Dawit siedział z kompanami w oczekiwaniu na jedzenie. Marzył mu się wędzony pstrąg na ostro z czosnkiem i szczyptą pieprzu. Chyba myśląc o jedzeniu całkowicie zapomniał o tym gdzie się znajduje. Przypomniał sobie, gdy tylko podstawiono mu przed nos żarcie przygotowane przez tutejszego kucharzyny. Zjadł to, gdyż był głodny, ale o tym czy mu smakowało wolał nie wspominać.
Dopiero po posiłku tradycyjnie się rozgadał. - A słyszeliście to? Skojarzyło mi się właśnie z miejscem gdzie jesteśmy.
Drakwald. Leże zwierzoludzi. Mały zwierzoczłek budzi starego gora:
- Dziadku! Dziadku, opowiedz mi bajkę!
- Śpij. - mruczy dziadek - Nie czas na bajki.
- Ale dziadku! No to pokaż teatrzyk! Ja chcę teatrzyk! - krzyczy mały.
- No dooobrze... - sapie stary, grzebiąc chwilę w barłogu i wyciągając z niego dwie ludzkie czaszki. Wkłada w nie łapy i wyciągając je przed siebie mówi:
- Szeregowy Śchmidt, co tak hałasuje w zaroślach?
- To na pewno świstaki, panie sierżancie.
Rozumiecie? Świstaki! – Dawit Wypowiadając te ostatnie słowa zaczął śmiać się jak głupi.
A tak przy okazji. Jam Dawit, Dawit Frontham. Takich wstrętnych, ogromnych Rycerzy Ciemności, to tu macie wiele? Jednego, żem sobie ubił niedawno. I nie wiem, czy ratować Was przed resztą? - Zapytał jednego ze stacjonujących tu wojaków.
W starej Sali modlitewnej siedział długo, aż do momentu, gdy zniechęcił do siebie wszystkich. Był teraz w swoim żywiole. Tylu słuchaczy, opowieści różnorakim nie było końca. |