Monique Blanch
Zdawała sobie sprawę, że Dominik miał racje, uścisnęła go na pożegnanie i truchcikiem wybiegła na korytarz z dala od Klanu Brujah. Zbliżyła się w stronę schodów, z których niebawem miał zejść cały Klan Torreador i Ventrue, przesiadujący w trakcie spektaklu w lożach.
Stała smutna pod ścianą w oczekiwaniu na znajomą twarz Ojca, ściskała torbę, w której znajdywały się świeżo drukowane zdjęcia.
Po chwili zobaczyła go idącego samotnie tuż za grupką Toreadorów. Jak zwykle stosownie ubrany w czarny surdut ze stójką i czarną jedwabną koszulę z rozpiętym guzikiem pod szyją. Kochany Michael... jasne pukle loków opadały na jego twarz, niebieskie oczy śmiały się do niej... chyba wciąż ją kochał. - Ojcze - skłoniła się lekko, ujął jej dłoń, jakby w pocieszeniu, czyżby już wiedział? - Koniecznie musimy porozmawiać. |