Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2012, 23:11   #6
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
A więc tak wyglądała duma Athkatli – galeon „Czarny Gryf”? Był duży, prawda, lecz caliszyta widział już większe okręty. Ot, „Pałac Paszy” - trzystumetrowy pomnik caliszyckiej szkoły szkutniczej, wodowany już dziesięć lat temu. Samym istnieniem dowodził wyższości południa... nawet, jeśli podczas pierwszego rejsu został zatopiony przez krakena.

Nic dziwnego – Emiraty Caliszarskie, które niegdyś pokrywały teren Amn, Tethyru, Erlkazaru i Zielonych Pól, były o kilka Er młodsze od Ziemi Trzech Rzek. Szkutnictwo z natury musiało być ty gorsze.

Ale dość już było o tym. Celem jego bytności na okręcie bynajmniej nie było żalenie się na swój los czy roztrząsanie niewątpliwych przewag Calimshanu. Zresztą, nawet nie był ku temu odpowiednio ubrany. Jego odzienie mogło od biedy robić za normalny strój amnijski. Był porządnie wykonany, ale próżno było szukać w nim nadmiaru zdobień charakteryzującego szkołę caliszycką. Nawet złocisty turban szczególnie się nie wyróżniał – niby moda z domu, lecz niejeden starszy człowiek w Amn również wdziewał na głowę takowe okrycie.

Najbardziej przykuwała uwagę jego szabla – oręża nie skupił na miejscu, więc przy pasie nosił piękną szablę z głownią promienistą. Dekoracyjna głowica z kości słoniowej rzeźbiona była na wzór smoczego łba, a jelec zdobiono kamieniami szlachetnymi. Jeszcze bardziej ozdobna była jego tarcza, w której z miejsca można było rozpoznać południową szkołę. Komuż innemu przyszłoby na myśl zdobić tarczę wizerunkiem mitycznej Ery Ognia z Niebios? Tej jednak nie nosił na widoku – zakrył materiałem jej ozdobną stronę, aby nie kusić złodziejów.

Nie mniej południowy był jego wygląd: smoliście czarne włosy i mocno smagła cera. Dla każdego, kto umiał takie rzeczy rozróżniać, znaczyło to, że Bahadur wywodzi się z Djeni. Nie, żeby wielu umiał rozpoznać cechy arystokracji caliszyckiej – zwłaszcza, że Pesarkhal był dość wysoki, jak na osobę z krwią Djenich. Sześć stóp wzrostu nie było niczym nadzwyczajnym, lecz ludzie jego rodzaju zazwyczaj byli niżsi i drobniejszej budowy od reszty Faerunu.

Bahadur cierpliwie czekał, aż wszyscy wejdą na pokład ze swymi ładunkami. Sam szczególnie wiele pakunków nie miał – więc kiedy przybył krzepki bosman, skorzystał ze swej przewagi szybkości, aby zdobyć jakiś hamak w dość dobrym stanie. Zdobywszy, co chciał, począł słuchać bosmana.

Wiele nowego nie powiedział – największą rewelacją, jaka padła z jego ust, był nakaz pozbycia się swoich racji żywnościowych. Ze strony przywódców załogi było to nadzwyczaj mądre posunięcie – mógł karać krnąbrnych przymusowym postem, więc miał dodatkowy środek nacisku. To się caliszycie podobało dość mało... ale cóż zrobić?

Przynajmniej miał czas przyjrzeć się pozostałym ochotnikom, zanim bosman swoje rzekł. Unikał bezpośredniego, pretensjonalnego patrzenia na nich – obserwował ich raczej kątem oka, nie zamierzając dawać bardziej drażliwym powodów do agresji. Powoli omiatał wzrokiem kolejne osoby.

Pierwszy rzucił się w oczy Lo-Kag, nieco nadaktywny gigant. Był... prosty. Pozostawało jeszcze ocenić, czy był głupi – ale el Pesarkhal już dawno nauczył się, że prostota rzadko jest tożsama z niedowładem intelektualnym. Tak czy owak, monstrum warto było mieć po swojej stronie.

Następne pod względem krzykliwości było jakieś rodzeństwo, idealnie pasujące do wizji kultur barbarzyńskich. Na domiar złego, aż buzowało od nich agresją, więc arystokrata nie palił się do nawiązywania stosunków.

Reszta załogi była już mniej barwna... choć w tym gronie mało to znaczyło. Niemal niezauważony uchodził kobold czy kapłan dziwnego bóstwa, o którym Bahadur nigdy nie słyszał. Podobnie jak Veras I, który zarezerwował sobie miejsce koło jego hamaka. Tego akurat musiał później sprawdzić.

Stanowili barwną mieszankę, więc jego obecność mogła zostać łatwo przeoczona... tym lepiej dla niego!

Wtem, usłyszał krótki apel goliata...
- Nazwali mnie Bahadurem, a chętnie za twe zdrowie wypiję, jeśli się trochę wstrzymasz. Bo kapłan gada dobrze – zarzygana koja to zła koja – odparł Lo-Kagowi, po czym – nie czekając na reakcję – wyszedł na pokład.

Zwiedzanie pokładu się trochę przeciągnęło - „Czarny Gryf” był urządzony zupełnie inaczej niż statki, które Bahadur znał. Inne rozmieszczenie pomieszczeń, inny kształt... dosłownie wszystko było nowe.

W końcu jednak wypadało zrobić sobie odpoczynek od chodzenia po pokładzie. Dojrzał Werga – i uznał, że rozmowa z nim będzie dobrą chwilą na przystanek. I tak chciał nieznajomego sprawdzić...

Szybkim krokiem podszedł do opartego o burtę szlachcica. Nie wiedział, jaki to typ człowieka - poza tym, że zdawał się wyniosły. I dlatego, chciał się tego dowiedzieć. Praktyka uczyła, że z nieznajomymi u boku wcale nie śpi się najbezpieczniej
- Tabarif... - zaczął, licząc na to, że tamten pozna zwrot - Czy mogę prosić o chwilę twego czasu?
Fortney uniósł brew na dźwięk pierwszego słowa. Nie znał go, chociaż łatwo było wywnioskować, że to jakaś forma powitania czy formuła grzecznościowa. Wskazywał na to tembr głosu mówiącego.
- Oczywiście, aktualnie czasu mam, aż nadto. -powiedział i przesunął się kawałek, by gestem udostępnić nowemu rozmówcy kawałek burty, prosty acz zapewniający o dobrych intencjach gest.
- Dziękuję – prosto odpowiedział caliszyta, zajmując udostępniony kawałek burty – Zwą mnie Bahadurem – przedstawił się, zwracając wzrok wprost na twarz przybysza.

- Mogę się zapytać, co was przywiało na ten statek? Nie wyglądacie na typowego najemnika – zapytał od niechcenia. Nie zamierzał naciskać, ale przecież intencją całej rozmowy było wyczucie rozmówcy...
Ależ bezpośredniość D4 jak dla mnie.”-westchnął w duszy blondyn po czym przeczesując włosy rozwiane przez bryzę swą jedyną sprawną ręka odpowiedział.
- Veras I Werg... -mimo że się przedstawił wcześniej, miał w zwyczaju przynajmniej na początku znajomości odpowiadać uprzejmością na uprzyejmość. - Cóż wiele zrządzeń losu i nieprzewidzianych zdarzeń sprawiło, że tu trafiłem, to zapewne historia na długi wieczór z butelką dobrego wina. Jednak mówiąc w skrócie, ciekawość, chęć przygody no i zarobku. -powiedział wymyślone na szybko trzy powody. “- Przyjmuje takie otwarcie”- uśmiechnął się do siebie w duchu. - A Ciebie Panie? Też zapewne nie jesteś tu tylko dla tego, że akurat statek wypływał z portu.
Wiele zrządzeń losu”? Bahadurowi to implikowało, że delikwent miał się za kogoś szczególnego. Inaczej nie kryłby swej historii wśród tej bandy infamusów. I ani trochę mu nie uwierzył, jeśli chodzi o powody – były powiedziane zbyt późno, aby być głównym motywem nieznajomego. Ale to oznaczało, że ów zarobkiem nie pogardzi... ciekawe. Nie, by zamierzał dalej drążyć temat.
- Interesy. Źle poszły, więc odbiję sobie w Maztice – odpowiedział ze wzruszeniem ramion. Czysta prawda, choć Varasowi będzie aż nazbyt trudno wydobyć z tego treść – Wybacz mi, panie, ale nie wyglądasz na księgowego, jak Amnijczycy – roześmiał się lekko – A chyba tylko księgowych interesowałyby historie o negocjacjach z Athkalijczykami
Ta, negocjacje. Z księgowymi zapewne łączą cię głównie ich wnętrzności na ostrzu twego miecza.”- pomyślał w głowie Wyvernspur przesuwając na szachownicy kolejną figurę. -” Albo ich mieszki przy twoim pasku, też dość możliwe, okraść kogoś i uciekać.”- pomyślał jeszcze i dopiero odparł z wesołym śmiechem:
- Fakt, daleko mi do księgowego, aczkolwiek nigdy nie gardziłem cyframi. -dodał tym razem prawdziwie. - Czyli mam rozumieć, że kapitan zatrudnił Cie po to by nie popełnić błędów rachunkowych w wypłacaniu nam żołdu? -zapytał z wesołym uśmieszkiem.
- Nie, acz wolałbym uniknąć „pomyłek” – powiedział caliszyta, nie rozumiejąc pytania. Przecież urodzenie, wyćwiczenie i interesy się łączyły, gdzie on się wychował? A, u barbarzyńców, wszystko wyjaśnia... - Podejrzewam, że zaważyły ćwiczenia w szabli. Zbrojnych nigdy nie za wiele. – Uśmiechnął się, mając nadzieję, że odpowiedział dobrze.
- Prawie, jakby szykował konkwistę – mruknął po chwili, pamiętając wyczyny Złotego Legionu. Bo piratów na morzach było dużo, prawda... lecz „Czarny Gryf” nie wyglądał na cel, na który pokusiłby się jakikolwiek pirat.
- Szermierka to zacna sztuka.- stwierdził Fortney, klepiąc swój zdobny rapier po rękojeści.
Ciekawe, co myśli o jednorękich osobach prawiących takie komentarze...”- zachichotał w duchu po czym dodał:
Z twego akcentu wnioskuje iż pochodzisz z Calimshanu, nie mylę się? -zapytał mężczyzna świdrując rozmówcę wzrokiem. Wyvernspur miał odczynienia z osobami z niemal każdego kąta Ferunu a jego drobny wrodzony talent, łatwo pozwolił mu zapamiętywać takie szczegóły jak akcent czy tamtejsza etykieta. Przydatne, drobiazgowe informacje.
- Owszem – odparł rozmówca. Nie było żadnego powodu, by zaprzeczać – Ziemia Trzech Rzek jest mym domem. Choć po waszej karnacji podejrzewam, że wy, panie, przebywaliście cały czas na południu i nie byliście tam – odpowiedział z lekkim uśmiechem, odwracając się plecami do morza.
- Tak nigdy mnie tam nie było. - odparł zgodnie z prawda szlachcic, po czym dodał. - Ja swe życie spędziłem W Cormyrze, piękne miejsce i słońce tam tak nie praży. -dodał i westchnął dalej zapatrzony w morze.
Cormyr? Chwila minęła, nim Bahadur przypomniał sobie cokolwiek o tym egzotycznym kraju. Kraj Purpurowego Smoka zetknął się z jego ojczyzną dość dawno – ot, kojarzył głównie wojnę, w której wojska Shoon i Cormyru wojowały od Wysokiego Wrzosowiska do Ithmongu.
- Mówisz? Wydawało mi się, że Amn jest zimne... – przygryzł wargi, skonsternowany. Przez lata przywykł do wysokich temperatur Calimportu i Teshurlu, więc wzmianka przybysza go zdziwiła – Zresztą, na pewno jest bardziej śmierdzące – wyraził swoje zdegustowanie odorem gorszych dzielnic Athkatli.
-Zapachy jak zapachy, chociaż te portowe do najlepszych nie należą - stwierdził Veras, marszcząc nos na samo wspomnienie odoru ryb i alkoholu. - Milo się gawędziło, sir Bahadur, ale jeżeli pozwolisz: chciałbym jeszcze trochę pozwiedzać statek. Oczywiście, możesz mi towarzyszyć. - było to zaproszenie czysto formalne. Domyślał się, że rozmówca dyplomatycznie odmów. Obaj dowiedzieli się tego czego chcieli - czyli niezbyt wiele.
Na tego człowieka będzie trzeba uważać. Jego umysł może być tak samo ostry jak szabla, ta gra jest warta odłożenia na potem, póki co rozstawiamy figury.”- pomyślał i kłaniając się nisko ruszył w przypadkowo obranym kierunku, odruchowo poprawiając pelerynę przysłaniającą kikut.
- Nie śmiałbym ci przeszkadzać – odparł caliszyta, patrząc, jak cormyrczyk znika gdzieś na pokładzie. Chwilę później, sam poszedł dalej zwiedzać zupełnie inne strony statku.

Nie uszedł dwustu kroków, kiedy prawie wpakował się na na jedną z osobliwości tego statku – elfkę. Elfów na statku było dużo – dużo więcej niż w Athkatli, gdzie zobaczył je po raz pierwszy. To w niczym nie zmniejszało zdumienia, które ogarniało go na widok przedstawicieli skośnookiej rasy. Dla niego elfy przynależały do świata mitów... oraz „Opowieści założycielskich”. Nic dziwnego, że nie zdołał powstrzymać swej ciekawości i zainicjował rozmowę.
- Tabarifa, czy mógłbym prosić o chwilę czasu? - zapytał się, podchodząc od elfki od tyłu. Celowo zaczerpnął pierwsze słowo z języka ojczystego - nie wiedziałby, w jaki sposób wyrazić szacunek w nieokrzesanej mowie kupców.
Elfka nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Dlatego z cichym westchnieniem podszedł trochę bliżej i powtórzył pytanie. Wtedy nieznajoma drgnęła, zaniepokojona. Sięgnęła w okolice rękawa, jednak szybko się opanowała.
- Nierozsądnie jest podchodzić do nieznajomych od tyłu - odpowiedziała - to taka dobra rada na przyszłość. Oczywiście, że mógłbyś.
- Tabarifa, zapatrzyłaś się w morze i nie reagowałaś – powiedział przepraszająco – a nie umiem lewitować, żeby podejść z przodu.
- Mam na imię Chui, nie tabarifa
- odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Wypadałoby, żebyś i Ty się przedstawił, Panie.
- Ależ oczywiście. Bahadur. - odpowiedział i przywołał na swoją twarz najmilszy oraz najszczerszy uśmiech, na jaki umiał sobie pozwolić – Wybacz uchybienia, ciągnie się za mną ojczyzna. Wiele rzeczy jest dla mnie nowych... - powiedział, skrywając swój w miarę niechętny stosunek do większości nowości.
- Zatem, Bahadurze, wybaczam ci. Znaj moje dobre serce. – mówiąc to, mrugnęła do niego. Z niewiadomych przyczyn ten dziwny człowiek wydał się jej sympatyczny. Co więcej, podczas podróży wielce nierozsądne jest zdanie się wyłącznie na siebie. – A więc, co Cię tu sprowadza? Nie jesteś raczej tutejszy, zapamiętałabym Cię.
„Nie jest tutejszy”? Przecież właśnie się przyznał, że nie wyściubiał nosa poza Calimshan. To jakaś denerwująca maniera Północy – powtarzać za rozmówcą? Dobra, mniejsza - nie każdy musiał dorównywać caliszyckiej szkole myślenia.
- Interesy – odpowiedział krótko, żeby nie skłamać – Wypadło mi wracać „Gryfem”. A jeśli chodzi o powody mej atencji, to są dwojakie: raz, że zawsze miło pogawędzić z piękną kobietą... - wyszczerzył zęby – A dwa, że nigdy wcześniej nie rozmawiałem z elfem. - tu się zawahał... jasne, była to nowość i interesowała go... ale przecież Ziemia Trzech Rzek zawierała wszystkie wspaniałości świata – a on nie chciał przyznawać, że jakiś cud mógłby się poza nią uchować!
- Miło jest usłyszeć komplement o poranku. Rozumiem, że jestem postrzegana jako coś nienaturalnego? Zabawne zwierzątko do przeanalizowania? – zapytała z rozbawieniem. Po ostatnich przeżyciach musiała jakoś odreagować, a na nieszczęście Bahadura był on pierwszym pasażerem, który z nią rozmawiał. Po chwili jednak się zreflektowała - Wybacz lekką ironię. Po prostu ciekawe jest to, że mając już swoje lata, z żadnym nigdy nie rozmawiałeś...
No tak, najwyraźniej nie wszyscy zdawali sobie sprawę z realiów, z jakich pochodził...
- Nie, przypominasz mi o starożytnych baśniach – zaryzykował delikatne kłamstwo. Lepiej było nie poruszać statusu elfów w Calimporcie... - „Opowieści o Czterech Rzekach” i innych opowieściach, które lubiłem jako dziecię – dokończył i roześmiał się – Wywodzę się z caliszyckich pustyń. Ostatnią bytność elfów datuje się na pożar Keltomiru... pięć tysięcy lat temu? - wyjaśnił.
- Rozumiem. To by wiele wyjaśniało - odparła zainteresowana ciekawostką
- Wybacz, poniosło mnie – powiedział i lekko się uśmiechnął – Nie, nie jesteś zwierzątkiem... ale gdybyś była, to... tak. Byłabyś bardzo ładnym i zabawnym zwierzątkiem - zażartował, chcąc już zarzucić ów temat.
I masz ci los, chyba wyszło szydło z worka – Chui nie wyglądała, jakby ją ucieszył jego komplement. Czyżby coś w jego wychowaniu się wydostało na zewnątrz?
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 30-01-2012 o 14:26. Powód: Dokończyłem zdanie z pierwszego akapitu, które mi wcześniej umknęło; znaczących edycji brak.
Velg jest offline