Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2012, 12:18   #23
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Wysokość kanałów nie była przeszkodą, podobnie jak szerokość chodnika… nawet smród nie był tak uciążliwy jak narzekania długonogich. A to jakiś szczur, a to nietoperz, a to ślisko, a to wilgotno, a to coś… a to, to… a to tamto. Niech ich piorun strzeli! Płonący Łeb wolałby być w jakiejś kopalni ale w ostateczności nie czuł się tutaj tak źle… oczywiście niefortunny upadek i ubabranie się w nieczystościach skutecznie popsuło mu humor. Po krótkim przypatrywaniu się ukruszonemu kawałkowi ścieżki szybko znalazł winnych swojego nieszczęścia. – W cholerę z tymi ludzkimi inżynierami. Wychodka zbudować nie potrafią, a co dopiero kanału! Niech im się kuśki powykręcają! Biadolił przez chwilę… no ale w końcu mu przeszło i z chlupotem w butach podążał dalej w poszukiwaniu włochatego stwora. Na lewym ramieniu luźno zwisała mu tarcza, a w prawej dłoni dzierżył pochodnię. Nie żeby tutaj źle widział bo z kratek ściekowych co jakiś czas wpadał snop światła ale pochodnia i płomień odstraszały gryzonie czy pozwalały unikać wpadania co krok w pajęczyny… no i jednak było widać trochę więcej szczegółów. Niestety, jak na złość śladów żadnych nie wypatrzył.

Właściwie to spacer po kanałach w ogólnym rozrachunku nie był wiele bardziej niebezpieczny od spacerku między straganami na festynie. Rzecz jasna do czasu… nagłe krzyki, echo i niosące się po korytarzach wołanie o pomoc wykrzesało z nich nowego ducha… ducha walki. Widok dla krasnoluda był mało zachęcający. Był on w końcu przyzwyczajony do przeciwników z krwi i kości. Do tego, że trzeba pogruchotać kości, porozcinać mięśnie czy upuścić juchy. Dlatego takie ociekające gównem nie-wiadomo-co było obrazą krasnoludzkiej sztuki wojennej! No cóż, jak przeciwnik galareta to pokona go płonący atleta! Dlatego nim skoczył na ratunek nieszczęśnikowi postanowił na małe czary kurwa mary. Licząc na to, że nieszczęśnik potraktowany jak przekąska jeszcze parę chwil wytrzyma.

W sumie to poszło im zadziwiająco dobrze, a raczej jak zwykle dobrze. Co by o nich nie mówić to w walce bogowie im zawsze sprzyjali. Mało, że wychodzili z nie lada jakiej opresji to jeszcze praktycznie bez szwanku. No może nie licząc Konrada, on zdawał się każdą bitkę odnotowywać nową blizną na swym ciele. Ale widocznie takie to prawo młodości… że więcej brawury w człeku niż umiejętności. Kiedy już było pewne, że galareta straciła się na dobre liżąc rany po poparzeniach krasnolud zajął się dogaszaniem tarczy i nie interesował się tak bardzo uratowanym człowiekiem. Rzecz jasna większość spirytusu już się wypaliła i cały ten zabieg nie był wielce skomplikowany… niestety płomienie zostawiły ciemne smugi na pancerzy i z cała pewnością Gomrund będzie musiał poświęcić trochę wysiłku na to, żeby wypolerować tarczę.

To co do niego dotarło to, to że jak widać Olenbach był nawet znany wśród takich żebraków i szaleńców jakim jawił się napotkany mężczyzna. A to już po raz kolejny nie wróżyło nic dobrego. – A jednak coś łączyło Kastora z tym miastem. Skomentował to przedstawienie. – Chyba nic sensownego z tego dziada jednak nie wyciśniemy… ani o włochatym ani o naszym gagatku. Ale jak się nie dowiemy w czym rzecz to nasz dzielny wozak w całym Reiklandzie będzie musiał łazić z oczami dookoła głowy. Strzyknął przez zęby i zakończył temat… bo i nic więcej nie trzeba było tam dodawać.

Słowa ich nowej towarzyszki skwitował podobnie jak Erich. Jak coś zaczęli to trzeba było to skończyć, nakład był już dość spory a perspektywa dodatkowych wydatków mało zachęcająca. Dlatego Sylwia nijak nie znalazła w nim oparcia dla swojego pomysłu. Oczywiście mogła przy pierwszym wyjściu z kanałów ich opuścić, ale odniósł wrażenie że traktowała by to jak jakąś osobistą porażkę.

Kiedy przyglądał się „mapie” zgodził się z tokiem rozumowania wozaka, dodał też coś od siebie – Jeżeli pójdziemy tędy to powinniśmy ominąć główny zgiełk jaki panuje na powierzchni. Wprawdzie tam o żarcie powinno być najłatwiej, ale nasz gagatek chyba jeszcze nie miał czasu zgłodnieć. I będzie próbował oddalić się od ludzi jak najdalej się da. Dlatego chodźmy tędy, potem tym kanałem i na koniec docieramy tam gdzie chciałeś. Zawyrokował. – A tego tutaj jak będzie chciał leźć to można wysadzić na powierzchnię przy pierwszym zejściu do kanałów. Ale na siłę to ja go nie zamierzam targać ze sobą.

- A wy chłopaki, zwrócił się do Dietricha i Konrada - może podlejcie spirytusem te rany, żeby jakieś świństwo odegnać bo jeszcze zacznie się to wam paprać i tyle z was będzie.

Odczekał aż wszyscy się uporają ze swoimi sprawami upewnił się, że można leźć dalej i ruszył. Nie było co więcej czasu mitrężyć bo im wszystkim w tych kanałach brody wyrosną, łącznie z Sylwią. – Hej, ho… hej, ho po uszy w g… się wdepło. Przyśpiewywał sobie pod nosem brodacz.
 
baltazar jest offline