Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2012, 09:59   #36
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
scena z braćmi we współpracy z Kanną :)

Gitarzysta uderzył dwa pierwsze akordy i Patryk już widział, że zaraz wokół niego rozpęta się piekło. Wokół niego stado miejskich wilków, szczeniaki w kolczykach i błyszczących nowością punkowych T-Shirtach oraz przebrzmiałe legendy Jarocina, jak Gawron, Hitlerek i jeszcze paru przypadkowych oszołomów. Perkusja zaczęła wybijać szybki, agresywny rytm.

Kiedy będziemy wybijać im okna
Gdy zadepczemy ich ślad na ulicach
Gdy wytępimy ich sekretarki
Kiedy zawisną na szubienicach

Wokalistka niemal wykrzyczała słowa pierwszej zwrotki. Ktoś pchnął Patryka do przodu, ten szarpnął jakimś dzieciakiem i z całej siły cisnął w motłoch. Ludzie zaczęli się od siebie odbijać. Pogujące kółko w jednej sekundzie opustoszało ze wszystkich, którzy wpadli tu tylko posłuchać muzyki. Bo ta muzyka nie służyła do słuchania.

Nie jesteśmy niewidzialni
Nie jesteśmy nieśmiertelni
Nie jesteśmy niewidzialni
Nie, my nie jesteśmy pierdolnięci


Bitewny rytauł. Czysta, nieskażona nienawiścią agresja. W kręgu. Według ścisłych reguł. Pierwotna modlitwa. Taniec i krzyk w rytmie bębnów.

Dziś miała zostać wysłuchana.

***


Siedzący w mieszkaniu Patryk usłyszał zdecydowane pukanie do drzwi.

- Zajęte. - palnął zupełnie bez sensu, nieco bełkotliwym głosem. Rozległ się dźwięk spuszczanej wody i skrzypnięcie drzwi łazienki. - Kto tam?

- Kolędnicy – zaśmiał się ktoś nieprzyjemnie za drzwiami – Żart albo cukierek – dodał drugi głos.
- Otwieraj, kumpli nie poznajesz? Wojtek i Przemek.

- Spieprzać. Nie gadam z wami, póki wasza pierdolnięta siostra mnie nie przeprosi. - burknął Patryk otwierając piwo. W jego głosie brzmiała autentyczna uraza pięciolatka niesłusznie oskarżonego o kradzież lizaka.

- Słyszałeś Przemek, Baśkę nam obraża.
- Obraża to obraża, ale podobno też przelecieć na schodach chciał… Otwieraj Patyk! Musimy te.. zeznania ustalić.

- Myślicie, debile, że się was boję? Umówmy się, chłopaki. Waszej siostry nie tknąłbym patykiem. - Był wściekły. Na sytuację. Na Baśkę. Na to coś w piwnicy. Na Czubka, Cichego, na kierowcę malucha, który był łaskaw go potrącić i na cały świat. Potrzebował kogoś, na kim mógłby się wyżyć, a te dwa cholerne japiszony stały tam, gotowe wywołać soczystą bójkę. Najgorsze, że obu gnojków naprawdę lubił. - Ja jebię. Dobra, miejmy to już za sobą.

Otworzył drzwi gotowy przydzwonić z bani pierwszemu, który spróbuje czegoś głupiego. Chłopaki weszli do mieszkania. Na grubej smyczy połączonej z kolczatką Przemek trzymał wielkiego psa, mieszańca, z przewaga bulteriera. Albo amstaffa. Trudno to było osądzić na pierwszy rzut oka. Pies charczał, ciągnąc się do przodu, z pyska – na razie w kagańcu – kapała mu ślina.
- Czemu miałbyś się nas bać? - zapytał Wojtek - Porozmawiać chcemy.


Gawron wydawał się rozczarowany. Powiódł wzrokiem od Wojtka do "bulteriera" kończąc na Przemku.
- Jezu. Nie dość, że we dwóch, to z jamnikiem. Siadajcie. - W jego głosie sarkazm grał o lepsze z wyczerpaniem i rozbawieniem. - Piwo chcecie?

- A pewnie – powiedział Wojtek – przecież po przyjacielsku przyszliśmy. Wolał byś z psami gadać? Baśka już chciała lecieć na glinowo, ledwie ją matka uspokoiła. Lepiej przecież wszystko na spokojnie obgadać, zanim się organa włączą, prawda?

- Jeśli potknięcie się przy udzielaniu pomocy i poddanie się pobiciu to przestępstwo, może śmiało wzywać nawet cholerne ZOMO. - wręczył im po butelce i wskazał im kanapę na wprost telewizora, sam usiadł na fotelu obok. - No dajcie spokój! Rozumiem, że kamienica lubi sensacje, ale to już lekka przesada.

- Znaczy, Baśka cie pobiła? Co ty pierdzielisz? – Wojtek z trudem pohamował się – przecież ona tak z głowę od ciebie niższa jest i z 15 kilo lżejsza… Nie zalewaj, tylko wytłumacz się z tego, co cieć widział. I pół kamienicy.

- Nie, sam sobie ryj podrapałem z nudów. Wojtek na litość boską, to nie jest kwestia przydatności bojowej, co miałem jej, kurwa, z pięści odwinąć!? - wziął głęboki wdech i napił się potężnego łyka z butelki - Słuchajcie. Opowiem wam od początku jak było. - I po raz kolejny, tak spokojnie jak umiał, kadr po kadrze, opowiedział sytuację ze swojej strony pomijając jedynie demoniczny dym, który uznał za wytwór swojej wyobraźni. - Nie wiem, czemu Baśka zemdlała ani kto ją tak wystraszył. Szczur, kot, menel. Nie mam pojęcia. Wiem, że najpierw krzyczała, potem tam leżała. Byłem jedyną osobą, która pofatygowała się, żeby jej pomóc. Was dwóch, hodowców koker-spanieli, też tam jakoś nie widziałem.

- Ty też się w łeb walnąłeś, Gawron? Przecież my tu dawno nie mieszkamy. Przyjechaliśmy pomóc, jak matka zadzwoniła.

- Baśka nie jest strachliwa – powiedział Przemek - nie widziałem, żeby ot tak mdlała, ona nie z tych… No, ale żeby komuś tak ryj rozwaliła też nie widziałem – dodał z trudem maskując dumę – Dobra, dość żartów. – wstał, cmoknął na psa, który zerwał się na równe łapy i podszedł do fotela. Przemek pochylił się nad siedzącym Gawronem, a pies zaczął obwąchiwać nogę chłopka, cicho powarkując - Ja ci nawet, Patryk, prywatnie wierzę, że leciałeś ja ratować. Ludziom w delirce różne myśli przychodzą… ale powiedz mi, tak szczerze, jak już ją tam znalazłeś to nie postanowiłeś skorzystać z okazji?

Gawron wstał. Nie tylko od Baśki był o głowę wyższy, a uwaga, że dziewczyna waży piętnaście kilo mniej od niego, była dla niej naprawdę mocno krzywdząca. Twarze Patryka i Przemka dzieliło teraz może dziesięć centymetrów. Pies warknął.

- Słuchaj Przemek. Lubię psy i wiesz, złamasie jeden, że nie zrobiłbym mu krzywdy, nawet gdybyś zdjął mu ten jebany kaganiec i mnie nim poszczuł. Chcecie mi wpierdolić? Wykazać się przed rodziną? Pokazać siostrze jakie z was kozaki. Że obaj macie chodź połowę tych jaj, co ona sama? Proszę was bardzo, ale nie będziesz mnie smarku jeden, straszył swoim pierdolonym jamnikiem. JASNE? - przez chwilę gapił się w oczy brata Baśki morderczym spojrzeniem. Po czym bardzo cicho dodał. - Nie. Nie skorzystałem z okazji. Pomijając, że nie jest w moim typie, Basia jest moją przyjaciółką.

Przemek poczerwieniał i zacisnął pięści.
- Ty pieprzony …

- Przemo – Wojtek wstał i pociągnął brata za ramię – idziemy. Nawet w delirce Gawron nie byłby takim debilem, żeby na klatce się do Baśki dobierać.

- Niech jeszcze raz cie z nią zobaczę, ty dupku – warknął Przemek.

- Przemo – powtórzył Wojtek i chłopak poszedł do drzwi, ciągnąc za sobą psa.

Wojtek odwrócił się do Patryka.
- Bez urazy, stary – powiedział – Rodzina to rzecz święta. Musieliśmy sprawdzić.

- Luz. Za miesiąc będziemy się z tego śmiać. - Mina Gawrona wskazywała na co innego. Nie ruszył się z miejsca, wciąż nie odrywając wzroku od Przemka. - Powiedzcie Baście, że nie mam jej za złe ryja.

- Wiesz.. - Wojtek się zawahał - ja wierzę, że chciałeś jej pomóc, ale ona to chyba nie za bardzo. A raczej wcale. Przemkiem się nie przejmuj, trochę nerwowy jest, ale go przekonam. Ale co Baśka zrobi, jak cię zobaczy, to nie wiem. Za nią nikt nie nadąży. - wyciągnął rękę do Patryka - Na razie, stary, dzięki za piwo, spadamy.

- Zrobiliście, co było trzeba. Pogadam z nią za jakiś czas. Może jutro. Ona ochłonie, ja wytrzeźwieję... - uścisnął rękę Wojtka, spoglądając na niego poważnie. - Coś tam się stało. Zanim dobiegłem. Nie wiem co, ale też nie sądzę, żeby Młoda zemdlała, bo wystraszyła się myszy.

Wojtek pokiwał głową.
- Pogadam z panem Heńkiem, popytam… jak ktoś się tu kręci, trzeba zbadać sprawę i wykurzyć chuja. Jestem twoim dłużnikiem, Patryk. Jak coś potrzebujesz - mów.

- Dzięki. Na razie chłopaki.


***


Brakowało centymetrów. Sekund. Jednej niewłaściwej uwagi. "Niech jeszcze raz cie z nią zobaczę, ty dupku" - "Spoko, poczekam aż skończy osiemnastkę i w końcu zapuści cycki". Cała dyplomacja poszłaby się jebać i mieszkanie zmieniłoby się w cholerne pole bitwy. Krótkiej i oczyszczającej. Nie wiedział, czy w tym stanie dałby radę obu, dodatkowo starając się uważać na psa, ale kurewsko miał ochotę sprawdzić. Zobaczyć jak nos Przemo łamie się z trzaskiem pod ciężarem pięści. Zobaczyć jak obaj w pośpiechu opuszczają mieszkanie zbierając swoje zęby. Ostatecznie mógł też poleżeć i pokrwawić na podłodze.

A najlepsze jest to, że po wyjaśnieniu sprawy z Baśką, nawet gdyby faktycznie jakimś cudem to on obił im gęby, obaj jeszcze by wrócili przepraszać.

Tylko po co? Patryk niewątpliwie był wściekły i miał ochotę komuś przypierdolić. Ale tak naprawdę tym kimś nie byli japiszonowaci bracia Baśki, ani tym bardziej ona sama. Na śmierć Czubka i "się zawieruszenie" Lwowiaka też właściwie gówno mógł poradzić. O delirium mógł być wściekły tylko na siebie.

Bracia Baśki zrobili po prostu to, co do nich należało. Dokładnie to, co Patryk zaniedbał, a czym powinien się zająć parę dni temu.

***

Stał na deszczu, w ciemności gapiąc się na ciepłe światło w kuchni Cichych. Pierdolona rodzinna sielanka. Tatuś, synek, mamusia i mamusia tatusia przy jednym pierdolonym rodzinnym stole. Barman powiedział, że nie widział Pawła od tygodnia. Tereska mówiła o nim ostatnio albo wcale, albo w samych superlatywach. Paweł Cichy zmienił się w jebanego ojca roku. Jebany hipokryta. Aż się rzygać chciało.

I co dalej, Gawron? Będziesz tu stał na deszczu przez całą noc, jak jebany upiór? A może wpierdolisz gościowi, kiedy grzecznie wyjdzie ze śmieciami. To się Bułka ucieszy. Może od razu wyłam drzwi i obij mu mordę przy niej i dzieciaku.

Kurwa, jakie to wszystko popieprzone.

Potężny kopniak posłał kosz na śmieci na drugą stronę ulicy. Patryk odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.

***

Nie jesteś rycerzem w lśniącej zbroi Gawron. Jesteś pierdolonym upiorem, stojącym na deszczu i gapiący się w okna normalnym ludziom. Pieprzonym reliktem poprzedniej epoki. Naucz się, jak człowiek, chować się gdy krzyczą o pomoc i, jak jebany pan Henio wychodzić dopiero, gdy będzie po wszystkim - a nigdy nie posądzą cię o gwałt. Naucz się ignorować siniaki na twarzy przyjaciółki, a nie wyjdziesz na niezrównoważonego skurwysyna. Naucz się, że przed przyjęciem gości należy sprzątnąć i powycierać kurze i porozkładać świeżo uprane serwetki, bo to się, kurwa, w życiu liczy, a nie jakieś dyrdymały.

Szli z naprzeciwka. Było ich pięciu. Łysych, wielkich skurwysynów. W glanach, flaiersach, z celtyckimi krzyżami na naszywkach. Pieprzeni neonaziści. Szli całą szerokością chodnika. Wiedział, że jego ramoneska, czerwone spodnie i fryzura są dla nich jak czerwona płachta na byka, a to w dodatku był środek ich cholernej dzielnicy. Powinien zacząć spierdalać, albo chociaż zmienić stronę ulicy. Miał w dupie. Przyspieszył, bezczelnie wysoko podnosząc głowę i wbijając wyzywające spojrzenie w największego skina. Znał skurwiela. Pobili się raz, na jakiejś demonstracji. Rok, może dwa lata temu. Jurgen, czy coś?

Oni chyba też go kojarzyli. I też przyspieszyli kroku. Ułamek sekundy później zmoknięty, wkurwiony i zdesperowany Gawron i łysy szwadron śmierci stanęli na przeciwko siebie. Skini zdawali się delektować chwilą. Gawron prężył się do samobójczego skoku z pięściami. Nie udało się. Bo Jurgen zrobił coś, na co Gawron nie był przygotowany.

- Słyszeliśmy o Czubku. Chujowa sprawa. - wielka łapa poklepała jego ramię. - Przykro mi stary.

I poszli. Poklepując. Przyjacielsko szturchając barkami lub pięściami w ramię. Gawron został sam. Coś umarło. Po przyjaciołach, przyszedł czas na wrogów. Coś właśnie odeszło, by nigdy nie wrócić. Chciało mu się położyć na chodniku i wyć.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DLqUf_FxlqQ[/MEDIA]

Gdy zaciągniemy ich w ciemne bramy
Gdy rozbijemy o pyski butelki
Kiedy będziemy wybijać im okna
Kiedy będziemy wybijać im okna

I oto znalazł się tu. W Wilczym Dole, radząc sobie z problemami, tak jak to robił zawsze. Zakrzykując je. Tańcząc i pijąc. Wbrew wszystkiemu upajając się rewolucją, której nigdy nie było i nigdy nie będzie. Zachłystując się endorfinami i adrenaliną. Pozwalając by gniew rozpłynął się w magicznym kręgu pogujących. Świat był przecież prosty, a granica między dobrem a złem ostra i wyraźna. Czy tylko on to widział? Czy już cały świat utonął w obsesji ścierania kurzu z półek i pilnowania swojego nosa?

Jebać to! Nigdy nie zmieni się w pierdolonego pana Henia. Jeśli epoka nie pasuje do Gawrona, to gorzej dla epoki.

***

Wyszedł z Wilczego Dołu zdeterminowany i z mocnym postanowieniem.

I wtedy stal się cud. Piękny, mroczny cud.

Patryk stanął jak wryty. Jeśli istniał jakiś Bóg, właśnie dał mu sygnał bardziej namacalny niż gorejący krzew i trąby anielskie razem wzięte. Paweł Cichy we własnej osobie. Z trudnością trzymając pion odlewał się w mijanym przez Gawrona zaułku.

Było zupełnie tak, jakby Wszechświat zareagował na dziecinny rytuał odprawiony w Wilczym Dole. Jakby Bóg wysłuchał wołania sfrustrowanych dzieciaków i znudzony szarością na ekranie wreszcie podkręcił kontrast. Oczywiście, wszystkie te głębokie, filozoficzne przemyślenia przyszły do gawronowej głowy dużo później.

- Cześć Paweł. Musimy porozmawiać. - Nie dał mu nawet zapiąć rozporka. Po prostu złapał go za kark i cisnął w kałużę własnego moczu. - Pamiętasz, co ci obiecałem, prawda? Powiedz mi, ale tak szczerze: jak to było z tym pacjentem, który pobił Tereskę w szpitalu, co?

Przedłużające się milczenie i spłoszone spojrzenie Cichego były całą odpowiedzią, jakiej Gawron potrzebował. Pozwolił mu wstać - tyle mógł dla niego zrobić w imię dawnej przyjaźni. To co nastąpiło później ciężko nawet nazwać bójką. Patryk starał się nie zabić i niczego nie połamać. I nic poza tym.

- A teraz słuchaj, chuju złamany. Wrócisz do domu i będziesz zasranym mężem roku. Jeszcze jeden taki numer, Cichy... niech się dowiem, że Bułka drzazgę sobie wbiła... Niech usłyszę, kurwa, że wróciłeś do domu po jedenastej... - palec zakrwawionej ręki Gawrona wycelował w napuchniętą twarz chwiejącego się na nogach Pawła. - Niech się, kurwa, dowiem, że pisnąłeś jej choćby słówkiem o tym co się tu stało... wrócę i ci, kurwa, utnę kutasa. Zrozumiałeś?

Spokojnie odczekał na jakiś gest potwierdzenia. Następnie wyciągnął banknot z Wyspiańskim i wcisnął go do nieco naderwanej kieszeni kurtki Cichego.

- Za rogiem masz postój taksówek. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało po drodze. Jesteś mi prawie jak szwagier. - poklepał go familiarnie po opuchniętym policzku. - A teraz wypierdalaj.

***

Tej nocy Gawron spał jak dziecko. Śnił mu się Jezus. Przyszedł, od tak po prostu, w dżinsach i hippisowskiej koszuli. Z rękami w kieszeniach, niezobowiązująco zagadnął, że go badylarze ze świątyni wkurzają i czy nie poszedłby z nim zrobić rozpierduchy.

- Dom mój domem modlitwy będzie nazwany. - Zakończył propozycję Jezus. Gawron spojrzał na niego i pokiwał głową z poważną miną.

- Jasne. Na pohybel skurwysynom.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 25-01-2012 o 15:21. Powód: ostatnie poprawki
Gryf jest offline