Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2012, 17:32   #11
 
Rhaimer's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwu
- Zostaw te druczki chłopie mam dla Ciebie coś ciekawszego - huknął radośnie Grum i walnął Baina w plecy z taką siłą, że jedna z pobliskich mikstur wylała się na druczek kompletnie go popieląc. – Powinno Ci się to spodobać kryształku – dodał do wstającego chłopaka. Tak. Warto było dodać, że Grum uwielbiał nadawać ludziom różnorakie pseudonimy nie pytając nikogo o pozwolenie.
Bain starał się rzetelnie wykonywać wszystkie swoje obowiązki. Nawet jeśli dotyczyły one wypełniania stosu formularzy, raportów i analiz. W Konfederacji nie był jeszcze postacią znaczącą, dlatego musiał ulegać ważniejszym personom w hierarchii. W zasadzie to cieszył się z przydzielonego zadania. Odpowiadało mu. Działał w pojedynkę, a więc nikt nie będzie zakłócał jego rytmu i metod pracy. Gorzej, gdyby przyszło mu robić coś w grupie. Na przykład opracowywać nowe metody badań nad kamieniami szlachetnymi, które ostatnio znalazła jedna z grup ekspedecyjnych. Same badania strasznie go interesowały, natomiast nie znosił, gdy zewsząd wysuwane są propozycje. Uważał, że działając samemu, praca bywa bardziej efektywna. Pomija się chaos i nie zrozumienie tak często napotykane w działaniach zbiorowych. Cokolwiek by to miało znaczyć.
Wdychał przyjemną woń niektórych zawartości fiolek. Wszyscy byli tu jak z innej bajki. Każdy czymś się różnił. W młodym Egiladrie najbardziej rzucały się jego srebrzysto białe włosy oraz pluszowe uszy stosowane jako ozdoba, nakładane na głowę. Przez nie wielu członków Konfederacji nazywa go Króliczkiem. Młodzieniec przywiązał się do nich i nie zamierzał zmieniać zupełnie niczego w swoim wyglądzie. Przy biurku starał się siedzieć w pozycji wyprostowanej – miał kompleks wzrostu (posiadał jedynie 173 cm). Uważał, że garbiąc się, ludzie sami siebie pomniejszają. A jak jesteśmy już przy pomniejszaniu. Niektóre z literek zmniejszały się i zlewały jednocześnie, gdy osadzał na nich swoje zimno-niebieskie oczy. Do tego dochodził fakt posiadania dość bladego odcieniu skóry. To wszystko składało się na pewien obraz. Król Śniegu, jak ulał. Zresztą cały był… biały. Miał białe, eleganckie spodnie. Jedynym wyróżniającym się w nich kolorem był wiszący u boku, granatowy pasek, którym lubił się bawić, gdy nie miał co robić.
Jako, że w siedzibie jego gildii było dość chłodnawo zazwyczaj ubierał ciemną kurtkę. To co w niej niezwykłe, to sznurowane rękawy oraz puchowy kaptur, którym chętnie się otulał, by chociażby uniknąć poczucia na sobie czyjegoś nieprzyjemnego spojrzenia. Jego lewa ręka obleczona w rękawicę dzierżyła długopis z logiem Konfederacji Alchemików. Była to mała fiolka wypełniona do połowy zieloną cieczą. Młot naszpikowany kolcami spoczywał tuż obok, lojalny swojemu władcy.
Gdy Grum „poklepał” go po plecach, chłopak myślał, że wypluje płuca. Był naprawdę silny, Bain podziwiał go za tą krzepę. W dodatku był osobą o dużej charyzmie i bardzo dobrym poczuciu humoru. Chłopak spojrzał brodatemu prosto w oczy.
- Kryształku? Mogłeś wymyślić coś lepszego Grum – zaśmiał się młody Egiladrie. - Czyżbyś był moim wybawcą od tego papierowego stosu? – zapytał wyraźnie zaciekawiony. Grum uśmiechnął się pocierając swa gęstą brodę. - Wybawcą albo też nowym oprawcą. Zależy jak na to patrzeć. - zaśmiał się. - A kryształek pasuje wspaniale do zadania jakie dla Ciebie mam. Ruszaj kościsty tyłek i chodź za mną.
Z nieukrywaną ciekawością ruszył za Grumem, zostawiając na biurku stos formularzy, narzędzi laboratoryjnych i dziwnych fiolek. Dziwnie czuł się podążając tak w ciszy za Grumem. Postanowił ją przerwać. - A co się stało, że dajecie jakieś tajemnicze zadanie takiemu przeciętniakowi jak ja?
Grum, który teraz sięgał chłopakowi gdzieś do pępka zmarszczył czoło szukając odpowiednich słów, dopiero po chwili powoli odpowiedział. - Szczerze... jesteś jedyną osoba, która naszym zdaniem może odkryć co tu się święci. Nie znam innych Magów Kryształów, a to z kamieniami szlachetnymi ma sporo wspólnego. -zakończył cmokając ustami, gdy przypominał sobie w który korytarz teraz zakręcić. “Hm, co może mieć na myśli?” - wzrok Baina świdrował postać krasnoluda. “Zazwyczaj bywa tajemniczy, ale ta sprawa wydaje mi się wyjątkowa. Coś musi w niej tkwić, skoro chcą Maga Kryształu... W końcu to nietypowe zdolności. Obym tylko nie wdał się w żadne kłopoty” - wzdychając kroczył dalej. Nie mógł się doczekać, gdy dowie się wreszcie o swoim specjalnym zadaniu.
Niski mężczyzna doprowadził w końcu “kryształka” do ciężkich dwuskrzydłowych drzwi, które otworzył silnym pewnym pchnięciem. Bain wraz z Grumem wszedł do jednej z najbardziej prestiżowych pracowni w całym budynku. Dostęp tu mieli tylko wysocy rangą alchemicy. Całe pomieszczenie wypełniały gęste kolorowe opary, zaś kilku starszych alchemików stało przy próbówkach notując co chwilę coś zawzięcie.
- Czółko chłopcy, gdzie rzuciliście to o co prosiłem? -huknął wesoło krasnoludopodobny osobnik, na co nie otrzymał odpowiedzi, a jedynie machnięcie ręką, wskazujące stos papierów. Grum uśmiechnął się i poprowadził chłopaka za sobą do zawalonego gratami biurka, przy którym opadł na wygodnym fotelu, młodemu alchemikowi wskazując mniej wygodne drewanine krzesło.
- Powiedz mi kryształku...- zaczął splatając swe grube palce. -... słyszałeś kiedykolwiek o kryształowej wieży?
W głowie młodego Egiladrie zaczynały pojawiać się retrospekcje. Pamiętał, gdy pierwszy raz był oprowadzany po kompleksie siedziby Konfederacji, mistrz Satako powtarzał, że nie ma wstępu za te wielkie, dwuskrzydłowe wrota. Teraz stał w środku, ale nie widział żadnej różnicy pomiędzy tym pomieszczeniem, a pomieszczeniem w którym był przed paroma minutami. Najwyraźniej jednak prowadzone tu działania były w pewnym sensie priorytetowe.

- Kryształowa wieża? Tak. Gdy byłem mały, udało mi się stworzyć miniaturę takiej wieży na parę sekund - uśmiechnął się. - Ale pewnie chodzi Ci o jakieś tajemniczy budynek znany tylko z legend? Czyżbym miał rację?
- Nie do końca -stwierdził starzec, przygryzając koniuszki kciuków. - Faktycznie mm na myśli budynek, który jest bardzo tajemniczy... ale nie mówią o nim żadne legendy. Żadnych wzmianek, nic a nic. -mruknął wściekle wskazując bez użyteczne tomy rozrzucone po całej sali. - Jeden z naszych wędrownych członków natknął się na nią, niedawno dostaliśmy od niego list, z tego co się dowiedział to stoi ona na miejscu dawnych ruin już od około roku. Dziwna sprawa, ruiny nie znikają tak same z siebie, zastąpione przez jezioro i kryształowe budowle -westchnął Grum i pogrzebał w notatkach. - Tu mamy jej wygląd uwieczniony dzięki magicznemu aparatowi. -powiedział i rzucił na blat mały rysunek.

Rycina przedstawiała coś przypominającego wielki, kryształowy kwiat, na środku sporego jeziora. Zamiast na ziemi, ta tajemnicza wieża, czy nawet dwie wieże (zależy jak by traktować te budowlę), stała na górce utworzonej z tego samego budulca.
- Cudna prawda? -zapytał z lekkim uśmieszkiem.
Bain przez kilkanaście sekund patrzył na tę budowlę, przedstawioną na fotografii. W jego ocenie była piękna. Ale wiedział jedno. Na pewno tworzyła ją potężna Magia Kryształu.
- Grum. Ten budynek to robota silnego maga. Kto wie, czy nawet nasz mistrz mógłby mu dorównać. Te kolory... Trzeba być naprawdę zaawansowanym w Magii Kryształu, żeby stworzyć kryształy o różnych kolorach i tak fantazyjnych kształtach. Ale powiedz mi, przyjacielu, co ja mam z tym wspólnego? Jakie będzie moje zadanie? - spojrzał pytająco na rozmówcę.
- Póki co jeszcze nic nie masz wspólnego, ale chcemy byś miał. -zarechotał krasnal. - Według naszego korespondenta, wieża nie ma wejścia. Próbował wszystkiego co miał pod ręką. Kwasów, mikstur wybuchowych, brutalnej siły. Na nic się to zdało. Nawet nie mógł odłupać kawałka ziemi by pobrać próbki. Wiesz do czego zmierzam? -zapytał unosząc brwi.
Młodzieniec uśmiechnął się blado, po czym podrapał się po głowie. - Moja intuicja podpowiada mi, że tylko ja jestem zdolny znaleźć wejście do wieży, bo w końcu to ta sama gałąź Magii, tak?
- Tego nie wiemy -odpowiedział Grum szczerząc zęby. - Ale przecież jak będzie trzeba będziesz mógł to wejście zrobić, nie? Tu poruszyć kryształek, tam poruszyć i ot dziursko gotowe. Jak Ci się podoba plan na taką wycieczkę?
- Grum, zawsze uważałem Cię za szaleńca, ale wchodzę w to. Być może będzie to wyprawa mojego życia... Kiedy chciałbyś, żebym wyruszył, może masz dla mnie jakieś wskazówki odnośnie tej wyprawy? I jeszcze jedno. Samo istnienie wieży, nie jestem celem, prawda? - zapytał z przekąsem w głosie.
- Racja racja to może być wyprawa naszego życia. Wyruszyć możemy nawet zaraz jeżeliś spakowany. -zaśmiał się Grum i zeskoczył z fotela na ziemię. - Co do wieży, chcemy ją zbadać, a szczególnie te tajemnicze kryształy. Lepiej upewnić się, że nie jest niebezpieczna.
Bain ledwo powstrzymał się od śmiechu widząc karkołomny, jak na warunki fizyczne kompana, zeskok z fotela. - Mam niewiele rzeczy. Jak dobrze wiesz, mój młot jest najważniejszy. Wierny towarzysz, który nigdy mnie nie opuszcza - uśmiechnął się do krasnoluda. Egiladrie rozejrzał się po sali, po czym odrzekł:
- Całkiem przyjemna izba. Tak właściwie nad czym tu trwają badania?
- Nad różnymi rzeczami -odparł enigmatycznie Grum, a z kąta podniósł już wcześniej przygotowany plecak i spory bojowy topór. - Niebawem jedną zobaczysz, nie będziemy się wszak tłuc pociągiem. - dodał z uśmieszkiem.
Ciekawość wzbudzona opowieścią o wieży, oraz fakcie, iż Bain będzie podróżował z Grumem, została wzmożona przez tajemnice skrywane pod solidną kopułą przyjaciela. Nic nie mówiąc, chłopak przebiegł szybko do sali, gdzie wypełniał papierkową robotę. Podniósł młot z ziemi, a przez ramię przerzucił swoją torbę z paroma chemikaliami. “Kto wie” - pomyślał patrząc na jej zawartość. “Mogą się przydać...”. Obok stołu leżał jego młot. Bain chwycił go jedną ręką i zawiesił na plecach. W pełnym oprzyrządowaniu, chwycił jednego z naukowców, posadził go na zajmowanym wcześniej miejscu, a do ręki dał długopis.
- Pan Grum i Pan Egiladrie mają do załatwienia pewne interesy. Zajmij się proszę tą stertą -mrugnął do niego złośliwie, po czym pobiegł z powrotem do krasnoluda.
Krasnolud czekał na chłopaka przy windzie na dolne poziomy budynku. Można było się tam dostać tylko za ukazaniem specjalnej przepustki, którą wydawał sam przewodniczący organizacji.
- To co gotowy? Czyste majciochy spakowane? -uśmiechnął się krasnolud czekając, aż urządzenie dotelepie się na to piętro.
Po paru minutach winda stała otworem, a dwójka bohaterów zniknęła w środku. Dolne poziomy i ich tajemnice czekały...
 
Rhaimer jest offline  
Stary 14-01-2012, 15:10   #12
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Ishir

Vars prowadził swego więźnia spokojnie przez ruiny. Ishir zauważył, że zmierzają w miejsce gdzie nigdy wcześniej nie był. Wojownik doprowadził go bowiem do małych drzwiczek w skale, po czym długimi schodami w dół. Pod ziemią błądzili korytarzami, które pokrywały liczne zapiski w nieznanym chłopakowi języku. Kilka razy mijali różne schody prowadzące w górę czy to też w dół, tak więc można było się domyślić iż idą swego rodzaju tunelem, który miał pełnić role skrótu do różnych miejsc w obozie.
Ucieczka nie wchodziła w grę, bowiem kajdany skutecznie tłumiły magię, a latające ostrza Varsa tłumiły nadzieję na udany opór fizyczny. W końcu wojownik zatrzymał się przy jednych schodach prowadzących w górę i mruknął cicho. – Tak to chyba te…

Ishir po chwili wraz ze swym oprawcą znowu był na świeżym powietrzu w miejscu którego elektryczny mag wcześniej nie widział. Przed nim rozpościerała się spory teraz pokryty jedynie fragmentami ścian jakiegoś starego dużego budynku. Mimo że budynek dawno już przestał istnieć, na podstawie szczątków ścian można było w przybliżeniu określić jego długość i szerokość, która to z kolei wskazywała iż zapewne dawniej była to jakaś świątynia. W centralnej jej części znajdował się duży kamień który oblekały grube żelazne łańcuchy. Skała pokryta była niemal w całości dziwacznymi runami które pulsowały delikatnym malachitowym światłem.
Tego miejsca pilnowało zaledwie czterech strażników, każdy odziany w pełni płytową zbroję, oraz hełm przysłaniający twarz. Kiedy mijaliście ich razem z Varsem, jeden z zbrojnych drgnął niespokojnie na wasz widok. Jednak jedno spojrzenie mistrza mieczy wystarczyło by wrócił on do swej dumnej wyprostowanej pozycji.
- Przywitaj uśmiechem swe nowe więzienie.- powiedział z kpiącym uśmiechem Vars przypinając chłopaka do grubych łańcuchów otaczających dziwaczną skałę. – Ale nie łam się, długo tu nie posiedzisz. –zaśmiał się czarnowłosy i bez żadnego wyjaśnienia odszedł, by po chwili zniknąć w tunelu którym tu przybyliście.
Siedzenie na świeżym powietrzu było na pewno o wiele lepsze niż wilgotna zimna cela. Jednak ten dziwny kamień oraz brak innych więźniów w okolicy budziły prawdziwy niepokój. Jego „smycz” trzymająca go przy kamieniu nie należała do długich, mógł odejść na zaledwie kilka kroków od świetlistego kamulca.

Los postanowił się chyba jednak w końcu uśmiechnąć do chłopaka. Nie przesiedział bowiem przy głazie nawet kwadransu, gdy usłyszał trzaski i dźwięk opadających na posadzkę zbrojnych ze strony z której tu przybył.
Otóż trzej gwardziści tego miejsca, leżeli na ziemi, nieprzytomni czy też martwi, a czwarty ocierał z krwi dwie katany. Był to bez wątpienia ten zbrojny, który jako jedyny poruszył się na wcześniejszy widok.
Rycerz zarzucił na ramię jakiś spory metalowy kwadratowy pojemnik i ruszył w stronę chłopaka szybkim krokiem, ściągając po drodze hełm. Oczom Ishira zaś ukazała się twarz, która w tej sytuacji budziła wielką nadzieję…



Pod osłoną pancerza, krył się bowiem Mifu. Samuraj z którym chłopak stoczył swą ostatnią przed schwytaniem walkę.
- Nie sądziłem, że spotkam Cię tu w roli więźnia… – mruknął białowłosy i jednym uderzeniem miecza rozbił łańcuch wiążący Ishira z kamieniem. – Długo już tu jesteś?- zapytał pomagając chłopakowi wstać i oglądając jego kajdany blokujące magię.

Aryuki Marai

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LelQgzjKdbQ[/MEDIA]

Po odejściu burmistrza dziewczyna mogła powrócić do radosnych chwil jakie niesie ze sobą poranek. Dokończyć herbatkę, obmyć się pod strugami ciepłej wody ( i słuchać dokuczliwych wypowiedzi współwłaściciela ciała na temat jego zdaniem za małej pupy cz też asymetrycznych o milimetr piersi), przebrać się w czyste ubranie ( w akompaniamencie uszczypliwości na temat braku gustu i stylu). Żyć nie umierać prawda?

Deszcz powoli tracił na sile zaś miasteczko budziło się do życia. Dziewczyna dokładnie słyszała jak stara babcia Jong żali się swej przyjaciółce na te paskudną pogodę. Pani Jong była sąsiadką Aryuki która miała zwyczaj siedzenia na tarasie ze swym mężem, czy też przyjaciółkami i narzekania. Bo jak każdy wie kiedyś to było lepiej, niebo było bardziej niebieskie, jedzenie smaczniejsze, a świat ogólnie bardziej przyjazny.

„- Ciekawe co ta starucha by powiedziała gdybyśmy jej opowiedzieli o naszych czasach…”- mruknął mentalnie nieodłączny kompan dziewczyny, gdy ta zbierała się do odwiedzi w sklepie z fajerwerkami pana Wanga.

Sklep o wiele mówiącej nazwie „ Najlepsze sztuczne ognie Wanga.” znajdował się przy głównym placu (czy bardziej placyku) i budził dobre wrażenie. Czerwone dachówki były wyczyszczone, do tego stopnia, że chyba nawet kroplą deszczu głupio było po nich spływać. Nad wejściem znajdowała się figura podłużnego chińskiego smoka, na którego ciele zgrabnymi literami zapisana była nazwa przybytku. Przed drzwiami na haczykach wisiały aktualnie gaszone duże lampiony. Dobry, porządny sklep w starym stylu.

Pan Wang był dość wiekowym jegomościem który to praktyki tworzenia sztucznych ogni nauczył się od swego ojca. On natomiast przekazał je swemu synowi, ten jednak nigdy fajerwerkami się nie interesował. Wang junior jak go zwali niegdyś w wiosce, dość szybko opuścił to miejsce po kłótni o której słyszała cała wieś. W skutek tej awantury Pan Wang wziął pod opiekę swego wnuka Xina, a kontakty z Wangiem juniorem skreślił na zawsze, ten zaś o Xina jakoś nigdy się nie upomniał.

Wnuk Wanga aktualnie był w wieku Aryuki i najprościej można by go określić słowami „Słodka ciamajda”. Xin bardzo się starał, pomagać dziadkowi i przejąć w przyszłości jego fach. Ten wysoki brunet o niewinnej twarzy jednak miał nawyk do potykania się niemal o wszystko co możliwe, z rąk leciał mu każdy przedmioty, który zawsze rozbijał się tak, że naprawa była niemalże niemożliwa. Jedyne z czym sobie radził bez problemu to proch i składanie fajerwerków ( za co Bogom, duchom i światu jako takiemu dziękowała osada, bowiem dzięki temu nie zamieniła się jeszcze w wielki krater po wybuchu)

I to właśnie Xin dziś obsługiwał klientów, a dokładniej pierwszą klientkę jaką była Aryuki. Chłopak na widok szarookiej spłonął rumieńcem i wypuścił naręcze trzymanych rakiet. Bo warto było dodać, że Xin od kiedy dziewczyna zamieszkała w wiosce zawsze tak na nią reagował. Na jej widok wszystko leciało mu z rąk, a język wiązał mu się w co najmniej kilka supłów.

„- Uwielbiam tego gościa.”- zarechotał w głowie dziewczyny dudniący głos.” – Większego nieudacznika ze świecą szukać. Mógłbym rozłożyć sobie leżak i patrzeć na niego godzinami.

- W czym emmm służyć mogę ja… znaczy się, no… Czym mogę służyć? –wydukał Xin zbierając z ziemi fajerwerki.

Andher

Grupa pod wodzą Kapelusznika wybrała drogę prawym korytarzem, która okazała się słuszną ścieżką. Tunel bowiem szybko doprowadził wędrowców do piedestału na którym spoczywał metalowy wisior w kształcie gwiazdy. Gdy tylko czarny mag podniósł wisior powietrze rozdarł wrzask uradowanego tłumu, oklaski i gwizdy zachwytu. Crona westchnęła na to tylko i stwierdziła.
- To zaczyna być irytujące… jak najszybciej znajdźmy wyjście z tego labiryntu.

Odnalezienie wyjścia nie obyło się bez nowych atrakcji. W jednym z korytarzy na drużynę wyskoczyły ogromne tygrysy, o ostrych kłach i wygłodniałym spojrzeniu. Zirytowany całą sytuacją Lao jednak bez trudu się z nimi rozprawił, zaś pokonane potwory rozpadały się w kolorowe papierki ku radości niewidzialnego tłumu. Po za bestiami w krętych korytarzach natknęli się jeszcze na strzelające ze ścian strzałki (które powstrzymała ciemność stworzona przez Cronę) jak i iluzoryczna przepaść, którą Andher bez problemu rozgryzł.

Gdy w końcu trzyosobowa grupka wyszła z tajemniczego labiryntu, od razu trafili do kolejnej sali. Droga za nimi zamknęła się, tak więc mogli przeć tylko na przód.
Pomieszczenie do którego trafili było okrągłe, zaś po drugiej jego stronie znajdowały się zakratowane drzwi zapewne miały otworzyć się po przejściu próby tej sali.
Klaun który dotychczas udzielał się przy nowych zadaniach milczał, nie dając żadnych wskazówek. W pomieszczeniu po za drużyną zaś była jeszcze tylko jedna rzecz.


W centrum sali stał kamienny pomnik wielorękiej istoty wzrostu dorosłego mężczyzny. Ubrana w szaty niczym mnich z jakiegoś zapomnianego klasztoru, w dłoniach trzymała przeróżne przedmioty. Miecze, wazy, latarnie, w jednej dłoni zaś…


…medalion z deseniem słońca. Tak więc nowe zadanie powiązane było z posągiem, ale w jaki sposób?
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 14-01-2012 o 15:13.
Ajas jest offline  
Stary 14-01-2012, 15:11   #13
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Lucius Hyalus


Gdy człowieka gna strach o najbliższych, przygotowania nie trwają długo. Upycha się co popadnie w plecaku, łapie mieszek z klejnotami i zaciągając na siebie podróżną pelerynę, zamyka się sklepik. Lucius gotowy był w niespełna kwadrans i już gnał na dworzec.
Krople deszczu spływały po jego włosach, gdy w kolejce oczekiwał na zakup biletu. Nie udało mu się dogonić magów z Fairy Tail, zapewne wyjechali z samego rana, zanim jeszcze mistrz Markarov odwiedził przybytek maga szkła. Nie pozostawało więc nic innego niż pod osłoną daszku na peronie czekać na ciężką żelazną maszynę.

Droga do Kinto nie zapowiadała się ciekawie, bowiem miasto leżało dość daleko i pociąg miał dotrzeć tam dopiero wieczorem. Wchodząc z nielicznymi pasażerami do żelaznego pojazdu mag mógł tylko mieć nadzieje, że dotrze do celu jak najszybciej by ocalić swoją ukochaną. Ta myśl dręczyła go w niemiłosierny sposób, co mogło stać się z Yuki? Zawsze wszak była obowiązkowa, wracała na czas nie zadzierała z kim nie trzeba. Musiało stać się coś złego…

Pociąg pędził przed siebie, a Lucius zajmował pusty przedział, patrząc się w deseń jakie tworzyły spływające po szybie krople. Połowa drogi była już za nim zaś lekkie oburkiwanie brzucha przypominało że czas na obiad.
Z zamyślenia wyrwał chłopaka dopiero dźwięk otwieranych drzwi. Do przedziału z impetem wkroczyła niewysoka staruszka o siwych lokach.


Była ona ubrana w schludny czerwony żakiet, oraz pelerynę przeciw deszczową którą rzuciła na wolne miejsce. Był to typ tak zwanej „kościstej babuni”, charakteryzował się groźnym spojrzeniem, twarzą na myśl przypominającą starą Panią profesor, na której widok w szkołach uczniowie mieli dreszcze. Jej brązowe oczy omiotły przedział a gdy tylko natknęły się na Luciusa, babcia odezwała się stanowczym, ale jednak w pewien podświadomy sposób, ciepłym głosem.
- Pomógł byś staruszce! Też ta dzisiejsza młodzież, widzą starszych i nawet przez myśl nie przejdzie by się podnieść z bagażem pomóc. Tylko bujacie głową w obłokach i wyżej. A zamiast cieszyć się życiem, wyglądacie jak siedem nieszczęść. –zrugała chłopaka i zakładając ręcę na biodra oczekiwała pomocy.

Kerei Shiro i Edgardo Mortis


Nim Kerei się obejrzał nadszedł kolejny dzień, a on ziewając I przecierając oczy stał w porcie. Statek do którego został przydzielony nie trudno było znaleźć, był największy i najbardziej zadbany w porcie, a napis „Wesoła Rozeta” dumnie zdobił deski. Zastanawiając się czy za zniszczenie biurka kapitan każe mu szorować pokład chłopak wkroczył na pokład.

Edgardo w tym czasie nie miał tak spokojnego poranka. Gdy dotarł do miejsca zapisów okazało się, że drzwi oznaczone tym napisem zamknięte są na głucho. Szybko wypytał obecnych tu zbrojnych o to gdzie jest dowódca wyprawy i okazało się, że zamknął on zapisy pięć minut temu i ruszył do portu.
Nic tylko zaklnąć szpetnie pod nosem by się chciało!
Jednak los sprzyjał młodemu łowcy bo oto za plecami usłyszał spokojny głos. – Czyżby ktoś mnie szukał?



Gdy chłopak się odwrócił ujrzał wysokiego szczupłego mężczyznę, który na myśl przywodził bardziej szlachcica niż rycerza. Otrzepał on czarny płaszcz z niewidocznego kurzu po czym uciął sobie z Mortisem krótką pogawędkę. Okazało się ze Kapitan wyprawy (który zwał się Komatsu) słyszał trochę o „Demonicznym łowcy”. Dzięki temu Mortisowi udało się zaciągnąć na wyprawę, podpisując na szybko tylko kilka dokumentów. Wraz z kapitanem udał się spokojnym krokiem w stronę „Wesołej Rozety” która to mieli płynąć.
Komatsu okazał się osobą bardzo inteligentną i wnikliwą, zadawał wiele pytań i oczekiwał dokładnych odpowiedzi. Nie dziwota, że ktoś taki jak on w Zakonie miał wysoką pozycję.

~*~

Statek powoli oddalał się od portu. Ku radości licznej liczby najemników nie zostali on zaciągnięci do prac na pokładzie. Załadunkiem żywności zajęli się portowi robotnicy, a załoga zadbała o to by łajba odpłynęła na pełne morze bez większych problemów.




Słońce wschodziło powoli do góry, nadając niebu piękną złotą barwę. Morska bryza muskała policzki, zaś skrzekot mew cichł wraz z oddalaniem się od portu. Fale uderzały o burty pieniąc się i wprawiając statek w lekkie kołysanie. Pracujący marynarze zaś podjęli się jednej z morskich pieśni umilających pracę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lJLbbySWqpQ&feature=related[/MEDIA]

Komatsu wygłosił na początku motywująca przemowę, która była dość sztampowa i niespecjalnie ciekawa. Mała flota która, płynęła na wyprawę liczyła łącznie trzy statki, ale to Rozeta była flagowa. Najemnicy otrzymali dwuosobowe kajuty, zaś ich głównym zadaniem na pokładzie było nie przeszkadzać, a w razie niebezpieczeństwa dawać z siebie wszystko.

Edgardo i Kerei dostali wspólną kajutę, tuż obok tej Kapitańskiej. Możliwe, że Komatsu liczył na to, że ktoś o manierach tak dobrych jak Mortis opanuje dziwactwa Shiro...

Bain Egiladrie


Winda z głośnym stukotem toczyła się w dół. Podniecenie rosło wraz z każdą sekundą, cóż to mogło kryć się w podziemiach uczelni? Jakim to sposobem Grum chciał skrócić podróż do kryształowej wieży. Na wszystkie pytania na ten temat, czy to podchwytliwe czy tez wprost krasnolud milczał i uśmiechał się tylko wesoło.

W końcu winda zatrzymała się a metalowa krata odsunęła się w bok odsłaniając miejsce zapierające dech w piersiach.
Podziemna sala była o wiele większa niż pracownie w głównym budynku szkoły Alchemików. Albemiki najwyższej jakości dumnie odbijały światło lamp zawieszonych na suficie. Wszędzie było pełno kabli, oraz części do połowy zbudowanych urządzeń który „kryształek” widział pierwszy raz na oczy. Ubrani w białe kitle osobnicy chodzili tu z notatnikami, badając reakcję różnych materiałów na dziwaczne mikstury. Gdzieś tam z boku ktoś z radością sterował małym golemem przy pomocy pilota.

Na powitanie przybyłych wystąpił natomiast młody osobnik, który bardziej przypominał inżyniera niż alchemika.



Odsunął złote gogle z oczu, i ręką zmierzwił swoje brązowe włosy. Jako jedyny tutaj, ubrany był w kamizelkę i elegancką koszule, nie zaś w biały fartuch. Na uszach miał piękne złote słuchawki, zaś przy pasie przypięte fiolki, jak i złoty pistolet, który kablami połączony był ze słuchawkami.
Grum na powitanie przytulił go mocno tak że chłopakowi aż oczy wyszły z orbit.
- Dobrze Cie widzieć Grum. –wydyszał naukowiec, po czym podał rękę Bainowi. –[i] Witaj jestem, Jun główny inżynier.
Po wymianie uprzejmości Jun zaczął prowadzić dwójkę przybyłych między stołami i różnymi wynalazkami, aż w końcu doszli do niczym nie wyróżniającego się stolika alchemicznego.
- Przygotowałeś to o co prosiłem? –zagadnął Grum i przetarł palcami swą bujną brodę, Jun zaś z uśmiechem odparł. – Prawie, jeszcze tylko parę składników i dobrać dawkę i będzie gotowe. –powiedział i wyciągnął na stół dwie butelki wypełnione gęstą fioletową mazią.
Białobrody starzec zaś wyszczerzył się do Baina. – Mikstury teleportacji kryształku, niezłe cacko co?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 18-01-2012, 20:36   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dobrze być w domu.
Dobrze móc się w spokoju umyć, przebrać. Dobrze móc posprzątać i odpocząć.
Niedobrze ruszać tak szybko na szlak. I to z tak błahego powodu jak wieża. Aryuki zrobiła sobie ciepłego kakao i usiadła przy oknie obserwując krople deszczu rozpryskujące się na szybach. Obiecała sobie, że nie ruszy się z domu, dopóki pada.
Miała ochotę zakopać się w stosiku kocyków i słuchać jak krople deszczu uderzają o dach jej domu.
Ale jak na złość... wyszło słońce zza chmur.

Aryuki pozostało więc wyruszyć załatwić sprawunki. A potem ruszyć w las w poszukiwaniu wieży.
Z pewnym ociąganiem dziewczyna opuściła dom, po czym udała się do świątyni w której pomodliła się o pomyślność swej wyprawy. Bardziej z przyzwyczajenia niż z innych powodów. Choć pełniła rolę miko, to jednak nie traktowała jej poważnie. Podobnie jak i mieszkańcy miasteczka.
Świątynia i kapłanka opiekująca się nią były już tylko folklorem. Tradycją którą pielęgnowano przez sentyment do dawnych czasów.
Aryuki zresztą nie została wyświęcona do tej roli. Wzięła ją wraz z dobrodziejstwem inwentarza. Podobnie jak opiekę nad świątynią.


A teraz schodziła schodami w dół mijając po drodze posąg Legendarnej Złotej Mieczniczki. Czas zatarł rysy twarzy posągu, jak i pamięć o tej którą przedstawiał. Nie wiadomo było jakie nosiła imię, ani czym się wsławiła. Ani czemu postanowiono ją uczcić tyloma posągami. Bo i okolicy Lasthope, jak w innym pobliskich miastach stały podobne posągi tej samej postaci. Kobiety w zbroi opierającej się o miecz dwuręczny.
Aryuki zatrzymała, zamyśliła się spoglądając na rzeźbę. Westchnęła cicho i smutnym wzrokiem powiodła po zatartych przez czas i pogodę rysach twarzy posągu i... ruszyła dalej.

Wioska leżała dość blisko świątyni ( a może na odwrót?), tak więc Aryuki dość szybko dotarła do niej.
Po drodze pozdrowiła babcię Jong i jej przyjaciółkę. Oraz każdego kogo spotkała na swej drodze. Lasthope było małą osadą, zwłaszcza od czasu zamknięcia kopalni. Więc każdy znał tu każdego.
Aryuki mijała kolejne domki kierując swe kroki do sklepiku Wanga. Jednego z bardziej urokliwych budynków w mieście. Samego staruszka Wanga nie zastała. Za to był...

-Witaj Xin. Ładny dziś dzień mamy, prawda?- rzekła od razu Aryuki na widok biednego Xina. W przeciwieństwie do niechcianego lokatora żywiła do chłopaka odrobinę sympatii. Był taki... pocieszny w swej niezdarności. Zapewne wkrótce znajdzie dziewczynę, która zostanie jego żoną i ustawi go do pionu. Widziała to już wiele razy w tamtym życiu.
-Taki...deszczowy.”- wspomniał obcy głos w jej głowie. Aryuki poprawiła okulary kontynuując.- Taki sprzyjający marzeniom.
Po czym zamyśliła się.


Pocierając dłonią podbródek mówiła.-Mam zlecenie. Właściwie to nic poważnego... Ot, rozejrzę się po okolicy. Mimo to przydałoby mi się parę bomb dymnych, jakieś fajerwerki hukowe i błyskowe. Nic ekstrawaganckiego i... nic drogiego. Na dziś najlepiej. Masz może coś takiego?
Problem ze zleceniem burmistrza polegał na tym, że Cho nie zamierzał jej zapłacić więc... musiała ograniczyć koszta własne do minimum.
- Tak, tak mamy.- Xin odpowiedział tak energicznie że pozbierane rakiety znowu wypadły mu z rąk.- Zaraz przyniosę -dodał gnając na zaplecze zaś głos w głowie dziewczyny mruknął. “- Jak byś z nim na to zaplecze poszła to byś za darmo dostała, ba nawet by dopłacił.
-O czym ty myślisz.”- skarciła go w myślach Aryuki, mimo że wiedziała o czym myślał jej “głos”. Tylko nie chciała się do tego przyznać. Zamiast tego rozglądała się po warsztacie od czasu do czasu biorąc gotowe fajerwerki i rozmyślając nad tym jak by wyglądały ich wybuchy na tle nocnego nieba. Ale okazja do takich zakupów nadchodziła dopiero jesienią.

Xin dość szybko wyłonił się z zaplecza niosąc naręcze produktów o które dziewczyna prosiła. Granaty błyskowe, parę bomb dymnych, hukowych akurat na składzie nie było więc ich w naręczu dziewczyna nie dojrzała. - A to nasz nowy projekt. -powiedział chłopak, który mówiąc o fajerwerkach zupełnie zapominał o nieśmiałości, i uniósł długą cienką metalową rurę. - Strzela na odległość do 50 metrów małymi szybko palącymi się pociskami, przydatne jako flara, czy też dywersja. -mówiąc to zaczął pakować fajerwerki niedbale do torby.
-Jesteś bardzo pomysłowy Xin. I zdolny.- Aryuki pochwaliła chłopaka obdarzając go przy tym radosnym uśmiechem. Po czym zadumała się i zachmurzyła.-To... ile jestem ci winna?
- Nic, nic nie... -zaczął bełkotać młodzian pod nosem kręcąc głową na boki i wzbraniając się rękoma przed zapłatą, zaś głos w głowie dziewczyny ryczał ze śmiechu na ten widok.
-To miłe z twojej strony.- Aryuki nachyliła sie w jego stronę i cmoknęła delikatnie Xina w policzek.-Obiecuję zwrócić wszystko czego nie zużyję.
Chłopak spłonął rumieńcem szybciej niż strzecha po rzuceniu na nią pochodni. Stał osłupiały dobrą chwilę, tocząc jakąś wewnętrzną walkę aż w końcu na jednym oddechu wyrzucił.-Gdy wróciszmożebyśzemnąnakawęposzłaco?
A to cię zagiął.”- zachichotał głos w głowie Aryuki. Dziewczynę zaś zamurowało. Nabrała jednak powietrza w płuca. Uśmiechnęła się radośnie i rzekła.-Czemu nie. Chętnie.
Ty sobie chyba żartujesz... albo z siebie, albo z niego.”-ryknął głos, ale dziewczyna po prostu go zignorowała. Jak zawsze. Nabierała już w tym wprawy.
Póki co Aryuki wzięła pakunki i ruszyła do wyjścia mówiąc.- Zaproś mnie jak już wrócę, to się zgodzę.
Chłopak tylko energicznie pokiwał głową i zapewne gdy tylko wyszła, poszedł wylać na głowę kubeł zimnej wody, no ale to już inna historia.
Zaś Aryuki z zakupami i ciężkim sercem ruszyła w drogę powrotną do świątyni. Trochę jej ciążył fakt, że dostała tyle przydatnych przedmiotów za darmo. Ale pocieszała się w duchu tym, że większość i tak zwróci. Poza tym obiecała pójść z Xinem na randk...stop!... to nie miała być żadna randka! To tylko spotkanie przy kawie i nic więcej.

A w domu czekało ją pakowanie na wycieczkę.
Fajerwerki, zapałki, wędka. A nuż się nadarzy okazja na łowienie ryb. Kilka ubrań na zmianę. Jedzenie. Kanapki. Czajniczek. Paczuszkę herbaty. Parasol, w razie gdyby znów padało.
Namiot. Co prawda do wieży pewnie dotrze przed zmrokiem, ale kto wie.
Miecz... Właśnie.
Aryuki rozejrzała się dookoła. Gdzie u licha posiała miecz?
W końcu dostrzegła na podłodze przewróconą katanę.


Westchnęła z ulgą. I zapakowawszy wszystko, wzięła do ręki swój oręż. Wyszła z domku i zawiesiwszy wywieszkę “Wracam za kilka dni”, wyruszyła na kolejną wyprawę. Mając nadzieję, że tym razem... raczej krótką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 20-01-2012, 20:23   #15
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Edgardo podejrzliwie spoglądał na swego współlokatora i zarazem nowego sprzymierzeńca, gdy jeden z marynarzy oprowadzał ich po statku. Poza nietypowym ubiorem chłopaka wzrok przyciągała zwłaszcza kosa o dziwnym kształcie, którą trzymał na plecach oraz pluszowy królik przypięty do plecaka, który sprawił że Mortis początkowo tylko westchnął głęboko i przewrócił oczami na widok swojego przyszłego towarzysza.
Gdy tylko marynarz pokazał im ich kajutę, a następnie odszedł zająć się swoimi obowiązkami, szlachcic, nie dając po sobie poznać zażenowania dziwacznym wyglądem młodzieńca, skłonił się przed nim nisko i przedstawił w typowy dla siebie sposób:
- Jestem Edgardo z rodziny Mortis, znany również jako Akuma Ryōshi - wyprostował się i wyciągnął prawą dłoń w kierunku kosiarza. - Możesz mi mówić Edgar. Liczę, iż nasza współpraca w tej niebezpiecznej wyprawie okaże się owocna i pomoże nam pomyślnie ukończyć powierzone zadanie.

Najbardziej irytujący dla Kereia był fakt, że nie było go stać na nocleg zeszłej nocy, na sam pokład wczołgiwał się dosyć zaspany.
Od pokoi nie wymagał wiele, a dostał nawet więcej. Spodziewał się, że wesoła rozeta będzie statkiem "na wszelki wypadek". Nie domyślił się, że facet od dokumentów może posiadać wysokie stanowisko.

Postać dzieląca z nim kajutę wydawała się być w miarę obiecująca z prezencji jak i otwartości. Skoro już dzielili kajutę, nie było problemu w tym, aby z kimś zawrzeć małe przymierze.
- Kerei. - Odparł uściskając podaną mu dłoń. - Mam nadzieję że misja powiedzie się, nie zwarzywszy na nadchodzące trudności.
Po tym typowym, i mało oryginalnym zdaniu niedbale rzucił plecak obok łóżka, kosę oparł o ścianę i na owym punkcie odpoczynku położył się.

Edgar był nieco zdziwiony zachowaniem współlokatora. Chyba niepotrzebnie martwił się że jego towarzysz podróży będzie również z charakteru przypominał jego Inkuba. Chciał mu zadać jeszcze parę pytań, ale szybko stwierdził, że byłoby to nietaktowne i zamiast postanowił prędko opuścić kajutę i zająć się czymś innym.
- Miłego spoczynku, Kerei-san - rzucił jeszcze za sobą, po czym zamknął skrzypiące lekko drzwi i udał się na pokład.

Chłopak nie zdał sobie sprawy, gdy Edgard wyszedł z pomieszczenia. Sam leżał dłuższą chwilę bezmyślnie, nie wiedząc czym może zająć się na statku. Od kiedy pozbył się choroby morskiej, rejsy z irytujących stały się nużącymi.
Po pewnej chwili postanowił jednak przejść się po statku, w nadziei że może chociaż morze przykuje jego wzrok.
Wychodząc z pokoi dostrzegł Edgarda idącego pod pokład, a z nim, chochlika.
Nie dało się ukryć, że zaintrygowało go to zjawisko. Wręcz zdziwiony był, że ludzie dookoła reagowali na niego obojętnie.
W ostatnich czasach dużo się mówiło o demonach, ponoć nawet jedna z gildii odkryła całą wyspę zamieszkałą przez ich plemię. Plugastwa tego typu oznaczały zazwyczaj problemy.
Nie było jednak sensu robić zamieszania na pokładzie.
-Tch. Dorwę Odgena i będzie już wszystko jedno. - powiedział sam do siebie, jednak podpowiedziało mu to wiele innych wątpliwości. Dopiero zauważył, że w tego typu sprawie zespół losowych najemników jest zupełnie nie na rękę. Takie zagrania były już znane z rąk poszukiwanego przez niego człowieka, przy chociażby samych wydarzeniach "wypadku kuźni".
Udał się w spokoju na burtę, zapisując sobie w myślach, aby uważać na swojego lokatora, jak i innych najemnych uczestników wyprawy. Najprawdopodobniej i tak będzie musiał czekać, aż coś zacznie się dziać samoczynnie.
- Hej młody ja Ciebie przypadkiem skądś nie znam? -usłyszał za sobą basowy głos Shiro. Po chwili koło niego stanął wysoki mężczyzna o czerwonych włosach i wielkim mieczu na plecach. Ktoś o kim Karei sporo słyszał, Ron-Nu-Lin

Niedbale chłopak odwrócił głowę, jednak nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek wcześniej rozmawiał z wołającym go osobnikiem.
Na szczęście, nie trudno było rozpoznać jego rangę.
Odwrócił się do niego z rękoma w kieszeniach
- Nie sądzę abyśmy kiedyś się spotkali. Jesteś chyba mistrzem zakonu, prawda? Kerei Shiro. Miło mi. - Przywitał się. Z tego co pamiętał, jeden z trzech braci był zamieszany w całe to bagno.
- Shiro... Shiro... nie masz przypadkiem brata? Taki niziutki chłopak w zielonych włosach.- zagadnął Ron siadając na jednej z beczek.
- Nie. Byłem jedynakiem. - Odparł, zastanawiając się chwilę nad prawidłowym słowem. - Zostałem "adoptowany". Możesz kojarzyć Reia Shiro, albo Kai Shiro. Jakkolwiek nie jestem z nimi spokrewniony krwią. - Chłopak przeciągnął się lekko. - Z tego co wiem ty masz jednak braci? O ile się nie mylę, cały zakon jest pod władaniem jednej rodziny?
- Tak, mam trzech braci, jednak Zakon jest pod władzą mnie i dwóch pozostałych. -odparł Ron.- Poznałem kiedyś twojego krewniaka, miły chłopak, łebski. -dodał z uśmiechem. - Czemu trafiłeś tu do nas, brak gotówki? Z tego co widzę nie jesteś ordynarnym najemnikiem.
- Trafiłeś! - Kerei nie miał zamiaru szukać innej przykrywki. Brak gotówki jest dobry jako wszystko inne, a można to potraktować w sumie jako prawdę, tak czy siak, potrzebował pieniędzy do życia. - Z zawodu jestem służącym, choć trochę na wojaczce się znam. Od jakiegoś czasu służyć nie było komu to...Wyruszyłem w podróż. - Wyjaśnił.
- Nie wyglądasz na służącego... -mruknął wojownik przyglądając się chłopakowi. - Skąd masz te kosę, jest bardzo dobrze wykonana. -przyznał wskazując broń.
Kerei uśmiechnął się - Cóż, w moim przekonaniu, obrona czyjegoś życia wchodzi w skład obowiązków sługi. Moi...pracodawcy, też tak uważali. - "Hmm, może jednak "właściciele" bardziej by pasowało?" Dodał w myślach rozważając swoją wcześniejszą wypowiedź. "aa, wszystko jedno."
- Rozumiem...- stwierdził Ron i pokiwał głową. - Podają śniadanie pospiesz się bo nic zdążysz. -dodał z uśmiechem. - No i pozdrów rodzinę jak się będziesz z nimi widział.
Jak na komendę chłopakowi zaburczało w brzuchu.
- Chyba skorzystam z tej rady - odparł. - Jeszcze się zobaczymy - rzucił za siebie kierując się w stronę mesy.
Jedzenie i Wojna, dwie główne rozrywki za jego czasów, jakimi parali się wszyscy młodzi i bogaci. Ostatecznie jednak, nie sądził, aby było rozważnie cieszyć się z wojny przed ujściem z niej żywym. Choć zdecydowanie, nie miał zamiaru wzgardzić posiłkiem.
 
Fiath jest offline  
Stary 20-01-2012, 20:26   #16
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Większość ranka spędził przechadzając się po statku i obserwując pracujących marynarzy. Chciał się w trakcie tej wyprawy dowiedzieć jak najwięcej o manewrowaniu statkiem i sztuce żeglarskiej. Kto wie czy w przyszłości nie będzie częściej polował na morskie potwory?
- Hej, Ed! - usłyszał w końcu znajomy głos - Pomóż mi otworzyć to pudło! Coś w nim ładnie pachnie!
Chochlik zręcznie wskoczył na jedną z licznych skrzyń ustawionych na pokładzie, której wieko sięgało mu niemal do czubka głowy, a następnie zaczął bezskutecznie siłować się z jej otwarciem.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - odrzekł chłopak z lekkim rozbawieniem w głosie. - Jak teraz dobierzesz się do zapasów, to do końca rejsu wszyscy będziemy przymierać głodem. Lepiej udajmy się do mesy. Niedługo kuk powinien przygotować jakieś śniadanie.
Edgardo, również nieco głodny, pomaszerował z powrotem pod pokład do największego pomieszczenia na statku, a za nim wyraźnie przekonany skrzat.
- Ale czy to nie zwykłe marnotrastwo? - zaczął znowu młodzieniec - Przecież ty nie musisz jeść ani pić. Mógłbyś przecież po prostu wrócić do Świata Podziemnego i tam zregenerować siły.
Na twarzy stworka wykwitł brzydki grymas. Najwyraźniej stwierdzenie mistrza mocno go uraziło.
- Zapomniałeś już jak brzmi nasz kontrakt? Mogę przebywać w świecie ludzi tak długo jak mam na to ochotę, chyba że zrobi się niebezpiecznie. A dopóki jestem najedzony nie potrzebuję nawet pobierać twojej energii magicznej.
- Wiem o tym - chłopak wyglądał na zirytowanego. - Ale to nie ja ustalałem warunki tego kontraktu, tylko moja praprababka, która 150 lat temu uważała cię za uroczego.
Chowaniec tylko wzruszył ramionami.
- Umowa jest umowa. Jak ci nie odpowiada, zawsze możesz wyrzucić mój klucz do morza.
Szlachcic zastanowił się przez chwilę, jakby naprawdę rozważał taką możliwość. W końcu jednak pokręcił głową.
- Nie ma mowy. Rodzina Mortis straciła już zbyt wiele ze swojego dziedzictwa. A ty jakby nie patrzeć jesteś jego częścią. Nie mógłbym zrobić czegoś takiego, choćbyś był nie wiem jak irytujący i nieznośny.
Wyglądało na to, że Imp przyjął to jako komplement.
- Jednak masz w sobie z ojca więcej niż myślałem. Dobrze, że to w twoich rękach leży odzyskanie dobrego imienia rodziny.
Edgar niespodziewanie zatrzymał się i zaśmiał głośno.
- Czyli jednak potrafisz od czasu do czasu powiedzieć coś miłego. Jeszcze trochę i będę musiał zmienić swoją opinię o tobie jako łakomym, hedonistycznym, skarlałym satyrze.
- Chyba śnisz, bękarcie.

Śmiejąc się razem wkroczyli do okrętowej mesy, gdzie kilkudziesięciu marynarzy oraz kilkunastu najemników, a także paru zakonników w ogólnym gwarze spożywało poranny posiłek. Chochlik czym prędzej wskoczył na stół i zaczął zwijać co smaczniejsze kąski, łowca natomiast tymczasem rozglądał się za osobą kapitana. Zależnie od nastawienia mógł on wszakże spożywać śniadanie w swojej kajucie. Jednakowoż nie wydawał się on Edgarowi typem osoby, która dystansuje się od swojej załogi.
Faktycznie Kapitan siedział przy stole i rozmawiał uprzejmie z jakimś starym marynarzem, jednocześnie spożywając lekkie śniadanie, z wręcz dworskimi manierami. Marynarz wyglądał na zaniepokojonego, ale Komatsu uspokajał go spokojnymi gestami. Zaś gdy kątem oka zauważył Mortisa, przywołał go do siebie ruchem ręki.
Chłopak podszedł spokojnie do kapitana, kłaniając się lekko przed nim.
- Dzień dobry, Komatsu-senchou. Cieszę się iż pana tu zastałem. Mam do pana kilka pytań odnośnie wyprawy i niebezpieczeństw jakie mogą na nas czychać. Czy mogę się przysiąść?
- Tak siadaj. -powiedział Kapitan po czym zwrócił się do marynarza. - Ten młody człowiek to Edgardo Mortis, znany łowca potworów. Nie ma się więc o co martwić, statkowi nic nie grozi.- na te słowa marynarz trochę się uspokoił i żegnając się odszedł od stolika.
Młodzieniec uśmiechnął się ironicznie i zajął miejsce po prawej stronie kapitana.
- Na pana miejscu nie głosiłbym przedwcześnie takich sądów. W końcu zakon nie wysyłałby trzech okrętów, razem z całą kompanią najemników, gdyby zadaniu mógł sprostać zaledwie jeden łowca, nieprawdaż?
Przerwał na chwilę rozmowę, by nałożyć sobie śniadanie, po czym kontynuował.
- I o tym właśnie chciałem z panem porozmawiać. Czy zakon wie w ogóle z czym ma tutaj do czynienia? Znikający rybacy mogą świadczyć zarówno o potworze morskim, jak i o działaniu człowieka. Piratów możemy odrzucić, gdyż nie zawracaliby sobie głowy tak nędznymi łupami jak łodzie rybackie. Czy można jednak wykluczyć, że nie jest to robota maga, porywającego ludzi do wyłącznie sobie znanych celów?
- Nie można. Ba, wręcz podejrzewamy maga. Słyszałeś o doktorze Ogdenie? -zapytał kapitan bawiąc się nożem w palcach.
- Doktor? - zapytał z lekkim zaskoczeniem. - Obawiam się, że nie. Nigdy nie interesowała mnie nauka, ani studiowanie innych rodzajów magii, poza moją własną. Ponadto ostatnich parę miesięcy spędziłem z dala od cywilizacji, wykonując jedynie zlecenia od mniej ważnych wiosek, więc proszę mi wybaczyć mój brak wiadomości. Jednakże z oddziałów jakie wysłaliście na jego poszukiwanie, wnioskuję iż macie przynajmniej pewne podejrzenia co do jego planów. Rad bym o nich usłyszeć, jeśli mam wam służyć pomocą w tym zadaniu.
- Ogden to poszukiwany przestępca i ponoć dość niebezpieczny. O jego planach niestety nic nie wiemy... -westchnął Kapitan i odłożył sztuciec z brzdękiem na talerz. - Jednak znikając okręty równie dobrze mogą być sprawką jakiegoś potwora. Ta wyprawa to podróż w ciemność.- zakończył enigmatycznie i spojrzał przed siebie.- Oj tak w ciemność...
Chłopak zastanowił się chwilę nad słowami zakonnika.
- Raczej w nieznane - odrzekł w końcu. - Ale czy ciemność nie jest po prostu brakiem informacji? Więc chyba jednak użyłeś dobrej analogii.
Ucichł na jakiś czas, by w spokoju spożyć śniadanie, po czym kontynuował.
- A skoro o informacjach mowa, mógłbyś powiedzieć mi co nieco o moim współlokatorze? Sądząc po kwaterach w których nas umieściłeś, on zapewne również jest magiem. Albo niezwykle zdolnym wojownikiem. Trafnie zgadłem?
- W sumie nie wiem. -powiedział z uśmiechem Kapitan. - Jest dość nieprzewidywalny i hymmm zakręcony... -dodał wciąż zamyślony dowódca.
- Rozumiem - rzekł również lekko zamyślony, gdy do mesy wszedł zielonooki chłopak z kosą. - Chyba o wilku mowa. No cóż, dziękuję za rozmowę, mimo iż niewiele się z niej dowiedziałem.

Edgardo wstał od stołu i skłonił się lekko swojemu przełożonemu, podchodząc do kosiarza.
- Nie masz nic przeciwko jeśli dotrzymam ci towarzystwa? Jak widzisz mój chowaniec jest dziś dość narwany - mówiąc to wskazał na chochlika, który właśnie ku uciesze marynarzy zaczął chodzić po stole na rękach i wydawać dziwaczne odgłosy, po czym wzruszył ze zrezygnowaniem ramionami. - Muszę poczekać aż mu się znudzi, zanim będę mógł zająć się czymś innym.
- Mam nadzieję, że chochlik to jego prawdziwa forma - odparł spokojnie - demony i magia z nimi powiązana, są otwarcie uważane za zepsute. - Skomentował rzucając otrzymany posiłek na byle jaki stół w, byle jaki sposób, aby przy nim usiąść. - Mi tam nie przeszkadzasz - odparł z lekkim uśmiechem, po czym zaczął jeść...Nie pilnując ani manier, ani faktu, że dostał sztućce.
Szlachcic uśmiechnął się złowieszczo, zajmując miejsce koło towarzysza.
- Och, nie przejmuj się nim - machnął ręką na Impa - mam w swoim władaniu dużo potężniejsze demony ze Świata Podziemnego. Miłe miejsce. Jak stanę się nieco silniejszy, powinienem nawet być w stanie otworzyć do niego bramę. Ojciec raz mnie tam zabrał, gdy byłem małym dzieckiem. Bardzo tam wesoło.
Ostatnie zdanie wypowiedział ze szczerym uśmiechem, jakby wspominał jedne z najmilszych chwil swego życia.
- A ty? - zapytał, budząc się. - Rad był bym również dowiedzieć się czegoś o tobie. Może zacznijmy od tego po co zgłosiłeś się do tej wyprawy? Kapitan stwierdził, że jesteś nieprzewidywalny i zakręcony, ale szczerze mówiąc nie wyglądasz mi na typ zimnokrwistego zabijaki.
Wyraz na twarzy jego rozmówcy znacznie się zaostrzył, gdy szlachcic napomniał o swoim świecie. Przez chwilę, był nawet wyraźnie agresywny. Opanował się jednak słysząc zadane mu pytanie.
- może być cliche? - spytał nie oczekując odpowiedzi. - jestem sługą, porwali mi pracodawcę, więc idę go uratować, jako część obowiązków. Jednak na takie wyprawy potrzeba pieniędzy. - brzmiało to prosto, wręcz zbyt typowo, choć zarazem nie było kłamstwem. Może trochę niedokładnym stwierdzeniem. - Przypomnij mi jak się nazywałeś? Mort? - strzelił - skąd zna się w twojej rodzinie taką magię? - zapytał bez większego zdziwienia czy zaciekawienia, rękoma wyjadając z miski niezidentyfikowany kleik.
- Mortis - odpowiedział, drapiąc się po głowie - właściwie nikomu jeszcze o tym nie opowiadałem, bo spodobał mi się tytuł Demonicznego Łowcy, a poza tym nikt nie pytał. Od czego by tu zacząć?
Zastanowił się przez dłuższą chwilę
- Moja rodzina przybyła z terenów Bosco do Fiore trzy, może cztery wieki temu i osiadła w zamku w pobliżu granicy. Nie dziwię się, że o nas nie słyszałeś, gdyż jestem jej ostatnim żyjącym członkiem - zamilkł na moment, dodając swojej opowieści dramatyzmu. - A co do naszej magii, to wcale nie polega ona na sprowadzaniu demonów.
Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zabrzęczał nimi w powietrzu.
- Jesteśmy magami Piekielnych Duchów... To coś jak przeciwieństwo Gwiezdnych Duchów. Więc tak naprawdę nie przywołujemy przypadkowych demonów, tylko duchy z którymi wieki temu zawiązaliśmy kontrakty. I możesz być spokojny, żaden z nich nie zamierza zniszczyć świata ani nic z tych rzeczy. Z takimi moja rodzina przez wieki się rozprawiała, dzięki czemu zyskaliśmy sobie tytuł łowców potworów - zakończył z nieukrywaną dumą.
- Tak czy tak jesteś okultystą - stwierdził. - Jeśli wezmę diabła i nazwę go motylkiem, nie znaczy że przyprowadziłem motylka. - westchnął - Interesująca magia na swój sposób, ale nie zazdroszczę ci. Raz cię demon nie posłucha i możesz dostać mniej ciekawy tytuł - stwierdził zamyślając się przez chwilę. - Taki kawał od Fiore w totalnie przypadkowej ekspedycji z całkiem przypadkowymi ludźmi? Nie do końca brzmi jak zajęcie dla szlachcica.
- Może i masz rację - przytaknął uczciwie - ale zapomniałem wspomnieć, że moja rodzina została wygnana za zdradę, a jej tytuły w obcym królestwie nic już nie znaczą, więc posiadam tu taki sam status jak każdy inny najemnik - wzruszył ramionami. - Nie żeby mi to przeszkadzało. Większość życia spędziłem w rozpadającej się ruinie zamku, nękanej przez liczne potwory zamieszkujące las w którym była położona. Dopiero po śmierci ojca opuściłem to zapomniane przez Boga miejsce i udałem się w podróż, by stać się silniejszym i pewnego dnia odzyskać to co moja rodzina utraciła.
Uśmiachnął się kwaśno.
- Dużo bardziej honorowy cel, nie uważasz?
Kerei uśmiechnął się sam do siebie.
- Dużo bardziej honorowe cliche - ocenił. - Powiedz, nie szukasz może służącego, swoją drogą? - "zostałeś wygnany? Żartujesz sobie? Kto ci do diabła uwierzy, że masz grzeczne demony, jeśli przyznajesz się do bycia wygnańcem? Ehh, wszystko jedno. Trzymaj wrogów blisko." Kerei miał dziwne wrażenie, że swoim spojrzeniem w stronę Mortisa czy samą obecnością zdradza wszystkie swoje myśli. Uśmiechnął się nagle dużo szerzej - Mogę się u ciebie zatrudnić do końca wyprawy. Jak i odebrać część nagrody z niej jako zapłatę.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Zwykle poluję sam, ale postanowiłem dołączyć do tej wyprawy, bo akurat nic innego nie było pod ręką. Zresztą, jak to mawiają, wasal mojego wasala jest moim wasalem, czyli w razie czego i tak musiałbyś wykonywać rozkazy Komatsu, a nie moje.
- Wa.. sal... - powtórzył z lekko otępiałym spojrzeniem. Kolejne dziwne słowo, z najpewniej równie dziwnym zapiskiem. Kerei często żałował że nadrabia swoje zaległości w tak wolnym tempie. - No tak, nieco by to przeszkadzało. No i pewnie pan chochlik i tak ci służy, w końcu jeśli jesteś okultystom to twoje demony powinny ci być w pełni posłuszne - skomentował chowając swoje zgubienie. Po pewnej chwili podjął dalszą dyskusję, w już bardziej znudzonym tonie. - Swoją drogą mam nadzieję że szybko znajdziemy przyczynę wyprawy i wyleczymy ją unikając przyszłych skutków. Rejsy są nudne, nieprawdaż?
Edgardo westchnął obojętnię.
- Kto wie? To mój pierwszy raz na statku. Może i jestem łowcą, ale nigdy jeszcze nie zdażyło mi się polować na potwory morskie. Dlatego traktuję tą misję jako okazję do zdobycia doświadczenia. Z tyloma rycerzami i najemnikami na pokładzie mamy spore szanse na przeżycie. Chociaż z pewnością nie będą to łatwe łowy. Kapitan wspominał, iż wszystkie te zniknięcia mogą być sprawką niejakiego doktora Ogdena. Niestety jednak nic więcej nie wiedział. Wygląda na to, że zakon wysłał trzy statki na bezmyślne dryfowanie po morzu, i liczy, ze akurat przypadkowo na coś trafią.
- Z tego co słyszałem doktor Odgen był członkiem jednej z mrocznych gildii. Nie ufałbym więc najemnikom. Przy tylu ludziach może się okazać, że ktoś jest tak na prawdę wrogiem zakonu - podważył ostrożnie ekscytację rozmówcy. - Choć faktycznie łatwo się czegoś nauczyć przy dużej ilości wojowników w boju.
- Mroczna gildia powiadasz? Nie tego się spodziewałem po tej wyprawie. Jestem łowcą potworów, a nie zabójcą. Chociaż z pewnością będzie ciekawie. Zastanawiam się ilu magów mamy do dyspozycji na wszystkich trzech okrętach. Coś mi mówi, że bezsensowne machanie mieczem nie pomoże nam wygrać tej batalii.
Nagle spojrzał na swojego rozmówcę z większym zainteresowaniem.
- A tak, zapomniałem spytać w czym ty się specjalizujesz. Z tą wielką kosą wyglądasz na typowego wojownika, ale pozory mogą mylić, czyż nie?
- Cóż, urodziłem się bez talentu magicznego. Ponoć tylko 10% ludzi go posiada - odparł. - Ale jakoś trzeba sobie radzić - dodał po krótkiej chwili. Nie miał nic więcej do powiedzenia w tym temacie. Albo może raczej nie chciał mówić nieznajomemu.
- W takim razie proszę mi wybaczyć mój nietakt.
Szlachcic pochylił głowę z pokorą.
- Na pewno jesteś wyśmienitym wojownikiem. Sam przez parę lat trenowałem szermierkę, ale nigdy nie udało mi się jej opanować w stopniu mistrzowskim. Cóż, miałem też sporo innych zajęć. Jak nauka demonologii - puścił oczko towarzyszowi, po czym wstał i się przeciągnął.
- W każdym razie dziękuję za miłą konwersację, ale chyba pora wrócić na górę. Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z mroczną gildią, to każdy mag na pokładzie powinien skupić się na wyczuwaniu wrogiej energii magicznej.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 20-01-2012 o 20:51.
Tropby jest offline  
Stary 21-01-2012, 20:02   #17
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Na twarzy niebieskowłosego powinien pojawić się w takiej sytuacji uśmiech. Tak by się stało w przypadku dawnego Ishira. Na twarzy obecnego pojawił się co najwyżej wyraz lekkiego zaskoczenia.
- Pojmali mnie chwilę po naszym pojedynku. – odpowiedział głosem, świadczącym, że jego umysł jest z daleka od ciała. – Mógłbyś to rozciąć? – zapytał wystawiając przed siebie związane ręce.
- Czyli siedziałeś tu cały rok? -zapytał samuraj patrząc na kajdany smutnymi oczami. - Wybacz, nie wiedziałem, wtedy zapewne uwolniłbym Cie wcześniej. -po tych słowach uniósł miecz nad głowę i jednym płynnym cięciem rozbił w perzynę więzy. Zaś Ishir poczuł jak tłumiona przez rok magia zaczyna przepełniać jego ciało.
Niebieskowłosy rozciągnął się parę razy. Gdy miało się z czymś do czynienia cały czas człowiek przyzwyczajał się do tego. Jeśli odebrano mu to choć na chwilę zaczynał za tym tęsknić. Gdy z czymś nie miało się do czynienia przez rok…
Magia płynąca przez ciało sprawiała Ishirowi dawno nieodczuwaną radość. Jednak zachował te uczucia dla siebie.
-Jesteś jednym z ludzi Varsa? – chłopak zadał pytanie, które nurtowało go od chwili gdy zobaczył Mifu.
- Nie, znaczy nie do końca. Aktualnie jestem tu najemnikiem, zostałem wynajęty dwa tygodnie temu do ochrony tego miejsca.- wyjaśnił samuraj.
- Wiesz może do czego to wszystko? - zapytał niebieskowłosy wskazując na skałę. - Znaczy się czy nie wiesz, co zamierzali ze mną zrobić?
- Nie do końca... nie wiele nam mówią, jedynie że ta skała jest ważna i ma być chroniona. -odparł samuraj czujnie się rozglądając.
- ”Ważna skała…” – powtórzył Ishir.
Chłopak zaczął bacznie przyglądać się kamieniowi, zupełnie nie przejmując się zachowaniem samuraja. Niebieskowłosy zastanawiał się do czego może być potrzebny Varsowi ten kamulec. Wiedział za to, że jeśli go uszkodzi, to czarnowłosy wojownik nie będzie z tego faktu specjalnie zadowolony. A zajście czwartemu bratu za skórę było elektrycznemu magu na rękę.
-Odsuń się – powiedział do Mifu, samemu również stosują się do swojej instrukcji.
Ishir wyciągnął przed siebie ręce. Magiczna energia zaczęła się zbierać w jego dłoniach.
-Thunder Cannonade wyszeptał.
Magiczna energia zaczęła formować pioruny kuliste… po czym z cichym trzaskiem rozpłynęła się w powietrzu.
- Kurde… Rok przerwy robi swoje. – powiedział sam do siebie mag.
Niebieskowłosy nie zraził się porażką i zaczął ponownie zbierać energię magiczną.
- Thunder Cannonade…
Tym razem pioruny zostały utworzone. Najpierw zwyczajne – żółte, po chwili zamieniły się w niebieskie by ostatecznie stać się czerwonymi. Magiczna energia zaczęła piąć się po rękach chłopaka. Jego twarz wykrzywił grymas złości. Młodzieniec szybko zapanował nad narastającą rządzą mordu, a energia magiczna powróciła do dłoni powiększając gotowe już pioruny.
- Red electricity, Thunder Cannonade: Balls – powiedział Ishir a czerwone pioruny kuliste poszybowały w stronę skały.
Elektryczność poszybowała w stronę głazu, jednak gdy zbliżyła się na odległość paru centymetrów, kamień zaświecił jaśniejszym blaskiem i wchłonął elektryczność nie czyniąc sobie przy tym żadnej szkody. Jedyną różnicą było to, że tajemnicze runy świeciły teraz trochę mocniej.
Ishir uśmiechnął się jedynie.
-Wchłaniasz magiczną moc? – chłopak przemówił do kamienia. –Ciekawe. Więc zobaczymy jak poradzisz sobie z żelastwem.
Niebieskowłosy podszedł do najbliższego ze zbrojnych i przywłaszczył sobie jego broń. Następnie stanął przed skałą, podniósł broń do góry, pokrył ją warstwą czerwonej elektryczności i z całej siły uderzył w kamień.
Głaz zaś pochłonął otaczająca ostrze elektryczność, a sam miecz z brzdękiem uderzył o kamulec nie czyniąc mu szkody. Mifu położył dłoń na ramieniu chłopaka i mruknął. - Lepiej to zostaw, nie wiadomo co się dzieje z magią którą to wchłania.
-Eh… – Ishir posłuchał rady Mifu. - I tak temu gnojowi wystarczająco zrobię na złość jak stąd zniknę.
Niebieskowłosy odszedł od głazu i zajął się obdzieraniem trupów z broni. Jego własna znajdowała się w bliżej niezidentyfikowanym miejscu. Mniej konkretnie również nie wiedział gdzie jest. Był już przyzwyczajony do noszenia mieczy, więc musiał posunąć się do kradzieży. Poza tym z doświadczenia wiedział, że magia nie zawsze zapewnia przeżycie.
Dwa miecze znalazły się na plecach chłopaka a jeden przy jego prawym boku.
- Sądzę, że straciłeś obecną posadę – zwrócił się do samuraja – Ile sobie policzysz za odstawienie mnie do mojego domu w Magnolii?
- Powiedzmy, że uratowanie mi kiedyś życia będzie dla mnie odpowiednią zapłatą. -odparł białowłosy z uśmieszkiem po czym dodał.- Do Magnoli jednak stąd spory kawał drogi no i będzie nam potrzebna łódź.
– Możesz mi powiedzieć gdzie my się w ogóle znajdujemy? Wieźli mnie tutaj z zasłoniętymi oczami a dzisiaj pierwszy od roku widzę słońce.
- Wyspa niedaleko portowego miasta Kinto. -wyjaśnił samuraj. - Chociaż to “niedaleko” zależy od punktu widzenia.
-A jak to wygląda z perspektywy chłopaka, który przez ostatni rok żywił się chlebem oraz wodą i ma wielką chęć przerobić parę osób na mielone? - zapytał dość poważnie Ishir, lecz lekki, złośliwy uśmieszek zepsuł efekt końcowy.
- Lepiej niech chęci na razie pozostaną chęciami. -stwierdził samuraj i powoli ruszył w stronę tunelu. - Nim najszybciej dostaniemy się na nabrzeże, łódką wiosłową to będzie kilka dni do Kinto, lub dzień do jakiejś z mniejszych pobliskich wysp. Miejmy nadzieje, że nie natkniemy się na Varsa, czy co gorsza na Ryo... -mruknął Mifu.
- Dlaczego mój osobisty strażnik jest gorszy od Varsa? - zapytał Ishir idąc za samurajem. -Nigdy nie widziałem by używał magii bądź miał przy sobie jakikolwiek oręż.
- Właśnie dla tego...- westchnął Samuraj.- Nikt nie wie co potrafi, ale mimo że sporo osób próbowało już z nim swych sił nikt nie dał rady go pokonać. Ba nigdy nawet nie widziałem zadraśnięcia na jego skórze.
-Mhm… rozumiem.
Zapał Ishira wyraźnie zmalał. Chłopak zatrzymał się na chwilę. Odwrócił się w stronę skały. Widać było, że nad czymś rozmyśla.
- Więc czeka mnie długa droga. - Niebieskowłosy spojrzał na Mifu. W jego spojrzeniu dało się dostrzec determinację. - Zacznę od zniszczenia tego cholernego kamienia. Później rozwalę całą resztę. - Elektryczny mag wszedł do tunelu. - Ruszajmy. Nie mamy czasu do stracenia.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 30-01-2012 o 20:32.
Karmazyn jest offline  
Stary 24-01-2012, 23:45   #18
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Młody mag szkła podrzucał i łapał stworzoną na poczekaniu szklaną kulę, jednocześnie rozmyślając. W zasadzie był tak pogrążony we własnych myślach że nie zauważył że w przedziale pojawiła się nowa osoba, aż usłyszał jej głos.
- Pomógł byś staruszce! Też ta dzisiejsza młodzież, widzą starszych i nawet przez myśl nie przejdzie by się podnieść z bagażem pomóc. Tylko bujacie głową w obłokach i wyżej. A zamiast cieszyć się życiem, wyglądacie jak siedem nieszczęść. –zrugała chłopaka i zakładając ręce na biodra oczekiwała pomocy.
Lucius uderzył się mentalnie w tył głowy. Nie powinien być nieuprzejmy w stosunku do innych, nawet jeśli jego sytuacja osobista skłaniała do ponurego siedzenia w kącie. Wstał natychmiast i podszedł do staruszki, pomagając jej z bagażem.
- Przepraszam jeśli uznała pani że jestem nieuprzejmy celowo. Nie było to moją intencją. Ze wszystkimi swoimi sprawami na głowie ciężko jest niekiedy pamiętać że inni też mają problemy, czasem całkiem zwyczajne.
- A wy młodzi i te wasze problemy.- burknęła staruszka obserwując jak chłopak wkłada jej bagaże na półę.- Dziewczyna Cię rzuciła? Przegrałeś z kolegą jakiś zakład? Co wy młodzieży wiecie o problemach... -burknęła kobieta, po czym cicho dodała. - Chociaż tobie porwali ukochaną to pewnie można nazwać to pewnym zmartwieniem...
- Co? - Lucius cofnął się o krok zaskoczony - Skąd pani to może wiedzieć? - fakt że staruszka która weszła do jego przedziału wiedziała... był wysoce niepokojący. - Co pani wie, tak dokładnie?
Staruszka uśmiechnęła się lekko i zamaszystym ruchem wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni żakietu małą kryształową kule. - Wróżka Margaret do usług. Czułam w pociągu jakąś zaniepokojoną aurę więc sprawdziłam co ją powoduje. -dodała dumnym ze swych umiejętności głosem.
- Rozumiem - młody mag pokiwał spokojnie głową - Miło mi poznać. Lucius Hyalus, mag szkła, do usług. - zastanowił się przez chwilę - Skoro już pani wie co powoduje moje problemy, może mogłaby mi pani jakoś pomóc?
- A jakiej pomocy byś oczekiwał chłopcze? -spytała staruszka siadając na swoim miejscu w przedziale i układając kule na kolanach.
- Powiedziała pani że moja ukochana została porwana. Ja do tej pory nie miałem zielonego pojęcia co się z nią dzieje, jedyne co wiedziałem to że zaginęła bez wieści podczas wykonywania swojego zlecenia. - Lucius potarł brodę w zamyśleniu - Gdyby mogłaby pani rozwinąć ten wątek byłbym niezwykle wdzięczny.
- Jak zawsze ignorancja.. wróżenie to nie zdobywanie informacji od tak. Ścieżki przeszłości przyszłości i teraźniejszości są zawiłe. Trzeba je należycie interpretować. -zamruczała starowinka po czym powiedziała. - Twoja ukochana została porwana, przez kogo nie wiem, nie wiem dokąd, jednak im bliżej się jest miejsca w którym losy danej osoby zawirowały tym łatwiej coś znaleźć w zawiłej sieci zdarzeń. -wyjaśniła babunia.
- W takim razie wiem już o jaką pomoc prosić. Ten pociąg zatrzymuje się w mieście Kinto, gdzie moja ukochana wypełniała zlecenie. Chciałbym by udała się pani tam ze mną i pomogła mi ją pani odnaleźć. - Lucius zawahał się dosłownie na sekundę - W zamian może pani prosić o co pani zechce. Jeśli będzie to w mojej mocy, zrobię to.
- No nie wiem... nie wiem... mam tez swoje sprawy. -zaczęła marudzić staruszka średnio przekonana do tego pomysłu.
- Jak powiedziałem. Cokolwiek pani zechce z tę jedną przysługę. Nie proszę by pomogła pani w całych poszukiwaniach, nie śmiałbym o to prosić. - w oczach Luciusa było widać głębię wielu uczuć - Zawiodłem każdą inną osobę w moim życiu. To jest ostatnia osoba na świecie na której mi zależy i której zależy na mnie. Zrobię cokolwiek o co pani poprosi, w zamian za tę jedną przysługę.
- No niech Panu będzie... -zmieszała się staruszka i poklepała chłopaka po ramieniu i przytuliła go tak... po matczynemu, jak to każda babcia potrafi. - znajdziemy Pana dziewczynę, Yuki tak?- cóż rozmowa z wróżką miał oto do siebie, że ta może sporo wiedzieć nim cokolwiek się jej powie.
- Dziękuję z całego serca - po raz pierwszy o wielu godzin szczery uśmiech ozdobił twarz Luciusa - Pani pomoc z pewnością będzie nieoceniona. I tak, jej imię to Yuki. Mam szczerą nadzieję że zdołam się pani odwdzięczyć.
Staruszka mruknęła coś tylko i poklepała chłopaka po plecach.
Młody mag wrócił do swoich rozmyślań. W ich czasie tworzył, w zasadzie machinalnie, od tak by zająć ręce, małe szklane figurki. Były to głównie postacie stworzone przez jego wyobraźnie, choć zdarzały się i autentyczne osoby. Mimo iż jego rzemiosło było doskonałe, jego umysł był daleki od spokoju. Jego dziewczyna została porwana. Dawało to dwie możliwości: albo ktoś miał porachunki z Fairy Tail i wykorzystywał jego ukochaną do zemsty na gildii, lub jego przeszłość w końcu go dogoniła i Yuki została porwana by wywrzeć wpływ na niego. Obie możliwości były równie złe. Wszystko zależało od tego czy osoba która ją porwała znała jego historię, czy też nie. Nie powinni jej zabić. Byłoby to nielogiczne. Jej śmierć oznaczała dla Luciusa ostatniej osoby na której mu zależało i wiedział co się wtedy stanie. Jego umysł załamie się pod ciężarem chęci zemsty, jak wtedy, lata temu. Zamorduje każdą osobę która miała cokolwiek wspólnego z całą sprawą. A potem... pustka. Ostatnia sprawa dręczyła go do tej pory. Spojrzał na figurkę w swojej dłoni.
BRZĘK!
Odgłos tłuczonego szkła zaskoczył staruszkę, choć z trudem dała ona to po sobie poznać. Zobaczyła szklany pył wypadający z dłoni młodzieńca., ale nie powiedziała niczego. Twarz Luciusa wydawała się być niczym maska. Usiadł on w bezruchu, i w końcu zasnął do końca podróży.
Spał snem bez snów.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 28-01-2012, 13:01   #19
 
Rhaimer's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwu
Bain starał nie okazywać rosnącego podniecenia i zaciekawienia na temat tego co ujrzy, gdy wraz z Grumem zjadą na dół. Mimo archaicznego wyglądu, podróżowanie tą windą było komfortowe. Jedyne co zakłócało ten stan, to dźwięk stukotania. O wiele bardziej denerwował, niż napawał strachem. Egiladrie miał ochotę uderzyć w windę swoim młotem, żeby uspokoiła wydawanie tych dźwięków, jednak wiedział, że to i tak nic nie pomoże. Nie była przecież żywym organizmem, toteż nie byłoby odpowiedzi w postaci reakcji na „prośbę” młodego Maga. Poza tym, tuż obok stał Grum – jeden z jego mentorów i jedna z niewielu istot, które chłopak może śmiało nazywać przyjacielem. Byli w pewnym sensie podobni do siebie. Łączyła ich pasja, ambicja i zaangażowanie. Obaj potrafili być wybuchowi w stresujących sytuacjach, jednak doświadczenie niższego owocowało w niezwykłej zdolności do powstrzymywania się przed niekontrolowanym wybuchem złości.
Widząc uśmieszki kompana, uśmiechnął się fałszywie. W przyjacielu drażniło go ciągłe żartowanie, ale taki już był i trzeba to zrozumieć. Nikt nie jest idealny, a przyjaźń wymaga akceptacji niektórych wad, zwłaszcza tak błahych. Dla Gruma to pewnie nie pierwszyzna, ale Bain coraz bardziej interesował się, co skrywa forteca zajmowana przez Konfederację.
W końcu winda osiadła głucho na powierzchni, a dwaj bohaterowie mogli ujrzeć piękno podziemnej pracowni.
Kryształek chłonął wszystko wzrokiem, obserwując różnorakie procesy i urządzenia z otwartymi ustami. Gdy zorientował się, jak na to reaguje, znów przybrał maskę poważnego Maga. Gdy tylko zobaczył Juna wiedział, że jest tu szychą. Te złocenia na zwykłych przedmiotach, takich jak chociażby słuchawki... Ciekawił go jego pistolet, ale zapewne kiedyś jego działanie przestanie być tajemnicą dla białowłosego.
W odpowiedzi, Mag Kryształu wyciągnął rękę w stronę inżyniera, uśmiechnął się (znów fałszywie), po czym burknął:

- Bain Egiladrie, mi również miło jest poznać. Kto by się spodziewał, że nasza Konfederacja skrywa taki potencjał... – rozejrzał się jeszcze raz po wnętrzu. – Wymyśliliście to wszystko sami? – nie zważał na to, że te słowa mogły być obraźliwe dla nowo poznanego. Nie czekając na odpowiedź, bo pytanie było raczej retoryczne i złośliwe, podszedł do okupowanego stolika. Wiedział że alchemia jest potężną gałęzią wiedzy, ale nie spodziewał się, że aż tak. Kolor mazi go fascynował, nie mniej niż samo jej działanie.

- Teleportacja?! O czym Ty do cholery mówisz, Grum? – zagadnął, po czym z wyraźnym zaciekawieniem oczekiwał odpowiedzi. – Spodziewałem się, że czeka na nas jakiś rydwan lub pociąg. Jednak nadal potrafisz zaskakiwać, stary druhu – roześmiał się.
- Nasz nowy projekt, jeszcze niedopracowany... -wyjaśnił Jun zerkając krzywo na młodego maga kryształu. - Powoduje najkrócej mówiąc, rozszczepienie ciała na drobiny niewidoczne gołym okiem, a następnie poprzez dobranie odpowiednich komponentów, nadanie przyspieszenia i kierunku podróży drobin. Po określonym czasie, następuje ponowna synteza i materializacja. Dlatego tak ważne jest ostatnie dobieranie składników. - wyjaśnił fachowo Jun i pokręcił coś przy swoich słuchawkach.
Bain zrobił się jeszcze bardziej biały, mimo tego, że był bardzo blady. Zerkał teraz to na Juna, to na fioletową maź... Był nieco zaniepokojony. Choć ufał Junowi. W końcu to jest szefem tego zespołu, a więc musi być pewien tego, nad czym pracuje.
- Ile ważysz? -zapytał się Jun niespodziewanie.
Chłopak popatrzył na Juna z nieskrywanym zdziwieniem. Podrapał się po głowie, po czym stwierdził:
- Około sześćdziesięciu kilo. Moja intuicja mówi mi, że moja waga ma coś wspólnego z teleportacją... - zakończył wywód.
- Od tego zależy dobranie składników. Siadajcie i czekajcie, zaraz skończę. -oznajmił alchemik wskazując na krzesła.
 
Rhaimer jest offline  
Stary 28-01-2012, 22:33   #20
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Ishir

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jIJdj4CerCg&feature=related[/MEDIA]

Uwolniony elektryczny mag, wraz z samurajem ruszył podziemną siecią korytarzy. Plan był prosty dostać się do portu, wykraść łódkę i uciekać. No a potem dokonać zemsty, straszliwego odwetu.
W korytarzach wszystko zdawało się czaić na życie dwóch podróżników, każdy szmer zdawał się być wrogiem skrytym w cieniu, a gdy kropelki wody spadały z sufitu na kark, serce niemal nie stawało w miejscu. Jednak według Mifu podziemia nie były zbytnio patrolowane, Vars nie sądził, że ktoś dopuści się zdrady i pozwoli uciec więźniom.
- To już niedaleko, zakręcimy w lewo, a potem trzecie schody i jesteśmy niemal w porcie.- powiedział samuraj poprawiając pudło z katanami na swym barku, po czym stanął jak wryty bo w ciemności przed nimi rozbrzmiały słowa.
- Jesteś tego pewny, zdrajco?

Oto przed dwójką uciekinierów oparty o kamienną ścianę stał Ryo. Osobisty strażnik Ishira, nie wyglądał na przejętego próbą jego ucieczki, patrzył na dwójkę mężczyzn ze znudzeniem. Jak zawsze ubrany w garnitur, schludnie ułożony na jego szczupłej sylwetce. Bez broni, czy jakiejkolwiek obstawy.

- To co wracamy do celi Ishirku. –zachichotał Ryo i przestąpił krok do przodu, a to samo zrobił Mifu mówiąc. – Cóż, zdaje mi się że najpierw będziesz musiał ze mną się rozprawić Ryo, zobaczymy czy plotki o twych umiejętnościach są prawdziwe. – tylko Ishir mógł spostrzec kropelki potu spływające po karku białowłosego.
- Uciekaj stąd. –szepnął Mifu przez ramię.- Dopadnij pierwszych lepszych schodów i wiej, wyspa jest duża, ukryjesz się. Ja go tu zatrzymam. I nie staraj się grac bohatera, nie sądzę byśmy mogli mu cos zrobić, a ty jesteś w jakiś sposób ważnych dla ich planów. Nie możesz dać się złapać. –wysyczał Mifu wyciągając katany.

Ishir zaś stanął przed wyborem, posłuchać samuraja i zostawić go uciekając tym samym krzyżując na jakiś czas plany Varsa, czy może zaryzykować i walczyć?

Kerei Shiro & Edgardo Mortsi


Rej dłużył się niemiłosiernie, właśnie zaczynał się trzeci dzień podróży, według kapitana, dziś mieli dotrzeć już do celu. Życie na statku nie należało do najciekawszych, ot ta sama rutyna. Spać, jeść i nie przeszkadzać doświadczonym morskim wygą. Pogoda dopisywała i podczas dotychczasowej podróży największym niebezpieczeństwem były posiłki serwowane przez kucharza Joeya, który smażył wszystko, od ziemniaków, aż po owsiankę.
Jednak gdy nadszedł ranek dnia trzeciego, wreszcie zaczęło się coś dziać. Gdy Edgardo wstawał z łóżka obudzony przez wierzganie swego Chowańca, zaś Kerei spał jeszcze snem głębokim, coś wstrząsnęło całym statkiem. Kosiarz spadł na ziemię, zaatakowany przez złowieszczy koc, w którym całkowicie się zaplątał, zaś Edgardo, gdyby nie złapał się ściany, zapewne też przywitałby się z posadzką.

Gdy obaj najemnicy w tempie ekspresowym wybiegli na górny pokład, w dłoniach dzierżąc potrzebny oręż, otoczyła ich gęsta biała mgła. Opar był niemal tak gęsty że można by kroić go nożem. Był to znak, że dopływali do wyspy, ponoć było to tajemnicze miejsce skryte pośród mgieł. To co niebezpieczne jest jednak i kuszące, bowiem to tu zawsze połowy były najobfitsze.
Zewsząd było słychać krzyki potworne ryki oraz odgłosy walki, wymieszane z wykrzykiwanymi rozkazami. Kerei i Edgardo szybko przekonali się co jest przyczyna tych okrzyków. Otóż przez z mgły przed nimi wyłoniło się kilka paskudnych stworów.


Rekiny o czterech szponiastych łapach, ryczące głośno, prezentując przy tym rząd ostrych zębów. Stwory skupiły spojrzenia swych paciorkowatych oczu na dwóch najemnikach i rozpoczęły nań szarżować. A ich zamiary na pewno nie były celami pokojowymi.

Lucius Hyalus

Podróż pociągiem nie obfitowała we wrażenia. Wróżka która Ci towarzyszyła zajęła się czytaniem książki, a ty pogrążyłeś się w myślach. Yuki została porwana… była to zaiste tragedia, ale też jakiś punkt zaczepny, w końcu nie porywało się ludzi bez powodu…

Obudziło Cię szturchanie staruszki w ramię. Kobieta stała podpierając ręce na biodrach i mierząc Cię groźnie wzrokiem. – Zaraz wysiadamy, rusz się i pomóż mi z bagażem! – obserwując jak powoli zaspany wstajesz z miejsca, nie przestawała komentować. – Ta dzisiejsza młodzież taka leniwa… a te długie włosy! Przyciąłbyś te kłaki trochę! No ruchy ruchy. – i tak poganiany opuściłeś pojazd wraz ze starowinką

- znam tu jeden niezły zajazd. –stwierdziła kobieta i objęła prowadzenie, kierując się w stronę dzielnicy portowej. Szedłeś za nią niosąc jej jak i swój bagaż, dalej męczony przez najgorsze wizje, tego co mogło aktualnie dziać się z Yuki.
Gdy staruszka rozglądała się za szyldem zajazdu, ty katem oka zobaczyłeś, że coś dzieje się w pobliskim zaułku. Księżyc oświetlał trzy sylwetki, dwóch rosłych mężczyzn, który odgradzali przejście z obu stron szczupłej dziewczynie o fioletowych włosach, ubranej w charakterystyczne białe kimono.



Dziewczyna szarpała się z jednym z osiłków, grożąc mu bambusowym kijem, zaś drugi nic sobie z tego nie robiąc, powoli rozpinał swoje spodnie, nie było trzeba być geniuszem by domyślić się co tu się święci…

Anette Cassai

Dziewczyna siedziała przy kryształowym stole, zaś Sebastian z uśmiechem począł napełniać jej kielich winem. Następnie zapełnił jeszcze dwa naczynia ustawiając je przy miejscach obok dziewczyny.
- Dziś mamy specjalnego gościa. –powiedział radośnie kelner. – Lucjan zaraz go przyprowadzi. –dodał radośnie.

Anette znała Lucjana, był to jeden z tutejszych służących. Jednak różnił się od Sebastiana, w dość mocnym stopniu. Zaczynając od umiłowania do czerwonych kolorów, oraz licznych ozdóbek ,takich jak wisiorki, czy okulary, które nosił tylko dla fasonu. Lucjan, miał długie czerwone włosy, a w jego uśmiechu zawsze było cos drapieżnego, tak jak gdyby pod ta uśmiechniętą facjatą, krył się potwór, który tylko czeka by wyrwać się na wolność. Lucjan raczej mało mówił, co najwyżej o ubraniach, na tym się znał i to on był krawcem w wieży. Nie istniała chyba rzecz, której ten osobnik nie umiałby uszyć.
I niemal jak na zawołanie, otworzyły się drzwi, przez które wkroczył wspomniany przez Sebastiana osobnik.



Tuż za nim szedł natomiast osobnik, którego pojawienie się niemal nie poderwało dziewczyny z miejsca. A dokładniej zapewne Anette poderwała by się, gdyby nie to, że nagle jej ciało otoczyły zielone łańcuchy wychodzące z krzesła. Wraz z Lucjanem bowiem do Sali wkroczył drogo ubrany jegomość.



Dziewczyna znała go Az za dobrze, mimo że mocno się zmienił od ich ostatniego spotkania. Wtedy nie miał jeszcze koziej bródki i wąsika, na jego twarzy nie było aż tylu zmarszczek, a włosy były krótsze. Dziwnym było jak szybko ten ubrany w fioletową, szatę z drogiego materiału sięgająca do samej ziemi, o kościstej budowie mężczyzna się postarzał. Parę lat temu, wszak był piękny i młody, a jego kariera zapowiadała się obiecująco, no dopóki nie poznał bliżej dziewczyny. Tak Anette dobrze pamiętała te zimne szare oczy, oto stał przed nią nikt Iny jak książę Kenny, osobnik których kilka lat temu chciał ją zgwałcić, płacą za to wysoką cenę.

Za nim do Sali wszedł radosny Taker, już bez szkieletu z którym tańczył.
- Jaka miła atmosfera prawda? –zagadnął. – Czas więc chyba trochę porozmawiać!

Bain Egilardie


Chłopak siedział wraz z Grumem na krzesłach czekając, aż Jun przyrządzi napój teleportacyjny. Cała sytuacja była bardzo ekscytująca, ale i trochę stresująca, wszak preparat wciąż był w fazie eksperymentalnej. Grum spojrzał tylko ukradkiem na chłopaka i głośno przełknął ślinę, gdy coś zaczęło syczeć przy biurku, przy którym pracował Jun.
W końcu inżynier obrócił się niosąc na tacy dwie odkorkowane, parujące buteleczki. Gogle które miał na oczach były lekko zaparowane, ale sam inżynier się uśmiechał.
- A więc, wszystko gotowe, teraz ostrożnie, wyleje to na was, poczujecie lekkie mro… –resztę jego słów zagłuszył wystrzał. Wszyscy odwrócili głowy w stronę, z której dobiegł dźwięk. Otóż jedna z części golema którego konstruowano obok, z głośnym hukiem strzeliła, lecąc teraz prosto przed siebie. Oczy wszystkich niczym zahipnotyzowane zaczęły podążać za niesfornym elementem, a czas zwolnił niczym w scenie akcji w dobry filmie.

Rozpędzona metalowa rurka, pomknęła ku ścianie, w która uderzyła w tak przedziwny sposób, iż odbiła się obracając się z niezwykłą prędkością. Tak podkręcony element mechanicznego golema, ugodził w dłoń jednego z inżynierów trzymającego dziwaczny pistolet. Broń została przypadkowo odpalona, przez uderzonego naukowca, z lufy zaś pod sufit strzeliła granatowa maź. Fluid trafił w łańcuch trzymający przy suficie żyrandol, ogniwa przepaliły się momentalnie, a ciężki element opadł na maszynę przypominająca wyrzutnię piłeczek tenisowych. Ta zaskrzeczała i wyrzuciła dwa woreczki z piaskiem związane linką- broń przystosowaną do unieruchamiania wroga. Oręż spełnił swoja powinność łapiąc w swe zgubne więzy nogi Juna.
Ten wywrócił się do tyłu a taca, niczym katapulta wyrzuciła flaszki do góry. Obracające się buteleczki, wylały swą zawartość z góry wprost na Gruma, Baina…i samego Juna.
- O żesz… –zdążył powiedzieć tylko naukowiec i cała trójka zniknęła w kłębie piekącego oczy dymu pozostawiając sale pełna oniemiałych naukowców.

Aryuki Marai & Bain Egilardie


Dziewczyna zabrawszy wszystkie potrzebne przedmioty ruszyła na wyprawę powierzoną przez burmistrza. Plusem było to, iż miejsce było stosunkowo blisko, a deszcz przestał padać. Młoda dziewczyna mogła podziwiać, jesienne krajobrazy, bo tych w lesie nie brakowało. Było to spokojne miejsce, żadne bestie nie grasowały tu od dawna, a stare stwory były przyjaźnie nastawione do wioski. Burmistrz czasem gdy nie miał z kim pić, szedł z kilkoma butelkami do jaskini, Yarga (który był połączeniem niedźwiedzia i królika) i pił z nim w najlepsze.

Dla tego też dla dziewczyny zaskoczeniem było gdy idąc przez las usłyszała nad sobą głośny trzask, czując jednocześnie zapach spalenizny i… pomarańczy?!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tahYfLApun0&feature=fvst[/MEDIA]

Czasu na zastanawianie się jednak długo nie miała, bowiem opadła na nią plątanina kończyn, która skutecznie przygwoździła ją do ziemi. Szybko jednak okazało się, że to nie jakiś stwór z piekielnych wymiarów, a trójka mężczyzn. Jeden z nich, chudy i ubrany w marynarkę, z naukowymi goglami na oczach darł się w niebogłosy. – Zabiję tego idiotę, który uszkodził golema! Mieliście lecieć we dwójkę!
Drugi brodaty, muskularny i na pierwszy rzut oka przypominający krasnoluda, dyszał ciężko próbując przekrzyczeć krzyki pierwszego. – Daleko nas zniosło, daleko!?. Trzeci z wielkim młotem na plecach, i kocimi uszami doczepionymi do włosów nie mówił nic, bowiem twarz przysłaniał mu plecak krasnoluda, który skutecznie tłumił dostęp tlenu.

„- To się nazywa popularność, faceci wręcz na Ciebie lecą.” –skomentował głos z głowie dziewczyny i roześmiał się głośno.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 02-02-2012 o 01:14.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172