Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2012, 04:42   #75
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Sprawiał wrażenie nieobecnego. Strażnicy rechotali komentując jego zachowanie. „Wie co go czeka” powtarzali. Mieli rację, chociaż to nie strach owładnął jego myśli, a całkowita jedność ze swoim ciałem. Z pod opuszczonej głowy dokładnie obserwował korytarze po których ich prowadzili oraz swoich towarzyszy. Carterowi to jednak służyło znacznie lepiej niż kapłance, która trzęsła się jak osika.
W końcu doprowadzono ich do tajemnej areny. Architekci tego rodzaju rozrywek nie należeli chyba do zbyt twórczych. Wszystkie jakie do tej pory widział, wyglądały podobnie, jakby zbudowane na tym samym planie i wzbogacone o chore wyobrażenia właścicieli. Po arenie szalało dzikie zwierzę. Markowi ciężko było początkowo uwierzyć, że była to kiedyś piękna kobieta. Co prawda nie utraciła nic ze swojego piękna, dodatkowo podkreślanego teraz przez niezwykle urodzajny strój, ale w zachowaniu nie przypominała człowieka. Zaszczuta bestia, pełna najniższych instynktów. Indoktrynacja Lady należała do najwyższej klasy, trzeba było przyznać. Niewielu ludziom udaje się tak skutecznie złamać ludzką wolę. Jakoś sytuacja w której teraz się znaleźli nagle się pogorszyła, a miało być jeszcze gorzej.
Chociaż nie spuszczał wzroku z trybun, szukając znajomej twarzy oraz lady, dość wyraźnie usłyszał słowa strażnika. Zaintrygowały go. Czyżby jednak instynkt nie zawiódł go i od początku to lady stała za kradzieżą? Wiele na to wskazywało, ale brakowało konkretów a teraz nie czas był na knucie. Czekał go pojedynek z kimś kogo kiedyś uważał za swojego towarzysza.
Gdy usłyszał z kim będą walczyć, poczuł ciarki na plecach, ale jednocześnie wezbrał w nim gniew. Okazja do wyjaśnienia wszystkich niejasności nadarzała się wcześniej niż się spodziewał. Nie rozwścieczyło go to jednak tak bardzo, jak słowa kapłanki.
„Nie mogła sobie, cholera, lepszego momentu wybrać”
Pomyślał i odwrócił się do Cartera. Spojrzał mu prosto w oczy:
- To teraz nie jest najważniejsza sprawa – warknął. – Nie myśl o tym. Musisz się skupić na czekającej Cię walce, rozumiesz?
Zszokowany mężczyzna kiwnął tylko głową. Mark spojrzał gniewnie na kapłankę, która aż skuliła się ze strachu, ale nic nie powiedział.
„Czemu wszystko musi się komplikować w najgorszym momencie”

Wśród mnogości broni jakie leżały na stole, momentalnie wypatrzył swój zasłużony kij, jego ulubiony rodzaj broni. Pozostałego uzbrojenia próżno było wyglądać, wziął więc jeszcze prostą szablę, prosto z wybrzeża mieczy oraz sztylet, który schował w bucie. Ostrze miecza było lekkie ale wytrzymałe. Bronie były w dobrej jakości. Pokręcił nią kilka młynków, by wyczuć wyważenie i schował ją za pas. Kapłanka rozdygotaną dłonią podniosła lekki miecz o prostym ostrzu, a Carter, po chwili wahania, sięgnął po potężnego półtoraka. Tak uzbrojeni, wkroczyli na arenę, wśród wiwatu publiczności. Elita społeczeństwa, dobre sobie. Zwykłe prostackie świnie, które dorobiły się fortuny, ale jak to się mówi człowiek może wyjść z burdelu ale burdel z człowieka nie. Wszyscy co do jednego byli pasożytami, wykorzystującymi swoje wpływy by zadowolić pierwotne instynkty. By poczuć uderzenie adrenaliny, imitacji prawdziwych przeżyć. Inni chcieli się trochę wzbogacić na zakładach a walki szczurów już im nie wystarczyły, bo tam gdzie może zginąć człowiek zawsze są największe pieniądze. A wszystko kosztem ludzkich istnień. Mark poczuł się nie dobrze na widok tych wiwatujących tłumów. Gestem dłoni kazał swoim towarzyszom się zatrzymać, a sam podszedł na środek areny. Kij trzymał za ręką, w tej samej pozycji co Mizzrym. Mimo hałasu na trybunie i przekrzykiwania hazardzistów, mieli okazję porozmawiać.
- Zdradziłeś mnie – zaczął powoli, mrużąc oczy. – Dlaczego? Jaki masz w tym cel?
- Pieniądze oraz bezpieczeństwo - powiedział tamten przygotowując powoli broń. - podwędziłem kiedyś coś komuś i teraz musiałem się ratować służąc lady. Nic do was nie mam, ale sam rozumiesz, dawny druhu, mając do wyboru narazić was, lub siebie, wybrałem was - dopowiadając te słowa zaatakował.
W dwóch krokach doskoczył do mnicha. Dziwna broń zawirowała w powietrzu, nie zdradzając kierunku ataku do ostatniej chwili. W przypadku gorszego wojownika już byłoby po walce. Mark posiadał jednak nie tylko umiejętności ale również doświadczenie. Kiedy wyczuł odpowiedni moment, wystawił broń do bloku i zrobił jeden krok do przodu. Nie mógł blokować metalu drewnem. Bronie starły się u nasady ostrza. Mnich aż sapnął z wysiłku, a tłum zaryczał z zachwytu.
- Dlatego zdradziłeś Harfiarzy? Jedną z najpotężniejszych i największych organizacji jaka istnieje? Jesteś głupcem Mizzrymie. Nie masz prawa nazywać mnie druhem – syknął Mark, patrząc z bliska w oczy elfa. Ten tylko się uśmiechnął. Wyskoczył z obu nóg w górę, i kopnął wojownika w pierś. Wykonując obrót, próbował trafić przeciwnika drugim ostrzem. Ten to przewidział. Zaraz po otrzymaniu uderzenia sam wyskoczył w górę i oddalił się od zagrożenia wykonując makaka. Tłum ponownie wyraził swoją aprobatę dla pokazu. Stanęli na ziemi niemal w tym samym momencie. Obaj byli skupieni na tym, by pokonać drugiego. Zaczęli krążyć wokół siebie.
Nagle ruszyli na siebie. Bez żadnego sygnału czy ostrzeżenia. Drzewce zafurkotały w powietrzu, a zebrani widzowie wypluwali z siebie płuca, chłonąc pokaz z rosnącym podnieceniem. Zdawało się, że zwykły kij nie ma najmniejszych szans w zetknięciu z ostrzem, ale tutaj ukazywał się właśnie kunszt sztuki walki. Mark bronił się na tyle umiejętnie by nie dopuścić do sytuacji w której atak elfa mógłby przeciąć drzewiec. Jego dotychczasową taktyką zawsze było dopuszczenie przeciwnika blisko i unikanie jego ataków w ostatniej chwili by nie zostawić mu czasu na obronę kontrataku. Mizzrym był jednak na tyle sprawny i szybki, że taki sposób walki był niezwykle męczący i nie efektywny. Każdy kolejny atak był coraz bliżej ciała mężczyzny.
Pchnięcie. Później poziome cięcie.
Odchylenie głowy najpierw w bok, potem w przód i przepuszczenie ostrza po karku. Krok do przodu i zamach w udo
Zwód ciałem i uniesienie nogi nad kijem. Obrót ostrza i silne cięcie od góry.
Dokręcenie obrotu i blok nad barkiem. Odbicie broni do góry. Kolejne płaskie uderzenie.
Motylek w powietrzu. Tym razem cięcie od dołu, zanim jeszcze stopy dotknął ziemi.
Mark zauważył zagrożenie za późno. Odchylił się do tyłu, ale końcówka broni i tak zostawiła na jego klatce piersiowej paskudną szramę. Mnich odskoczył do tyłu, ale przeciwnik nie pozwoli na odpoczynek. Kolejne starcie. Błyskawiczne wymiany ciosów. Niknąca w kurzu broń. Pot spływający na ziemię. Wrzaski tłumu. Mizzrym czerpał przyjemność z tej walki, było to widać w jego oczach. Mnich po prostu się męczył. Brakło mu sił by walczyć z pełnią mocy. Surowe nakazy klasztoru zostały złamane przez to pojmanie.
„ Nie myśl! Walcz!” przypomniał sobie słowa swojego mentora. Nabrał nowych sił. Jego ruchy nabrały nowej świeżości i dodatkowo przyspieszyły. Ciało powoli budziło się z marazmu i odzyskiwało dawną gibkość. Na twarzy drow’a pojawił się uśmiech i ekscytacja. Mark nie chciał mu dać się długo nacieszyć tą walką. Przybrał ryzykowniejszą taktykę dopuszczenia przeciwnika naprawdę blisko. Wkrótce jego ciało znaczyło mnóstwo małych szram. W pewnym momencie ostrze rozcięło mu skórę na policzku. Nie przejmując się w tym w ogóle, mnich wykonał dwa szybkie kroki do przodu, skracając dystans. Tym razem broń działała na niekorzyść elfa. Była zbyt ciężka by nadążyć za atakami mnicha, który utrzymywał odległość. Uśmiech szybko został zastąpiony przez rosnącą panikę. Coraz więcej ataków dochodziło swojego celu, a nagi tors wkrótce przyozdobił się w mnóstwo siniaków.
Mark zbił pionową kontrę. Szybko wyprowadził uderzenie łokciem w splot, następnie pięścią w twarz, a na koniec kolanem w brzuch. Mizzrym cofnął się o kilka kroków, z trudem łapiąc oddech. Zamachnął się swoją bronią, ale mnich już szybował w powietrzu robiąc obrót, który zakończył się kopnięciem w skroń skołowanego przeciwnika. Elf odleciał kilka metrów dalej i poszorował brzuchem po piasku, przy oklaskach widowni. Wojownik powoli podniósł się na kolana i splunął krwią. Znowu powrócili do statusu quo. Stali naprzeciwko siebie, obmyślając plany na następny ruch i zbierając siły na drugą rundę

„ Przebywałem z nim tyle czasu, a właściwie nic o nim nie wiem – zastanawiał się mnich.– Jaki jest jego styl? Jakie silne a jakie słabe strony? Widziałem właściwie tylko dwie walki. Siłą na pewno go nie pobije, skoro dał sobie bez problemu radę z Trenchem. Przy oprychach wykazał się szybkością i sprytem. Dobrze sobie radzi na dalekim oraz na średnim dystansie. Oby tylko on również miał o mnie tylko skrawki informacji”
Mina drow’a nie zdradzała niczego. Dlatego kiedy nagle się odwrócił i ruszył biegiem w przeciwnym kierunku, Mark potrzebował chwili zanim zorientował się o co mu chodzi. Ruszył w kierunku Cartera i Unaatris! Ta dwójka, zgodnie z jego poleceniem, trzymała się na razie z dala od walki. Mizz najwyraźniej postanowił się rozprawić najpierw z nimi. Dowódca straży może da radę wytrzymać krótką wymianę ciosów, ale kapłana padnie przy pierwszym ataku. Mnich nie mógł na to pozwolić. Ruszył za dawnym druhem. W oddali widział już Cartera przygotowanego do przyjęcia ataku i kryjącą się za jego plecami narzeczoną. Mnich był na szczęście szybszym biegaczem. Dystans do przeciwnika powoli się zmniejszał. Miał szansę go dogonić. Drow tylko na to czekał. Zatrzymał się nagle i wystawił broń na sztorc. Zaskoczony mnich w ostatniej chwili obrócił się na nodze postawnej, unikając ostrza, jednak siła rozpędu wytrąciła go z równowagi. Drugi atak, płaskie cięcie na wysokości jego klatki piersiowej, uniknął rozpaczliwym przewrotem przez ramię. Czuł jak kości barkowa lekko się kruszy, pod naporem jego ciężaru i źle wykonanego przejścia. Wylądował na plecach. Mizzrym już atakował, nie chcąc dać mu chwili wytchnienia. Tym razem mnich nie mógł skutecznie się obronić. Udało mu się jednak zbić ostrze, tak że nie przebiło jego klatki piersiowej a jedynie zanurzyło się w bok, przyszpilając go do ziemi. Zacisnął zęby z bólu. W ustach poczuł metaliczny posmak krwi. Ziemia pod nim przyjęła kolor szkarłatu.
- To Ty jesteś głupcem, stary druhu – powiedział spokojnym tonem drow, chociaż jego oczy wyrażały demoniczną satysfakcję. – Twoja troska o innych Cię zgubiła. Szkoda myślałem, że będziesz większym wyzwaniem.
Mężczyzna musiał się z nim zgodzić. W tej sytuacji nie wiele mógł już zrobić. Nie był jednak głupcem bo towarzysze to siła większa niż najlepsza broń i zbroja. Tego się miał dzisiaj nauczyć Mizzrym. Widząc sytuację, Carter nie myślał wiele. Zaatakował przeciwnika z okrzykiem na ustach, co było tak typową cechą ludzkich strażników, że aż głupią. Zwrócił jednak na siebie uwagę drow’a, który musiał odłożyć dokończenie spraw z dawnych druhem na bok. Pierwszy atak żołnierza został z łatwością odbity. Ponownie drugi i trzeci. Mizzrym bawił się z nim. Nie kontrował, chociaż wiele razy mógł. Czekał na okazję do ośmieszenia dowódcy strażników. Ten jednak był rozsądnym człekiem. Nie dał się ponieść emocjom. Każde cięcie było rozważne. Nie wystawiał się niepotrzebnie na ryzyko. Grał na czas, zgodnie z poleceniem swojej ukochanej.

- Nic ci nie jest? – spytała głupio Unaatris, pomagając Markowi wstać. Mężczyzna przyciskał z całych sił rękę do rany by nie wykrwawić się jak świnia. Na szczęście żaden z poważniejszych organów nie został zraniony. Bolało jednak jak jasna cholera. Spróbował się wyprostować, ale ból szybko ugiął jego kark.
- Nie ruszaj się! Muszę się tym zająć – fuknęła na niego kapłanka, ale on nie zwracał na niego uwagę. Nie spuszczał walczących z oczu. Carter bronił się coraz rozpaczliwiej. Został zepchnięty pod ścianę z której wystawały ostre kolce. Odtrącił dziewczynę na bok.
- Nie ma czasu na te twoje czary mary – warknął, bez intencji obrazy jej umiejętności. – Warto je zachować na ważniejszą chwilę.
Zdarł z siebie koszulę i owinął się nią w pasie, tamując chwilowo krwotok. Ból nie był największym zmartwieniem. Lata nauk nauczyły go odcinania się od fizycznych doznań, poza tym ostatnie spotkanie z czarodziejem było znacznie gorszym doświadczeniem.
„ Na jakiś czas powinno wystarczyć”
- Przyjmij więc chociaż me błogosławieństwo – powiedziała cichym głosem Unaatris. Było w nim coś tajemniczego i potężnego. Mnich odwrócił się, a wtedy kobieta ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła do siebie by pocałować go w czoło. Poczuł jak wszystkie problemy odpływają. Głód i zwątpienie zniknęło. Odzyskał dawne siły. Nie wiedział jak długo utrzyma się ten stan, dlatego trzeba było działać szybko.

Mizzrym’a nudziła już ta zabawa. Drugi z przeciwników nie był wystarczającym daniem nawet jak na deser. Dowódca straży stał kilka metrów. Lewa ręka zwisała mu smętnie, a po dłoni ciekła szeroka struga krwi. Dosłownie chwilę wcześniej ostrze elfa zatopiło się w barku człowieka, unieruchamiając jego rękę. Ten mimo to nie poddawał się. Patrzył hardym wzrokiem, łapiąc oddech przed kolejnym atakiem. Dorw jakby od niechcenia zamachnął się swoją bronią. Pierwsze dwa ataki zostały odbite, trzeci przeciął wierzch dłoni powodując upuszczenie broni, a czwarty trafił pod kolano, zmuszając Carter’a do uklęknięcia.
- Żałosne – skomentował starania człowieka Mizz i zamachnął się do odcięcia mu głowy.
Mnich pojawił się znikąd. Odbił cios po czym wyprowadził dwa szybkie ataki na tors. Grymas bólu po raz pierwszy pojawił się na beznamiętnym obliczu wojownika. Trzymając się za bolący bok, przyglądał się mnichowi, jakby chcąc się upewnić że to na pewno ta sama osobą, która tak mocno zranił.
- Możesz już odpocząć – powiedział Mark do strażnika, gdy ten stanął obok niego.
- Sam nie dasz sobie z nim rady. Tym razem musimy współpracować – odparł Carter lekko kulejąc.
Klatz nie zamierzał się z nim kłócić:
- Pozwól więc, że zacznę!
Ruszył biegiem, chcąc wykorzystać nowo odzyskane siły. Elf zastosował tę samą taktykę co wcześniej, najpierw nadstawiając ostrzę niczym pikę, następnie tnąc płasko drugą stroną.
„ Nie tym razem”
Mark odchylił się do tyłu, ślizgając się po piachu. Poczuł zimny powiew metalu na skórze. Jeszcze zanim się wyprostował, wyprowadził sztych wzdłuż ramienia, trafiając prosto w grdykę. Mizzrym zakręcił drzewcem, ale atak został skutecznie odparty. Kolejne płaskie cięcie. Mark przeskoczył nad nim wykonując obrót, ale drow także nie dawał się nabrać na tę samą sztuczkę dwa razy. Zaraz po pierwszym cięciu poszło drugie, znacznie wyżej. Nie docenił zdolności przeciwnika. Gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi, odbił się ponownie, tym razem wprowadzając swoje ciało w korkociąg i ponownie unikając ataku. Będąc w powietrzu, wyprowadził cios kijem, który został zatrzymany tuż nad fioletowymi włosami wojownika. Drzewiec jęknął nieprzyjemnie.
Wtedy zaatakował Carter.
Elf z trudem odepchnął mnicha i odbił atak mężczyzny. Został zmuszony do walki na dwa fronty. Atakowali na zmianę, ale to nie uchroniło dowódcy przed otrzymaniem poważnego cięcia w udo. Drow balansem ciała wymusił na nim atak, po którym stracił równowagę. Mizzrym z łatwością uniknął niepewnego cięcia, samemu raniąc głęboko jego udo. To wykluczało jego dalszy udział w walce, ale nie uniemożliwiało mu pomocy. Mark wykorzystał korzystny układ. Odbił się od pleców skulonego towarzysza i wystrzelił w kierunku zdrajcy. Ten odruchowo uniósł broń do obrony, czyniąc największy błąd w tej potyczce. Mnich nie celował w niego, a przestrzeń pomiędzy drzewcem a ciałem. Wbił kij w ziemię i wykorzystał siłę wyskoku by obrócić się na nim jak na tyczce. Kolano zgruchotało kość policzkową elfa, a drugie kopnięcie w klatkę odrzuciło go na kilka metrów. Jego broń spoczywała w rękach Marcusa.
- Przypilnuj tego – powiedział do Cartera, rzucając mu obie bronie. Mężczyzna kurczowo trzymał się za ranę na udzie, z której obficie broczyła krew. W jego kierunku już biegła kapłanka. Mnich natomiast postanowił rozegrać ten pojedynek w tradycyjny sposób, przy użyciu pięści.

Tak jak przy pojedynku z Trenchem, Mizzrym był niezwykle skocznym i gibkim przeciwnikiem. Dawno tyle ciosów Mark’a nie skończyło się na pustym machnięciu w powietrzu. Mnich spodziewał się dużo łatwiejszego końca walki. Tym razem to on nie docenił przeciwnika, co skończyło się niezwykle boleśnie. Drow nie starał się przeciwstawiać panoszącym się stereotypom. Nie walczył czysto i wcale się tego nie wstydził. Po kilku dodatkowych ciosach, bok krwawił jeszcze bardziej. Koszula już mocno nasiąkła krwią. Dodatkowo lewy bark zdobiła kolejna, głęboka rana po ataku ukrytym sztyletem. Przynajmniej drugi raz tego już nie użyje. Ostrze złamało się podczas szamotaniny, a jego pozostałości zostawiły paskudną szramę przez połowę twarzy elfa. Oprócz tego krew nie przestawała ciec ze złamanego nosa, a protekcyjne traktowanie lewego boku utwierdziło mnicha w przekonaniu, że przynajmniej kilka żeber jest złamanych. Były towarzysz kilka razy próbował przedrzeć się w kierunku swojej broni, ale ostatecznie mu się to nie udało. Tłum zaczynał się niecierpliwić przeciągającą się przerwą. W ich stronę poleciały losowe przedmioty. Jednym z nich był gliniany kubek. Mark bez ostrzeżenia złapał go i cisnął w przeciwnika. Ten uchylił się na bok. Człowiek momentalnie pojawił się przy nim. Wyprowadził flintę prostym i zaraz poprawił prawym hakiem. Cios przeszedł przez zasłonę, trafiając idealnie w żebra. Mizzrym splunął krwią. Druga pięść wylądowała na jego podbródku. Mnich w myślach dziękował swojemu przeciwnikowi za nieczystą grę. To otwierało przed nim podobne możliwości. Serię zakończył trzeci atak po ukosie od góry. Uderzony w ucho przeciwnik powinien został na moment ogłuszony, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Wykorzystał siłę uderzenia by stanąć na ręce. Wyprowadził dwa kopnięcia. To w głowę udało się zblokować ale drugi w nerki doszedł celu. Elf obrócił się i kopnął człowieka pod kolano. Wbrew woli Mark klęknął. Drow momentalnie wykorzystał tę sytuację. Chwycił go za głowę, chcąc kolanem zmiażdżyć mu nos. Mnich zatrzymał nogę o cal od swojej twarzy. Złapał byłego Harfiarza w pół i zaszarżował chcąc nabić go na wystające ze ściany kolce. Ciemnoskóry próbował wyswobodzić się z kleszczowego uścisku, ale brakło mu sił. Uderzył więc otwartymi dłońmi w uszy, dezorientując siłacza. Kiedy chwyt zelżał, użył jego barków do przejścia na ręce i wylądował za jego plecami. Mark odwrócił się na pięcie, atakując zwykłym prostym. Drow oplótł jego przedramię, stosując dźwignię.
Mnich mimowolnie uśmiechnął się. Właśnie na ten manewr czekał przez cały ten pojedynek. Kiedy wylądował na plecach po rzucie, nie puścił dłoni elfa. Pociągnął go za sobą, nogami chwytając za kark i również przerzucając go na ziemię. Ściskał jego głowę pomiędzy udami, cały czas trzymając za rękę. Z jednej strony odcinał mu dostęp do powietrza, a z drugiej siłował się w celu trwałego uszkodzenia kończyny. Wszystkie atuty były teraz po jego stronie. Wkrótce usłyszał znajomy chrupot kości. Mizzrym nerwowo kopał ziemię nogami i uderzał go wolną ręką. Z czasem jednak jego ruchy były coraz słabsze, aż w końcu ustały. Mark przetrzymał go jeszcze trochę, chcąc być pewnym że nie rzuci się zaraz na niego. Nie chciał go zabić, w przeciwnym wypadku skręciłby mu kark. Chciał go tylko pozbawić przytomność. Tłumu to nie obchodziło. Wrzeszczał w uciesze, wiwatując na cześć zwycięzcy. Miał to gdzieś. Opadł na ziemię bezruchu, oddychając ciężko. Pot lał mu się z czoła a każda z ran piekła niemiłosiernie. W głowie kołatała mu się myśl, jakie jeszcze atrakcje mu przeznaczono na ten wieczór.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline