Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2012, 18:18   #21
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZYSbMKjBC8o[/MEDIA]

Ucieszyła się bardzo widząc towarzystwo w komplecie. Zaskoczyli ją. Była pewna, że rankiem, trzeźwo to przemyślawszy, ktoś zrezygnuje, zwłaszcza, że część kaucji wydawała się ewidentnie w zasięgu możliwości jej nowych kompanów. Zdaje się, że byli wyjątkowo słowni.
Za dnia prezentowali się całkiem przyjemnie. Przynajmniej według gustów Sylwii.
- Jak szczęśliwa rodzinka –zażartowała głośno.
Gomrund miał szanse ukształtować jej stosunek do całej rasy, bo w jej rodzinnym Schopenndorf nie było ani jednego krasnoluda, ale nawet wtedy, kiedy mieszkała w większych miastach nie poznała żadnego na tyle, żeby przysypiać oparta o jego ramię. Dietrich przypominał jej Rudolfa. Skojarzenie, choć brało się z nie do końca uświadomionych przyczyn, było bardzo silne i z pewnością nie chodziło jedynie o muskulaturę i umiłowanie trunków. Konrad wydawał się nieco zagubiony w mieście tej wielkości, co Bogenhafen i dobrze było się czuć od kogoś tak wyraźnie sprytniejszą. Odrobinę niepokoił ją jedynie Erich, który, zdawało się, właśnie sprytem radził sobie w życiu.

Rzecz jasna z dumną miną osoby, co wie wszystko, uprzedziła „chłopaków” o galaretkach i ich niechęci do ognia.

Dziewczyna niewiele wzięła ze sobą na tę wyprawę. Nie chciało je się nawet dźwigać łuczywa a tym bardziej wydawać na nie choćby i pensa. Założyła, że znajdzie jakieś, no i nie pomyliła się. Najbardziej żałowała, że ma jedynie niezbyt wysokie buty, przydałyby się takie, jakie nosili ci z cechu szczurołapów, z zakładkami chroniącymi prawie całe nogi. I tuż przed zejściem do kanałów Sylwia po raz pierwszy obejrzała dokładnie wydębioną od strażników przez Ericha mapę.

Najchętniej nie weszłaby w żaden z tych wąskich kanałów, gdzie głowa zahaczała sklepienie a odór nawet dla przytępionych zmysłów był wyraźniejszy. Kiedy jednak podzieli się częścią pracy przeszukiwawczej, nie miała wyjścia. Bezczelnie wybierała te tunele, które wydawały jej się najmniej wąskie. Raz nawet zgłosiła się nadmiarowo, choć nie była to jej kolej. Zapewne dzięki tej bezczelności miała więcej szczęścia niż inni i tylko kilka razy dziabnęły ja jakiś szczury. Zniosła to ze stoickim spokojem nawet nie postraszywszy stworzeń nożem.

Odrobinę gówniana zaczęła wydawać się chyba im wszystkim ta cała sprawa. Z Włochacza został jeden marny ślad. Próbowała wymyślić, co trzeba zrobić, bo chyba taka rola była jej pisana w tym towarzystwie, i nic z tego nie wychodziło.

***

Po walce rozkaszlała się prawie jak przytruty pleśnią Erich, bo gdy królowa galaret była już załatwiona, pociągnęła porządny łyk z cynowej flaszki Gomrunda. Zapytała starca czy to on jest Ultharem, ale wydawał się nie słyszeć pytania. Późno dostrzegła paskudne krosty i jakoś głupio było jej uciekać od legowiska nędzarza. Na wyprawę w kanały nie wzięła ze sobą nic do jedzenia i teraz tego żałowała. W końcu z miną nieszczęśliwego dziecka, odczepiła od pasa prawie pełny bukłak wypełniony przez Baumana naprawdę porządną orzechówką i położyła obok starca.
- Napij się, Ulthar, czy jak ci tam.

To, że stary gadał jakieś głupoty nie było dziwne. Mieszkanie w kanałach nie było domeną ludzi zdrowych na umyśle. Bardziej zastanowiło ją, że kiedy wieszczył Erichowi, na niektórych twarzach pojawiły się lekkie uśmieszki.
- Co jest? – zapytała nieco bezpośrednio – Jaki znak?

W sprawie dalszych poszukiwań oświadczyła równie wprost.
- Mam dość. Co wy na to żeby pójść się umyć i coś zjeść, no i Konrad jest ranny, Erich kaszle, a to zadrapanie Dietricha –wzdrygnęła się teatralnie –paskudne… A potem sprzedamy straży jakąś bajeczkę z dużą ilością prawdy. Że głębsze korytarze opanowały gigantyczne galarety, co pożerają i nie zostawiają śladów po ofiarach. Tylko trzeba na zmianie – zastanowiła się chwilę –Valeriusa Spenglera, ten drugi Goertri, to niezła szuja. Trzeba by jeszcze do jakiegoś rzeźnika i golibrody, albo może i garbarza się przejść, co by uzupełnić resztki. – Wyciągnęła i zaprezentowała zebrane przy wejściu włosy – Można by też – zastanawiała się na głos – powiedzieć o tym starcu. Znaczy o jego krostach. Ale wtedy, jeśli naprawdę coś mu jest, to jest ryzyko, że nas zamkną, żebyśmy paniki nie siali. Chodźmy już stąd, co? Chodźmy! Gomrund? –U krasnoluda pierwszego postanowiła poszukać poparcia.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 20-01-2012, 09:50   #22
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Oldenbach miał przy sobie ledwie dwie zdatne w walce rzeczy. Miecz i pochodnię. Galaretowaty stwór nie wyglądał na stworzenie, które można było przeciąć, a wcześniejsze doświadczenie uczyło, że tego typu potworności bały się ognia. Zasłoniwszy sobie usta i nos chustą, tak na wszelki wypadek, Erich podkradł się do stwora i zbliżył pochodnie do galarety tak na wysokości piersi pochłanianego mężczyzny. Robił to w rozkroku, by w razie czego szybko się wycofać. Miecz schował, a pochodnie dzierżył mocno w obydwu dłoniach. Zza materiału chusty dobiegł zduszony kaszel. Po przygodzie z żółtymi grzybami i to bynajmniej nie kurkami, ciągle drapało go w gardle. Na razie nie miał zwid od zarodników, czego odrobinkę żałował. Przynajmniej kanały wydawałyby się przyjemniejsze, a o ile oczywiście zwidy byłyby miłe.

Konrad nie bardzo miał ochotę się zbliżać do galaretowatego stwora. Oczywiście uwolnienie pochłanianego jegomościa byłoby dobrym uczynkiem, ale nie miał najmniejszego zamiaru znaleźć się obok. Kto powiedział, że galaretka nie może wysunąć jakichś macek?
- Radny się ucieszy, jak mu opowiemy o tym stworze - powiedział półgłosem, równocześnie machając pochodnią, by ją nieco rozpalić. Pewnie powietrze w tunelu było kiepskie, bo wielkość płomienia pozostawała wiele do życzenia. Ale czasu nie było... Konrad rzucił pochodnią w żywą galaretę - w miarę możliwości blisko uwięzionego mężczyzny.

Spieler zaklął ze zgrozą, ale bez wahania rzucił ohydzie bardziej bezpośrednie wyzwanie. Czym prędzej ucapił oburącz łachmytę za to, co było dostępne, a sprawiało możliwie solidne wrażenie i szarpnął z całej siły.
Bogowie mieli go w poważaniu, najpierw wpakowali go w… ściek po same uszy, a teraz jeszcze jakaś pokraka bez ciała i kości. Jako, że w swoim życiu niejedno szkaradztwo pod ziemią żyjące spotykał wiedział, że ognia i światła to one nigdy nie lubią. A słowa Sylwii jeszcze to potwierdzały. Krasnolud nim doskoczył jak reszta zaczął coś gmerać przy pasie a następnie majstrował z położoną na chodniku tarczą i manierkę. Zapach cholernie mocnego alkoholu przebił się nawet przez smród ekskrementów tak chętnie taplających się w pobliżu. Po czym podał cynową flaszkę dziewczynie i skoczył z pochodnią i tarczą na ramieniu do reszty.
– Młody, ucap szmaciarza i wydrzyjcie go stamtąd! A ty Erich z prawego boczku ten kisiel weź.
Kiedy już zbliżył się do stwora przytknął pochodnią do tarczy i już po chwili pojawił się na niej niebieskawy płomień. Tak zaopatrzony zbliżył się do galarety licząc na to że duża powierzchnia płonącej tarczy i pochodnia zrobią swoje! Uważał by się nie zająć od tarczy nie trzymając jej przy ciele i nie osłaniając się zgodnie z jej przeznaczeniem. Szczęściem mokre jeszcze ubranie i włosy nie były dobrym materiałem do przeskoczenia płomienia na jego brodę.

W pierwszym odruchu Sylwia pomyślała, żeby uciekać w drugą stronę. W drugim zatrzymała się na szerokich plecach krasnoluda, który przykucnął majstrując coś przy tarczy. W trzecim, gdy „ratunku” nieszczęśnika osiągnęło szczególnie wysokie tony, a ona wciąż wpatrywała się w krasnoluda, wpadła na genialny pomysł żeby rzucić tonącemu coś, co miała przed oczami, czyli gomrundowy bicz. Wtedy Gormund olśniony ewidentnie tym samym pomysłem wydał jej stanowcze polecenie.
- Przywiąż to do czegoś!
Z tą drobna różnicą, że tym czymś była lina. Dziewczyna pokiwała głową na znak zgody tak mocno, że spadła jej chustka, którą dotąd zasłaniała nos i usta. Jeden koniec liny przywiązać, drugi rzucić na pomoc. Oczywiste. Rozejrzała się za czymś odpowiednim. Wybór padł na umocowaną w ścieku wielką żeliwną kratę.

Stwór z początku sprawiał wrażenie bardzo spokojnego. Nie ciskał się, nie wzburzał wody. Nawet nie wykazywał żadnych gwałtowniejszych ruchów. Tylko metodycznie wciągał w siebie staruszka obejmując go dobrotliwie w pasie oślizgłą nieco członowaną mackę. Jakby uspokajał wyrywające się dziecko. Już dobrze mój mały. Już dobrze mięsny osesku. Wszystko będzie dobrze...
Stan ten zmienił się diametralnie, gdy ciśnięte przez Konrada łuczywo dosięgnęło celu i z sykiem zapadło w galaretowate ciało. Ogień co prawda zgasł dość szybko, ale oślizgłym stworzeniem tak zaczęło miotać na wszystkie strony, że Erich mimo najszczerszych chęci nijak nie mógł trafić w taki sposób, by nie palić tym samym staruszka (85). A mina tego ostatniego wskazywała na to, że potwór wcale nie poluzował chwytu i zaraz puści tak zawzięcie trzymaną rurę odciekową. Kto wie czy tak by się już teraz nie stało gdyby nie Dietrich, który dopadł do niego i zapał pod ramiona. Ochroniarz pociągnął staruszka do siebie z całej siły wyszarpując z pazernych objęć część walczącej o życie ofiary. Uścisk macki osunął się na nogi staruszka. Widząc, że jest szansa uratować tego człowieka i słysząc dobiegającego z tyłu krasnoluda, Konrad dopadł do staruszka by wesprzeć Dietricha.
Stwór jednak nie był jak inni jego pobratymcy. Ognia bardziej nienawidził niż się go bał. Przeklęty żywioł chciał drwić sobie z niego w jego własnej domenie. Z niego! Władcy Szlamu! Dzierżąca go strawa gorzko pożałuje...
Dwie dodatkowe macki wystrzeliły wysoko w powietrze i nim Konrad, lub Dietrich zdążyli cokolwiek zrobić opadły na nich z impetem. Dietrich poczuł tylko rozprysk szlamu na twarzy, gdy macka chybiwszy go uderzyła w ścianę kanału. Konrad miał mniej szczęścia. Stwór trafił go w prawą nogę przewracając chłopaka na chodnik kanału. Młody Sparren poczuł jak wilgotny uchwyt tężeje zaciskając się boleśnie na wysokości kolana i zaczyna ciągnąć w stronę swojego galaretowatego korpusu zalegającego w korycie kanału.
Dopiero wtedy do starcia włączył się Gomrund. Krasnolud zaprawiony w bliskości ognia i schroniony za płonącą osłoną wydał się stworowi czymś przerażającym. Ta strawa nie dzierżyła ognia. Ta strawa była ogniem! Chwila zawahania wiele go kosztowała. W powietrzu rozniósł się paskudny smród, gdy płonący spirytus zetknął się z galaretowatym ciałem. Coś jakby gwałtowny dreszcz bólu przeszył drgające cielsko, które gwałtownie już rzucało się po całym korycie wzburzając w powietrze rozbryzgi ścieku.
Dietrich szarpnął ponownie. Tym razem jednak stwór nie dał się zaskoczyć i odebrać sobie smakowitej i ciepłej jeszcze ofiary. Starzec wrzasnął boleśnie. Wpierw desperacko obejmował walczącego o jego życie Dietricha, czy mu przeszkadzał cokolwiek, ale zobaczywszy koniec rzuconej mu przez Sylwię liny ucapił się jej z całej siły i pociągnął prawie do reszty wyrywając się oślizgłej macce.
Ręce Konrada szukając na oślep jakiegokolwiek oparcia, którego chłopak mógłby się złapać, znalazły w końcu wyrwę w chodniku. Zagłębiły się w nią kalecząc się w kilku miejscach, ale stwór nie dał rady go przeciągnąć. Erich dopadł do niego w porę, by pochodnią przysmażyć mackę, która zluzowała uchwyt i uciekła w stronę galaretowetgo korpusu.
Ostatnie obłe odnóże próbowało sięgnąć wozaka w odwecie za poparzenie, ale tylko wpadło w płomień trzymanej przez niego pochodni.
Krasnolud przypieczętował porażkę Władcy Szlamu. Skapujący z tarczy spirytus, który nadal płonął na powierzchni ścieku i wrażona celnie w środek korpusu pochodnia zmusiły w końcu kanałowego napastnika do wycofania się w jedną z bocznych okrągłych rur.
- Ulthar, Ulthar, Ulthar, Ulthar... - szeptał skulony przy ścianie kanału staruszek, przeczesując jednocześnie swoje pozlepiane siwe włosy. Był potwornie wychudzony i ku lekkiemu zaniepokojeniu Dietricha i Konrada, zdawał się być na coś chory. Brudną, zniszczoną twarz miał wysypaną drobnymi czerwonymi krostami, których wcześniej nie dało się zobaczyć. Kiwnął głową i nie zważając na swych wybawców na czworakach pognał do swojego legowiska. - To ja jestem. To ja. Ulthar...
I po tych słowach w jego oczach pojawiły się łzy i staruszek zaczął pochlipywać żałośnie. Po chwili obejrzał się na swoich wybawców wystraszonym wzrokiem jakby dopiero ich dostrzegł, a jego spojrzenie zatrzymało się na Erichu.
- Ttto Ty! Znak jest nad tobą przeklęty! Strzeż sie tych, którzy sprowadzą Chaos! Strzeż się! Zniszczą to miasto! Zniszczą wszystko! To pewne! Taaak... Krew! Krew i gówno!

Słysząc słowa obdartusa Erich zaklął cicho. Nawet menele z kanałów go znały. Nosz jasna cholera. Już myślał, że pozbył się problemu, wraz z wyjaśnieniem, że testament był podpuchą, a tu proszę. „Znak nad tobą przeklęty”.
- I żeby Çię to gówno oşrało dziadygo. – mruknął rozeźlony kiwając głową.
- Jaki znak? – powtórzył pytanie Sylwii i podniósł oczy do góry spoglądając na sklepienie kanału nad swoją głową – Bredzi. Niç nade mną nie ma.
Puścił oko do dziewczyny nie mając zamiaru wyjaśniać jej zawiłości intrygi, jak przywiodła go do Bögenhafen.
- Właśnie dlatego, że jeşteśmy chorzy, ranni i uşmarowani gównem powinniśmy şzukać dalej. Nie mamy żadnych dowodów i wşzyştko ço zrobiliśmy pójdzie na marne. Nie po to zatrułem şię jakimiś pierdolonymi grzybami, żeby teraz bulić 7 koron, albo iść do pierdla.
Erich wprawdzie mówił do Sylwii, ale tak naprawdę zwracał się do kompanów.
- Chodźmy ştąd. Już niedużo nam zoştało. Trzeba było zaçząć şprawdzać kanały od ştrony rzeki. Jeśli ştwór chciał zwiać na wolność, to tam by şzukał wyjścia.
Stwierdził spoglądając na mapę i wodząc po niej palcem.
- Idziemy? – spytał oczekując potwierdzenia.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 21-01-2012, 12:18   #23
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Wysokość kanałów nie była przeszkodą, podobnie jak szerokość chodnika… nawet smród nie był tak uciążliwy jak narzekania długonogich. A to jakiś szczur, a to nietoperz, a to ślisko, a to wilgotno, a to coś… a to, to… a to tamto. Niech ich piorun strzeli! Płonący Łeb wolałby być w jakiejś kopalni ale w ostateczności nie czuł się tutaj tak źle… oczywiście niefortunny upadek i ubabranie się w nieczystościach skutecznie popsuło mu humor. Po krótkim przypatrywaniu się ukruszonemu kawałkowi ścieżki szybko znalazł winnych swojego nieszczęścia. – W cholerę z tymi ludzkimi inżynierami. Wychodka zbudować nie potrafią, a co dopiero kanału! Niech im się kuśki powykręcają! Biadolił przez chwilę… no ale w końcu mu przeszło i z chlupotem w butach podążał dalej w poszukiwaniu włochatego stwora. Na lewym ramieniu luźno zwisała mu tarcza, a w prawej dłoni dzierżył pochodnię. Nie żeby tutaj źle widział bo z kratek ściekowych co jakiś czas wpadał snop światła ale pochodnia i płomień odstraszały gryzonie czy pozwalały unikać wpadania co krok w pajęczyny… no i jednak było widać trochę więcej szczegółów. Niestety, jak na złość śladów żadnych nie wypatrzył.

Właściwie to spacer po kanałach w ogólnym rozrachunku nie był wiele bardziej niebezpieczny od spacerku między straganami na festynie. Rzecz jasna do czasu… nagłe krzyki, echo i niosące się po korytarzach wołanie o pomoc wykrzesało z nich nowego ducha… ducha walki. Widok dla krasnoluda był mało zachęcający. Był on w końcu przyzwyczajony do przeciwników z krwi i kości. Do tego, że trzeba pogruchotać kości, porozcinać mięśnie czy upuścić juchy. Dlatego takie ociekające gównem nie-wiadomo-co było obrazą krasnoludzkiej sztuki wojennej! No cóż, jak przeciwnik galareta to pokona go płonący atleta! Dlatego nim skoczył na ratunek nieszczęśnikowi postanowił na małe czary kurwa mary. Licząc na to, że nieszczęśnik potraktowany jak przekąska jeszcze parę chwil wytrzyma.

W sumie to poszło im zadziwiająco dobrze, a raczej jak zwykle dobrze. Co by o nich nie mówić to w walce bogowie im zawsze sprzyjali. Mało, że wychodzili z nie lada jakiej opresji to jeszcze praktycznie bez szwanku. No może nie licząc Konrada, on zdawał się każdą bitkę odnotowywać nową blizną na swym ciele. Ale widocznie takie to prawo młodości… że więcej brawury w człeku niż umiejętności. Kiedy już było pewne, że galareta straciła się na dobre liżąc rany po poparzeniach krasnolud zajął się dogaszaniem tarczy i nie interesował się tak bardzo uratowanym człowiekiem. Rzecz jasna większość spirytusu już się wypaliła i cały ten zabieg nie był wielce skomplikowany… niestety płomienie zostawiły ciemne smugi na pancerzy i z cała pewnością Gomrund będzie musiał poświęcić trochę wysiłku na to, żeby wypolerować tarczę.

To co do niego dotarło to, to że jak widać Olenbach był nawet znany wśród takich żebraków i szaleńców jakim jawił się napotkany mężczyzna. A to już po raz kolejny nie wróżyło nic dobrego. – A jednak coś łączyło Kastora z tym miastem. Skomentował to przedstawienie. – Chyba nic sensownego z tego dziada jednak nie wyciśniemy… ani o włochatym ani o naszym gagatku. Ale jak się nie dowiemy w czym rzecz to nasz dzielny wozak w całym Reiklandzie będzie musiał łazić z oczami dookoła głowy. Strzyknął przez zęby i zakończył temat… bo i nic więcej nie trzeba było tam dodawać.

Słowa ich nowej towarzyszki skwitował podobnie jak Erich. Jak coś zaczęli to trzeba było to skończyć, nakład był już dość spory a perspektywa dodatkowych wydatków mało zachęcająca. Dlatego Sylwia nijak nie znalazła w nim oparcia dla swojego pomysłu. Oczywiście mogła przy pierwszym wyjściu z kanałów ich opuścić, ale odniósł wrażenie że traktowała by to jak jakąś osobistą porażkę.

Kiedy przyglądał się „mapie” zgodził się z tokiem rozumowania wozaka, dodał też coś od siebie – Jeżeli pójdziemy tędy to powinniśmy ominąć główny zgiełk jaki panuje na powierzchni. Wprawdzie tam o żarcie powinno być najłatwiej, ale nasz gagatek chyba jeszcze nie miał czasu zgłodnieć. I będzie próbował oddalić się od ludzi jak najdalej się da. Dlatego chodźmy tędy, potem tym kanałem i na koniec docieramy tam gdzie chciałeś. Zawyrokował. – A tego tutaj jak będzie chciał leźć to można wysadzić na powierzchnię przy pierwszym zejściu do kanałów. Ale na siłę to ja go nie zamierzam targać ze sobą.

- A wy chłopaki, zwrócił się do Dietricha i Konrada - może podlejcie spirytusem te rany, żeby jakieś świństwo odegnać bo jeszcze zacznie się to wam paprać i tyle z was będzie.

Odczekał aż wszyscy się uporają ze swoimi sprawami upewnił się, że można leźć dalej i ruszył. Nie było co więcej czasu mitrężyć bo im wszystkim w tych kanałach brody wyrosną, łącznie z Sylwią. – Hej, ho… hej, ho po uszy w g… się wdepło. Przyśpiewywał sobie pod nosem brodacz.
 
baltazar jest offline  
Stary 21-01-2012, 20:49   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kanały jak kanały... Smród, pajęczyny, nietoperze, żywe galaretki, szambo pod nogami. Sama przyjemność. Jeśli ktoś lubił takie klimaty. Ale Konrad nie miał prawa narzekać, bowiem dla niego zwiedzanie kanałów zaczęło się nad wyraz dobrze. Aż za dobrze, prawdę mówiąc. Nadmiar szczęścia, można by rzec. Każdy w jakiś sposób oberwał,a Konrada w jakiś przedziwny sposób wypadki mniejsze i większe omijały. Wniosek był jeden, a na dodatek bardzo prosty - złośliwy los czekał cierpliwie na swoją kolejkę, by potem nadrobić wszystkie zaległości i przywalić Konradowi jednym, ale za to potężnym ciosem.
Może dziadek przypadkiem stanął na drodze galaretce, która szykowała się właśnie na Konrada?

Rzut pochodnią uwieńczony został powodzeniem, ale w tym momencie szczęście się skończyło. Tak przynajmniej odczuwał to Konrad, wleczony za nogę w stronę żarłocznego potwora. Dzięki bogom ognista interwencja w wykonaniu kompanów zakończyła się powodzeniem.
Na słodkie cycki Shalyi... Znowu krew i gówno? Czemu akurat on miał tyle szczęścia? Najpierw wariatka na targu, teraz szaleniec w kanałach? Co będzie później? Kolejny prorok, czy też już się spełni ciekawa przepowiednia? Chociaż, prawdę mówiąc, już stał w gównie i miał zakrwawioną rękę.
- Masz jeszcze trochę tej gorzały? - upewnił się, spoglądając na Gomrunda. - Przyda się.
W ściekach różne świństwa mogły pływać. Nie miał zamiaru dostać wyprysków na twarzy, jak uratowany starzec, albo czegoś jeszcze gorszego.
Krasnolud na szczęście skąpcem nie był i znał zapewne zalety nie tylko doustnego stosowania mocnych trunków.
Zapiekło jakby wsadził rękę w ognisko. Jeśli ból miał świadczyć o skuteczności kuracji, to z pewnością Konradowi nic nie groziło.
- Dzięki - powiedział, oddając gorzałkę właścicielowi.
Sam przepłukał usta odrobiną wody, a potem pociągnął spory łyk ze swego zapasu. Trunek Gomrunda spaliłby mu gardło i wyżarł żołądek.
- Napije się ktoś wina? - spytał, unosząc manierkę.

Już miał się podzielić informacją o dziwnej zbieżności dwóch przepowiedni, gdy jako pierwszy odezwał się Erich. W tym momencie Konrad doszedł do wniosku, że ta informacja może poczekać, aż znajdą się w bardziej wąskim gronie. Po co w tym momencie zniechęcać Sylwię, która i tak nie pałała chęcią dalszego przebywania w tym przyjemnym i romantycznym miejscu.

- Trochę czasu nam jeszcze zostało do końca dnia - powiedział. - Też uważam, że nie powinniśmy jeszcze rezygnować. Ta potwora najwyraźniej zrozumiała, że z nami nie warto zaczynać, więc nie wróci, a drugiej takiej potwory raczej nie spotkamy. Sądziłbym, że takie wielkie coś nie tolerowałoby konkurencji.
Było to pisane patykiem po ściekach, ale mogło być prawdą.
Owinął chustką rękę, tak na wszelki wypadek, i pomagając sobie zębami starannie zawiązał.
- Jestem gotowy - stwierdził.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-01-2012, 00:28   #25
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Chętnie przejął Gomrundową flaszkę, kiedy przyszła jego kolej. Łyknął konkretnie, skrzywił się z uznaniem. Sam wybrał się na te podziemne łowy jak na świąteczny spacer, z rękami i rozumem w kieszeniach. Owszem, tachał ze sobą miecz. Całkiem bez sensu, bo nic z tego, na co się dotąd natknęli, nie nadawało się do traktowania ostrzem. Z wyjątkiem może parchatego, taka jego mać, dziadygi. Większy pożytek miałby w tej norze z hełmu. Choć przed pazurkami gacków i tak by raczej taka żelazna czapka nie ochroniła.

Za radą krasnoluda pociągnął raz jeszcze, częścią strzyknął w dłoń i oklepał oba policzki, jakby - wbrew ewidentnym dowodom (wysoki sądzie) - był świeżo wygolonym, wymuskanym fircykiem. Resztę przełknął dla zrównoważenia pieczenia.

Wzdrygnął się zdrowo, pociągnął chwacko nosem, kiwnął głową.
- Tym razem Erich niegłupio gada. Skoro siedzimy już w tym gównie po pachy, sprawdźmy jeszcze przy rzece.
Schylił się po łuczywo, które upuścił podczas ratunkowego zrywu i, zupełnie niezdatne do użytku, wyrzucił bez żalu do ścieku.
- Ale tak sobie myślę... - Patrzył, jak szczapka odpływa niespiesznie w mrok, zwalniając na... bardziej zwartych... fragmentach. - Może lepiej rzucić gdzieś ten ochłap, zamiast ze sobą nosić, i zajść tę cholerę z siatką? Albo zagonić z drugiej strony. Tak w kupie - rozejrzał się krytycznie po towarzystwie - pewnie nie budzimy zaufania.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 23-01-2012 o 15:51. Powód: techniczny.
Betterman jest offline  
Stary 24-01-2012, 23:35   #26
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Znaleziska dokonała Sylwia. Dziewczyna nie była tak bardzo jak reszta, rozczarowana fiaskiem dalszych poszukiwań. Toteż gdy zakończyli bezowocne przepatrywanie ujść kanału do rzeki Bogen, szła przodem lewą stroną kanału wraz z Dietrichem i Erichem. Gomrund i Konrad byli po prawej.
W zasadzie z początku wyglądało to po prostu jak masa jakichś śmieci blokująca ujście ścieku z jednego z mniejszych kanałów dobijających z prawej strony. Wiedziona jednak przeczuciem wskazała owo miejsce pozostałym. Tak na wszelki wypadek by mieli się na baczności. Gomrund pierwszy rozpoznał nieruchomy kształt. Cichym przekleństwem skomentował odkrycie. Po chwili wszyscy byli już na tyle blisko by dostrzec krótkie, zanurzone w kanałowej toni nogi. Nie były ani trochę kudłate. Ich długość i ciężkie wojskowe buty, których cholewy ledwo wystawały ze ścieku wskazywały na krasnoluda. Na uda nasunięta była przydługa, brudna kurtka, która dobre czasy widziała chyba przynajmniej dekadę temu. Sylwii wydawało się, że kojarzy skądś tę kurtkę.
Siedzący na ciele samotny szczur podniósł łeb oglądając się na zbliżających. Jego nos zaczął się szybko poruszać, a oczy zalśniły odbijając płomienie niesionych przez nadchodzących łuczyw. Na małych wąsikach dyndały małe kropelki krwi. Gomrund zamachał pochodnią przeganiając gryzonia, który rozczarowany takim powitaniem z piskiem wpadł do ścieku i pośpiesznie odpłynął.
Aby ujrzeć skrytą w wąskim kanale bocznym resztę ciała gladiator pociągnął zwłoki za nogi. Przez dobrą chwilę nikt się nie odzywał.


Imraka Druzda mimo nieczystości zalegających na jego twarzy dało się łatwo rozpoznać. Oblicze miał identyczne jak jeszcze kilka dni temu kiedy płynęli barką Quartijna kanałem weisbruckim. Surowe, zmęczone i trochę jakby przygnębione. To co jednak od razu rzuciło się w oczy to jego klatka piersiowa. Krasnolud był pozbawiony swojej wysłużonej kolczugi, w której zawsze chodził, a w przerwie między połami zarzuconej mu na ramiona kurtki świeciła wyrżnięta jakby nożem, lub pazurami, dziura. Otoczony połamanymi żebrami krwawy krater był w tej chwili po wrąbek wypełniony rynsztokowym szlamem. Konrad i Erich musieli odwrócić na chwilę wzrok i skupić myśli na czymś odleglejszym od odkrytych właśnie zwłok niedawnego towarzysza.

Ciało krasnoluda było pozbawione, prawie wszystkich dóbr jakie ten posiadał. Zniknęła sakiewka, rynsztunek i worek podróżny. Ciężko też było stwierdzić, czy ciało spłynęło ze ściekiem z ulicznego kanału, czy może ktoś je tu zataszczył. Śladów na potwierdzenie żadnej z teorii nie dało się odnaleźć. Pusty wzrok Imraka ślepił w osadzony w sklepieniu kanału świetlik, przez który widać było wczesny wieczór na bogenhafeńskiej ulicy.

***

W drodze powrotnej do najbliższego włazu studzienkowego nastąpił przełom w prowadzonym przez nich śledztwie. Dietrich przystanął kątem oka dostrzegłszy coś jakby strzęp czarnego futra. Kłak powiewał swobodnie na części zamka małych bocznych drzwiczkach wbudowanych w ścianę boczną kanału. Kilka już takich zamkniętych na siedem spustów wejść mijali po drodze. Prawdopodbnie prowadziły do jakichś piwnic, lub pomieszczeń inżynieryjnych, ale że wszystkie wyglądały na nieotwierane od zamierzchłych czasów to je ignorowali. Te tutaj były inne choćby z tego względu, że ich całą górną część stanowiła krata. I co istotniejsze były uchylone. Roztrzaskany zamek i spora pokruszona cegła leżały na kanałowym chodniku zaraz przy nich.

Widok jaki ujrzeli za kratą był jednak zupełnie nieoczekiwany. Drugie drzwi, całe drewniane i zapewne mające na celu nie dopuścić kanałowego smrodu do piwnicy, były otwarte na oścież ukazując ciemne pomieszczenie do którego światło łuczyw i pochodni zdawało się bardzo niechętnie docierać.


Przez kark Ericha przeszedł bardzo, ale to bardzo zimny i bardzo nieprzyjemny dreszcz.

W świetle słabych płomieni można było dojrzeć wyrysowaną na środku pomieszczenia pięcioramienną gwiazdę, której każdy z wierzchołków zdobiły zgaszone świece z krwiście czerwonego łoju. W środku pentagramu było coś rozlane. Plama jakiegoś ciemnego płynu, a przy jego przeciwległym końcu leżało coś na podłodze. Ciemny nieruchomy kształt, którego roztańczony cień rzucały na kamienną ścianę płomienie pochodni...
Okratowane drzwi zaskrzeczały nagle przeraźliwie w starych zawiasach przyprawiając niejedno ucho i niejedno serce o bolesny skurcz. Gdy zamilkły jednak, nadal nie było słychać niczego poza płynącym leniwie ściekiem i zduszonymi odgłosami wieczornych ulic. Trudno było powiedzieć, czy ktoś drzwiami poruszył, czy nie, ale pomieszczenie teraz stało przed piątką intruzów otworem.
Pierwszy głębiej do środka zajrzał Dietrich. Po dwóch ostrożnych krokach zatrzymał się jednak poczuwszy, że nadepnął na coś. Jakiś biały skrawek materiału... Czyżby jakieś fatum nad nim wisiało?
Płomień jego łuczywa oświetlił też tajemniczy przedmiot, którym okazała się okuta skrzynka wyposażona w lśniący metalicznym połyskiem zamek. Poza tym i kilkoma pustymi regałami ustawionymi przy ścianach, pomieszczenie wydawało się puste. Ochroniarz spojrzał jeszcze na plamę rozlaną na środku pięcioramiennej gwiazdy. Z tej perspektywy był niemal pewien, że to krew. I to całkiem sporo krwi. Przykrywała rysunek jakieś paskudnej gęby ni to zwierza, ni to człowieka. Zaraz pod rysunkiem wypisano ładnie kaligrafowanymi literami dwa słowa: “Ordo Septenarius”.

Nikt jednak nic więcej uczynić nie zdążył gdyż w pewnym momencie ze środka gwiazdy zaczęły wydobywać się kłęby gęstego, czarnego i okrutnie cuchnącego dymu. Unosiły się bardzo prędko tworząc z sekundy na sekundę coraz wyraźniejszy kształt wysokiej po sam sufit pomieszczenia istoty. Wielkie, podwójne jak u jakiegoś chrząszcza i opatrzone kolcami skrzydła rozwinęły się szeroko i jednym machnięciem rozwiały dym. Powietrze zadrżało od nagłego wybuchu gorąca, który promieniował z serca gwiazdy. Wszystko zrobiło się niewyraźne i nieklarowne jak w pracującej pełną parą kuźni w południe słonecznego dnia lata. Odległości się wydłużały i skracały. Błędnik zaczął wariować, a pięć serc waliło jak cesarskie werble.
Smród zepsucia i wynaturzenia uderzył wszystkich w twarz wdzierając się w płuca gdy plugawa istota zwróciła na nich spojrzenie swoich żółtych ślepi. Monstrualnej wielkości kły zakłapały rytmicznie, a na rdzawym obliczu demona zagościł okrutny uśmiech. Wręcz obietnica bólu z innych planów istnienia. Monstrum uniosło najeżoną szponami wielkości sztyletów rękę i wpakowało sobie do ust ochłap mięsa porośnięty resztką czarnego pozlepianego od krwi futra.
Teraz wchłonę ciebie - rozbrzmiał z otchłani demoniczny głos Bigruma Ghartssona, Mary Spieler, Ralfa Oldenbacha, mężczyzny z krukiem na ramieniu i Gottolfa Sparrena - Teraz.
Nikt nie czekał na to co zrobi demon. Wszyscy pierzchnęli w stronę kanałów i biegli tak długo aż dotarli do najbliższego włazu studzienki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-01-2012 o 10:11.
Marrrt jest offline  
Stary 25-01-2012, 23:54   #27
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kiedy wszyscy są odmiennego niż twoje zdania, mówi się trudno, zagryza wargi i brnie przed siebie. No może Sylwia odrobinę się skrzywiła. Pewnie trochę mamrotała pod nosem. Że mogli przynajmniej rozważyć pomysł stworzenia szczątków włochacza. Że mężczyźni nigdy nie słuchają kobiet. I że zawsze na tym źle wychodzą. Zapewne jakiś czas ciut naburmuszona szła dwa kroki z tyłu za ostatnim z „chłopaków”. Z raz czy dwa kopnęła wystający kamień. A potem jej przeszło.

Właściwie też była zdania, że 50 koron piechotą nie chodzi. Niestety ta pięćdziesiątka wydawała się również nie chodzić tymi samymi, co oni, kanałami.

Nie od razu rozpoznała w stercie śmieci zwłoki. To instynkt ją ostrzegł, coś nie grało w tym kształcie. Prawda okazała się smutna. Sylwia nie nachyliła się nad zwłokami, nie sprawdziła imrakowych kieszeni, nie obejrzała dziury w klatce piersiowej. Drewnianą laską, którą chwilami podpierała się w tej wędrówce, przeszukała jedynie resztę śmieciowiska.
-Co za gówniany koniec – powiedziała naprawdę smutno. Jeszcze smutniej się zrobiło, gdy zrozumiała, że krasnolud był znajomym jej kompanów.
-A ta kurtka – dodała jeszcze po chwili –pamiętacie? W ciemnicy miał ją na sobie inny krasnolud, ten, który siedział wcześniej w dybach, pod namiotem radnego. Może on będzie coś wiedział… To znaczy, jeśli chcecie to sprawdzić. – Zakończyła jakoś ciszej, zawstydzona nagłą myślą, że gdyby nie jej psota, gdyby wtedy ta jej korona kaucji zadziałała, dla Imraka wszystko, ale to wszystko potoczyłoby się inaczej.

Zwłoki oznaczały dla Sylwii jeszcze jeden poważny problem.
- Musimy go zanieść do świątyni – stwierdziła – do kapłanów Morra. Przez moment miała wizję, jak to sama taszczy ciężkie ciało. Okazało się, że kompletnie niesłuszną.

Tak już się w jej życiu porobiło, że Sylwia unikała wszystkiego, co ze śmiercią związane. W możliwym zakresie, oczywiście. Samo życie, ze śmiercią powiązane nieuchronnie, było rzecz jasna nie do uniknięcia. Ale młoda kobieta nie chodziła na pogrzeby, nie odwiedzała cmentarzy, nie przepadała za krukami i wiecznie otwartymi bramami, wszystkim, co spowijał cień Morra. I bardzo się pilnowała żeby bogu śmierci nie podpaść, na przykład zostawieniem zwłok bez pochówku, w miejskich kanałach.

O ile wcześniej cała ta wyprawa miała akcent humorystyczny, teraz z Gomrundem niosącym Imraka na plecach, wszystko diametralnie się zmieniło. Kiedy zobaczyli rozwalone drzwi i kawałek futra zwyczajnie się bała. Czuła jak kropelki potu wolniutko pływają jej po plecach. Próbowała nad tym zapanować, pierwsza, mijając zastygłego bez ruchu Dietricha, weszła do spowitego w ciemności pomieszczenia. Szybko, żeby nikt nie dostrzegł strachu na jej twarzy. Wnętrze było złowrogie. Sam pentagram nie mógł być niczym dobrym i jeszcze ta plama krwi. Tylko skrzynia była czymś znanym, konkretem, na którym można było się skupić. Wyciągnęła z paska wytrych. Solidny zamek z dużo lepszej stali niż jej kiepskie narzędzia. Dziewczyna odetchnęła głęboko, po czym włożyła do dziury wytrych i napinacz, przytrzymała i przekręciła. Zamek otworzył się.

Zawartość kufra też była złowieszcza. Ozdobny sztylet ze śladami krwi, taca, podobnie zabrudzona i ludzka czaszka z żeliwną obręczą wokół skroni. Dziewczyna, której entuzjazm przebił się przez strach uniosła triumfalnie sztylet do góry.
- Patrzcie!
Wtedy z pentagramu zaczęły wydobywać się kłęby dymu. A w nich przerażający kształt. Sylwia chwyciła srebrna tacę i rzuciła się do ucieczki. Ścigała ją wizja wszechmocnego mężczyzny z krukiem.

Co można powiedzieć na jej usprawiedliwienie? Zapewne niewiele. Może to, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Zadziałały lata złodziejskiego życia, zamek otworzony, fanty zebrane. Pozostało już tylko uciekać.

***

Zatrzymała się dopiero przy prowadzącej w górę, na zewnątrz drabinie. I dopiero wtedy dotarło do niej, że nie ucieka sama. Wdrapała się do góry. Właz wychodził w cichym podwórku, stworzonym przez płot i dwie tylne ściany kamienic. Nie zauważyła żadnych przypadkowych gapiów. Usiadła na wilgotną od wieczornego chłodu ziemię. Z włazu wychodziła reszta.
- Co to było? Co robimy? –wyszeptała do Gomrunda, sięgając jednocześnie do paska krasnoluda po manierkę. Tacę i sztylet ułożyła przed sobą, jedno na drugim, ostrożnie i dokładnie jakby to ułożenie miało jakieś sekretne znaczenie.
Łyknęła duży haust spirytusu, znowu zaszkliły jej się oczy, ale tym razem nie rozkaszlała się.
- Przepraszam – powiedziała – Myślicie, że to wylazło, bo otworzyłam skrzynię? -Coś dodatkowo nie dawało jej spokoju – Gomrund? –przyjrzała się krasnoludowi uważnie - Chcesz tam wrócić?
Odebrał manierkę i z wielkim rozczarowaniem zorientował się, że nic z niej już nie wyciśnie. Ze złości rzucił nią o najbliższy budynek. - To chędożone paskudztwo wylazło, bo ktoś Imrakowi wydarł serce z piersi i odstawił jakieś cholerne gusła. Jego wzrok na dłużej spoczął na zabranych przedmiotach... i coś go uderzyło. Nie wziął ciała kompana, uciekł jak ostatni tchórz zapominając o krasnoludzie. - Muszę, po niego wrócić... odpowiedział nie patrząc nikomu w oczy. - A tym sukinsynom wyrwę serce dupą... a tego... tego... skrzydlatego to porąbie na kawałki i rozwłóczę po całym Bogenhafen... gdzie jest mój topór... zabiję tych sukinsynów! Pomszczę go! Zaczął się miotać jak opętany, a w sercu budziła się już żądza mordu...
Sylwia wstała. – Gomrund –próbowała potrząsnąć krasnoludem, co gdyby nie okoliczności byłoby dość komicznym widokiem –Gomrund!
- No dobra też pójdę –wyglądała jakby miała się rozpłakać – Cholera! Niech to szlag!
- Ale nie teraz, co Gomrund? Za kilka godzin? Po północy?
- Przecież TO zeżre Imraka jak tego włochatego mutanta! Wykrzyczał jej nieomalże w twarz... jednak chyba pod wpływem jej wystraszonego spojrzenia po chwili dodał, już spokojniej. - Może i tak, potrzebuję kolczugi i topora.
- A nie boisz się, że na coś takiego nie zadziała zwykła broń? – Sylwia powoli odzyskiwała zdolność jasnego myślenia. –To ja pójdę coś sprawdzić. Wezmę to. – wskazała podbródkiem leżące na ziemi rzeczy. - Wrócę, przysięgam na Ranalda - na dowód prawdziwości swoich słów ucałowała wyciągnięta z kieszeni króliczą łapkę – Chociaż –powiedziała zwracając się do wszystkich – … niezbyt się nadaję w walce do pierwszego szeregu. Ale przyda się wam ktoś rozumny. – Zakończyła z czymś na kształt uśmiechu.
- Powiadomię kogoś. Niekoniecznie radnego, ale jakąś świątynię. Nie Sigmara, którąś mniejszą, gdzie mnie nie odprawią od razu z kwitkiem. No bo jeśli coś się nam stanie, to trzeba ostrzec innych.
Krasnolud jakby nie spodziewał się takiego potoku słów. W pierwszej chwili stał jak wryty, a potem ni to stwierdził ni to za pytał - Dwie godziny?
-Trzy -pokiwała głową.
- My weźmiemy tacę, lepiej żeby tego tak łatwo nie odzyskali... może ktoś z tobą polezie... dla bezpieczeństwa. Powiedział kładąc łapę na jednym z przedmiotów.
- Jeśli ktoś z was za mną pójdzie, to i tak go zgubię. –schowała “nóż ofiarny” za pasek - Szkoda Gomrund. Ty mi nie ufasz, to ja ci też nie.
- Nie wyjeżdżaj mi tu z łzawymi tekstami, dziewczyno. To ciulstwo jest dla kogoś pewnie cholernie ważne i cenne. Wzruszył ramionami. - Więc jeżeli ci się niepofarci to, to wszystko odzyskają... a szczerze mówiąc to wolałbym żeby do mnie ktoś po to zapukał... Dla mnie to jest warte tyle, co gówno na moim bucie.

***

I tak sprawdziła czy nikt za nią nie poszedł. Zmarnowała na to dobry kwadrans. Zamierzała iść prosto do Pik, ale rozmyśliła się dosłownie sto metrów od przybytku. Nie spodobała jej się myśl, że Bauman zobaczy ja utytłaną w ściekach. W podwórku, obok którego przechodziła suszyły się na zewnątrz ubrania. Ściągnęła ze sznurka pierwszą z brzegu sukienkę. Tak wyposażona popędziła do domu Waltera.
Nie było czasu by podgrzewać sobie wodę do kąpieli, wypłukała się w częściowo napełnionej bali. Starała się dokładnie. Założyła za dużą, kwiecistą kieckę i zaprezentowała się Walterowi.
- I jak?
- No, ładna sukienka – bez mrugnięcia okiem skłamał Walter.
Sylwia żachnęła się.– Powąchaj! – Zażądała i włożyła głowę pod nos zdezorientowanego mężczyzny. – Śmierdzę?
- Nie.
Rozpogodziła się. Na pytanie, co wyprawia, już nie odpowiedziała. W pośpiechu wyszła z domu. W ciemnym płóciennym worku niosła kurtkę i spodnie, do przebrania, gdy znowu przyjdzie wejść w kanały.

Wyciągnęła Franza na zewnątrz. Tam bez ciekawskich spojrzeń wyłożyła wszystko jej zdaniem jasno.
- Mam dla ciebie zagadkę.
Uśmiechnął się, Sylwia kontynuowała.
- Wyobraź sobie całkiem spore miasto. Spokojne, bogate i bogobojne. I wyobraź sobie, że komuś w tym mieście zaczyna ten spokój przeszkadzać. Ten ktoś raczej jest wpływowy i bogaty, na pewno umie czytać i rysować skomplikowane rzeczy. Musi być też odważny. I wyobraź sobie, że w tym spokojnym miasteczku ten ktoś, za wszelka cenę chcący zmian, przywołuje demona. W tym celu wykrawa pewnemu biedakowi serce i umieszcza je na srebrnej tacy.
A zagadka brzmi. Kto to jest?

Mina złodzieja wpierw wyrażała lekkie zniecierpliwienie, potem zaintrygowanie, a na końcu jakąś trudniejszą już do odgadnięcia emocję. Może zaniepokojenia, lub troskę. A może coś innego. Gdy jednak skończyła, zadumał się jakby rzeczywiście próbował odgadnąć rozwiązanie.
- Hmm... Tak. Miasto niby łatwo sobie wyobrazić. No, ale jak w nim tak dobrze, to kto by chciał zmieniać cokolwiek? Na pewno nie ci odważni. Oni albo nie żyją, albo zdobyli wszystko co mogli i są bogaci. No i na pewno nie bogaci, bo... są bogaci? Niektórzy nawet obrzydliwie? A ktoś inny by mógł? Nie, bo tylko bogaci i odważni mogą wszystko.
Pokręcił głową i przyjrzał się jej uważnie.
- A teraz powiedz mi dziewczyno, o czym ty u licha wygadujesz. Jakie serce? Jaki demon na bogów?
- Ja tam się nie znam na demonach. Nie wiem jaki. Demoniczny. Jest, a przynajmniej był w kanałach. A serce krasnoluda Imraka. I ktoś za tym stoi, demony, na szczęście, nie włażą same do naszego świata. –Posmutniała, zła na siebie samą, że tak łatwo ulega temu nastrojowi. – Nie wiem czy mi nie wierzysz, czy uważasz, że jestem obca i nie można mi za dużo powiedzieć. W sumie też nie mam powodów żeby ci ufać. Pójdę już.

***

Chyba jednak Bogenhafen nie było dla niej. Nic dobrego nie wynika z przeciwstawiania się losowi, a jej losem widać była wieczna ucieczka. W tej chwili mogłaby nie wrócić na miejsce spotkania bez wyrzutów sumienia. Głupia z niej dziewucha i tyle. Dobrze przynajmniej, że potrafi otwierać zamki. Choć i to osiągniecie, gdy się weźmie pod uwagę, że ma już 26 lat, przestaje imponować.

Nogi same przyniosły ją pod świątynię. Nie była tu jeszcze. Na drzwiach wyrysowano włócznię i tarczę. Córka Morra, Myrmidia. Nieśmiało, ze skrzywioną miną, Sylwia weszła do świątyni. Na środku stał posąg bogini, lekko pożółkły kamień przedstawiał wysoką kobietę o okrągłym obliczu i łagodnym uśmiechu. Sylwia przystanęła zaciekawiona, w Midenheim nigdy nie była w przybytku Myrmidii, ze zdumieniem stwierdziła, że chyba nigdy w ogóle nie była w świątyni tej bogini. Spodziewała się wizerunku bardziej srogiego, drugiego Ulryka, tyle tylko, że z piersiami i bez brody. Wnętrze było puste. Sylwia usiadła na ławeczce dokładnie naprzeciwko kamiennej postaci. Przymknęła oczy, straciła rachubę czasu, obudziło ją szturchnięcie w ramię.
-Nie wolno tu spać– nad nią stała kapłanka bogini. Wysoka, dobrze zbudowana, wręcz gruba, ale o twarzy zdumiewająco przypominającej swoją patronkę.
- To pani jest na posągu? –zapytała zdumiona Sylwia.
Kapłanka roześmiała się – Nie, ale podobna rzeczywiście. Jestem z tego dumna. –spojrzała na Sylwię życzliwiej – niedaleko jest niedroga gospoda, może będą mieli tam miejsca, nie możesz tu spać.
- Nie, nie. Ja do pani –Sylwia wstała gwałtownie – Chciałam o czymś powiedzieć. O czymś ważnym.
- Jest późno… - kapłanka przyjrzała się Sylwii uważnie – No dobrze, mów.
- Byłam dziś w kanałach pod Bogenhafen -Dziewczyna wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu - Radny Heniz Richter wyznaczył nagrodę za schwytanie cudaka, który uciekł na festynie z menażerii tego doktora. Właśnie gdzieś w kanały uciekł. No i szukałam, szukaliśmy go, ale znaleźliśmy tylko trupa. W piwnicy, mniej więcej pod taką żółtą kamienicą z gargulcami, na Ruben Strasse. –zawahała się ułamek sekundy – A może ciut dalej, przy skrzyżowaniu z Kaufman Strasse. Jak mówię, mniej więcej. Ale było tam coś jeszcze, Taki znak, pentagram i jakiś napis, krew na tym znaku, a w skrzyni obok, czaszka i zakrwawione srebrna taca i sztylet. A wcześniej znaleźliśmy zwłoki z wyciętym sercem. I nagle jak tam byliśmy wokół pentagramu zrobił się dym, a potem pokazał się tam demon. Słyszałam w głowie jak mówi moje imię, i że mnie wchłonie. Uciekliśmy. No. –Odsunęła się od zdumionej kobiety – zrobiłam, co należy. A teraz muszę już iść. Do widzenia.

***

Pędziła na umówione miejsce na złamanie karku. Spóźniona minimum pół godziny.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 26-01-2012 o 01:00.
Hellian jest offline  
Stary 28-01-2012, 21:16   #28
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QhCY0JUnoyk&feature=related[/MEDIA]

Pomieszczenie wypełniała grobowa atmosfera i zaduch ciężki do wytrzymania… oczywiście dla kogoś kto właśnie nie wrócił z kanałów. Płonący Łeb rzecz jasna nie zaprzątał sobie myśli jakimiś tam pierdołami w stylu kąpieli czy przebrania się w czyste ciuchy. Nie, miał to głęboko… jedyna zmiana w jego garderobie to wypolerowana na glanc koszulka kolcza, która od dłuższego czasu nie była już w użyciu. Ubrał ją pod skórzaną kurtę. Twarz i ręce obmył ale nawet tego nie zrobił nazbyt dokładnie. Z nieobecnym wzrokiem siedział oparty o ścianę. Na stoliku po jego lewej stronie stała już do połowy opróżniona flaszka jałowcówki i pokrojona w plastry solona słonina. Sięgnął po kolejny kubek z alkoholem. Przełknął. Przegryzł. Znów uciekł myślami gdzieś daleko.

U jego stóp leżał równiutko poukładany arsenał, który zamierzał zabrać na drugą wycieczkę do kanałów. Ostatnim przedmiotem jakim mu pozostał do przygotowania był dwuręczny topór - na długim stylisku osadzono stosunkowo lekki obuch wykonany z krasnoludzkiej stali i przyozdobiony licznymi motywami rodem z Norski. Oręż różnił się od tych masywnych tak często widywanych przy krasnoludach z kontynentu. Miarowy ruch osełki raz za razem ślizgał się po ostrzu… te przygotowania uspokajały Gomrunda. Podobnie jak podobne rytuały wielokrotnie odprawiane przed walkami na arenie i te miały nade wszystko uciszyć w nim furię. Złość jaka płynęła z zaznanego upokorzenia. Jego umysł odnotował każdy najdrobniejszy szczegół tego wydarzenia i raz po raz katował go kolejnymi obrazami…


Kiedy odnaleźli trupa Imraka gorycz wypełniła tego gruboskórnego brodacza. Zacisnął jednak tylko usta, zmarszczył brwi i uważnie przyglądnął się temu co pozostało z krasnoludzkiego wojownika. Mało tego, że obdarto go z godności i dóbr jakie miał przy sobie. Mało tego, że po śmierci upokorzono go po raz kolejny wyrzucając jak nieczystości w ściek to jeszcze nie dano szansy temu staremu żołnierzowi umrzeć jak wojownik… zrobiono z niego jakiegoś cielaka ofiarnego. Gomrund widział wiele ran i wiedział, że pustka ziejąca z piersi krasnoluda była zadana podczas jakiegoś chorego rytuału, a nie walki. Ktoś jego towarzyszowi wyrwał cholerne serce! Nie miał złudzeń co powinien zrobić, oddał komuś pochodnię i schylił się po krasnoluda, a następnie przerzucił go… je… Przerzucił sobie ciało przez ramiona i plecy. Przy potężnie zbudowanym Norsmenie Imrak wyglądał prawie jak słomiana lalka. Szedł za resztą nie odzywając się ani słowem…

Odkrycie jakie dokonał Dietrich potraktował bez emocji… właściwie to nie było teraz dla niego ważne. Marne złocisze jakie musiałby oddać w przypadku nie odnalezienia włochacza teraz wydawały się jakąś igraszką. Może Imrak Druzd nie był mu bratem, może nawet za nim nie przepadał to jednak ta strata go bolała… nie mógł tego tak zostawić. Za tą śmierć ktoś zapłaci krwią. Ułożył ciało przed wejściem i podążył za resztą. Nim zdążył cokolwiek uczynić złość w jego sercu wypełnił strach… Demon wystraszył go jak dzieciaka… Sama ucieczka może i nie byłaby takim poniżeniem gdyby nie fakt, że Gomrund porzucił na pastwę tego stwora ciało Imraka… Zostawił go! Głęboko zraniona duma i rysa na honorze paliła żywym ogniem… jednak nie wrócił od razu, o zgrozo nie miał tyle siły. Nawet po wyjściu z kanału czuł na karku zimny dreszcz na wspomnienie głosu jaki wypełniał mu wtedy głowę…. Sukinsyn! Pomyślał i zacisnął pięści. Przypomniał sobie, że jest krasnoludzkim wojownikiem… a nie kupą gówna. Potrzebował tylko swojego topora… Już niedługo skopie dupę temu pomiotowi i tym, którzy go przyzwali!

Nie zamierzał nikomu stawać na drodze, ani Sylwii która wolała sama pozałatwiać swoje sprawy… ani Olenbachowi chcącemu powiadomić całe miasto. Stwierdził krótko – Zrobisz kurwa jak uważasz. Jak na moje oko to prędzej cię potraktują jak szaleńca i wrzucą na powrót do ciemnicy nim ktokolwiek kiwnie palcem. A to i tak jak będziesz miał szczęście, bo jak już ktoś w to uwierzy to będziesz jednym z kandydatów na stos… tym bardziej, że masz buźkę taką jaką masz. No i rzecz jasna ci którzy za tym stoją będą też wiedzieli kto był z niezapowiedzianą wizytą. Po prostu nie wierzył aby ktokolwiek ze straży miejskiej albo władz miasta zdecydował się cokolwiek z tym zrobić. Nie ważne czy ze strachu czy z typowo ludzkiego miejstwa tego w dupie! Tym bardziej, że ktoś mógł już w więzieniu sobie Imraka wybrać na rzeź. - Może w świątyni tak, ale i tak bym uważał. Ja idę się przygotować i za trzy godziny czekam tutaj na wszystkich, którzy będą chcieli iść po Druzda. Na odchodne dodał jeszcze – Nie wiem dlaczego ale mam takie wrażenie Erich, że to wszystko ma związek z tym cholernym Kastorem…


Kiedy skończył z toporem uśmiechnął się z zadowoleniem, oparł go o stół i jakby tłumacząc swoje zachowanie stwierdził. – Jak Morngrim pozwoli to jeszcze dzisiaj skosztujesz demona! Następnie rozwinął zakupiony pergamin by spisać pismo, które zamierzał wysłać do karasnoludzkiej gildii z Aldorfu. W bardzo krótkich i żołnierskich słowach napisał o śmierci Imraka z prośbą o przekazanie tej informacji jego rodzinie. W ciągu spędzonych wspólnie dni Gomrund miał w końcu wiele okazji do wysłuchaniu historii opuszczenia żony i rodzinnego karaka. Potem wspomniał o tym co zamierza… cóż tak na wszelki wypadek może komuś ta wiadomość się przyda. Zamierzał oddać list właścicielowi „Przystani” z poleceniem wysłania go rankiem, za odpowiednią opłatą… rzecz jasna. W sumie był już praktycznie gotowy. Zabrał ze sobą oręż… wyglądał jakby szedł na wojnę.

Jeszcze tylko trzeba było uspokoić głowę i poprosić o małe wsparcie… Spojrzał w dal i praktycznie szeptem rozpoczął swój dialog z Morngrimem - Wiem, że po mym tchórzostwie nie mam prawa prosić o to byś prowadził me ramię tak by dosięgło przeciwnika. Wiem, żem niegodny twego wsparcia… ale spraw by strach nie zagościł w mym sercu ponownie kiedy stanę oko w oko z tym demonem. Pozwól bym mógł ubić ten pomiot ku twojej chwale… Tylko o to proszę Morngrimie…

A jakby bogowie mieli coś innego na głowie, łyknął sobie jeszcze dla kurażu… W drodze do wejścia do kanałów nie był rozmowny. Bo i nic tam nie było do dodania. Na miejscu zbiórki jak się okazało nie byli w komplecie. Czekanie nie było mu absolutnie w smak. Przeszedł raz jeszcze jedną przecznicę… i kiedy nie było Sylwii to powtórzył. Nie lubił czekać… i nie zamierzał, tym bardziej na jakąś babę. Może ją strach obleciał, a może ktoś postanowił sprawdzić w jakimś zaułku co tam trzyma pod gorsetem. Nie jego problem.

- Chodźmy nie ma co… Już miał kończyć kiedy w słabym świetle latarni zawieszonej na jednej z kamienic zamajaczyła niewieścia sylwetka. Ruszył w stronę kanału. Zszedł w dół i podążył dobrze znaną mu drogą. Z każdym krokiem coraz bardziej podsycał ogień złości tak bym w kluczowym momencie nie było w nim miejsca na strach tylko furię… Kiedy zbliżył się do miejsca w którym zostawili Imraka zawahał się… tylko na moment. Krasnolud leżał tam gdzie go zostawili. Poczekał na resztę. – No to jesteśmy. Stwierdził patrząc po zebranych, poczym nieśpiesznie poprawił puklerz na przedramieniu i mocniej ujął topór w dłonie. – Nie możemy tego tak zostawić. Spróbuję go zająć a ty dziewczyno postaraj się wytargać tą skrzynię… może to im pokrzyżuje plany.

Kiedy stanął przed drzwiczkami dodał – Nie daruję temu skurwysynowi, to przez to cholerstwo serce Imraka nie bije w jego piersi… Z impetem kopnął ostatnią przeszkodę i zdecydowany zakończyć tę sprawę wparował do środka.
 
baltazar jest offline  
Stary 28-01-2012, 22:30   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Życie było niebezpieczne, a śmierć czyhała wszędzie. Ci, co przemierzali świat w poszukiwaniu przygód lub skarbów nie zawsze znajdywali akurat to, co chcieli. Oni, pięcioro śmiałków (lub desperatów - jak kto woli) również znaleźli coś, czego zdecydowanie nie to mieli zamiaru znaleźć.
Choć nie był to pierwszy trup w życiu Konrada, to jednak widok zabitego Imraka, leżącego w ściekach z rozwaloną klatką piersiową, nie wpłynął na niego zbyt pozytywnie. Dopiero po chwili Konrad zdołał ponownie spojrzeć na zwłoki. Nie miał zamiaru zbytnio się im przyglądać, aż taki ciekawski nie był, ale i tak był pewien, że Imrak nie padł ofiarą żarłocznej galaretki. Gdyby ta zżarła ich byłego towarzysza, to zapewne z krasnoluda zostałyby same buty - przeżute i wyplute. W dodatku galareta, chociaż silna, z pewnością nie mogłaby rozwalić w taki sposób klatki piersiowej solidnie w końcu zbudowanego krasnoluda czy choćby połamać mu żeber.

Konrad rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu stwora, który mógłby zadać taką ranę. Gest całkowicie zbędny, z czego aż za dobrze zdawał sobie sprawę, ale mimo wszystko wolał nie ryzykować. Jeśli jakiś potwór kanałowy tak urządził Imraka, to dla nich takie spotkanie również nie musiałoby mieć przyjemnego przebiegu.
Z potworem kanałowym, gdyby takowy istniał, potwór, czy też raczej dziwadło Malthusiusa, ten krynis-jakiśtam, niewielkie miałby szanse. Jak nic by zginął jako kolejna ofiara grasującej po kanałach potwory. Może chociaż ciało by znaleźli...
Ale istniała też możliwość, że ktoś utrupił krasnoluda i wrzucił do kanałów. Tylko ta rana... To nie wyglądało na robotę jakiegoś rzezimieszka, co to się połakomił na garść monet i sfatygowaną kolczugę. To nie było typowe dla działań opryszków poderżnięcie gardła. Prędzej by można sądzić, że Imrakowi ktoś wyciął czy wyrwał serce. A wszyscy wiedzieli, kto się bawi w takie rzeczy. Cholerni kultyści.
Konrad zaklął pod nosem i splunął przez lewe ramię dla odpędzenia pecha. Ochota na dalsze penetrowanie kanałów zdecydowanie się zmniejszyła.

Zgadzał się z opinią, że Imraka nie można zostawić w kanałach. Nawet gdyby nie towarzyszył im podczas paru przygód, to i tak nie wypadało go tak zostawić, by tu zgnił lub by go połknęła jakaś galareta. Ale zabierać go ze sobą na dalszy spacerek po kanałach? Co za głupi pomysł. Zostawić ciało w bezpiecznym miejscu, albo wynieść od razu na powierzchnię - to tak, jak najbardziej, Ale zabierać? Nie zamierzał jednak dyskutować na ten temat. Krasnoludy zawsze należały do istot upartych, zaś Gomrund należał do typowych przedstawicieli tej rasy. Poza tym dopóki on sam nie musiał targać Imraka po kanałach na własnych plecach, to nie był to jego problem.

Otwarte drzwi sugerowały, że ktoś tu był przed nimi, w dodatku nie był to właściciel owej piwnicy, czy co tam się znajdowało za kratą. Być może, mało prawdopodobne, ale jednak było to możliwe, poszukiwany przez nich włochaczek dotarł tutaj i, szukając wyjścia lub kryjówki, rozwalił zamek. Ślady były nad wyraz świeże, przynajmniej w opinii Konrada, choć ten musiał przyznać szczerze, że do znawców w tej materii nie należał.

Piwnica, do której dotarli, była zdziebko nietypowa. Znawcą piwnic Konrad również nie był, ale nie sądził, by w wielu znalazł się pentagram ze śladami krwi.
- A niech mnie... - Pokiwał z uznaniem głowągdy Sylwia w mgnieniu oka uporała się z zamkiem i wyjęła ze skrzyni srebrny sztylet. - A niech mnie... - dodał całkiem innym tonem na widok kłębów dymu pojawiających się tam, gdzie była plama krwi.
Może był i monotematyczny w wypowiedziach, ale to, co ujrzał, raczej nie zachęcało do pełnych retoryki wypowiedzi. Wprost przeciwnie.
Wypadł z komnaty ścigany głosem swego ojca, składającego mu niezbyt miłą obietnicę.

Zwolnił w połowie drogi do wyjścia z kanałów. Nikt ich nie ścigał, ale... No właśnie. Demon (albo coś jeszcze gorszego) albo nie był głodny, albo też...
- Macie. - Gdy się zatrzymali podał najbliżej stojącej osobie bukłak z winem. Prawie pełen. Zdecydowanie taki nie był, gdy wrócił do jego rąk, ale Konrad ani się nie dziwił, ani nie żałował. Pociągnął dwa solidne łyki, choć to wcale nie uspokoiło serca bijącego nerwowo na samo wspomnienie potwornej postaci.
- Drań zeżarł nasze pięćdziesiąt koron - powiedział - i na naszych oczach skonsumował naszą szansę na niezapłacenie grzywny. Demon, nie demon - nikt nam nie odpuści, nawet gdybyśmy go na sznurku do magistratu przywlekli. Miał być ten dziwostwór Malthusiusa i nie ma zmiłuj się. I też nie wiem, czy zwykła broń coś tu zadziała - poparł Sylwię. - Ale przynajmniej Imraka zabierzemy z tych kanałów.
Mówił zapewne nieco chaotycznie, przeskakując z tematu na temat, ale raczej nikt nie powinien się dziwić.

Nie bardzo sobie wyobrażał walkę z demonem, ale skoro Gomrund się uparł. Mógł go chociaż odprowadzić i pokibicować...
- Słyszałem - powiedział nieco niepewnie - jak kiedyś jakiś pijany żaczek prawił, zanim go kompani nie uciszyli, że takie gwiazdy są po to, by w środku demona trzymać i nie wypuszczać. Alem w wtedy niezbyt w to wierzył, i teraz też nie bardzo. Bo jaka korzyść z demona, którego się trzyma w klatce. A jak się go puści, to też korzyści nie ma żadnej.
Potarł brodę.
- No to idziemy się przebrać, a potem do kanałów. A tak, swoją drogą... Skoro mamy tę mapkę, to gdyby ją zestawić z planem miasta, to by i wyszło, czyja to piwnica. Ale to później.
"To później" było nieco optymistyczne i zakładało, że będzie jakieś "później". jednak bez tego założenia nie warto było leźć do kanałów. Chyba że ktoś szukał śmierci.

Przygotowania do wyprawy na demona nie zajęły mu dużo czasu. Ubranie kolczugi, przetarcie i podostrzenie miecza, sprawdzenie kuszy... Trzy godziny to było dużo za dużo, ale Gomrund odprawiał jakieś cuda ze swym toporem... Zdążyli się pokrzepić przed wyruszeniem w drogę, a i tak okazało się, że Sylwii nie ma. Powodów mógł być tysiąc, ale czy to znaczyło, że powinni czekać? Jednak Gomrund, honorowy przywódca wyprawy, zdecydował się poświęcić spóźnialskiej kilka chwil. Co się opłaciło, bowiem do kanałów weszli w piątkę.
Na psa urok, pomyślał Konrad, ponownie sobie przypominając o przepowiedni. Pięciu i odchody miasta... Niech to szlag... Pięciu a pięcioro, wszak to żadna różnica.

Plan walki z demonem był prosty - strzelać, jak długo się da (jeno tak, by ze swoich nikogo nie ustrzelić), potem spróbować pomacać potwora zimnym żelazem. A potem się zobaczy. Gdyby znów trzeba było uciekać... I na to się duchowo nastawił.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-01-2012 o 22:34.
Kerm jest offline  
Stary 29-01-2012, 02:28   #30
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ile jest warte słowo dla boga oszustów? Spieler siedział na odwróconym koszyku i jadł jabłko. Wolno, najwolniej, jak tylko potrafił. Nie był już wcale głodny.

W Bögenhafen, przynajmniej w czasie festynu, obnośna gastronomia atakowała na każdym rogu i placu, w każdym zaułku. Wszystkie zmysły. Nietrudno było wypełnić kiszkę, zwłaszcza jeśli komu nie przeszkadzała szczypta kulinarnego hazardu - do każdej porcji darmo. Jego zaś do tych cudów ekonomii i smaku nie ciągnęła po ostatnich wydarzeniach ani ochota, ani ciekawość tylko rozsądek. Po całym dniu zwiedzania kanałów wypadało coś wreszcie przekąsić, choćby siłą trzeba było pchać sobie w gębę. Z pełnym brzuchem myśli się jaśniej. I łatwiej patrzy na świat. Nie warto było jednak tylko dlatego psuć poczciwemu w gruncie rzeczy niziołkowi interesu rynsztokową powierzchownością i smrodem. Kuchnia Toddo za dobra była zresztą na tak niewesołą okazję.
Poza tym nie chciał wchodzić w drogę Płomiennemu, a w składziku zrobiło się ciasno. Ciaśniej niż poprzednio. Sam nie zamierzał sposobić się specjalnie do walki. W sumie niewiele mógłby w tym kierunku zrobić, nie uważał też wcale, żeby demon spokojnie zaczekał w piwnicy na karną ekspedycję.
Taką miał przynajmniej nadzieję. Chętniej spróbowałby się za to z tymi, którzy wypatroszyli Imraka jak prosię. Jeśli nie uda się z alkoholowych wspomnień poprzedniego wieczoru wydestylować sensownego obrazu towarzyszącej staremu krasnoludowi grupki, nawet jeśli reszta nie zechce pokazać go władzom, można jeszcze popytać w areszcie. Albo okolicy. Marny to ślad, ale chyba jedyny. Prócz...
Sięgnął do kieszeni. Obrócił w dłoniach biały, zapomniany zupełnie strzęp materiału. Czerwony rąbek wepchnął pośpiesznie z powrotem, żeby nie odwracał uwagi od znaleziska. Zmarszczył w skupieniu brwi, ale... Do pani Druzdowej trzeba skreślić kilka zdań. Najlepiej Płomienny...

Z jabłkiem w garści łatwiej się czeka. Ale w końcu trzeba wyrzucić zbrązowiały zupełnie ogryzek i wyprostować kolana. Poprawić miecz, wydłubać łuskę z zębów. Ile jest warte słowo dla boga oszustów? Raz już im towarzysz z łupem w garści przepadł w mieście. Nic dobrego z tego nie wyszło. Zwłaszcza dla niego. Jeśli Spieler dobrze pamiętał, to Erich w samej bieliźnie wracał do kompanii, a zadowolony, jakby mu ktoś nakładł... No, jeśli chodzi o Sylwię, to w takim przypadku radość niechybnie udzieliłaby się z miejsca im wszystkim.
Mimo to wolałby, żeby się nie zapodziała. Mieli już kogo szukać. Gdyby sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej, zabrakłoby pewnie dnia na kupno nowych łachów i wizytę w łaźni. Wiedział już, gdzie ową instytucję znaleźć, bo kilku uczynnych przechodniów wskazało mu ją zupełnie bezinteresownie. Póki co, trzeba było jednak raz jeszcze zleźć pod ziemię...
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 29-01-2012 o 02:33.
Betterman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172