Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2012, 15:38   #5
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Fortney II Wyvernspur po trapie wszedł pierwszy raz w swym życiu na okręt. Bryza targała delikatnie jego zadbanymi jasnymi włosami, których kosmyki łaskotały uszy jak i kark człeka. Mimo, że była to pierwsza wizyta mężczyzny na pokładzie nie dawał on tego po sobie poznać. Stąpał pewnie bez trudu przyzwyczajając się do miarowego kołysania, ba szło mu to lepiej niż nie jednemu które już trochę na morzu przetrwał. Nikt nie mógł powiedzieć że to pierwsza wizyta młodego mężczyzny na statku.
Rysy jego twarzy były bardzo delikatne, zaś same lico szczupłe, od razu można było rozpoznać szlachetne urodzenie, skóra była blada nieskażona opalenizną od pracy na roli. Mały nos był delikatnie zadarty, zaś Fortney naturalnie unosił brodę w lekko władczym geście. Jego oczy zielone niczym szmaragdy, były przymrużone od wczesnych promieni słońca. Te najszlachetniejsze kamienie, uważnie badały wszystko dookoła, jak gdyby starały się zapamiętać każdy obraz, zbadać wszystko w całej okazałości.
Wyvernspur był wysokim mężczyzną, jednak wśród najemników na pokładzie Gryfa niezbyt go ta cecha wyróżniała. Można by nawet pokusić się na stwierdzenie, że był tu jednym z niższych. Cechą charakterystyczna osobnika i powodem szemrania wśród załogi był brak prawej ręki. Kikut skryty był pod białą, jak reszta stroju młodziana, peleryną jednak pewnym było, że sama kończyna została oddzielona od ciała. Palce lewej dłoni trzymały pasek niezbyt dużego plecaka przewieszonego przez ramię chłopaka. Pasek od tego przydatnego urządzenia odciskał się delikatnie na białym żabocie szlachcica- stroju nietypowego jak na okrętowe warunki. Strój jak i peleryna wykonane były z bardzo dobrej jakości materiału, zaś wysokie buty zostały zapewne solidnie wyczyszczone przed wejściem na pokład, bowiem niemal lśniły w blasku słońca. Wizerunku tego dopełniał zamykany medalion który mężczyzna zawieszony miał na szyi.
Przy pasie mężczyzna przywieszony miał rapier, którego ostrze kryło się w zdobnej pochwie. Jednak sama rękojeść sprawiła, że marynarze, a czasem nawet i inni najemnicy zerkali nań pożądliwie. Była to misterna robota, zapewne wielu rzemieślników długo pracowało nad każdym zdobieniem, dopracowując uchwyt ostrza do perfekcji. Wiele złota zapewne przepłynęło z rąk do rąk by nadać broni tak zdobny wygląd. Rękojeść pokryta była freskami przedstawiającymi płomienie, ostrze ukryte w pochwie musiał obyć zapewne równie piękne.


Kiedy wraz z innymi najemnikami znalazł się w kajucie rozejrzał się w poszukiwaniu hamaku. Pierwszy który wpadł mu w oko był ten który, znajdował się blisko Noa. Jednak w momencie gdy chciał się tam wybrać, kobieta wbiła w niego swe spojrzenie, zapewne analizując jego osobę, tak jak on zrobił to wcześniej ze wszystkimi tu obecnymi. W przypadku Fortneya była to jednak dyskretna lustracja. Na chwile skrzyżował swój wzrok ze spojrzeniem dzikiej kobiety, pokazując, że nie jest potulnym barankiem na jakiego mógłby wyglądać.
Kobieta wyglądała jak by nad czymś rozmyślała, wyglądała, że próbuje go z kimś skojarzyć.
„- A jeżeli to… nie to niemożliwe… nie na tym etapie.- zamyślił się szlachcic po czym odwrócił wzrok by nie powodować niepotrzebnych konfliktów. „- Lepiej jednak nie ryzykować, ta kobieta może cos o nim wiedzieć… będzie trzeba to potem sprawdzić .
Tym też sposobem szlachcic zrezygnował z wybrania miejsca obok dzikiej kobiety.
Sąsiedztwo olbrzymiego Goliatha, niezbyt mu odpowiadało – „Nigdy nie wiadomo co może mu się przyśnić, lepiej nie ryzykować.
Tak więc zajął w końcu hamak który najbliżej był miejsca snu Bahadura.
Fortney zasiadł na chybotliwym „łożu” i grzebiąc w plecaku by wydobyć z niego małe drewniane pudełko, o czarno białych polach –przenośne szachy które schował w wewnętrznej kieszeni żabotu. Wtem też odezwał się olbrzymi osobnik tytułujący się mianem „Zgniatacza Czerepów”. Wyvernspur uśmiechnął się kącikiem ust „ Ciekawe co by powiedział gdyby usłyszał mój tytuł.”- pomyślał po czym powiedział już głośno, delikatnym melodyjnym głosem, który jednak miał w sobie siłę typową dla mówców czy też generałów.
- Dziękuje Ci za zaproszenie , mości Lo-Kagu jednak zmuszony jestem odmówić. Piwa nie raczę tykać, nie mój to trunek. –mówiąc to ukłonił sie po dworsku w stronę giganta i zwrócił się do reszty najemników. – Zwą mnie Veras I Werg, mam nadzieje, że to będzie owocna podróż dla każdego z nas. –mówiąc to poprawił pelerynę przysłaniającą okaleczoną kończynę i głębokim ukłonem przywitał wszystkich. – Teraz jednak wybaczcie, chce rozejrzeć się po łajbie, wszak to będzie teraz nasz dom. – i mówiąc to włożył do małej szafki przy swym hamaku plecak zawczasu wybierając zen racje żywnościowe. Po czym trzymając zawiniątka pod lewa pacha ruszył w stronę mesy.

Zdanie racji żywnościowych nie zajęło mu długo czasu, w plecaku zostawił sobie jeno wino –wszak to nie prowiant. Gładząc palcami swej jedynej ręki rękojeść rapieru słuchał rozmów marynarzy. Niektórzy szemrali za jego plecami na temat kaleki, jaki to nieprzydatny na statku i poco to kapitan go przyjął. Póki co ich ignorował, nie ma co robić sobie wrogów.

Po dość oczywistym przemówieniu kapitana Fortney II alias „Veras” oparł się o burtę i podtrzymując brodę dłonią westchnął patrząc w morze. Rej, może tu znajdzie rozwiązanie i może tu znajdzie to na czy najbardziej mu zależało…
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline