Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2012, 23:40   #9
Martadiana
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
- Idę stąd – wzruszył ramionami, odwracając się i idąc w przeciwną stronę. Nawet, jeśli ta osoba mówiła prawdę... on miał jeszcze rodzinę! Nie mógł tak po prostu zniknąć, idąc za jakimiś bajdurzeniami!
-Poczekaj! - Bai była tak poruszona, że aż nieświadomie zatrzasnęła wiatrem drzwi wejściowe. Rozległ się wielki huk - przecież nie możesz tak po prostu sobie pójść!
Drzwi po krótkiej chwili zajęły się ogniem. Ot tak po prostu zaczęły się palić.
Efekt był natychmiastowy. Jonah rzucił się na ziemię, zakrywając rękoma głowę. To był już drugi niebezpieczny efekt w ciągu ostatniej minuty.
Laura machnęła ręką i coś wyszeptała, a ogień zniknął tak nagle, jak się pojawił.
-A więc zaczyna się... nie dość, że nie potraficie kontrolować swojej mocy, to nie umiecie jej ukrywać. Jeśli komuś się stanie krzywda, ja, w imieniu Starszyzny, będę musiała użyć wobec was siły. Wierzcie mi, nie chcę tego robić.- owinęła swój bladoróżowy szal wokół szyi i powoli, z gracją i wyczuciem stawiając kroki, wyszła na zewnątrz, wsiadła do samochodu i ruszyła w drogę.
Bai podeszła do Jonaha i przykucnęła obok.
-Nie ma się czego bać, przepraszam, trochę mnie poniosło. Ale wiesz, ty też masz to w sobie, więc lepiej próbuj się przyzwyczajać.
Amelia podeszła do Jonaha i Bailaory, uśmiechnęła się i powiedziała.
-Zwłaszcza, że to ty młodzieńcze, podpaliłeś te drzwi. Moja intuicja magiczna jest na tyle rozwinięta, aby móc to zauważyć. Zaparzyć wam herbaty?- podeszła do kuchenki i nie zważając na odpowiedź zaczęła coś przygotowywać.
-Alleluja, a już się bałam, że na takim poziomie straciłam kontrolę - roześmiała się Bai, po czym chwyciła Jonaha za dłonie i posadziła siłą przy stole.
- Podpaliłem... że co? - wymamrotał, nie mając nawet sił, żeby opierać się ciągnącej go Bai - Dziękuję - wymamrotał do dzieczyny... choć w sumie niezbyt wiedział, za co dziękuje.
-Myślę, że powinniście przespać się z tą myślą i jutro na spokojnie zdecydować, co robić dalej. Wydawać by się mogło, że Laura przesadza, ale tutaj wszystko jest na jej głowie, czuje się odpowiedzialna za nas wszystkich.- po kilku minutach podała gorącą herbatę, jej owocowa woń pieściła nozdrza, aż miało się ochotę spróbować, pomimo tego, że była jeszcze gorąca.
-Ja... ja myślę, że jednak będzie to dobry pomysł. Ale jak mówiłam, decyzja należy do was.
- Martwi mnie to ciociu, że miałabym cię zostawić tutaj samą. Lecz z drugiej strony... wiesz jak bardzo chciałabym nauczyć się czegoś więcej, i więcej i więcej.

Ciotka Amelia roześmiała się, zajmując miejsce przy stole.
-Oczywiście, przecież nie możesz spędzić całego życia ze starą zrzędą! Ludzie i zwierzęta potrzebują mnie tutaj, więc ja zostanę, zbyt mocno przyzwyczaiłam się do tego miejsca, ale wy... wy jesteście młodzi!
-Zawsze miałam podejście, że spędzę tutaj moje życie, przejmując twoje obowiązki z biegiem czasu. Lecz myślę, że skorzystam z zaproszenia. Będę cię odwiedzać tak często, jak tylko mi pozwolą. A może rzeczywiście dzieje się coś złego i się przydamy? Och, ciociu, to może być ciekawsze niż te wszystkie książki, które czytałam!

Jonah miał bardzo mieszane uczucia. Niby dla dziewczyny poznanie trochę świata zewnętrznego było dobre... ale on nie miał żadnej mocy! Wszyscy - włącznie z tymi zainteresowanymi pseudonauką, wiccą czy magią chaosu – mu to mówili! A stara choleryczka, która nie poświęciła chwili czasu na wyjaśnienie podstawowych spraw, była średnio zachęcająca...

- Ja nie pójdę. To wszystko śmierdzi. A nawet jeśli to jest prawda, to niektórzy z nas mają rodziny i obowiązki...
-A co zrobisz, jak podpalisz swoją rodzinę lub swój dom?
- Jakbym umiał coś podpalić, zbiłbym fortunę w cyrku...
- odciął się - Z drugiej strony mamy - ponoć - polującego na magów psychopatę, który z pewnością w nią uderzy... więc gdzie różnica?
-Muszę pamiętać, żeby jutro wymienić te drzwi... pan Burck kiedy mi je zakładał nie wspominał, że od czasu do czasu buchają płomieniami...-
wymamrotała Amelia.
-Różnica może polegać na tym, że w domu nie nauczysz się jak ochraniać siebie i bliskich, tak myślę...- upiła łyk herbaty.
Uwagę o drzwiach puścił mimo uszu. Zupełnie nie czuł, że on coś zrobił - więc... Zresztą, wszystko sprowadzało się do tego, że stara naoglądała się za dużo o Harrym Dresdenie i chciała, aby teraz latał po Londynie i łapał potwory. Tyle, że - kurde - świat nie był jakimś chorym filmem. Rzeczywistością nie manipulowały jakieś wszechwładne organizacje czarodziejów, a nigdzie nie ma żadnego banku Gringotta, z którego mógłby wybrać pieniądze na życie...
-Spędź z nami jeden dzień i daj szansę udowodnić, że to nie jest jakiś chory sen. Na początku też nie wierzyłam, ze to dzieje się naprawdę. Ciotka nauczyła mnie wydobywać to z siebie i kontrolować. To, czyli magię. Możesz się zapierać nogami i rękami, ale ona cię nie opuści. Oczywiście nikt nie zabroni ci oszukiwać samego siebie dzień w dzień i próbować żyć normalnie.
-Obawiam się jednak, że sama nie będę w stanie pomagać wam kontrolować waszą moc, dlatego zmieniłam zdanie na temat wyjazdu do Laury.
-Wiem, ale możesz spróbować pokazać mu dzisiaj choć odrobinę, by uwierzył, by zrozumiał?

Amelia uśmiechnęła się ciepło.
-Oczywiście, ale czy on tego chce?- spojrzała chłopakowi prosto w oczy.
- Mogę spędzić dzień. - Wzruszył ramionami - Ale obawiam się, że muszę jeszcze dzisiaj wstąpić do pracy... Oczywiście, jeśli zechcesz mi towarzyszyć w sklepie, nie zabronię - dokończył.
Bai klasnęła w dłonie.
-To cudownie! Zatem, do roboty! Z chęcią pójdę z tobą, przecież wiesz, że nigdy nie byłam w takim miejscu.
-Ja zatem pójdę nakarmić zwierzęta, a przed waszym powrotem przygotuję coś dobrego do zjedzenia.
- ubrała się w cieplejsze ubrania i już po chwili nie było jej w domu.
- Eh, to chodź. Muszę wziąć motor z domu, muszę powiedzieć im, że mnie nie będzie... a potem wziąć śpiwór, bo na samej podłodze spać nie chcę, a do łoża chyba mnie nikt nie wpuści... - lekko uśmiechnął się.
Bai zrobiła dziwną minę, ale od razu zamaskowała ją uśmiechem.
-No niestety nie mamy żadnych dodatkowych łóżek. Ale jakiś stary materac gdzieś w szopie się wala, więc go wyciągniemy.
I od razu wyszła, kierując się w stronę szopy.
- Czekaj, później! - krzyknął, aby zatrzymać dziewczynę - Teraz pilniejsze jest, aby zdążyć. Chcesz pójść ze mną, czy poczekasz, aż tu podjadę?
-Poczekam, Porozmawiamy sobie tu jeszcze z ciocią.
- Jak chcesz... choć powinnaś czasami wyjść na zewnątrz
- wzruszył ramionami, wstając od stołu - Dziękuję za herbatę... - powiedział ostrożnie, nie chcąc już bardziej testować cierpliwości staruszki .
- W sumie, masz trochę racji. Ok, idę z tobą. - po czym wzięła się za zakładanie butów i kurtki.


***


- Przepraszam, to wszystko jest nowe... a ja nie wierzę, że światem trzęsie jakaś Starszyzna czy cokolwiek innego – powiedział cicho, kiedy tylko wyszli poza granice posiadłości.
-Trząść może nie trzęsie, ale jakieś udziały na pewno ma. - Bai również dopiero teraz dowiedziała się o jej istnieniu, ale była bardziej skłonna w to uwierzyć. Wiedziała, że na świecie jest mnóstwo osób posługujących się magią, logiczne, że jakiś porządek i kontrola musiała w tym być. Primo, żeby normalni ludzie nic o tym nie wiedzieli, a secundo, żeby nikt przypadkiem jakiś niekontrolowanych wybuchem nie spowodował sporych szkód.
- A czemu niby normalni ludzie mają nic nie wiedzieć? - odpowiedział pytaniem - Przecież opowiadałaś mi, czym się para twoja ciotka... takie zajęcia średnio pasują do sekrecji?
-Dla nich to nie jest magia. Lekarstwa są zrobione ze zwykłych ziół, nie wiedzą, że są wzbogacone o kilka szczypt magii. Przychodzą, bo wierzą w jakby bardziej naturalną medycynę, niż te wszystkie przeładowane chemią specyfiki.
- Więc po co? Każdy spisek więcej niż kilka osób jest bardziej dziurawy niż ser szwajcarski – prychnął – Zwłaszcza, że sami się przede mną przyznajecie... I niby po co go utrzymywać? Stwórca chyba nie czytał Lovecrafta...
-Przyznajemy się przed tobą, ponieważ jesteś taki sam. Nie prychaj tak, na razie się wypierasz, ale w końcu uda mi się ciebie przekonać. Gdy cię wtedy dotknęłam nad jeziorem, poczułam przepływ magii. Może nie jestem tak biegła jak ciotka, ale umiem ją poznawać w ludziach. - rozejrzała się dookoła, by sprawdzić czy są sami - I umiem z niej korzystać. Tylko trochę, ale...
Nagle Jonah dostał śnieżką w ramię, potem w plecy, a potem kilka śnieżek zaczęło fruwać dookoła niego.
- Uraziłem cię? Przepraszam – powiedział, reagując na słowa dziewczyny – I rozumiem. Wierzę ci. – lekko się zaśmiał, czując śnieżkę... po czym sam odrzucił inną już metodami tradycyjnymi - Ale im... im nie. Wiesz, że najchętniej bym to wszystko komuś wyśpiewał? Możesz powiedzieć, że ludźmi w talk-showach nikt się nie interesuje... ale przecież wtedy nie ma żadnego powodu, żeby się z nią kryć! To... po prostu śmierdzi!
-Ale po co? Po co mówić zwykłym ludziom o tym? By zaczęli się nas bać? By zapakowali w klatki i wystawili w zoo? A może potraktowali nas tak jak Hitler żydów? Komory gazowe nadal istnieją, choć są tylko wykorzystywane w celu zabijania zwierząt.
- Komory gazowe? My nie żyjemy w średniowieczu! - odtrącił absurdalny pomysł – Czasy palenia na stosach dawno odeszły, a magia... owszem, umiecie ładnie wywołać pożar. To naprawdę takie groźne? Przecież to nie jest nic, co dawałoby nam przewagę nad – powiedzmy – snajperem czy granatnikiem!
- Skoro mi wierzysz, to czemu im nie? Jestem pewna, że ciotka chce dobrze.
- Bo próbują zaciemnić mi wybór. Nie przyjmuję oferty, o której nie wiem, co opiewa.
-Też w ubojni nie byłam, ale wiem jakie niektóre metody stosują. Druga wojna światowa nie miała miejsca aż tak dawno temu, by sądzić, że ludobójstwa nie mogą się powtórzyć. Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją, nie wiesz jak zareagowaliby na wieść o istnieniu magii. A może damy szansę Laurze, tak jak Ty dałeś mi? Zgodzimy się spędzić u niej pięć dni na próbę, zanim podejmiemy decyzję?
- A co takiego różni czarodzieja od zwykłego człowieka? Czemu już czarodziej nie może być zakutym łbem i chcieć waszej eksterminacji?
- zamilkł, bo w sumie już wiedział. No, ale nie przyzna się – co to, to nie! - I ponawiam pytanie: dlaczego bardziej ufasz jej niż wszystkim innym ludziom? Mówią półsłówkami, o przypadkach i niebezpieczeństwach czarodzieja... ale opisać, to już nie! Tak samo: grozić siłą w imieniu Starszyzny jest łatwo, ale już wyjaśnić, czym Starszyzna jest... nie.
-Ufam ciotce, ponieważ gdy uciekłam od swej rodziny i przez przypadek, nie wiedząc o istnieniu magii, podpaliłam kogoś, ona zaofiarowała mi dach nad głową i wychowała jak własną córkę, a byłam obcą jej osobą. Jedyne co, to wyczuwała we mnie magię. Liczę, że Laura wytłumaczy wszystko dokładnie, gdy tylko do niej pójdziemy. Czy nigdy nie ryzykujesz i idziesz zawsze tam, gdzie wszystko jest jasne? Robiąc małe kroczki nie przejdziesz nad przepaścią.


Jonah się uśmiechnął.

- W sumie, chodziło mi o Laurę – roześmiał się – Chyba wciąż nie nauczyłem się łączyć obu światów... I stąd - wzruszył ramionami – Wybacz, nie chciałem poruszać złych wspomnień.

Zatrzymał się, jakby wryty.

- Słuchaj, wciąż w to nie wierzę. - Tym razem był już w miarę spokojny – Ale coś dziwnego w tobie ujrzałem, więc może coś jest na rzeczy?Tak czy owak: zgodzę się na te pięć dni. Pewnie popełniam największą głupotę swego życia... ale idę. Tylko obiecaj mi, że mnie tam nie zostawisz, dobra? Chyba zmarłbym z nerwów, gdybyś zostawiła mnie w domu tej starej panny – dokończył, uśmiechając się nerwowo.
-Dobrze, obiecuję. - po czym uśmiechnęła się podejrzanie - a teraz, broń się!
Jonah poczuł, że zaczyna się kręcić, a co gorsze, nie stoi już stopami na ziemii. Wiatr go unosił i kręcił nim prawie jak bączkiem.
-Jesteś w stanie mnie zatrzymać, próbuj!
- Jeszcze popamiętasz, lafiryndo... – mamrotał chłopak, kiedy wiatr go obracał we wszystkie strony. Na szczęście, kiedy bezlitosny, magiczny wicher unosił go głową do dołu, udało mu się schwytać trochę śniegu...

I czekał. Aż wreszcie, wiatr na sekundę zapewnił mu dogodne warunki do rzutu – i wtedy, modląc się o szczęście, posłał śnieżkę wprost ku twarzy dziewczyny, stojącej kilka metrów dalej.
Bai chichocząc zatrzymała śnieżkę w locie i posłała w jego kierunku, tak by dostał lekko w brzuch.
-Próbuj zatrzymać to że sie kręcisz, a nie obmyślasz plan zemsty. Zacznij sobie powtarzać, że jesteś w stanie to zrobić.

- Chcieć to nie móc, a my musimy jeszcze zdążyć...
- delikatnie zasugerował, zastanawiając się, jaką śnieżką potraktuje dziewczynę po tym, jak go puści.
Bai postawiła go na ziemii.
-Ok, niech ci będzie, ale i tak to cię nie minie. Zmuszę cię w końcu! - delikatnie wiatrem wytrzepała go ze śniegu - Prowadź.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain
Martadiana jest offline