Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2012, 21:18   #23
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Adam ujął w dłoń dżojstik. Poruszył nim w prawo, poruszył w lewo. Silniczek zareagował. Podobnie w przypadki ruchów góra-dół. Działało. Wciśnięcie klawisza fire spowodowało, że zacisnął się mechaniczny spust zamków magnetycznych, puszczenie spowodowało, iż palec powrócił do pozycji wyjściowej…. Działało. Adam uśmiechnięty od ucha do ucha stwierdził, iż wykonał kawałek całkiem przyzwoitej roboty. Rozpoczął rozmowę z Gregorym. Ta o wszystkim i niczym zarazem była z jednej strony niezobowiązująca, z drugiej natomiast dawała Adamowi szansę na pogadanie sobie z kimś (bo przecież od 30 lat nie miał takiej okazji), po trzecie dawała możliwość poznania kogoś z kim zapewne będzie dzielił dolę… czy też jej brak.
Kolejnym punktem na jego liście zadań było ponacinanie tarcz hamulcowych. Dlaczego? Otóż tarcze hamulcowe z odpowiednimi nacięciami gwarantowały lepsze parametry. Wolniej się nagrzewały i pozwalały na efektywniejsze hamowanie. Powodowały szybszą degradację klocków hamulcowych, jednak w jakiś sposób trzeba było tego potwora zatrzymać i zdecydowanie mocne i pewne hamulce będą tu potrzebne. Adam operował przecinakiem pewnie, z widoczną wprawą. Nie rozcinał tarcz, a w zasadzie delikatnie się po nich ślizgał wykonując promieniste nacięcia. Gdyby jeszcze dysponował jakimś chłodziwem lub tarczami ceramicznymi… to, to maleństwo zatrzymywało by się szybciej niż przysłowiowa dziewica widząca drużynę Marines…. z opuszczonymi spodniami. Takich tarcz jednak nie miał i będzie musiał zadowolić się tym co mu dano. Trudno.
Wykonując jedno z kolejnych cięć Adamowi drgnęła ręka. Piła ześlizgnęła się z zamierzonego toru, a kręcące się z zawrotną prędkością ostrze prześlizgnęło się po przedramieniu Kowalskiego. Niby nic poważnego, jednak wprawny obserwator dostrzegłby, iż tarcza weszła w ciało. Adam szybkim ruchem wyłączył przecinak i spojrzał na lewe przedramię. Rękaw bluzy zaczynał pokrywać się karminem, a wyraźnie widoczne przecięcie materiału znajdowało się w centrum wciąż rosnącej plamy. Rana jeszcze nie bolała. Kostuch zdawał sobie w pełni sprawę z tego, ze był jeszcze w szoku, że trzeba szybko zatamować krwawienie i że trzeba czym prędzej opatrzyć ranę. Brudna bluza, ostrze przecinaka… zakażenie gotowe. A w tym świecie jak sądził może być duży problem ze znalezieniem w pełni wykwalifikowanego lekarza.
Wstał i podszedł do swoich gratów. Jedna z toreb miała klasyczne oznaczenie. Czerwony krzyż wpisany w białe pole- apteczka. Kowalski otworzył ją i zaczął przeglądać. Nie było środków odkażających, nie było przeciwbólowych… w zasadzie były bandaże, nożyczki, jakiś koc termiczny, jakaś paczka prezerwatyw… apteczka, tyle że uboga. Zdecydowanie nie wystarczająca w sytuacji jakiej znalazł się teraz, albo w jakiej będzie mógł znaleźć się on, lub któryś z jego kompanów w czasie wykonywania ich zadania. Adam nie był dokładnie pewien co w takich sytuacjach się robi… a oglądane przed przydługim snem filmy z gatunku „zabili go i uciekł” podpowiadały mu całą masę trupów, olbrzymią ilość wystrzelonej amunicji…. I kopnięcia a’la Chuck Norris w finałowej walce. Słowem krwawa jatka zakończona półobrotem. Adam nie wyobrażał sobie, w jaki sposób miał zapewnić pierwszą pomoc sobie i ludziom z którymi będzie miał pracować przy udziale środków tak skromnych, jak te znajdujące się w jego apteczce.
Wypadało tylko i wyłącznie popluć sobie w brodę, że nie sprawdziło się wcześniej tego, co ma się we własnych klamotach, teraz trzeba było sobie radzić przy użyciu tego co się ma. Adam prawą ręką zawinął rękaw bluzy i odsłonił przeciętą skórę. Prócz niej, otrze pokroiło jeszcze trochę głębiej, natomiast chyba nie było źle… gdyby tak było zapewne bolało by to dużo bardziej i zapewne niosło by ze sobą poważniejsze skutki. Adam poruszał palcami i zadowolony z faktu, że te reagują na jego polecenia stwierdził, że ścięgien sobie nie poprzecinał. Coś jednak przeciął. Ciemna, odtleniona krew wolnym i jednostajnym strumyczkiem wypływała z ramy. Przeciął jakąś mniejszą żyłę. Miał nadzieję że mniejszą.
Sprawną ręką sięgnął do bidonu ze spirytusem i postawił go koło siebie. Potem otworzył dwie paczki z gazą i jeden bandaż elastyczny. Jedną z gaz namoczył w spirytusie o przemył ranę wokoło, potem delikatnie przemył samo skaleczenie sycząc cicho z bólu i dmuchając intensywnie na ranę. Na sam koniec przyłożył jeszcze jedną gazę i zabandażował przegub. Siedział jeszcze przez kilka chwil uważnie przyglądając się ręce. Bandaż nie przemiękał, zatem doszedł do wniosku, że wszystko było w porządku. A rana? Za parę tygodni będzie jedną z wielu blizn jakie zdobiły ręce Kowalskiego.
Spojrzał na wyciągnięte ze schowka zdjęcie. Prychnął pod nosem dochodząc do wniosku, że nawet największy potwór był kiedyś człowiekiem… To był w zasadzie jedyny komentarz do tego co zobaczył. Wyciągnął jednak jeszcze jeden wniosek. To auto najprawdopodobniej było autem Mike’a. Dlaczego zatem ktoś taki jak on, powierzał sprzęt tak cenni komuś takiemu jak oni? Owszem zapewne każde z nich posiadało jakieś tam talenta… tylko że jak do tej pory byli wielka niewiadomą. Mały zdaniem Kowalskiego ryzykował i to sporo.
Chwilę potem przyszedł czas na małą przerwę. Przyjechało żarcie. Ni mniej ni więcej, a wyżerka jak się masz Viktor. Kostuch dopadł do garnka jak wściekły ogar, zdając sobie sprawę ze swojego głodu, dopiero gdy zobaczył naczynie i poczuł roznoszący się wokoło zapach. Fakt, iż musiał jeść z bezpośrednio z garnka razem z Gregiem wcale mu nie przeszkadzał. Nie była to dla niego pierwszyzna. Gdy już łyżka zaczęła uderzać o dno, jego flaki się wypełniły, a on donośnym beknięciem oznajmi zakończenie uczty… powrócił do pracy. Doszedł do kolejnego zasadniczego i jego zdaniem ważkiego wniosku.
Otóż posiadali dwa stanowiska strzeleckie i tylko jeden karabin. Adam rozumował następująco. Z wierzy na górze auta było szersze pole ostrzału, ale z tego miejsca można było strzelać tak z posiadanej armaty, jak i z każdej innej broni. Od AK 47, po procę na ołowiane kulki.
Ze stanowiska które stworzył można było walić tylko i wyłącznie do przodu +/- jakieś 100° na boki. Adam uśmiechnął się. To powinno wystarczyć. Zdecydował się przenieść armatę z góry na maskę auta pozostawiając górne stanowisko pozornie puste, a w praktyce dające możliwość prowadzenia ostrzału z absolutnie wszystkiego. Zainstalował broń na stojaku razem z magazynkiem. Poprosił Grega o odbezpieczenie broni i załadowanie magazynka. Potem sprawdził czy silniczki dają radę przesuwać broń.. usatysfakcjonowany odszedł parę kroków i spojrzał na swoje dzieło.
Potem dowiedział się że mają szybko dokończyć swoją pracę… co było robić? Wciągnął podnośnik, zmienił koła, następnie dwie opony wrzucił na dach auta i dokładnie je zamocował.
Potem wyszli na zewnątrz….
***
Adam rozejrzał się raz jeszcze przeklinając w duszy wszystko i wszystkich. Miał w głowie koszmarny mętlik. Nie bardzo wiedział jak przyzwyczaić się do tego, że miasto jakie pamiętał zamieniło się teraz w ruinę. Niebo nie wyglądało tak samo… a stwierdzenie, iż człowiek człowiekowi był wilkiem jeszcze bardziej pasowało do teraźniejszych realiów.
Aż za bardzo…
Krzyki kobiety i niewybredne komentarze świadczyły, aż nazbyt dobrze o tym co mogło dziać się kilkadziesiąt metrów od nich. Reakcja Rosjanina była do pewnego stopnia oczywista. Adam był jednak zaskoczony. Nie podejrzewał, że zostanie postawiony przed takim zadaniem. Nie spodziewał się, że zaledwie drugiego dnia po wtajemniczeniu będzie musiał już biegać po ruinach s klamką w ręku. Przeklął. Jednak kiwnął głową potakując wypowiadanym przez Rosjanina słowom. Sam nie bardzo widział się w roli mężnego rycerza podążającemu na spotkanie przeznaczenia... jednak zdawał sobie sprawę, że w takich sytuacjach nie powinno się przechodzić obojętnie. Odpiął kaburę i wydobył pistolet jednym sprawnym ruchem. Mag-95, znalazł się w jego prawej dłoni. Ta nie była stworzona do trzymania broni palnej. Widać było, że Kowalski był niepewny... Ale zdecydowany coś przedsięwziąć.
- Masz dużo większe doświadczenie w takich sprawach. Mów gdzie się ustawić i co robić. Pomogę jak umiem najlepiej.
To było jedyne rozsądne rozwiązanie. Znał się na planach i mapach silników. W kwestii taktyki na polu walki był zdecydowany zdać się na umiejętności innych.
- Mój plan jest prosty, ale ryzykowny dla życia tej panienki. Wykurzymy ich stamtąd. Dam mój karabin Martinowi a sam zajmę się tym przy wejściu robiąc nieco hałasu. Tamci do mnie wyjdą a wtedy wy ich wyeliminujecie. Tylko się nie wahajcie. Idziemy... - powiedział Rusek odbezpieczając karabin i dając go Gregoremu. - Zajdziemy ten kanał a potem zaczynamy. W razie jakiś niespodzianek zdajcie się na zdrowy rozsądek. - Zadyma ruszył przez jedną dziurę w ścianie aby obejść rurę od bezpiecznej strony. Kobieta tymczasem darła się w niebogłosy.
Adam nie był zadowolony z miejsca w jakim się znalazł i z tego co miało zdarzyć się za chwilę. Jednak jak zostało powiedziane wyżej zdawał sobie sprawę, że jakaś reakcja jest potrzebna, że reakcja na to co działo się przed nimi wpisuje się w najzwyklejsze w świecie człowieczeństwo.
Nim ruszył za Zadymą stwierdził jeszcze
- Jestem raczej kiepskim strzelcem. Ustawię się w miarę blisko z flanki. W ten sposób będziemy mogli położyć na nich ogień krzyżowy. Greg, wybierz sobie stanowisko. Ja skoczę na lewo i postaram się znaleźć dla siebie jakąś osłonę.
Rosjanin zamienił jeszcze dwa słowa z Gregorym a następnie poszedł. Adam ruszył do przodu i delikatnie w lewo. Podążał w pewnej odległości za Zadymą, pozostawiając go z przodu i po swojej prawej. Szukał jednocześnie możliwości podejścia możliwie blisko i znalezienia sobie możliwie dobrej osłony w postaci jakiegoś kawałka betonu, kamienia... czy czegokolwiek co zabezpieczy go przed wrażym ogniem.
- Greg! rzucił półgłosem za siebie. Jeśli wypadnie dwóch naraz mój jest ten z lewej. Żebyśmy nie pruli do jednego jednocześnie. Mam mniejszą siłę ognia, więc będę strzelał z opóźnieniem i raczej wybierał czyste cele. Zadyma, będę tam... Adam wskazał jedną z większych kupek betonu, w której to Kowalski znalazł dogodne (na oko) stanowisko strzeleckie. Dziura ta była w pewnym oddaleniu od wartownika, ale co najważniejsze była po jego prawej stronie, a lewej patrząc od strony nacierających. Adam poprawił paski torby przewieszonej przez ramię, raz jeszcze sprawdził bezpiecznik klamki i na poły schylony pomknął w kierunku swojego stanowiska. Nim do niego dotarł miał przebiec przez pewien obszar nie chroniący go... znaczy się natrafił na pas ziemi, na której był wystawiony jak przysłowiowa kaczka. Nie zamierzał zwracać na siebie uwagi przeciwnika. Miast tego dopadł do możliwie dobrze wysuniętego punktu, tak by nie zostać zauważonym i dał sygnał chłopakom. Ujął w obie dłonie pistolet i wycelował w wylot rury. Nie zamierzał jednak strzelać od razu.
Miast tego, gdy tylko się zaczęło ruszył biegiem przez wolny teren tak aby dopaść możliwie blisko do wylotu rury... cały czas obserwował to co się działo dookoła gotów otworzyć ogień.
Nie wiedział dokładnie co się działo, biegnąc musiał patrzeć pod nogi i dokładnie wybierać sobie drogę, aby nie złamać sobie nogi na jakiejś nierówności. Dopadł jednak dokładnie w chwili by usłyszeć:
- Gówno. Zaraz będziesz się dławił własną krwią. Zobaczymy co wtedy powiesz... - wycharczał jeden z napastników idąc szybko z prętem z rękach.
Adam bał się jak jasna cholera i prawdę powiedziawszy nie pamiętał kiedy wcześniej i czy w ogóle był zmuszony do takiego wytężenia uwagi. Niemniej jednak działał szybko i instynktownie. Usłyszał zduszony świst gdy kolano Rosjanina uderzyło w swój cel. Usłyszał, jednak tego nie widział. Miał co innego do oglądania. W ostatniej chwili stwierdził, że zmieni miejsce swojej pozycji. Przeskoczył przez dziurę w której miał się schować i podbiegł jeszcze kilka kroków bliżej, tam dopadł osłony, ujął klamkę oburącz i nabrał powietrza w płuca. Musiał uspokoić oddech. Wysiłek i adrenalina spowodowały, że ręce mu się trzęsły, a ciśnienie krwi odzywało się charakterystycznym dudnieniem w uszach. Miał na to jedynie chwilę.
- Nie wahajcie się ani chwili... tak? Powtórzył słowa usłyszane przed kilkoma chwilami, przymierzył i na ułamek sekundy zastygł w pozycji strzeleckiej. Potem nacisnął dwukrotnie spust. Celował w typa po lewej stronie, pamiętając ze zaczajony gdzieś nieopodal Greg miał walić w tego prawego.
Kowalski nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co się działo. Pewnym było jednak, że doliczył się więcej niż dwóch wystrzałów. Jak uderzony taranem, oszołomiony rozejrzał się po krajobrazie jaki zmienił się na przestrzeni zaledwie kilku setnych sekundy. To co było w tej chwili najistotniejsze to to, że jego cel leżał ranny, a kałuża powiększającej się obok niego czerwieni świadczyła dobitnie o tym, że jest on wyłączony z walki. Obok niego leżał drugi koleś z wyraźnie zaburzoną symetrią ciała… Leżał też Zadyma…
Adam zadziałał instynktownie. Lata pracy jako sanitariusz zrobiły zdecydowanie swoje. Nie zastanawiał się chwilowo nad tym co się stało z kolesiem do którego strzelił i nie zastanawiał się jak bardzo będzie to działało na jego psyhe. Miast tego rzucił się w kierunku Zadymy. Nie dostrzegł poruszenia ze strony Grega, miał nadzieję zatem że ten pozostanie na stanowisku i w razie czego będzie ich osłaniał. Dopadł ruska, przykląkł obok niego, jednak nie spojrzał w jego stronę. Miast tego trzymając oburącz klamkę uważnie obserwował to co działo się tak w samej rurze jak i wokoło niej. Był zdecydowany posłać kulkę komukolwiek z rannych, który by się poruszył... oraz komukolwiek kto będzie się chciał wydostać z rury i nie będzie rozszalałą kobietą.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline