Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2012, 20:26   #16
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Większość ranka spędził przechadzając się po statku i obserwując pracujących marynarzy. Chciał się w trakcie tej wyprawy dowiedzieć jak najwięcej o manewrowaniu statkiem i sztuce żeglarskiej. Kto wie czy w przyszłości nie będzie częściej polował na morskie potwory?
- Hej, Ed! - usłyszał w końcu znajomy głos - Pomóż mi otworzyć to pudło! Coś w nim ładnie pachnie!
Chochlik zręcznie wskoczył na jedną z licznych skrzyń ustawionych na pokładzie, której wieko sięgało mu niemal do czubka głowy, a następnie zaczął bezskutecznie siłować się z jej otwarciem.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - odrzekł chłopak z lekkim rozbawieniem w głosie. - Jak teraz dobierzesz się do zapasów, to do końca rejsu wszyscy będziemy przymierać głodem. Lepiej udajmy się do mesy. Niedługo kuk powinien przygotować jakieś śniadanie.
Edgardo, również nieco głodny, pomaszerował z powrotem pod pokład do największego pomieszczenia na statku, a za nim wyraźnie przekonany skrzat.
- Ale czy to nie zwykłe marnotrastwo? - zaczął znowu młodzieniec - Przecież ty nie musisz jeść ani pić. Mógłbyś przecież po prostu wrócić do Świata Podziemnego i tam zregenerować siły.
Na twarzy stworka wykwitł brzydki grymas. Najwyraźniej stwierdzenie mistrza mocno go uraziło.
- Zapomniałeś już jak brzmi nasz kontrakt? Mogę przebywać w świecie ludzi tak długo jak mam na to ochotę, chyba że zrobi się niebezpiecznie. A dopóki jestem najedzony nie potrzebuję nawet pobierać twojej energii magicznej.
- Wiem o tym - chłopak wyglądał na zirytowanego. - Ale to nie ja ustalałem warunki tego kontraktu, tylko moja praprababka, która 150 lat temu uważała cię za uroczego.
Chowaniec tylko wzruszył ramionami.
- Umowa jest umowa. Jak ci nie odpowiada, zawsze możesz wyrzucić mój klucz do morza.
Szlachcic zastanowił się przez chwilę, jakby naprawdę rozważał taką możliwość. W końcu jednak pokręcił głową.
- Nie ma mowy. Rodzina Mortis straciła już zbyt wiele ze swojego dziedzictwa. A ty jakby nie patrzeć jesteś jego częścią. Nie mógłbym zrobić czegoś takiego, choćbyś był nie wiem jak irytujący i nieznośny.
Wyglądało na to, że Imp przyjął to jako komplement.
- Jednak masz w sobie z ojca więcej niż myślałem. Dobrze, że to w twoich rękach leży odzyskanie dobrego imienia rodziny.
Edgar niespodziewanie zatrzymał się i zaśmiał głośno.
- Czyli jednak potrafisz od czasu do czasu powiedzieć coś miłego. Jeszcze trochę i będę musiał zmienić swoją opinię o tobie jako łakomym, hedonistycznym, skarlałym satyrze.
- Chyba śnisz, bękarcie.

Śmiejąc się razem wkroczyli do okrętowej mesy, gdzie kilkudziesięciu marynarzy oraz kilkunastu najemników, a także paru zakonników w ogólnym gwarze spożywało poranny posiłek. Chochlik czym prędzej wskoczył na stół i zaczął zwijać co smaczniejsze kąski, łowca natomiast tymczasem rozglądał się za osobą kapitana. Zależnie od nastawienia mógł on wszakże spożywać śniadanie w swojej kajucie. Jednakowoż nie wydawał się on Edgarowi typem osoby, która dystansuje się od swojej załogi.
Faktycznie Kapitan siedział przy stole i rozmawiał uprzejmie z jakimś starym marynarzem, jednocześnie spożywając lekkie śniadanie, z wręcz dworskimi manierami. Marynarz wyglądał na zaniepokojonego, ale Komatsu uspokajał go spokojnymi gestami. Zaś gdy kątem oka zauważył Mortisa, przywołał go do siebie ruchem ręki.
Chłopak podszedł spokojnie do kapitana, kłaniając się lekko przed nim.
- Dzień dobry, Komatsu-senchou. Cieszę się iż pana tu zastałem. Mam do pana kilka pytań odnośnie wyprawy i niebezpieczeństw jakie mogą na nas czychać. Czy mogę się przysiąść?
- Tak siadaj. -powiedział Kapitan po czym zwrócił się do marynarza. - Ten młody człowiek to Edgardo Mortis, znany łowca potworów. Nie ma się więc o co martwić, statkowi nic nie grozi.- na te słowa marynarz trochę się uspokoił i żegnając się odszedł od stolika.
Młodzieniec uśmiechnął się ironicznie i zajął miejsce po prawej stronie kapitana.
- Na pana miejscu nie głosiłbym przedwcześnie takich sądów. W końcu zakon nie wysyłałby trzech okrętów, razem z całą kompanią najemników, gdyby zadaniu mógł sprostać zaledwie jeden łowca, nieprawdaż?
Przerwał na chwilę rozmowę, by nałożyć sobie śniadanie, po czym kontynuował.
- I o tym właśnie chciałem z panem porozmawiać. Czy zakon wie w ogóle z czym ma tutaj do czynienia? Znikający rybacy mogą świadczyć zarówno o potworze morskim, jak i o działaniu człowieka. Piratów możemy odrzucić, gdyż nie zawracaliby sobie głowy tak nędznymi łupami jak łodzie rybackie. Czy można jednak wykluczyć, że nie jest to robota maga, porywającego ludzi do wyłącznie sobie znanych celów?
- Nie można. Ba, wręcz podejrzewamy maga. Słyszałeś o doktorze Ogdenie? -zapytał kapitan bawiąc się nożem w palcach.
- Doktor? - zapytał z lekkim zaskoczeniem. - Obawiam się, że nie. Nigdy nie interesowała mnie nauka, ani studiowanie innych rodzajów magii, poza moją własną. Ponadto ostatnich parę miesięcy spędziłem z dala od cywilizacji, wykonując jedynie zlecenia od mniej ważnych wiosek, więc proszę mi wybaczyć mój brak wiadomości. Jednakże z oddziałów jakie wysłaliście na jego poszukiwanie, wnioskuję iż macie przynajmniej pewne podejrzenia co do jego planów. Rad bym o nich usłyszeć, jeśli mam wam służyć pomocą w tym zadaniu.
- Ogden to poszukiwany przestępca i ponoć dość niebezpieczny. O jego planach niestety nic nie wiemy... -westchnął Kapitan i odłożył sztuciec z brzdękiem na talerz. - Jednak znikając okręty równie dobrze mogą być sprawką jakiegoś potwora. Ta wyprawa to podróż w ciemność.- zakończył enigmatycznie i spojrzał przed siebie.- Oj tak w ciemność...
Chłopak zastanowił się chwilę nad słowami zakonnika.
- Raczej w nieznane - odrzekł w końcu. - Ale czy ciemność nie jest po prostu brakiem informacji? Więc chyba jednak użyłeś dobrej analogii.
Ucichł na jakiś czas, by w spokoju spożyć śniadanie, po czym kontynuował.
- A skoro o informacjach mowa, mógłbyś powiedzieć mi co nieco o moim współlokatorze? Sądząc po kwaterach w których nas umieściłeś, on zapewne również jest magiem. Albo niezwykle zdolnym wojownikiem. Trafnie zgadłem?
- W sumie nie wiem. -powiedział z uśmiechem Kapitan. - Jest dość nieprzewidywalny i hymmm zakręcony... -dodał wciąż zamyślony dowódca.
- Rozumiem - rzekł również lekko zamyślony, gdy do mesy wszedł zielonooki chłopak z kosą. - Chyba o wilku mowa. No cóż, dziękuję za rozmowę, mimo iż niewiele się z niej dowiedziałem.

Edgardo wstał od stołu i skłonił się lekko swojemu przełożonemu, podchodząc do kosiarza.
- Nie masz nic przeciwko jeśli dotrzymam ci towarzystwa? Jak widzisz mój chowaniec jest dziś dość narwany - mówiąc to wskazał na chochlika, który właśnie ku uciesze marynarzy zaczął chodzić po stole na rękach i wydawać dziwaczne odgłosy, po czym wzruszył ze zrezygnowaniem ramionami. - Muszę poczekać aż mu się znudzi, zanim będę mógł zająć się czymś innym.
- Mam nadzieję, że chochlik to jego prawdziwa forma - odparł spokojnie - demony i magia z nimi powiązana, są otwarcie uważane za zepsute. - Skomentował rzucając otrzymany posiłek na byle jaki stół w, byle jaki sposób, aby przy nim usiąść. - Mi tam nie przeszkadzasz - odparł z lekkim uśmiechem, po czym zaczął jeść...Nie pilnując ani manier, ani faktu, że dostał sztućce.
Szlachcic uśmiechnął się złowieszczo, zajmując miejsce koło towarzysza.
- Och, nie przejmuj się nim - machnął ręką na Impa - mam w swoim władaniu dużo potężniejsze demony ze Świata Podziemnego. Miłe miejsce. Jak stanę się nieco silniejszy, powinienem nawet być w stanie otworzyć do niego bramę. Ojciec raz mnie tam zabrał, gdy byłem małym dzieckiem. Bardzo tam wesoło.
Ostatnie zdanie wypowiedział ze szczerym uśmiechem, jakby wspominał jedne z najmilszych chwil swego życia.
- A ty? - zapytał, budząc się. - Rad był bym również dowiedzieć się czegoś o tobie. Może zacznijmy od tego po co zgłosiłeś się do tej wyprawy? Kapitan stwierdził, że jesteś nieprzewidywalny i zakręcony, ale szczerze mówiąc nie wyglądasz mi na typ zimnokrwistego zabijaki.
Wyraz na twarzy jego rozmówcy znacznie się zaostrzył, gdy szlachcic napomniał o swoim świecie. Przez chwilę, był nawet wyraźnie agresywny. Opanował się jednak słysząc zadane mu pytanie.
- może być cliche? - spytał nie oczekując odpowiedzi. - jestem sługą, porwali mi pracodawcę, więc idę go uratować, jako część obowiązków. Jednak na takie wyprawy potrzeba pieniędzy. - brzmiało to prosto, wręcz zbyt typowo, choć zarazem nie było kłamstwem. Może trochę niedokładnym stwierdzeniem. - Przypomnij mi jak się nazywałeś? Mort? - strzelił - skąd zna się w twojej rodzinie taką magię? - zapytał bez większego zdziwienia czy zaciekawienia, rękoma wyjadając z miski niezidentyfikowany kleik.
- Mortis - odpowiedział, drapiąc się po głowie - właściwie nikomu jeszcze o tym nie opowiadałem, bo spodobał mi się tytuł Demonicznego Łowcy, a poza tym nikt nie pytał. Od czego by tu zacząć?
Zastanowił się przez dłuższą chwilę
- Moja rodzina przybyła z terenów Bosco do Fiore trzy, może cztery wieki temu i osiadła w zamku w pobliżu granicy. Nie dziwię się, że o nas nie słyszałeś, gdyż jestem jej ostatnim żyjącym członkiem - zamilkł na moment, dodając swojej opowieści dramatyzmu. - A co do naszej magii, to wcale nie polega ona na sprowadzaniu demonów.
Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zabrzęczał nimi w powietrzu.
- Jesteśmy magami Piekielnych Duchów... To coś jak przeciwieństwo Gwiezdnych Duchów. Więc tak naprawdę nie przywołujemy przypadkowych demonów, tylko duchy z którymi wieki temu zawiązaliśmy kontrakty. I możesz być spokojny, żaden z nich nie zamierza zniszczyć świata ani nic z tych rzeczy. Z takimi moja rodzina przez wieki się rozprawiała, dzięki czemu zyskaliśmy sobie tytuł łowców potworów - zakończył z nieukrywaną dumą.
- Tak czy tak jesteś okultystą - stwierdził. - Jeśli wezmę diabła i nazwę go motylkiem, nie znaczy że przyprowadziłem motylka. - westchnął - Interesująca magia na swój sposób, ale nie zazdroszczę ci. Raz cię demon nie posłucha i możesz dostać mniej ciekawy tytuł - stwierdził zamyślając się przez chwilę. - Taki kawał od Fiore w totalnie przypadkowej ekspedycji z całkiem przypadkowymi ludźmi? Nie do końca brzmi jak zajęcie dla szlachcica.
- Może i masz rację - przytaknął uczciwie - ale zapomniałem wspomnieć, że moja rodzina została wygnana za zdradę, a jej tytuły w obcym królestwie nic już nie znaczą, więc posiadam tu taki sam status jak każdy inny najemnik - wzruszył ramionami. - Nie żeby mi to przeszkadzało. Większość życia spędziłem w rozpadającej się ruinie zamku, nękanej przez liczne potwory zamieszkujące las w którym była położona. Dopiero po śmierci ojca opuściłem to zapomniane przez Boga miejsce i udałem się w podróż, by stać się silniejszym i pewnego dnia odzyskać to co moja rodzina utraciła.
Uśmiachnął się kwaśno.
- Dużo bardziej honorowy cel, nie uważasz?
Kerei uśmiechnął się sam do siebie.
- Dużo bardziej honorowe cliche - ocenił. - Powiedz, nie szukasz może służącego, swoją drogą? - "zostałeś wygnany? Żartujesz sobie? Kto ci do diabła uwierzy, że masz grzeczne demony, jeśli przyznajesz się do bycia wygnańcem? Ehh, wszystko jedno. Trzymaj wrogów blisko." Kerei miał dziwne wrażenie, że swoim spojrzeniem w stronę Mortisa czy samą obecnością zdradza wszystkie swoje myśli. Uśmiechnął się nagle dużo szerzej - Mogę się u ciebie zatrudnić do końca wyprawy. Jak i odebrać część nagrody z niej jako zapłatę.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Zwykle poluję sam, ale postanowiłem dołączyć do tej wyprawy, bo akurat nic innego nie było pod ręką. Zresztą, jak to mawiają, wasal mojego wasala jest moim wasalem, czyli w razie czego i tak musiałbyś wykonywać rozkazy Komatsu, a nie moje.
- Wa.. sal... - powtórzył z lekko otępiałym spojrzeniem. Kolejne dziwne słowo, z najpewniej równie dziwnym zapiskiem. Kerei często żałował że nadrabia swoje zaległości w tak wolnym tempie. - No tak, nieco by to przeszkadzało. No i pewnie pan chochlik i tak ci służy, w końcu jeśli jesteś okultystom to twoje demony powinny ci być w pełni posłuszne - skomentował chowając swoje zgubienie. Po pewnej chwili podjął dalszą dyskusję, w już bardziej znudzonym tonie. - Swoją drogą mam nadzieję że szybko znajdziemy przyczynę wyprawy i wyleczymy ją unikając przyszłych skutków. Rejsy są nudne, nieprawdaż?
Edgardo westchnął obojętnię.
- Kto wie? To mój pierwszy raz na statku. Może i jestem łowcą, ale nigdy jeszcze nie zdażyło mi się polować na potwory morskie. Dlatego traktuję tą misję jako okazję do zdobycia doświadczenia. Z tyloma rycerzami i najemnikami na pokładzie mamy spore szanse na przeżycie. Chociaż z pewnością nie będą to łatwe łowy. Kapitan wspominał, iż wszystkie te zniknięcia mogą być sprawką niejakiego doktora Ogdena. Niestety jednak nic więcej nie wiedział. Wygląda na to, że zakon wysłał trzy statki na bezmyślne dryfowanie po morzu, i liczy, ze akurat przypadkowo na coś trafią.
- Z tego co słyszałem doktor Odgen był członkiem jednej z mrocznych gildii. Nie ufałbym więc najemnikom. Przy tylu ludziach może się okazać, że ktoś jest tak na prawdę wrogiem zakonu - podważył ostrożnie ekscytację rozmówcy. - Choć faktycznie łatwo się czegoś nauczyć przy dużej ilości wojowników w boju.
- Mroczna gildia powiadasz? Nie tego się spodziewałem po tej wyprawie. Jestem łowcą potworów, a nie zabójcą. Chociaż z pewnością będzie ciekawie. Zastanawiam się ilu magów mamy do dyspozycji na wszystkich trzech okrętach. Coś mi mówi, że bezsensowne machanie mieczem nie pomoże nam wygrać tej batalii.
Nagle spojrzał na swojego rozmówcę z większym zainteresowaniem.
- A tak, zapomniałem spytać w czym ty się specjalizujesz. Z tą wielką kosą wyglądasz na typowego wojownika, ale pozory mogą mylić, czyż nie?
- Cóż, urodziłem się bez talentu magicznego. Ponoć tylko 10% ludzi go posiada - odparł. - Ale jakoś trzeba sobie radzić - dodał po krótkiej chwili. Nie miał nic więcej do powiedzenia w tym temacie. Albo może raczej nie chciał mówić nieznajomemu.
- W takim razie proszę mi wybaczyć mój nietakt.
Szlachcic pochylił głowę z pokorą.
- Na pewno jesteś wyśmienitym wojownikiem. Sam przez parę lat trenowałem szermierkę, ale nigdy nie udało mi się jej opanować w stopniu mistrzowskim. Cóż, miałem też sporo innych zajęć. Jak nauka demonologii - puścił oczko towarzyszowi, po czym wstał i się przeciągnął.
- W każdym razie dziękuję za miłą konwersację, ale chyba pora wrócić na górę. Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z mroczną gildią, to każdy mag na pokładzie powinien skupić się na wyczuwaniu wrogiej energii magicznej.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 20-01-2012 o 20:51.
Tropby jest offline