do służby kapłańskiej. Gdyby nie spacery i krótkie rozmowy z Anamarią, która przynosiła raporty. Wychodziły wtedy na skraj skalnego urwiska, gdzie słowa tonęły w szumie rozbijających się o ląd i głaz fal. Niebo chmurzyło się coraz bardziej jakby chciało połknąć słońce na zawsze, mimo środka dnia, jakby zarządzając zmierzch, a wiatr i woda wcale nie zapowiadały sztormu, co wprawiało Dię w niespokojne zakłopotanie.




Na wyspie było mniej zbrojnych niż to oszacowano na początku. Po pospiesznym odpłynięciu wczesnym porankiem dwóch statków pełnych gondorskich zbrojnych, została ich niespełna setka. Przy okazji Dia, zdołała zapoznać się z topografią wyspy, która była jednym wielkim wzgórzem, które smagane przez wiatr i osuwające się do morza ląd, miało zdecydowanie mniej roślinności niż w zamierzchłej przeszłości, gdy ziemie te były częścią lasy Brethil. Lądu, który został przykryty Wielką Falą. Od strony zatoczki podejście na grobu Turina było łagodniejszego od tego ze wschodu. Tak ściana opadała niemal pionowo, gdzie podczas przypływu morze rozbijało się o skały, a w czasie gdy woda cofała się, odsłaniał się skalny grunt, najeżony głazami, które osuwały się z urwiska, podmywane falami.

Zaraz po południu dnia trzeciego pobytu w hospicjum pielgrzyma, kiedy Dia zaczynała wątpić w to, że Mistrz łaskawie zechce z nią porozmawiać poświęcając swój cenny czas na osobistą rozmowę duchową, inna rzecz zaprzątnęła jej głowę. Niebo przykryło się szarym dymem niskich chmur, które bynajmniej były mgłą. Z powietrzem, wiatr od morza przyniósł, drobne płatki popiołów, które oblepiały wszystko lądując niezgrabnie jak ciemny śnieg. Zdumienie i płacz od tej pory towarzyszył jej gdziekolwiek nie poszła, gdyż kobiet wśród pielgrzymów było najwięcej. I wtedy stało się to, co miało się stać. Na co czekała uparcie od ponad pięćdziesięciu godzin. Przybył starszy mężczyzna, którego widziała wielokrotnie z daleka i którego nazywano Mistrzem, czego akurat nie trzeba było na głos wypowiadać. Wystarczyło popatrzeć jakim szacunkiem wszyscy starca dążyli, aby zgadnąć kim jest.

- Dzieci drogie! Znaki na niebie potwierdzają tragiczną wieść, jaka dotarła do nas zeszłego dnia! – mówił ze wzniesionymi do góry rękoma. – Wojna na północy zakołacze do Wielkiej Bramy Minas Tirith! Zastępy miłujących zło, śmierć i zniszczenie orków i przeklętych ludzi ze wschodu pokonały armię wolnych ludzi! Potrzebujemy teraz dużo modlitwy i ofiary, pójdźmy wszyscy razem do grobu tej, której łzy zrodziły wodospady, gdzie doczesne szczątki leżą tej, która wycierpiawszy tak wiele, odeszła zostawiając nam wzór swego oddania i uległości przeznaczeniu, które należy przyjmować choćby z upokorzeniem! Módlmy się, aby wróciła do nas wraz ze swym synem Turinem Turambarem, aby ocalić dzieci Illuvatara!

Tłum podjął wezwanie podążając długim sznurem procesji do na szczyt wzniesienia. Poszła i Dia. Modlitwy wielogodzinne trwały nieustająco przy grobie, a kapłan na krok nie odstępował płyty. W każdym czasie adoracji na szczycie wokół kamienia było około sześćdziesięciu pielgrzymów, którzy zasłonięci szczelnie w filetowe tuniki z kapturami, teraz przypominały kamienne posągi, gdyż popiół przykrywał ich nieruchome ciała i tylko gdy wstawali schodząc na dół, te postacie nabierały ożywionych kształtów. Puste miejsca przy grobie zajmowali zaś kolejni, których długi sznur wiernych cierpliwie czekał na długich schodach wzniesienia, gdzie półmrok przyćmionego dymem słońca, rozświetlały również płomienie zniczy poruszających się na dół pielgrzymów.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 11-01-2012, 08:09   #224
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Wyspa, sierpień 251 roku



Endymion stracił przytomność dopiero wtedy, gdy był już pewien, że Dorin usłucha elfa i daruje życie dla zdrajcy. Finluin musiał wcześniej wytłumaczyć dlaczego postanowił oszczędzić życie tego, który okazał się być ich śmiertelnym wrogiem.

- Może powie w jaki sposób zdradził drugi raz krasnoluda. W Minas Tirith zanim go odbiłem, on był ostatnim, który go widział. – powiedział ze wzgardą Dorin wysłuchawszy elfa. – Teraz już wiadomo czemu. – Król mówił, że na dworze jest szpieg, no i proszę. Miał rację. – kopnął kamień i podskoczył na jednej nodze, gdy ból rannego uda przypomniał mu o sobie.

- I tak zawiśnie jak postawi nogę na lądzie. – wzruszył ramionami Strażnik Królewski. – O ile stąd się wydostaniemy. No właśnie. Mówiłeś, że wiesz jak to zrobić? Blefowałeś, czy masz plan? – zagadnął człowiek bawiąc się długim nożem, sprawdzając jego ostrość. – Musze wystrugać sobie kostur... – mruknął sam do siebie, kulejąc w tę i z powrotem. – Dorin był człowiekiem bardzo pobudliwym.

Finluin jak to miał w zwyczaju tylko kiwał głową, albo lekko się uśmiechał lub wzruszał ramionami, wtrącając jakieś mądre słowo, lecz kiedy Dorin ruszył do wyjścia, zostawił rannego, któremu na razie pomóc już nie mógł i pobiegł za strażnikiem.

- Poczekaj! Trzeba uważać na Umbardczyka! – powiedział dociskając rękę do boku.

Elf po starciu z Endymionem, również został ugodzony nożem w bok, lecz mimo, że nie była to rana zagrażająca życiu to, wiadomym było, że gwałtowne ruchy nie pomagały jej gojeniu.

Obaj ostrożnie wyjrzeli na zewnątrz. W ręku każdego błyszczało ostrze noża.










Salah siedział nieruchomo i zdawał się nawet oddychać jakoś tak niezauważalnie. Pojęcia nie miał jak się sprawy potoczą i co zrobi ten człowiek z Gondoru. Nagle orzeł wyciągnął swoją szyję a potem wstał i chwytając przerażonego człowieka potężną łapą wyskoczył z gniazda odbijając się z drugiej i po krótkim opadaniu trzepnął skrzydłami wzbijając się w powietrze. W głowie zakręciło się łysemu i prócz krzyku oraz oglądania co się z nim dzieje, nie mógł w zasadzie wiele zrobić. Bać się zaczął szczególnie, kiedy wielki orzeł zaczął lecieć prosto na skały pionowej skały urwiska. Zupełnie jakby chciał się z nią zderzyć. Kiedy otworzył oczy stwierdził, że ptak przytrzymał się na moment po to by go wypuścić. Więc tak miał zginąć? Roztrzaskany o skały i spłukany spienioną, powracającą falą? Kiedy wylądował po krótkim locie na skalnej półce zawieszonej wysoko nad morzem odetchnął z ulgą. Zanim przytulił się do ściany starając się nie zerkać na dół, orła już nie było nigdzie w zasięgu wzroku.

Miejsca w swoim położeniu miał niewiele. Skulony w kłębek mógł się położyć. Nic więcej. Jednak nie to było mu w głowie. Dokładnie rozejrzał się na wszystkie strony sprawdzając drogę ku krawędzi urwiska. Przed nim byłoby około sześćdziesięciu stóp wspinaczki i to dosyć ryzykownej dla niego, niezbyt przecież doświadczonego adepta tej sztuki. W dół była trzy lub cztery razy dłuższa droga, mimo że zdecydowanie łatwiejsza do przebycia to mniej uśmiechająca się. Pomimo głazów i olbrzymich fal jakie wściekle klepały o ściany klifu, nieco dalej, gdzie sterczały z wody szczątki wraku zatopionego okrętu, wytężając wzrok dojrzał pływające płetwy rekinów. Salah przetarł dłonią łyską czaszkę marszcząc czoło. Spojrzał jeszcze raz do góry, lecz utrudnione to było, gdyż słońce, które co prawda opadało z zenitu, wciąż było jeszcze wysoko i oślepiało promieniami człowieka. Kiedy jednak na chwile przykryło się białym, pierzastym obłokiem, złodziej dostrzegł kilkanaście stóp nad sobą i nieco po prawej stronie czarną dziurę wnęki z której sączyła się strużka wody. Musiał się wychylić stając na krawędzi skalnej półki i wspiąć na palce aby ją dostrzec wyraźniej, lecz po chwili nie miał wątpliwości. Nad nim była rozpadlina o wielkości niewysokiego człowieka i szeroka na cztery stopy, która mogła być grotą.










Cień przysłonił słońce kiedy elf z człowiekiem rozglądali się po zielonym stoku płaskowyżu. Nigdzie ni było widać Salaha, cień który zapoczątkował obok po chwili był również rezultatem zbliżającego się z dużą szybkością orła. Dorin odruchowo cofnął się do środka latarni, którego wejście było o tyle bezpieczne, że cokolwiek się zbliżało o tak wielkich rozmiarach nie miałby szans na dostanie się do środka ruiny inaczej jak powiększając sobie drzwi przez zburzenie kilkunastu metrów skalnych bloków.

Finluin powstrzymał strażnika ruchem uspokajającej, wzniesionej ręki, nie odrywając wzroku od ptaka.

Tamten wylądował nieopodal i złożywszy skrzydła przekrzywił głowę przyglądając się dla elfa.








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 16-01-2012, 18:54   #225
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Nieprzenikniona ciemność ogarnęła wszystko, była tak gęsta, że aż wręcz namacalna. Jedyne co czuł Endymion to chłód, przenikliwy chłód. Nie wiedział gdzie jest, co to za miejsce, co tu robi, skąd się tu wziął. Nie mógł sobie nic przypomnieć. Wtem coś poczuł, jakby na czymś leżał. Z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, że leży na plecach, a spod niego wyrasta jakby młoda trawa. Czuł jak delikatne źdźbła ochoczo pną się do góry. Niespodziewanie zaczęły falować jakby gnane wiatrem, lecz wiatru nie było. A przynajmniej Endymion nic takiego nie czuł. Ciemności zaczęły się powoli rozstępować niczym mgła. Teraz strażnik widział wokoło siebie zieloną trawę strzelającą w kłos. Powietrze wypełniła woń pyłku kłoszącej się trawy, a twarz omiótł ciepły powiew powietrza. Endymion wstał. Ciemności nadal się rozstępowały niczym wiosenna mgła. Ciepłe powiewy wiatru sprawiały że trawa falowała niczym morskie fale przyboju. Wtem w kręgu światła pojawiła się dziewczyna. Była nawet ładna. Endymion ją znał, ale nie mógł sobie jej skojarzyć, przypomnieć skąd kojarzy tę twarz. Była oddalona od niego jakieś sześć metrów, zrobił krok lecz wcale się do niej nie zbliżył. Otworzyła usta, coś mówiła, lecz żadne z jej słów nie docierało do uszu strażnika. Sam też chciał coś powiedzieć ale nie mógł poruszyć ustami, jakaś niewidzialna siła je blokowała. Wiatr z nienacka zmienił kierunek i był teraz wręcz lodowaty, trawa uschła i zmarniała w mgnieniu oka. Na granicy światła pojawiła się trzecia postać. Endymion nie mógł jej rozpoznać ,gdyż ogarniający ją mrok skutecznie to uniemożliwiał. Stała za dziewczyną. Postać wyciągnęła ku niej rękę, a twarz dziewczyny do tej pory jasna i promieniująca życiem nagle w jednej chwili sposępniała. Jej oczy straciły blask życia. Ręka była brudna, szkaradna, mięsista..... orcza. Dziewczyna zaczęła się ku niej cofać robiąc małe kroczki do tyłu. Szkaradne łapsko spoczęło na jej ramieniu. W powietrzu zaczęły wirować płatki śniegu. Dziewczyna pogrążyła się w półmroku. Ciemność pochłonęła ja prawie całkowicie. Lecz ona w tym momencie zrobiła krok do przodu wyrywając się z mroku i stając ponownie w blasku światła. Jej kształtne piersi zalane były krwią z całkowicie zmasakrowanej twarzy.
- Ty jeszcze żyjesz! – głos Dearbhail rozbrzmiał dźwięcznie w głowie strażnika.
W momencie gdy rozpoznał głos dziewczyny poczuł przeszywający ból ramienia ogarniający powoli całe ciało. Upadł. Ciemność go spowiła. Nagle zewsząd zaczęły dochodzić odgłosy walki, ciemność się rozstąpiła błyskawicznie. Endymion leżał u stup pala na placu przed bramą twierdzy Tharbadu. Rozpoznał to miejsce i wydarzenia, które się wtedy rozegrały. Bał się unieść wzrok i spojrzeć w górę pala, nie chciał widzieć tego widoku ponownie. Bał się go. Zamknął oczy, poczuł powiew zimnego wiatru na twarzy oraz delikatne ukłucia drobnych lodowato zimnych płatków śniegu. Dopełniały one ból jaki odczuwał, otwarł oczy, i ku swojemu zdziwieniu odkrył iż jest przywiązany do pala. Płonącego pala. Ciepły a zarazem duszący dym wdzierał się do nozdrzy. Na placu były trzy osoby, Dwóch ludzi i krasnolud. Spojrzał na taż Kh`aadza
- To nie tak miało być, nie tak…. – wymamrotał, czując jak każde słowo sprawia mu większy ból.
Krasnolud tylko parsknął i obojętnie wzruszył ramionami jakby nic go to nie obchodziło. Drugą postacią był Golin, jego twarz wydawała się posępna i smutna, nie zdradzała żadnych emocji. Trzecia postać, najroślejsza z całej trójki, dzierżyła w ręku płonącą pochodnie, która przed chwilą podpaliła stos.
- Cóż za spotkanie – jego głos brzmiał donośnie jak dzwon – spotkanie trupów ha ha, ha – roześmiał się jeszcze donioślej martwy król Dunlandu. Płomienie trawiły już nogi strażnika, lecz on nic nie czół. Zupełnie nic. Tylko ramię rwało żywym ogniem. Po raz kolejny zapadła ciemność i chłód.Ostatnią rzeczą którą czuł były rozbijające się w ciemnościach o twarz płateczki śniegu. Endymion stracił świadomość, jedyne co czuł to uczucie bezwładnego spadania w dół.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 17-01-2012, 20:50   #226
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Pytania Dorina na temat sposobu wydostania się z wyspy, nie zaskoczyły Finluina. Elf zrobił tajemniczą minę, ale po chwili odpowiedział:

- Trochę było w tym blefu, gdyż nie wiem gdzie się znajdujemy, ale myślałem też nad wykorzystaniem tego kryształu znalezionego tutaj. Chyba potrafi skupiać i wzmacniać światło. Moglibyśmy go użyć do zwrócenia uwagi jakiegoś statku przepływającego w okolicy.

Wszystko to były tylko dywagacje, bo wiedzy na temat wyspy i okolic nie mieli odpowiedniej. Szczęściem pojawił się niespodziewany sojusznik, który rozwiał wszelkie wątpliwości.

Finluin w przeciwieństwie do Dorina nie przestraszył się ogromnego orła, który wylądował przed wieżą, czuł że ten ptak ma czyste i waleczne serce.

- Witaj przyjacielu - zwrócił się do niego w języku elfów.

- Bądź pozdrowiony - przemówił ptak, którego głos Fnluin usłyszał w głowie. - Jestem Meneldor, wasal Gwaihira. Przyjaciel elfów i ludzi. Pojmałem człowieka, który cię zranił. Twierdzi, że jest twym przyjacielem we wspólnym celu, do którego dąży nie zrozumiałą dla mnie drogą. Co mam z nim uczynić? I czy drugi człowiek, co kryje się w cieniu za twymi plecami jest ci zagrożeniem?

- Jestem Finluin syn Mirthaliona, podróżnik w służbie króla Gondoru. - tu elf ukłonił się nisko - Człowiek który mnie uderzył nie jest mym przyjacielem i choć jeden z jego celów jest zbieżny z moim, to jego ścieżki są mroczne. Co do osoby kryjącej się w cieniu to jest to przyjaciel - Finluin kiwnął na strażnika by wyłonił się z ruin - To Dorin dzielny i prawy towarzysz.

- Zatem wiedz Finluinie, że ten kłamca jest na skalnej półce urwiska nad wodą, zdany na łaskę waszą. - odrzekł orzeł.

- Nie chcę mu robić krzywdy, więc na razie nich zostanie na tej półce. W wieży jest jeszcze jego towarzysz, który został przez nas ciężko raniony. Opatrzyłem go, ale nie wiadomo czy wyżyje. Tak czy siak na razie nie stanowią dla nas zagrożenia i to w sumie twoja zasługa Meneldorze. Dziękujemy ci za to bardzo - elf kolejny raz ukłonił się nisko wielkiemu ptaku.

- Proszę. Czy to tamten, który był w przymierzu z łotrem na skale? - zapytał jakby znał odpowiedź lub domyslił się jej. - Jagody mogą mu pomóc. - dodał. - Łgaż zginie z pragnienia lub pochłonie go morze. - zauważył niewzruszony na los Salaha. - Wykradł kryształ, z którym wrócę.

- Chwileczkę, nie chcę by zginął, natomiast zależy mi żeby wydostać się z wyspy z Dorinem, a oni dwaj by tu na jakiś czas zostali.

- Masz prawdziwie elfie serce Finluinie. Ten człowiek jest jak robak, jednak chcesz mu darować jego nic nie warte życie. Uwolnię go ze skały jeśli chcesz. - powiedział. - Z wyspy wydostać się można tylko okrętem lub łodzią. Nie ma takich tutaj. - zauważył po chwili namysłu.

- Czy wiesz jak daleko jest do stałego lądu?
Ptak zastanowił się chwilę.

- Do wybrzeży Lindonu jest ponad trzydzieści mil. W bezchmurny dzień twe elfie oczy ujrzałyby, że tamten obłok w oddali, to jest mgła Himling. Wyspy co jest w połowie drogi do stałego lądu. - wyjaśnił. - Na zachód stąd jest Wyspa Nocy. Tol Fuin. Zaledwie dwie mile. Ze szczytu ruiny dojrzysz mgłę przeklętego lasu. Jesteśmy na ułożonej u jej stóp, małej siostrze, których jest w okolicy rozsianych jest kilka.

- Lindonu? Nie spodziewałem się, że sztorm przywiódł nas aż tak daleko na północ. Powiedz mi jeszcze przyjacielu jak daleko stąd jest jakaś osada ludzka?

- Na stałym lądzie panie elfie. Na Tol Morwen również mogą być ludzie. Nie jestem pewny tego.

- A czy często pojawiają się w tej okolicy statki?

- Nie. Ostatni był późnym latem zeszłego roku. Okręt zatrzymał się na wyspie. Ludzie. Ze Strażnikiem wyspy wracalismy z Tol Fuin, kiedy ich okręt odpływał. Wtedy pierwszy raz ogień wychynął z Thangorodrim i zerwał się sztorm jakiego nie było od tysięcy lat. Długo z Thranduilem szukaliśmy po nich sladu.

- Mówisz o przeklętych ruinach, pochłoniętych przez morze? - elf był w szoku - Ten statek miał jakieś znaki, flagę, lub cokolwiek charakterystycznego? I kim jest ten strażnik jeśli można spytać?

- Jego dziób był łabędziem. - odrzekł orzeł po chwili milczenia. - Tharandil jest elfem, który od tysięcy lat strzeże wyspy. Kiedy wieki temu Tol Fuin pochłonęło ostatnią osadę łowców wielkich ryb, ludzi z Numenoru, to prócz nas, tylko plugawe dzieci ciemności gnieździły się w przeklętym lesie. Tharandil nie wrócił z lasu, kiedy zbadać chciał co robili w nim ludzie... Nie znaleźliśmy po nich śladu. Nawet na wybrzeżach Lindonu... Lecz Wielkie Morze w tym czasie wyrzucało na brzeg wiele okrętów i ciał... Dzis tajemnica tych ludzi pochowana jest na dnie, tak jak las - obejrzał się w stronę zamglonych koron gęstych drzew. - pochłonął Tharandil. - dodał ze smutkiem z szacunkiem wymawiając imię elfa. - Nidgy nie wrócił...

- Smutna i niepokojąca historia. Muszę przemyśleć parę spraw w szczególności to jak wydostać się z wyspy. Początkowo zamierzałem użyć kamienia, który zgarnął łysy człowiek, by zwrócić uwagę mieszkających na lądzie ludzi, ale skoro nie ma ich tam wielu, będę musiał z Dorinem zbudować tratwę. Hmm... 30 mil do brzegu Lindonu z przystankiem w postaci wyspy po środku, powinniśmy dać radę. Proszę cię przyjacielu przynieś tutaj tego człowieka, chyba lepiej się stanie jak będę go miał na oku.

Wielkiemu ptaku nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko wzbił się w powietrze i odleciał w kierunku urwiska. Finluin przez dłuższą chwilę odprowadzał go wzrokiem, a potem podszedł do ukrytego w cieniu strażnika i wyjawił mu przebieg rozmowy. Za nim jednak Dorin zdążył zalać elfa pytaniami, ten w momencie pobiegł zbierać jagody wskazane przez orła.
 
Komtur jest offline  
Stary 18-01-2012, 09:02   #227
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Panie stała się rzecz straszna! – mówił Rael nie podnosząc wzroku na księcia. - Muthann nie żyje. Sulfyan też. – meldował grobowym głosem.
- Co? - upadły elf myślał że się przesłyszał.
- Umarli we śnie... – dodał pewnym głosem, choć po zaciśniętych pięściach widać było, że przeszło mu to z trudem przez gardło. – Królu. – dodał już spokojniej.
- Coooo?- praktycznie już wykrzyczał.
Wartkim krokiem ruszył wpierw do namiotu ojca. Ich namioty, co prawda oddalone było od siebie, jednak stały w miarę blisko. Po drodze mijał ludzi, dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę, że coś jest paskudnie nie tak. Prócz tego że wszyscy klękali i schylali głowy, oddając cześć należną królowi, wszędzie była jakaś substancja. Co to do cholery jest? Spada z nieba niczym pył wulkaniczny. Tu nie ma jednak żadnego wulkanu. Rozważania te nie zaprzątnęły jego głowy na dłużej. Doszedł do namiotu, minął klęcząca obstawę ojca. W środku był dowódca Khas staruszka, stojąc nad nieruchomym ciałem tego którego miał bronić. Na obliczu masywnego Haradczyka było widać złość ale i bezsilność. Bowiem mimo znakomitego wyszkolenia, oddania i przygotowania nie był w stanie zrobić nic. Jego pan umarł we śnie. Dzień wcześniej będąc zupełnie zdrowym. Być może można to byłoby jakoś wytłumaczyć. Jednak taki sam zgon dosięgnął i drugiego z władców Haradu. Wiadome było wszystkim że to nie przypadek, lecz udowodnić coś komukolwiek było niemożliwością.
Na widok Andarasa klęknął. Co za irytująca postawa gdy chce się z kimś rozmawiać- pomyślał poł-elf. Gestem ręki nakazał wstać. Po chwili do namiotu wpadli strażnicy z Khas Andarasa. Zaroiło się od nich w koło jak i w samym namiocie. To już zirytowało upadłego elfa.
-Won- warknął. Wszyscy zniknęli tak szybko jak się pokazali.
Półelf został sam z dowódca i dwoma swoimi strażnikami którzy mimo rozkazu jedynie odsunęli się do wejścia. Ręce trzymając na sejmitarach. Gotowi w każdej chwili ich dobyć i walczyć z....? No właśnie sami pewnie nie wiedzieli z czym. Andaras starał się zapanować nad gniewem. Złość w nim kipiała. Poderżnąłby gardło winowajcy. Tylko czyja to sprawka? Nieważne i tak komuś poderżnie gardło. Dobrze myśl spokojnie- powtarzał sobie. Przyglądał się dłuższą chwilę ojcu.
- Mów- powiedział jakby w powietrze.
- Tak jak widzisz pan... ,królu poprawił się natychmiast.
- Do rzeczy- warknął półelf.
- We śnie. Po prostu się nie obudził. Sprawdziliśmy go dość szybko, twój ojciec nigdy długo nie spał. Dużo pracował, więc dziwne się wydawało że jeszcze śpi. Okazało się jednak że snem wiecznym. Nikogo tu nie było, straże rozstawione. Sprawdzałem wielokrotnie jak zawsze w nocy.
W tym momencie wpadł do namioty łysy olbrzym. Dowódca Khas Skały. Na widok Andarasa klęknął, ten już miał go zamiar kopnąć w tę łysą głowę. Jednak wojak przyzwyczajony do swego pana, który etykiecie pozwalał istnieć jedynie z konieczności, wstał bez pytania po ledwie sekundach. Rzucił okiem na Munthanna i rzekł
- U nas to samo panie. Po prostu się nie obudził- powiedział i dopiero teraz Andaras dostrzegł w jego oczach łzy.
-Przeszukać jeszcze raz namioty z tego póki co won. Znajdzie wspólną poszlakę, nie obchodzi mnie jak macie ją znaleźć.
Wojownicy zgrzytając zębami wyszli. Wiedzieli że nic poradzić nie mogli. Rana w ich dumie była głęboka, zawiedli...

Andaras przystąpił do czynności mechanicznie. Najgorsze co go mogło teraz spotkać to poddać się emocjom. Obejrzał dokładnie ciało ojca. Centymetr po centymetrze. Przerwy między palcami, skóra za uchem, stopy obiecał sobie nie minąć niczego. Trwało to dość długo nie znalazł jednak nic. Sprawdził czarem ciało ojca jeśli użyto magi został pewnie po niej jakiś ślad. Tu również jednak nie odniósł sukcesu. Zostawała trucizna. Poprzedniego wieczoru wszak ucztowali. Gdy tylko odwrócił się do ciała ojca, zobaczył Raela cierpliwie czekającego w namiocie. Stojącego niczym posąg.

-To nie magia.-powiedział upadły półelf
-Zatem trucizna. Upewniłem się już, siedzieli na uczcie między Trolhartą- widząc pytający wzrok swego pana dodał- zwaną Trolicą. Posłałem po nią zbrojnych, śpi i nijak dobudzić się jej nie da. Niewolnicy próbujący jedzenia i napitków żyją. Zatem tylko to ona mogła to chyba sprawić.
-Zatem trzeba jej pomóc. Ma dla nas odpowiedzi.
Rael uniósł dłoń i do namiotu wniesiono na ogromnych noszach samą zainteresowaną. Świadek Xante, zguba króla-ojca.
-Czego próbowaliście?
-Poza siłą, soli trzeźwiących. Nic permanentnie nieprzytomna.
Andaras przyjrzał się jej. Stan przypominał śpiączkę. Wymamrotał zaklęcie leczące.
-Pilnować, powinna dojść do siebie z czasem. Generałowie i przywódcy klanowi do mojego namiotu. Najszybciej jak sie da.- Andaras już miał wychodzić.
Rael jednak z odpowiednią czcią zdjął koronę ze skroni Munthanna.
- To może słaby moment jednak powinieneś...
Szarpnięcie telekinetyczne wyrwało mu koronę z rąk. Ta szybko znalazła się w dłoni Andarasa.
-Tak, król wśród popiołów- wymamrotał z goryczą. Widać było, że chwilę objęcia władzy, wyobrażał sobie zupełnie inaczej.
Z koroną w ręku poszedł do namiotu tam usiadł. To nie możliwe, to nie możliwe, to NIEEEEE!!!- sam nie wiedział kiedy myśli zamieniły się w krzyk. Oddychaj, spokojnie. Jak to się mogło stać? Kto za tym stoi? Głos Saurona to był zdecydowany najlepszy trop. A może nie? Zresztą Trolica mu powie jak tylko ją wybudzi. Nie będzie jej dane zginąć i wymigać się od odpowiedzialności. Nakaże Raelowi mieć przy niej podwójne straże i nikt nie może mieć do niej dostępu.

Po dłuższej chwili naniesiono poduszek do namiotu. Wyraźnie pochodziły z namiotu Munthanna. Utworzono z nich okrąg z jednym miejscem na większym ich stosie. I dwoma mniejszymi stosami. Rytualne narady, a raczej ich początek. Wyglądały tak samo od setek lat wszyscy zgromadzeni siadali w kole. Przedstawiciele pięciu głównych klanów, obok każdego ich doradca wojskowy. Na głównym stosie siadał Munthann na podwyższeniach obok niego Andarasa i Skała. Jedynym stosem na którym teraz będą będzie stos pogrzebowy- pomyślał gorzko- czy to moja wina? Z pewnością tak. Czy chciałem tego? Z pewnością nie. Otrząśnij się jesteś królem- słyszał jakby głos ich obydwu. Wtem do namiotu napływali zebrani. Zasiedli w kręgu dawne miejsce Andarasa i Skały zostały puste. Nie było czasu obecnie, wyznaczać nowych ludzi na nowe zaszczyty. A nie dziedziczył ich nikt z tu obecnych.

- Wiecie co się stało. Nic to nie zmienia. Winny jeśli istnieje zostanie odnaleziony. Tak samo jak współwinni. Tymczasem mamy bitwę do wygrania. Mój i wasz gniew utopiony zostanie w krwi Gondorczyków. Później odprawimy rytuały i ruszymy dalej. Hontondor będzie nasz. A te miejsca wskazał dwa puste u swych boków. Będą dla tych którzy wykażą się w dniach próby naszego narodu. Zatem do rzeczy. Zwiadowcy?

-Wysłani panie. Niebawem wrócą.- opowiedział ktoś po prawej. Andaras nawet nie spojrzał w jego stronę. Wiedział że to przyboczny Skały. Wydłużenie jego ramion, dodatkowe uszy, język jego woli.- jak sam o sobie mówił ów generał.

-Dobrze nic nie ulega zmianie. Do póki nie powiem inaczej. Wybaczcie mi dziś nie jestem w nastroju do długich narad.

Odprawił ich. Wszyscy przyszli. Uznali go zatem za swego króla. Z oddania, niektórzy może i strachu. Jednak to on był ich dziedzicem. Spojrzał na rękę i na chwilę znów ogarnęła go melancholia. Bowiem zobaczył na niej



Prosty podaruenk od Skały. Będący jednocześnie symbole władzy w jego klanie. Dowódca Khas Andarasa nie odstepował go na krok od początku. Teraz również stał przy wejściu do namiotu.

-Niech to szlak zabici. Obaj jednego dnia. Tak niedługo po moim ślubie.- po czym kierując swój głos już do dowódcy rzekł- Khas Skały i ojca dołączą do was. Póki co nie mogą wypełnić przysięgi krwi, wywrzeć zemsty i podążąć za nimi. Póki to się nie wyjaśni i nie rozstrzygnie. Będziecie jednym Khas. Zrozumieją to i uszanują w końcu jestem jedynym z krwi ich panów. Jednak ponieś im trochę otuchy, jak żołnierz, żołnierzowi, jak brat, bratu.... Nie ich to wina co się stało. A natury tego nie znamy. Idź już....

Żołnierz skinął głową i wyszedł. Niedługo potem wszedł Rael.
-Pierwszy zwiadowca wrócił. Twierdza pusta- widząc pytający wzrok nie pierwszy wszak już raz dziś powtórzył- pusta. Gondorczyków ani śladu. Wysłaliśmy zwiad i podjazdy w każdą stronę. Dowiemy się niebawem co z doliną. Odeszli i nikt nie ma pojęcia dlaczego. Niby po ostatniej klęsce na północy mogli chcieć się przegrupować. Jednak wieści dotarły do nas wczoraj, trzeba założyć że do nich w podobnym czasie. A na ewakuację na taką skalę łącznie z cywilami i inwentarzem... To musiało być już wcześniej.
-Oddali twierdze bez walki? Niby walka tu pewną śmiercią była. Jednak nikt by jej nie oddał, wszak od tak sobie. Coś tu nie gra Raelu. Wybitnie. To musi mieć związek z tym pyłem. Wygląda na wulkaniczny. Jednak aktywnego wulkanu nie ma nigdzie poza Mordorem. Pył zaś przychodzi od północnego zachodu. Martwi mnie że jest aż tutaj, bowiem umiejscowienie wulkanu musiałoby być pod wodą. A wyciek magmy gigantyczny. Znajdź mi w tej piechocie Umbardzkiej, kogoś kto da nam odpowiedzi w tym temacie.
Póki co cofamy się w głąb lądu, by uniknąć najgorszego. Ludzie mają to zrobić natychmiast i w maksymalnym tępię. Odbędziemy tam uroczystości żałobne i pogrzeb. A potem ruszymy za Gondorczykami. Puść kilku zwiadowców niech zaczną sprawdzać dolinę ale idąc przez góry. Tak na wszelki wypadek.
- Mam powiedzieć ludziom dlaczego się cofamy?
- Tak nikt nie jest na tyle głupi, by lekceważyć strach Gondorczyków. Ponadto żałoba to już mamy dwa powody. Walk o miasto nam zaoszczędzono wiec mamy na to czas.

Rael choć w lekkim szoku skinął głową. Czym prędzej poszedł wykonać rozkazy.
Andaras został sam. Miał zamiar popędzać ludzi, jeśli jego teoria się sprawdzi. Chichotem bogów byłoby gdyby stracił armię w pierwszym dniu panowania.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 18-01-2012 o 09:49.
Icarius jest offline  
Stary 18-01-2012, 18:55   #228
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Grunt praktycznie palił się pod nogami Cadarna Ursa, gdy ten wychodził z Orthanku. Nie dość, że sytuacja się komplikowała, to jego obłęd, bo nie mógł uwierzyć, że jego ojciec faktycznie nawiedza go z poza grobu, dawał o sobie znać w coraz to gorszych sytuacjach. - Dobrze, że walce mam czystą głowę - pomyślał, prawie biegnąc do namiotu Getha.
Czymkolwiek one nie były, ich przesłanie było jasne dla tego dumnego niegdyś wojownika. Nadszedł czas wyboru.

Do namiotu dotarł, gdy ten był już przeszukiwany przez gondorskich zbrojnych, przez co zaczął się mocno niepokoić, jeśli gondorczycy znajdą Getha przed nim, pewnie będzie wisiał jeszcze tego samego wieczoru. Jego rodacy stali w pobliżu, bez słowa obserwując jak ich niedawni wrogowie przeszukując namiot jednego z nich. Cadarn złapał jednego z nich i kazał przyprowadzić Getha do miejsca poza obrębem twierdzy, gdzie będzie mógł z nim spokojnie porozmawiać. Czuł na plecach wzrok wysłanych za nim żołnierzy, jeszcze inni szukali Getha na własną rękę i mimo, że Dunlandczycy nie byli skorzy do pomocy, prędzej czy później mogło im się to udać.

Po kolejnych kilkunastu minutach poszukiwań, jeden z jego ludzi zaprowadził go do przypadkowego namiotu, gdzie znalazł poszukiwanego zwiadowcę. Był martwy.

Cadarn przyklęknął przy ciele jedynego Dunlandczyka, któremu mógł, choć w pewnym stopniu, zaufać. Jego myśli pędziły z szybkością, która zdziwiła nawet jego samego. Ktoś szukał księgi, tego był już pewnien. I wyglądało na to, że wie gdzie szukać, a to oznaczało, że jego życie było w niebezpieczeństwie nie tylko ze strony gondorczyków.
- Wiedziałem, że cholerne księgi to nic dobrego! - Pomyślał ze złością.

Zebrał kilku najbliższych ludzi i przedstawił im plan który wymyślił na prędce. Skoro ktoś faktycznie szukał księgi i zabił człowieka, który przynajmniej oficjalnie ją miał, mógł z zabójcy zrobić kozła ofiarnego. Logicznym było, że ten ktoś prędzej czy później przyjdzie do niego sam, wystarczyło więc jedynie zastawić pułapkę. Cadarn popytał jeszcze czy ktoś z jego rodaków nie widział kręcących sie w okolicy podejrzanych osobników, jednak poza potwierdzeniem, że ktoś faktycznie podpytywał o księgę, dowiedział się niewiele.

Pozostawało tylko czekać, Cadarn poruszał się po całym obozie udając, że cały czas czegoś szuka, wiedział, że wciąż jest obserwowany przez Gondorczyków. Rozważał, czy faktycznie nie oddać księgi Gondorowi, wszak on nic z nią zrobić nie mógł, chciał jednak aby to się stało na jego warunkach. Mógł oczywiście oddać księgę orkom, ale nawet bez swoich wizji wiedział, że na dłuższą metę taki sojusz nie mógł przetwać. Gondor, z drugiej strony, mimo swoich szumnych zapowiedzi, nadal traktował go jak sługę, a nie sojusznika, i mimo, że to było więcej niż sam się spodziewał, nie miał wątpliwości jak będzie wyglądała "autonomia" Dunlandu. Wydawało się, że jest to sytuacja bez wyjścia. Cadarn musiał w jakiś sposób zmienić tok myślenia, znaleźć rozwiązanie, którego wcześniej nie widział...Usiadł koło swojego namiotu i zapatrzony w niebo pozwolił sobie na chwilę zamyślenia.

Gdy wraz z rodakami rozpoczynał kampanię wojenną, nie miał żadnych wątpliwości. Wiedział, że dumnie kroczy jedyną słuszną drogą dla kogoś takiego jak on. Po późniejszej klęsce zaprzedał te ideały w imię zemsty, która wydawała mu się jedyna panią godną jego imienia. Gdy jednak późniejsze dni komplikowały jego proste życie jeszcze bardziej, zaczął tracić orientacje, wydawało mu się, że porusza się po omacku pośród tych wszystkich wzniosłych idei, wpajanych mu od dziecka. To co wcześniej uważał za zdradę Herumora, teraz, gdy emocje wyblakły, wydawało się po prostu koniecznością ze strategicznego punktu widzenia. Wrodzona nienawiść do Gondorczyków okazywała się niczym innym jak tylko zadawnionymi urazami wyssanymi z mlekiem matki. Honor...tradycja...to tylko puste słowa. Zrozumiał, że nie miał nic...i wtedy nastąpiło objawienie.

Syn Amrotha wreszcie zrozumiał to, czego pragnął nauczyć go ojciec i w tej jednej chwili epifanii, Cadarn Urs narodził się na nowo! Wolność, prawdziwa wolność była w zasięgu jego ręki, wystarczyło tylko sięgnąć...Zrozumiał, że do tej pory żył w klatce, w której zamiast żelaznych prętów, wieziły go jego własne przekonania. Szedł przez życie tak jak go tego nauczono, podążał szlakami przetartymi przez innych ludzi, zrozumiał, że tak naprawdę nigdy nie był sobą. Ale to miało się zmienić. Cadarn odrzucił wszystko co jeszcze wczoraj krępowało jego działania, teraz, skoro nie miał nic, nie mógł nic stracić. znowu poczuł się wolny...teraz musiał tylko przekonać do tego innych.

Podnosił się powoli z zamiarem wysłania kogoś, kto zebrał by jego ludzi podszedł do niego niski Rohańczyk, który jak skojarzył Cadarn, stał w pierwszej linii, kiedy on sam walczył z Wulfem na arenie. Gdyby nie to, że tamtem krzyczał coś zapamiętale, mógłby go nie rozpoznać, teraz to jednak nie miało znaczenia. Plan zadziałał...pułapka się zamknęła.
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 18-01-2012 o 18:58.
Fenris jest offline  
Stary 18-01-2012, 20:23   #229
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
- Witaj Cadarnie, zacny wojowniku, Ty, który zabiłeś tego, którego od tak dawna poszukiwałem... - Logan wartko doszedł do jednookiego wojaka zaczynając rozmowę. Wolał nie walczyć z mężczyzną, a ten zdawał się być spokojnym osobnikiem.
- Cadarn zmrużył oko oceniając stojącego przed nim mężczyznę. Na pierwszy rzut oka nie stanowił zagrożenia, ale Cadarn nauczył się, że nie należy lekceważyć przeciwnika.
- A więc ty jesteś zabójcą mojego zwiadowcy... - Cadarn powiedział jakby w zamyśleniu, przeciągając się szeroko, jakby chciał pokazać, że cała sytuacja jest dla niego co najwyżej mało interesująca. Rozejrzał się po chwili czy w pobliżu nie kręcą się nieporządani świadkowie.
- Powiedzmy. - Logan nie miał zamiaru tłumaczyć mu tego, że chciał oszczędzić człeka, lecz jego towarzyszka postanowiła nieco poddać się fantazji - Wybacz, myślałem, że uda się to załatwić bez niczyjej śmierci. - dodał po chwili zastanowienia - Chciałem spytać się o pewien wolumin. Księga, której nie ma w twoim namiocie, a być powinna według zeznań twojego zwiadowcy... - nie miał zamiaru patyczkować się i zwyczajnie powiedział prosto z mostu, o co mu się rozchodzi.

Jak bardzo Logan mylił się co do Cadarna. Nie był on spokojnym człekiem a porywczym i wybuchowym osobnikiem. Że też wcześniej nie wypytał o niego bardziej szczegółowo. Kurewskie życie. Jednooki wojownik uniósł ręce i niespodziewanie rzucił się na niższego i bardziej wątłego Rohańczyka. Logan dostrzegł zbliżającą się pięść. Uniósł ręce by obronić się przed ciosem, jednakże Cadarn miał w rękach siłę trola. Blok Logana na nic się zdał, gdyż piącha barbarzyńcy sekundę później rozbiła skroń wojownika. Upadł. Upadł i już wiedział, że błędem było podchodzić tak blisko. Z drugiej zaś strony skąd mógł wiedzieć, że akurat tak to się potoczy. Zakręciło mu się w głowie. Przez mgłę dostrzegł trójkę Dundlandczyków, którzy nie wiedzieć skąd się wzięli, robiąc sztuczny tłum.
Logan wiedział, że jeśli da się przyszpilić będzie stracony. Ostatkiem sił odtoczył się do tyłu, wyciągając płynnym ruchem jeden z mieczy. Dundlandczycy nie tylko nie odpuścili, wręcz przeciwnie zbierało się ich coraz więcej.

Cadarn nie cackał się ze swym przeciwnikiem. Błyskawicznie skrócił dystans do Logana i łapiąc go w pasie, naparł barkiem. Przewrócili się w niewielki tłum Dundlandczyków. W momencie stracił miecz, który ktoś z pewnością odkopnął w bok, ułatwiając zadanie swojemu znajomkowi.
- Dosyć tego!
- Przestańcie! - Krzyknął ktoś z dala, jednak Logan nie miał czasu przejmować się zbrojnymi. Szlag by to trafił. Miał w głowie tysiąc myśli, z tego zdecydowana większość dotyczyła wizji jego śmierci. Logan jeszcze walczył. Próbował, znaczy się. Szybkim ruchem ręki chciał uderzyć przeciwnika w twarz. Cadarn zablokował rękę Logana i błyskawicznie odpowiedział. Potocznie nazywany bykiem cios głową zwalił Logana z nóg. Był skurwysyn dobrym wojownikiem i wcale nie potrzebował broni, by zwyciężyć. Logan go nie docenił.

Jeden z Dundlandczyków siadł na Loganie, przystawiając mu sztylet do gardła, Cadarn zaś wstał. Logan nie miał wyboru. Nie miał nic do stracenia ale wierzył, ze kompani go spróbują odbić. Musiał grać na czas.
-Litości... Litości zabójco tego, który wymordował mi rodzinę...- przełknął ślinę, która już zdążyła zmieszać się z krwią z rozbitej gęby. Miał nadzieję, że Cadarn da mu szansę jakoś się wytłumaczyć.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 18-01-2012, 22:17   #230
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Choć sam Salach poza kilkoma otarciami był w zasadzie nietknięty, czego nie można było powiedzieć o jego ubiorze, pociętym i poszarpanym przez szpony gigantycznego ptaka przy okazji kolejnych niechcianych podniebnych wojaży… Salach praktycznie nigdy nie wyglądał reprezentatywnie, ale jego obecny stan bił w tej mierze wszelkie rekordy. Z niegdyś białej – dziś już brunatno-szarej koszuli zostały praktycznie luźne pasy, spodnie wcale nie były w lepszym stanie, nogawki poobcierane do połowy łydki, niemal przetarte na kolanach, czasy swojej świetności miały dawno za sobą.

Skalna półka, na której „wylądował” też nie udawała apartamentu, wąska, wilgotna i wietrzna jak diabli. Salach ostrożnie wstał z klęczek, trzymając się pionowej ściany klifu. Ostrożnie wyjrzał przez krawędź. Do wzburzonego morza, rozbijającego się spienionymi grzywaczami o sterczące niczym włócznie ostre głazy i maszty jakiegoś wraku, było grubo ponad 20 metrów… Zebrał trochę śliny i powoli splunął w dół. Mała kropeczka szybko znikła na tle fal rozbijających się o pionowy klif, wiatr dął z taką siłą, że jego dźwięk już nie przypominał świstu, lecz trzepoczący huk, który targał szmatami Salaha jak chorągiewką.

Łysielec przysiadł na chwilę, żeby uspokoić tak oddech jak i drżące dłonie, po chwili wstał ponownie i ostrożnie wychylił się ponownie, tym razem by lepiej przyjrzeć się szczelinie nad nim… Jeśli było to ujście jakiejś jaskini… Miałby szansę uciec temu wstrętnemu ptaszysku, przynajmniej na jakiś czas. Skały w pobliżu szczeliny były śliskie od wypływającej z tamtąd stróżki wody, ale wspiąć by się tam dało… Salah zatarł dłonie, chuchnął w nie dla rozgrzania i uchwycił się mocno skały. Chwyt nie był jakoś specjalnie pewny, ale podciągnąć się dało. Wisząc już pół metra nad półką, na której zostawił go orzeł, sięgnął dalej, przytrzymał się rękami i poszukał oparcia dla lewej nogi, zaparł stopę o mały występ skalny i naparł, chcąc się dźwignąć wyżej. Gdy poczuł jak traci oparcie pod nogami, wiedział, że jest źle, ale gdy opadając nie uchwycił się występu skalnego z którego rozpoczął swoją wspinaczkę, zrozumiał, że zabawa się skończyła.

Jego pełen przerażenia krzyk zagłuszyły rozbijane o skały fale oraz wiejący wiatr. Jego ciało nabierało prędkości w zastraszającym tempie, pęd powietrza rzeźbił w jego twarzy, a szczerząca się ostrymi zębami skał toń oceanu była tuż tuż. Salah nie kontrolował tego co działo się z jego ciałem w czasie lotu, więc to chyba tylko opatrzność z jakichś niewiadomych względów pozwoliła łysemu człowiekowi wpaść idealnie pionowo nogami w zimną studnię wody. Przytłumione dźwięki pod powierzchnią zastąpiły głośny szum na powierzchni, sprawiając wrażenie, jakby Salah przekroczył granicę między dwoma różnymi światami. Siłą pędu opadał jeszcze chwilę, lecz ciało w końcu wyhamowało, to że nie zahaczył o żaden podwodny głaz lub element wraku, graniczyło z cudem. Otwarł oczy i natychmiast zaczął sięgać rękami ku górze i kopiąc mocno nogami, byle tylko znaleźć się znowu na powierzchni. Widodzialność pod wodą była niespodziewanie dobra jak na panujące warunki, łysielec dostrzegł nawet szeroką rozpadlinę w skale klifu… Podwodny tunel lub jaskinia? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, napierał coraz mocniej, aby już po chwili zaczerpnąć upragniony haust przyjemnie zimnego, przesyconego zapachem słonej wody powietrza.

Fale na powierzchni okazały się być większe i bardziej zaciekłe niż mu się z początku wydawało, szybko uświadomił sobie, że spadł z deszczu pod rynnę, bez jeszcze jednego cudu, w kilka sekund fale roztrzaskają jego wątłe kości o któryś z kamieni, lub sam klif. Jednak dziś pomimo tych wszystkich nieszczęść, był jego szczęśliwy dzień, pomiędzy falami udało mu się uchwycić jeden z wystających z wody kamieni, wspiął się po mokrej powierzchni i uchwycił mocno, zanim kolejna fala w niego uderzyła. Był piekielnie zmęczony, mokry, zziębnięty… Ale żywy.

Odpoczął chwilę, po czym wyczekał, na przerwę pomiędzy kolejnymi falami i odbijając się od skały podpłynął szybko do kolejnego głazu, znajdującego się bliżej stromego klifu. Takimi żabimi skokami, łysielec pokonał jeszcze kilka metrów, bliżej klifu już się nie dało, jednak nadal dzieliło go od ściany dobre 15-20 metrów, fale mimo, że już nieco rozbite, przez grzebień skał i osłabione, nadal miały wystarczający impet, by cisnąć nim jak szmacianą lalką i rozmazać o kamienną ścianę. Nie miał wyjścia, musiał poczekać aż morze się uspokoi na tyle, by mógł bezpiecznie dopłynąć do klifu, bo w obecnej chwili nie miał zamiaru ryzykować nurkowania w podwodnej jaskini, zbyt łatwo się utopić, a z dwojga złego wolał już śmierć w szponach wielkiego ptaka, która zapewne nadejdzie gdy ten skontaktuje się z elfem, niż powolne odchodzenie w męczarniach z płucami zalanymi słoną wodą…

Musiał poczekać i odpocząć. Nie liczył kolejnych spienionych bałwanów, ani chłodnych podmuchów wiatru, który sprawiał, że nawet siedzenie w kucki i pocieranie ramion nie pomagało, a mokre strzępy szmat, które kiedyś były jego ubraniem lepiły się nieprzyjemnie do ciała. W pewnym momencie na niebie pojawił się znajomy skrzydlaty kształt, Salah nie chcąc, aby orzeł go wypatrzył, ześlizgnął się ze skały do wody, chcąc się schować przed wzrokiem gigantycznego ptaka, jednak akurat w chwili gdy wskakiwał do wody, przyszła silna fala i zmyła go z jego dotychczasowej przystani, na jego nieszczęście woda zalała mu głowę akurat gdy brał wdech, zakrztusił się czując nieprzyjemny słony smak, woda porwała go w stronę klifu, nie miał nadzieji ani siły przeciwstawić się żywiołowi, krztusząc się co chwila znikał pod powierzchnią nie będąc w stanie skoordynować ruchów, gdy tylko jego głowa wynurzała się na chwilę łapał łapczywie kolejne hausty powietrza krzyczał z przerażenia, przed nadciągającą ciemnością, otulającą go coraz bardziej.


Orzel zbliżając się do gniazda już wiedział że półka jest pusta. Zakręcił przed wylądowaniem i zaczął lecieć wprost w kierunku Salaha jednak nie zmniejsza wysokości. Kiedy jednak łysy zaczał krzyczeć orzeł zapikował. Silnymi uderzeniami potężnych skrzydeł wyhamował tuż nad powierzchnią i uchwycił łysielca w szpony. Tym razem nie był delikatny…Ptak szybko na powrót wzbił się w powietrze i rzucił Salaha znowu na półkę. W locie Łysy usłyszał jego słowa.

- Łgarzu i kłamco, tylko dobre serce elfa, trzyma cię przy życiu. Uszanuj szansę i nie kus losu. - Orzeł poleciał znowu do gniazda i wylądowawszy tam, zaraz z powrotem poderwał się do lotu i zniknął na wyspie. Kiedy leciał wyglądało jakby niósł kawałek słońca. Promienie strzelały na wszystkie strony jakby ktoś lustrem odbijał słoneczny blask. Salah wiedział ,żę ma ze sobą ten kryształ, który eksplodował mu rękach w taki sam sposób kiedy go odkrył ze szmaty na wzgórzu.

Tym razem Salah wziął sobie do serca słowa Orła, który jak się okazało, pomimo oczywistego kłamstwa, które miało bardzo krótkie nogi, nie zabił go, choć widać miał na to ochotę. Tym razem łysy Umbardczyk siadł na półce opierając się plecami o ścianę klifu i zaczął intensywnie myśleć, jak przekonać elfa, żeby nie zmieniał swojej decyzji... Bo jeśli to co powiedział ptak było prawdą, a nie miał podstaw w to wątpić, prędzej czy później stanie przed swym niedawnym więźniem...Tym razem w odwróconych rolach…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172