Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2012, 23:35   #26
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Znaleziska dokonała Sylwia. Dziewczyna nie była tak bardzo jak reszta, rozczarowana fiaskiem dalszych poszukiwań. Toteż gdy zakończyli bezowocne przepatrywanie ujść kanału do rzeki Bogen, szła przodem lewą stroną kanału wraz z Dietrichem i Erichem. Gomrund i Konrad byli po prawej.
W zasadzie z początku wyglądało to po prostu jak masa jakichś śmieci blokująca ujście ścieku z jednego z mniejszych kanałów dobijających z prawej strony. Wiedziona jednak przeczuciem wskazała owo miejsce pozostałym. Tak na wszelki wypadek by mieli się na baczności. Gomrund pierwszy rozpoznał nieruchomy kształt. Cichym przekleństwem skomentował odkrycie. Po chwili wszyscy byli już na tyle blisko by dostrzec krótkie, zanurzone w kanałowej toni nogi. Nie były ani trochę kudłate. Ich długość i ciężkie wojskowe buty, których cholewy ledwo wystawały ze ścieku wskazywały na krasnoluda. Na uda nasunięta była przydługa, brudna kurtka, która dobre czasy widziała chyba przynajmniej dekadę temu. Sylwii wydawało się, że kojarzy skądś tę kurtkę.
Siedzący na ciele samotny szczur podniósł łeb oglądając się na zbliżających. Jego nos zaczął się szybko poruszać, a oczy zalśniły odbijając płomienie niesionych przez nadchodzących łuczyw. Na małych wąsikach dyndały małe kropelki krwi. Gomrund zamachał pochodnią przeganiając gryzonia, który rozczarowany takim powitaniem z piskiem wpadł do ścieku i pośpiesznie odpłynął.
Aby ujrzeć skrytą w wąskim kanale bocznym resztę ciała gladiator pociągnął zwłoki za nogi. Przez dobrą chwilę nikt się nie odzywał.


Imraka Druzda mimo nieczystości zalegających na jego twarzy dało się łatwo rozpoznać. Oblicze miał identyczne jak jeszcze kilka dni temu kiedy płynęli barką Quartijna kanałem weisbruckim. Surowe, zmęczone i trochę jakby przygnębione. To co jednak od razu rzuciło się w oczy to jego klatka piersiowa. Krasnolud był pozbawiony swojej wysłużonej kolczugi, w której zawsze chodził, a w przerwie między połami zarzuconej mu na ramiona kurtki świeciła wyrżnięta jakby nożem, lub pazurami, dziura. Otoczony połamanymi żebrami krwawy krater był w tej chwili po wrąbek wypełniony rynsztokowym szlamem. Konrad i Erich musieli odwrócić na chwilę wzrok i skupić myśli na czymś odleglejszym od odkrytych właśnie zwłok niedawnego towarzysza.

Ciało krasnoluda było pozbawione, prawie wszystkich dóbr jakie ten posiadał. Zniknęła sakiewka, rynsztunek i worek podróżny. Ciężko też było stwierdzić, czy ciało spłynęło ze ściekiem z ulicznego kanału, czy może ktoś je tu zataszczył. Śladów na potwierdzenie żadnej z teorii nie dało się odnaleźć. Pusty wzrok Imraka ślepił w osadzony w sklepieniu kanału świetlik, przez który widać było wczesny wieczór na bogenhafeńskiej ulicy.

***

W drodze powrotnej do najbliższego włazu studzienkowego nastąpił przełom w prowadzonym przez nich śledztwie. Dietrich przystanął kątem oka dostrzegłszy coś jakby strzęp czarnego futra. Kłak powiewał swobodnie na części zamka małych bocznych drzwiczkach wbudowanych w ścianę boczną kanału. Kilka już takich zamkniętych na siedem spustów wejść mijali po drodze. Prawdopodbnie prowadziły do jakichś piwnic, lub pomieszczeń inżynieryjnych, ale że wszystkie wyglądały na nieotwierane od zamierzchłych czasów to je ignorowali. Te tutaj były inne choćby z tego względu, że ich całą górną część stanowiła krata. I co istotniejsze były uchylone. Roztrzaskany zamek i spora pokruszona cegła leżały na kanałowym chodniku zaraz przy nich.

Widok jaki ujrzeli za kratą był jednak zupełnie nieoczekiwany. Drugie drzwi, całe drewniane i zapewne mające na celu nie dopuścić kanałowego smrodu do piwnicy, były otwarte na oścież ukazując ciemne pomieszczenie do którego światło łuczyw i pochodni zdawało się bardzo niechętnie docierać.


Przez kark Ericha przeszedł bardzo, ale to bardzo zimny i bardzo nieprzyjemny dreszcz.

W świetle słabych płomieni można było dojrzeć wyrysowaną na środku pomieszczenia pięcioramienną gwiazdę, której każdy z wierzchołków zdobiły zgaszone świece z krwiście czerwonego łoju. W środku pentagramu było coś rozlane. Plama jakiegoś ciemnego płynu, a przy jego przeciwległym końcu leżało coś na podłodze. Ciemny nieruchomy kształt, którego roztańczony cień rzucały na kamienną ścianę płomienie pochodni...
Okratowane drzwi zaskrzeczały nagle przeraźliwie w starych zawiasach przyprawiając niejedno ucho i niejedno serce o bolesny skurcz. Gdy zamilkły jednak, nadal nie było słychać niczego poza płynącym leniwie ściekiem i zduszonymi odgłosami wieczornych ulic. Trudno było powiedzieć, czy ktoś drzwiami poruszył, czy nie, ale pomieszczenie teraz stało przed piątką intruzów otworem.
Pierwszy głębiej do środka zajrzał Dietrich. Po dwóch ostrożnych krokach zatrzymał się jednak poczuwszy, że nadepnął na coś. Jakiś biały skrawek materiału... Czyżby jakieś fatum nad nim wisiało?
Płomień jego łuczywa oświetlił też tajemniczy przedmiot, którym okazała się okuta skrzynka wyposażona w lśniący metalicznym połyskiem zamek. Poza tym i kilkoma pustymi regałami ustawionymi przy ścianach, pomieszczenie wydawało się puste. Ochroniarz spojrzał jeszcze na plamę rozlaną na środku pięcioramiennej gwiazdy. Z tej perspektywy był niemal pewien, że to krew. I to całkiem sporo krwi. Przykrywała rysunek jakieś paskudnej gęby ni to zwierza, ni to człowieka. Zaraz pod rysunkiem wypisano ładnie kaligrafowanymi literami dwa słowa: “Ordo Septenarius”.

Nikt jednak nic więcej uczynić nie zdążył gdyż w pewnym momencie ze środka gwiazdy zaczęły wydobywać się kłęby gęstego, czarnego i okrutnie cuchnącego dymu. Unosiły się bardzo prędko tworząc z sekundy na sekundę coraz wyraźniejszy kształt wysokiej po sam sufit pomieszczenia istoty. Wielkie, podwójne jak u jakiegoś chrząszcza i opatrzone kolcami skrzydła rozwinęły się szeroko i jednym machnięciem rozwiały dym. Powietrze zadrżało od nagłego wybuchu gorąca, który promieniował z serca gwiazdy. Wszystko zrobiło się niewyraźne i nieklarowne jak w pracującej pełną parą kuźni w południe słonecznego dnia lata. Odległości się wydłużały i skracały. Błędnik zaczął wariować, a pięć serc waliło jak cesarskie werble.
Smród zepsucia i wynaturzenia uderzył wszystkich w twarz wdzierając się w płuca gdy plugawa istota zwróciła na nich spojrzenie swoich żółtych ślepi. Monstrualnej wielkości kły zakłapały rytmicznie, a na rdzawym obliczu demona zagościł okrutny uśmiech. Wręcz obietnica bólu z innych planów istnienia. Monstrum uniosło najeżoną szponami wielkości sztyletów rękę i wpakowało sobie do ust ochłap mięsa porośnięty resztką czarnego pozlepianego od krwi futra.
Teraz wchłonę ciebie - rozbrzmiał z otchłani demoniczny głos Bigruma Ghartssona, Mary Spieler, Ralfa Oldenbacha, mężczyzny z krukiem na ramieniu i Gottolfa Sparrena - Teraz.
Nikt nie czekał na to co zrobi demon. Wszyscy pierzchnęli w stronę kanałów i biegli tak długo aż dotarli do najbliższego włazu studzienki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-01-2012 o 10:11.
Marrrt jest offline