Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2012, 19:45   #5
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Dryn, dryn!
Dryn, dryn, dryn!
Nigdy nie lubił dźwięku swego dzwonka w telefonie. Był... prostacki i irytujący, ale zawsze, gdy próbował go zmienić, nie przychodziło mu do głowy nic, czym mógłby go łatwo zamienić. Zawsze było coś „nie tak” - i irytujący dźwięk przetrwał na jego telefonie już półtora roku.

Mimo tego, najchętniej by go zignorował. Była niedziela, godzina... siódma rano, Rogaty Bóg by to trzasnął! A ktoś miał czelność do niego wydzwaniać. Klasyfikował się na odbicie od wycieraczki i oddzwonienie z opieprzem, ale z drugiej strony... to mogło być coś ważnego.

Niechętnie sięgnął na szafkę nocną, po leżący tam telefon. Chwilę szukał go po omacku, niemal strącając stamtąd wisiorek z pentagramem. Wreszcie chwycił sprzęt w ręce i... nadeszła ta przeklęta chwila, kiedy musiał rozewrzeć oczy. Szybki rzut oka na wyświetlacz zdradził, kto dzwonił. John. A więc nic ważnego. Ale skoro już pofatygował się, by odebrać telefon... Mógł na niego trochę nakrzyczeć, nie? W końcu: Prawo Trójpowrotu.
- Do cholery, jest niedziela! I zanim powiesz: nie, nie dołączę do żadnego rajdu... – rzucił, kiedy tylko nacisnął „Odbierz”.
- Jonah, wiesz, że to ważne – najeżył się znajomy, a jego głos podniósł się o kilka tonów – Mamy transport...
- Licho mnie to obchodzi. Harowałem cały tydzień, teraz...
- Duży transport! Już mówiłem panu Barnesowi. Zgadza się, że powinieneś przyjść dzisiaj...
No. Prawo Trójpowrotu zadziałało. John dostał od Jonaha po trzykroć, a Sullivana rąbnęło dziewięć razy większą siłą. Bo mógł się sprzeciwić cholerycznemu panu Barnesowi, ale... jednak wolał zacisnąć zęby i nadłożyć dzień pracy.
- Szlag. Wiesz, że kiedyś przegniesz? I o której?
- Powinieneś być na piątą, tym razem będziesz pomagał na wieczornej zmianie...
***

Mogło być gorzej. Mógł się dowiedzieć, że potrzebny jest na pierwszą. A tak, miał dużo czasu. Że zaś był już obudzony, wypadło mu pierwsze rodzinne śniadanie od dłuższego czasu. I już zdołał pożałować swojej decyzji...
- I Anna mi powiedziała, że będzie chciała obejrzeć z nami „Przed Świtem”. Będzie je miała na DVD, jak tylko wyjdzie. To będzie w lutym, tuż po sprawdzianie z angielskiego. Mogę?
- O której?
- Pewnie koło dwudziestej, wiesz, będziemy wracać już po północy.
- Córcia, wiesz, że miasto staje się niebezpieczne. Nie oglądałaś, co mówili w telewizji?
- Oj, mamo, Jonah mnie na pewno odwiezie... prawda, Jonah?
- oczy siostry zwróciły się wprost na niego, a cała twarz przybrała wyraz oczekiwania.
No dobra, spodziewał się. Siostra przechodziła trudne lata, więc uważała, że ma do takich rzeczy święte prawo. Tymczasem on wcale nie cieszył się z perspektywy zawalania nocy, odwożąc smarkulę na motorze. Tyle że zarówno z siostrą, jak i z matką rozmawiał rzadko, więc nie zamierzał obracać rodzinnego spotkania w awanturę.
- Hmm... Jeśli zdasz... - udał wahanie, powoli żując swój pudding.
- To żart, prawda? - aż prychnęła. Farciara... mówić z takim przekonaniem... On w jej wieku nie miał już serca dla szkół.
- No, po prostu cię odwiozę, Hannah - wyszczerzył się, ale odrobinę nieszczerze.
Na szczęście, do rozmowy wtrącił się ojciec.
- Synu, masz dziś wolny wieczór? Będziemy w pubie opijać wczorajsze zwycięstwo Manchesteru - powiedział, kładąc rękę na synowskim ramieniu.
- Tato, dziś nie mogę - odmówił, tym razem już szczerze żałując.
- Synu, jeśli mi powiesz, że jakaś senna mara jest więcej ważna od zwycięstwa Manchesteru...
- Tato! Wiesz, że to dla mnie ważne. Zresztą, nie - praca
- kategorycznie odmówił...
- Cóż... - komentarz oznaczał tyle, że rozmowa umarła.
Na szczęście, Jonah umiał jeść szybko, więc samo śniadanie nie trwało o wiele dłużej.

***

Kiedy Sullivan doprowadził się do porządku, dochodziło już południe. Do pracy miał jeszcze trochę czasu, więc zdecydował się przechadzkę wśród natury celem ochłodzenia emocji.


Już po kilkunastu minutach wiedział, że wybrał fatalnie. Brnąc przez chaszcze, nieopodal polanki wykorzystywanej przez jego wiccański krąg, doszedł nad jeziorko. A tam... a tam... ujrzał ją - śliczną dziewczynę w jego wieku, pogodnie tańczącą na lodzie.

Ale to nie piękne rude włosy przykuwały większą część jego uwagi. Dziewczyna... była jakaś inna - wydawała się świecić! Poruszała się z gracją, a zlatywały się do niej nawet okoliczne ptaki... niczym na cholernych obrazkach świętego Franciszka.
Zaintrygowany, przysunął się bliżej. Widział tą dziewczynę już wcześniej, ale teraz odczuwał więcej ciekawości niż kiedykolwiek wcześniej.
- Hej, Jonah jestem - powiedział dość głośno, starając się przykuć jej uwagę - Widywałem cię tu często. Mieszkasz tu?
Bai była właśnie w trakcie odprawiania mini musicalu dla Rondla, gdy nagle usłyszała czyjś głos. W pierwszej panicznej reakcji wykorzystała wiatr, by podjechać szybko do brzegu jeziora, ale była tak zaskoczona obecnością człowieka, że aż wpadła cała w zaspę. Powoli podniosła głowę, by zlokalizować źródło niebezpieczeństwa.
- Niezdara - skomentował wesołym tonem, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać.
Szybkim krokiem podszedł do zaspy, w którą wpadła dziewczyna. Gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko Bai, wyciągnął ku niej rękę.
- Trzymaj, niezdaro - powiedział z uśmiechem, czekając, aż dziewczyna przyjmie pomoc. Trochę obawiał się reakcji wielkiego, czarnego psa, ale... mniejsza. Jak bez kagańca, to nie gryzie, nie?
Z wahaniem podała rękę nieznajomemu. Przyjrzała mu się, chłopak na oko był w jej wieku, całkiem przystojny, z tak szerokim uśmiechem na twarzy, że aż musiała go odwzajemnić. - Dziękuję.
W chwili gdy podała mu rękę jej ciało przeszły dreszcze. Wyczuła magię. Ciepłą i delikatną, nieco podobną do jej własnej, ale niezupełnie.
- Jak mówiłem, Jonah – stwierdził, pomagając dziewczynie się podnieść i otrzepując ją ze śniegu.
Zrobiła krok do tyłu, by znaleźć sie poza zasięgiem pomagajacych rąk.
-Dziękuję, dam sobie radę sama.-usiadła by zdjąć łyżwy. -Jestem Bailaora. Zwana Bai.
Rondel przybiegł i zaczął szczerzyć kły na Jonaha, po czym podszedł bliżej i go obwąchał. Wynik musiał być pozytywny, gdyż zaczął go lizać.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami, nie zamierzając się narzucać – Bailaora... nawet nie wiem, jaki to język. – uśmiechnął się znów - Ale ładne. Mieszkasz w pobliżu? – a wtedy przyszedł pies, więc zapytał profilaktycznie – Nie gryzie?
-Nie, chyba, że wyczuje niebezpieczeństwo. Ten pies ma jakby szósty zmysł. Chyba wyczuł twoją magię. -powiedziała - Bailaora znaczy tancerka, ale też już zapomniałam po jakiemu to jest. Tak, mieszkam niedaleko.
- Magię? – na chwilę zaniemówił, zaskoczony. Ale w końcu, on był niepoprawnym mistykiem, więc inni też mogli pozwolić sobie na dziwactwa. Roześmiał się gromko – Na Rogatego Boga, nie! Nawet wiccanie twierdzą, że zasypiam podczas rytuałów i zupełnie nie mam do tego talentu!
-Och.- zamilkła na chwilę analizując jego twarz. Była pewna, że to co czuła w nim, to magia. Ale skoro on nie był jej świadomy... Zastanawiała się co zrobić w takim wypadku, i jedyne co przyszło jej do głowy, to przedstawienie go ciotce, w końcu to ona nauczyła ją znajdować magię w sobie i kierować nią. - Skoro jesteś moim sąsiadem, to może dasz zaprosić się na obiad? Jesteś pierwszą osobą w moim wieku z którą rozmawiam od lat. Proszę, bardzo proszę. - spróbowała się przekonująco uśmiechnąć.
No, było lepiej, niż myślał. W dziewczynie, tym cholernym świętym Franciszku z jeziora, było coś intrygującego. Myślał już, czy zapytać ją o plany na ten dzień i zaoferować przejażdżkę do restauracji w centrum... a ona sama wyszła z inicjatywą. W sumie, tym lepiej – widział, jak szybko dziewczyna się od niego odsunęła, gdy zaczął ją otrzepywać. Z ciocią mogła być trochę spokojniejsza.
- I tak nie miałem żadnych planów – potwierdził, wzruszając ramionami – Ale obiecaj, że kiedyś dasz się wyciągnąć na zewnątrz. Muszę sprawdzić, że jesteś tak dobrą tancerką, jak obiecujesz imieniem – powiedział półżartem, głaszcząc psi łeb.
-Nie bywam na zewnątrz. To znaczy... czasem zanoszę ludziom różne rzeczy, które zamówią u cioci, ale tak, no, nie bywam. I nigdy z nikim nie tańczyłam. - dodała cicho. -Żyjemy sobie na uboczu nieco, bez kontaktu ze światem, gdy nie potrzeba.
Była poważna...? Teraz Jonah został naprawdę zdziwiony. Dużo bardziej niż wtedy, gdy dziewczyna mówiła o magii. Z drugiej strony – miała pod dwudziestkę, więc obowiązek szkolny został już za nią... więc niby mogła.
- Eh, to naprawdę muszę was odwiedzić – stwierdził, próbując obrócić całą sytuację w żart – Widziałem, co samotność zrobiła z moją babcią. I – wybacz mi niestosowność – ale wolę byś była taka, jak teraz – zawahał się. Nie wyszło tak dobrze, jakby chciał... Myślał, czy nie podać dziewczynie ręki – ale mógł ją tym jeszcze bardziej przestraszyć.
- Nie wiesz, jaka jestem teraz- roześmiała się. Dostrzegła jego minę pełną niedowierzania. Rzeczywiście, to było nieco dziwne jak one żyły, to że zaledwie do trzynastego roku życia chodziła do szkoły, a raczej małej szkółki wiejskiej i nie miała pojęcia o wielu sprawach, typu najnowocześniejsze technologie i ten cały internet. Od kiedy mieszkała z ciotką pochłaniała setki książek naukowych wypożyczanych z biblioteki, gdyż miała głód wiedzy, ale nie to było dla niej najważniejsze. Żyła dla magii. Próbowała rozwijać swoje umiejętności, eksperymentować, doskonalić swoje porozumienie z naturą. Wiedzieć więcej, być silniejsza, zwalczać słabości. Zrobiła kilka tanecznych kroków.- Chodź, kawałek jest do przejścia.
Zatem, czym się zajmujesz?
„Czy nie powinnaś zadzwonić do ciotki...?” - takie pytanie kołatało się w jonahowej głowie. W końcu, rodziny niekoniecznie miały coś przeciwko gościom... ale wątpił, aby ciotka Bailaory notorycznie przygotowywała jadła ponad potrzebę. No, ale mniejsza – jeśli zaskoczy rodzinę dziewczyny, mógł dowiedzieć się czegoś więcej. A wtedy... no, mógłby się zorientować dowiedzieć, czy powinien wezwać policję. Bo jakkolwiek dziewczyna była intrygująca, to chyba miała... no, patologiczną sytuację rodzinną?
- Niczym wyjątkowym. Jestem sprzedawcą. Sklep zwie się Orc's Nest, więc... – wzruszył ramionami, podążając za dziewczyną.
- Nigdy tam nie byłam. Co w nim jest? - Bai zdawała sobie powoli sprawę jak bardzo z dala od świata żyła i jak wiele o nim nie wiedziała.
- Pełno podręczników, gier i zawsze znajdzie się kilku hałaśliwych fanów - wyszczerzył zęby, zwracając uwagę, że dziewczyna zupełnie nie rozumie, o czym mówi - Ale z naszej dwójki, ty lepiej opowiadasz, więc czyń honory! - naprawdę nie miał ochoty opowiadać o swoich latach szkolnych lub czymś podobnym.
I ruszyli w drogę...
 
Velg jest offline