Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2012, 03:19   #31
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
środkowa część posta pisana przez wszystkich graczy z niewielką pomocą MG

Ledwie zdążyła. Nawet przez jedną, krótką chwilkę rozważała czy po prostu nie odpuścić sobie i zamiast dołączyć do żałobników cicho się wycofać i pojechać do domu. Nie cierpiała wchodzić gdzieś spóźniona i przyciągać potępiające spojrzenia innych uczestników uroczystości. Przemogła się jednak z dwóch powodów, a właściwie dwóch osób: Andrzeja i pani Izy. Wyprosiła na kierowniczce wolne ze względu na pogrzeb a później miałby się na nim nie zjawić. Co w takim razie miałaby powiedzieć pani Ludwiczak, kiedy tamta zapyta w poniedziałek o ceremonię? „Wie pani, nie poszłam, bo się spóźniłam parę minut i było mi głupio przepychać się tak pomiędzy ludźmi”. Albo jeszcze gorzej nie pójść a potem skłamać, że była. No i najważniejsza przyczyna. Andrzej. Nie mogła sobie na to pozwolić, żeby tak go okrutnie zawieść. Poza tym to opóźnienie to była tylko i wyłącznie jej wina. Zwlekała do ostatniej chwili z wyjściem z pracy aż w końcu jedna z pań, która wiedziała o planach Wandzi kazała jej już biec. Dobrze przynajmniej, że dziewczyna pomyślała wcześniej o kupnie wiązanki. W drodze na cmentarz nie miałaby żadnej możliwości żeby coś kupić.

Jaworska cicho, na palcach wręcz, przecisnęła się nieco bliżej samego grobu. Odległość była znaczna, ale widziała stąd rodzinę Andrzeja i samą trumnę. Nie widziała za to księdza Kolińskiego, co poczytywała sobie za dodatkową zaletę takiego położenia. Jego głos docierał do niej wyraźnie nawet pomimo porywistego wiatru, nie uczęszczała do tej parafii już od ośmiu lat a bez trudu poznała wyświechtane frazesy, które tak uwielbiał księżulo. Naprawdę dobrze się złożyło, że nie musiała oglądać również jego twarzy.

W końcu grabarze zabrali się za swoją powinność i ciężkie grudy ziemi w szybkim miarowym tempie zaczęły spadać na wieko trumny, grzebiąc Andrzeja w miejscu jego ostatniego spoczynku. Wanda odwróciła wzrok. Nie lubiła tego momentu. Kiedy piach opadał w dół sama zwykle czuła się jakby zaczynało brakować jej tchu. Odwróciła wzrok i zobaczyła ją.

Dlaczego nie wrzeszczała? Dlaczego nie położyła się na mokrej ziemi w embrionalnej pozycji próbując wypędzić ten widok z głowy przy pomocy wyparcia? Chyba tylko z powodu szoku i strachu. Dwa uczucia, które ścisnęły jej ciało i dusze tak, iż dziewczyna nie była w stanie wykonać żadnej czynności. Potem tłoczący się wokół niej ludzie złapali ją w objęcia tłumu i pchnęli do wyjścia.

Wanda szła szybko pomiędzy żałobnikami, prawie biegła. Kiedy tylko któryś z uczestników pogrzebu dotknął jej lub otarł się o jej ubranie dziewczyna odsuwała się od niego jak najdalej rzucając spłoszone spojrzenie w jego twarz. Bała się, że zobaczy tam twarz staruszki a nie oblicze jakiegoś znajomego. Wydawało jej się, że starsza pani bawiła się z nią w jakąś chorą grę. Kiedy Wandzia odwróci się na chwilę staruszka podkradnie się by dotknąć jej pleców i pokazać z bliska swoją twarz a potem zrobi to znowu, to co przed chwilą. Jaworska kręciła się wokół własnej osi, próbując nie dać się podejść, wypatrzyć starowinkę z daleka. Nie potrafiła się skupić, co chwila krakanie wrony odrywało jej uwagę od ludzi i dziewczyna zadzierała głowę żeby odszukać wzrokiem ptaka. Jeśli babuleńka wciągnęła ją w swoją straszną grę to przeklęte ptaszysko także brało w niej udział. Wanda chciał uciec stąd jak najszybciej, w miejsce gdzie nie będzie tylu ludzi, gdzie żadna starsza pani ani ptak nie podkradnie się do niej niezauważenie. Dziewczyna zaczęła potykać się, musiała oderwać wzrok od ptaszyska i ludzi i zacząć patrzeć pod nogi.

Wiatr wiał jej w twarz targając jej włosami a pierwsze krople deszczu trafiły ją w nos i czoło. Wanda usłyszała krzyk. Ktoś ją wołał po imieniu. Starowinka. Oczywiście to musiała być ona, więc dziewczyna tylko przyśpieszyła kroku, ale w chwilę później jakiś inny głos wrzasnął: ”Pyza!”

Pyza? Już dawno nie słyszała tego przezwiska. Kto? Patyk oczywiście.
„Przestań Patyk tak mnie nazywać. Nie cierpię tego przezwiska, nie cierpię pyz i nie cierpię tej historyjki o Pyzie na polskich dróżkach, bo jak jakaś klucha może sobie chodzić po świecie”. Wandzia już chyba zawsze miała pamiętać swoje argumenty przeciwko tej nazwie wygłoszone Gawronowi. Nie jeden raz sama się z tego śmiała, kiedy się jej to przypomniało.
Dziewczyna dostrzegła Tereskę, nadal miała ochotę na ucieczkę, ale równie mocno chciała pogadać z Bułą, więc wzięła się w garść i zaczęła brnąc pod prąd żeby przedostać się do dawnej przyjaciółki.

Kiedy dotarła w końcu do Teresy znalazła tam całą paczkę z lat młodości. Miała mały problem z rozpoznaniem Basi ale reszta mniej się zmieniła. Basia natomiast była dużo młodsza od pozostałych i kiedy Wanda widziała ją ostatnio to Zielińska musiała być jeszcze nastolatką a teraz zdecydowanie przeistoczyła się w młodą kobietę.


***


W mieszkaniu Patryka wciąż unosił się duch staruszki Gawronowej. Święte obrazki, haftowana serwetka na telewizorze, półki z kryształami i porcelanowymi bibelotami, kilimy na ścianach, spora kolekcja paprotek (w większości zwiędłych) no i wielki kaflowy piec. Niewątpliwie nowymi elementami były wszechobecne kartonowe pudła, puste butelki walające się po kątach, a także czarno biały plakat Dezertera wklejony między ogromną reprodukcję Matki Boskiej Częstochowskiej i makabryczny portret zbawiciela z sercem na wierzchu podpisany "Jezu Ufam Tobie". Pod wiekowy drewniany telewizor Unitra, jakimś cudem podpięto magnetowid, wokół którego walało się parę kaset. Zapach w mieszkaniu przywodził na myśl dawno nie odwiedzany strych, na którym coś zdechło.

Za oknami zrobiło się ciemno tak, że wydawać się mogło, że zapadła noc. Deszcz lunął z nieba z siłą oberwania chmury. Schronili się pod dachem dosłownie w ostatniej chwili. Wielkie, ciężkie krople uderzały w szyby, waliły o parapet. Co bardziej przewrażliwionym zdawać się nawet mogło, iż to nie deszcz, lecz trupie palce duchów łomocą o szybę, by wedrzeć się do środka tej meliny - bo nie oszukujmy się, mieszkanie ich kumpla z dzieciństwa, śmierdziało jak melina. Tanim, przetrawionym alkoholem pitym w dużej ilości i w krótkim czasie, oraz mdławym zapachem potu właściciela, na który ten już zapewne nie zwracał uwagi. Świętej pamięci babcia Gawronowa, osoba znana z zamiłowania do porządków, na pewno się w grobie przewracała widząc, jak jej wyrodny wnuk zapuścił ukochane mieszkanie. Najlepszym rozwiązaniem zdawało się być otworzenie okna, jednak przy takiej ulewie i takim wietrze, jakie szalały na zewnątrz, był to pomysł, co najmniej niedorzeczny.

- Czym chata bogata. Czujcie się jak u siebie, flaszki są w barku, piwo w lodówce, herbata w szafce na zlewem. Zaraz do was dobiję. - Rzucił Gawron zrzucając kurtkę, po czym ruszył w stronę pieca uzbrojony w wiadro węgla i pogrzebacz.

Widać było, że Tereska czuje się jak u siebie. Od razu postawiła czajnik na gaz i sięgnęła do odpowiedniej półki po kubki.
- Herbatkę, prawda? Wszyscy przemarzliśmy.
Jak zawodowa kura domowa zaczęła również sprzątać zapuszczoną mocno kuchnię dbając najpierw by było gdzie usiąść. Pozbierała z krzeseł ciuchy Gawrona i wyniosła je do sypialni, ze stołu zgarnęła szkło, popielniczki, zabrudzone talerze. Zabrała się też z marszu, niejako z przyzwyczajenia, za zmywanie.
- Może ktoś zadzwonić do Czarka? Trochę się niepokoję skoro miał się pojawić i jednak nie dotarł.

Hirek rozejrzał się po pobojowisku i odnalazł telefon. Chwilę grzebał po kieszeniach, aż w końcu wyjął kartkę, na której zapisał numer telefonu Lwowskiego. Dlaczego nie przyszedł? Przecież wieniec miał przynieść. Hirek dołożył się tylko i trochę mu było głupio, że stał na cmentarzu z pustymi rękami. Wybrał numer i czekał.

Niestety w słuchawce odpowiedziała mu głucha cisza. Albo aparat był zepsuty, albo linia odcięta. Patryk mógł zapomnieć o rachunkach za telefon. Widząc stan jego mieszkania to bylo bardzo prawdopodobne.

- Co, w kancelarii takich nie macie? Suń się pan, panie mecenas. - Patryk wyłonił się z przedpokoju z fajką w zębach i bezceremonialnie wyjął słuchawkę z ręki Hieronima. Wcisnął plastikowe widełki, jeszcze raz wybrał numer. - Noż by cię obesrało. - Warknął i znów parę razy nacisnął widełki. Sprawdził kabel przy wejściu do telefonu i przy ścianie, ale choć wszystko wydawało się być w porządku to w słuchawce nadal trwała głucha cisza.

- Przy tak wietrznej pogodzie mogło gdzieś zerwać kable. Albo ktoś po pijaku trzasnął słuchawką w ścianę, chociaż ja nic nie sugeruję. Ale sądzę, że skoro Czarka nie było na ceremonii, to ma coś ważniejszego do roboty, niż siedzenie w domu przy telefonie, więc pewnie i tak byśmy go nie zastali.- Grzesiek zamilkł na chwilę, po czym zmienił temat.
- Ja bym proponował, na rozluźnienie, zmodyfikować nieco herbatkę- zakończył Wichrowicz podchodząc do barku i sondując jego zawartość w poszukiwaniu rumu lub choćby wódki.

Znalazł dwie półlitrówki wódki z ręcznie robionymi banderolami opisanymi cyrylicą, opróżnioną do połowy butelkę "Snu sołtysa", ledwie napoczętą butelkę czeskiego koniaku, a także sporą butelkę czegoś, co chyba było domową nalewką pozostałą po poprzedniej właścicielce.
- Dobra, zaryzykujmy to- wymruczał, wyjmując wódkę i kładąc na stole, czekając, aż wszyscy dostaną herbatę.

- Nie myślicie chyba, że coś mu się stało? - Tereska wypowiedziała na głos to co pewnie każdemu przez myśl przeszło.

Wanda weszła do mieszkania Patryka i stanęła niezdecydowana w wejściu. Nie wiedziała czy wejść do środka czy po prostu wyjść z mieszkania po tym, co w nim zobaczyła, ale powstrzymała ją rzęsista ulewa. Gawron dopiero zaczął kręcić się przy piecach, więc w mieszkaniu było zimno. Dziewczyna w końcu poszła tam gdzie zebrała się większość gości, czyli do kuchni i przysiadła na jakimś najczyściej wyglądającym meblu wciąż nie zdejmując płaszcza. Zapatrzyła się w okno i spływające po szybie krople deszczu, dopiero słowa Tereski wyrwały ją z zadumy.

- Dlaczego uważasz Tereska, że Czarkowi miałby się coś stać? - Zapytała Bułkę.

- Bo to dziwne, że nie przyszedł – odparła Teresa. - Chociaż pewnie jestem przewrażliwiona. Boję się nawet Antka do szkoły puszczać samodzielnie. W końcu ten psychol, który zamordował Czubę dalej grasuje w okolicy. Kto wie, może nawet mieszka na naszym osiedlu.

- Nawet tak nie mów. To pewnie jakiś przejezdny szaleniec, który teraz spieprza za granicę, bo zdał sobie sprawę, w jakie gówno wdepnął. Albo wariat, niepoczytalny jakiś, niedługo go złapią. – Wtrącił Grzesiu.

Basia weszła do mieszkania i usiadła na jednym z krzeseł. Nie było zbyt czysto... ale dziewczyna była w wieku, kiedy takie drobne niedogodności – szczególnie w obcych mieszkaniach – nie poruszają człowieka. Bardziej zadziwił ją widok Tereski, która zachowywała się tak, jakby była zadomowiona w tym mieszkaniu..
„Mieszka z Gawronem?” – Przemknęło jej przez myśl „Nie, raczej sypia.. jakby tu mieszkała to by nie pozwoliła, żeby tak brudem zarosło…”
Popatrzyła na alkohol wjeżdżający na stół i poczuła, że to jest to, czego jej potrzeba po tych wszystkich wydarzeniach. Najbardziej by się przydało otworzyć okno, ale wichura na zewnątrz nie zachęcała do takiego ruchu… poza tym.. coś wisiało w powietrzu… coś dziwnego. Była zdenerwowana.
- Antek jest już w szkole? - Zdziwiła się usłyszawszy Tereskę - Ma już 7 lat?

- W marcu skończy siedem. Na razie chodzi do zerówki do naszej starej podstawówki. Zdziwilibyście się jak niewiele się tam zmieniło... – odparła Cicha.

- Czarka pewnie zawalili nadgodzinami. - Patryk wyłączył czajnik i zaczął zalewać przygotowane przez Teresę kubki, a następnie rozstawiać je na stole. - Jak ci wjeżdża gość z flakami na wierzchu na stół operacyjny, to raczej nie pyta czy masz coś w planach. Nie ma, co panikować na zapas. Bułka... - Podrapał się po głowie z rozbrajającą bezradnością na twarzy. - Pamiętasz może, gdzie mam kieliszki?

- W kredensie w dużym pokoju. Szafka nad telewizorem - odparła niepotrzebnie, bo sama po nie poszła. Rozstawiła szkło na kuchennym stole i dodała. - Ja dziękuję. Mam dzisiaj nocną zmianę.

- Mógł, chociaż dać znać jakoś. - Hirek ciągle dumał o Lwowskim. - Nawet jak mu coś wypadło, to przecież nie piętnaście minut przed mszą. Hmm i jeszcze ta cisza w telefonie. Może wstąpię do niego jak będą wracał?

- Gawron ma rację - Tereska weszła mu w słowo. - Nie dajmy się zwariować. Na pewno w pracy wypadło mu coś nieoczekiwanego. Swoją drogą na prawdę dawno was nie widziałam. To znaczy Wandzi, Basi i Grzecha. Co u was?

- A ja poproszę - powiedziała Basia. Nie miała wielkiego doświadczenia z alkoholem – praktycznie żadnego, poza jakimiś winami i nalewkami, więc na chybi-trafił wskazała na jedną z butelek – U mnie nic nowego – wzruszyła ramionami – Mieszkam z matką, pracuję w żłobku.

- U mnie sporo się pozmieniało... – Przyznał Wichrowicz - Mieszkam z moją Gosią od ponad roku przy Jana Kochanowskiego. Studentka architektury, cud dziewczyna. No a w piątek miałem pierwszy występ w “Krysztale”, będę tam grywał, co tydzień, jak wszystko dobrze pójdzie. Powoli wszystko zaczyna się układać, wreszcie. Wpadnijcie, jak będziecie mieli czas, w jakiś piątek, postawię wam kolejkę, pogadamy w wolnym czasie.

- Może mieli jakiś nagły przypadek w szpitalu?- Zastanawiała się Wanda wciąż roztrząsając nieobecność Czarka, szkoda jej było, że go nie zobaczy, bo zawsze bardzo go lubiła - W końcu ważniejsze jest ratować życie, które jeszcze da się uratować niż żegnać zmarłego. Na grób Andrzeja Czarek może pójść w każdej chwili.

- Też mi się tak wydaje. Przed bramą jest budka. Przedzwonimy jak przestanie padać. Na chatę i do szpitala może, chociaż na stypę go wyciągniemy. A tymczasem... - Patryk fachowym ruchem przywalił łokciem w dno butelki, odkręcił ją, prewencyjnie powąchał, a następnie zaczął napełniać kieliszki. - Kto chce mieszać z herbatą, niech miesza. Zdrowie Czubka!

Basia podsunęła Patrykowi szklankę. Ten spojrzał na dziewczynę z uznaniem i napełnił szklankę do połowy.
Basia dopełniła szklankę z alkoholem gorącą herbatą i od razu pociągnęła łyk zadowolona, że
napój ma odpowiednią temperaturę do picia. Po kilku długich chwilach przestała się krztusić i udało się jej odzyskać oddech. Palące ciepło rozlało się jej po żołądku i przełyku, odwracając skutecznie uwagę od szalejącej ulewy i skromnych warunków higienicznych.

- To świetnie Grzesiu, że ci się powodzi – Wanda uśmiechnęła się do muzyka - Ja tez niedawno zaczęłam stałą pracę - tym razem zwróciła się bardziej do Tereski, która o to pytała. - Jeszcze się wdrażam, ale praca w porządku, no i finansowo to zawsze lepiej niż coś dorywczego od przypadku do przypadku.
Wandzia pozwoliła sobie nalać jeden kieliszek i wypiła zdrowie Andrzeja, ale potem odsunęła pusty kielonek i nie piła już więcej alkoholu. Zamiast tego złapała szklankę z herbatą dwoma rękoma i gorącym napojem rozgrzewała zziębnięte dłonie.

Tereska nakryła dłonią kieliszek, kiedy Patryk rozlewał wódkę.
- Ja wiem, że w ciężkich okolicznościach się spotykamy. Ale skoro już doszło do zebrania naszej paczki z dzieciństwa... Może wznowilibyśmy kontakty? Grzechu mówił, że w każdy piątek gra teraz w Kryształowej. Co byście powiedzieli na to żebyśmy się w te piątki widywali? Wypić piwko, pogadać na spokojnie, powspominać? Nie sądzę żeby Paweł miał ochotę przyjść, ale Grzesiu mógłby przedstawić nam swoją Gosię. Hirek i Gawron są niereformowalnymi kawalerami. A wy dziewczyny? - Zerknęła na Wandzię i Barbarę. - Spotykacie się z kimś?

- Pomysł dobry, ale pamiętaj siostra – rzekł sentencjonalnie ze złośliwymi iskierkami w oczach – Student jest biedny i ma suchoty, Kryształowa to jednak górna półka. Na koncert wpadnę na pewno, ale naszej przystani na cotygodniowe piwko tam bym nie urządzał. Może w Miejscu?
Od razu chciał sprzedać swoją ulubioną knajpę, a przysłuchując się opowiadającym o sobie znajomym zaraz dodał.
- U mnie nic nowego. – Uśmiechnął się lekko – Studia kończę, magisterka prawie już napisana. Pracuję... – Urwał na chwilę, po czym wychylił kielonek przepijając do Gawrona – jak nasz gospodarz zaanonsował w kancelarii. Na razie na zlecenie, ale się staram o stałą umowę. Zazdroszczę wam dziewczyny, zawsze jak się zbliża termin przedłużenia, to paznokcie obgryzam. W końcu studentów prawa w Mieście nie brakuje, a każdy dałby się pokroić za taką robotę.

- Nie - Basia potrząsnęła głową w odpowiedzi na pytanie Tereski i pociągnęła kolejny łyk “herbaty” - pracuję, przygotowuje się do egzaminów na studia... czasu nie ma...

- Ja też ostatnio się z nikim nie spotykam - Wanda szybko odwróciła głowę i upiła mały łyk ciepłej herbaty.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 22-01-2012, 03:20   #32
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- To co, wszyscy zgadzają się na spotkania w Miejscu, czy ktoś ma jakiś inny pomysł? Tylko jak często i w jaki dzień. U mnie, co najgorsze piątkowe wieczory odpadają...- Grzesiek opróżnił pierwszy kieliszek za spokój duszy zmarłego z szacunku do niego bez popity.

- Sobota? - Zaproponował Patryk, wdzięczny Grześkowi za zmianę tematu. Wszystkie znane mu durne dowcipy, wyrażające jego stosunek do instytucji małżeństwa, wydawały się dziś wyjątkowo nie na miejscu. Opróżnił swoje szkło szybkim ruchem, odruchowym niemal jak oddychanie i mruganie, a później równie mechanicznie zaopiekował się opróżnionymi kieliszkami, lejąc do momentu, w którym nad ich krawędzią pojawiły się wypukłe meniski.

- Może być sobota - poparła go Teresa. - Czasem zdarza mi się w sobotę druga zmiana, zależy jak się grafik ułoży. Ale jeśli tylko będę mogła postaram się być.

-Ja nie pracuję w soboty, nawet w tygodniowych żłobkach soboty są wolne - oznajmiła Basia radośnie. Była w coraz lepszym nastroju, zdarzenia z cmentarza zacierały się w pamięci i dziewczyna kładła je teraz na karb tamtego podłego nastroju - A może dziś pójdziemy? - Zaproponowała - dziś też grasz?

- Grać mogę w każdej chwili, potrzebna mi tylko gitara- uśmiechnął się Grzesiek.- Ale dzisiaj nie mam jakoś nastroju na grę, chyba nie wypada tak... A w Krysztale tylko w piątkowe wieczory, soboty mam wolne, no a jak wiadomo sobotni wieczór bywa czasem lepszy od piątkowego. To jak nikt nie zgłasza obiekcji, wypijmy za sobotnie wieczory w Miejscu- zakończył unosząc pełny kieliszek.

- Nikt ci nie każe grać rozrywki... ale jakieś standardy.. na pogrzebach tez się gra, to pożegnanie - nalegała Basia. Podniosła swoją szklankę i upiła kolejny łyk. “Im szybciej się łyka, tym mniej pali” - skonstatowała.

- Dla mnie sobota to też dobry termin - Hirek pokiwał głową, po czym wypił drugą kolejkę. - Ale w przyszły piątek zwalimy się hurtowo do Kryształowej i narobimy ci Grzesiu obciachu.
Uśmiechnął się złośliwie, w końcu znajomi z Węgielnej muszą się wspierać wzajemnie. Kusiło go by iść za propozycją Baśki i pójść do Kryształowej dziś. Ale wiedział jak to się skończy, szczególnie, że Gawron już łapał za flaszkę i polewał nową kolejkę. A jutro cholera na ósmą do roboty.

- Postaram się - powiedziała szybko Wanda - ale wiecie jak jest z wolnym czasem, tak że nawet w sobotę może być różnie.

- Młoda dobrze gada, Grzesiu. - Patryk skończył rozlewać, po czym wstał i zniknął na chwilę w pokoju obok. Wrócił z gitarą szczerząc się złowieszczo w stronę Wichrowicza. - Nie ma, że boli. Nie wiem jak wy, ale ja bym się tam nie obraził, jakby mi nad grobem jakiś klimatyczny kawałek Kultu zagrali.

- Zagraj, Grześku - poprosiła Basia.

- Dobra, dobra. Skoro jest wiosło, to zagram. Coś... spokojnego...

Hirek, kiedy zobaczył, że siostra zaczyna się zbierać, wstał od stołu i wyszedł za nią do przedpokoju porozmawiać chwilę, po czym wrócił i od progu opieprzył Gawrona, że ma pusty kieliszek. Kij z robotą, musiał jakoś zapomnieć o tym wszystkim, co wydawało mu się, że widział na cmentarzu.

Wanda zasłuchała się w brzdąkanie Grzesia, a kiedy zorientowała się, że przestała słyszeć przytłumiony głos Tereski z korytarza zerwała się na równe nogi.
- Gdzie Teresa? - Zapytała Hirka, który pojawił się w pokoju.

Patryk również spojrzał na Hirka z pytaniem w oczach, ale chyba było to inne pytanie. Jego ręka po raz kolejny okrążyła stół napełniając kieliszki. Po raz trzeci... a może czwarty.

Hirek kiwnął głową Gawronowi, zaś Wandzie powiedział:
- Zbiera się do wyjścia, powiedziała, że musi lecieć do domu. - Zawahał się wyraźnie, w sumie pora była jeszcze wczesna, ale z drugiej strony nie chciał by siostra wracała sama. - Odprowadzę ją może...

Wanda szybko zebrała się do wyjścia, żegnając się w pośpiechu i tłumacząc, że musi dogonić Teresę. Nie straciła wiele czasu, bo cały czas siedziała w płaszczu i w chwilę później pędziła już w dół klatki schodowej.



***



Jaworska wypadła przed bramę i pognała na ulicę rozglądając się wokół i szukając wzrokiem znajomej sylwetki Teresy. Na dworze było tak ciemno i szaro, że Wanda odruchowo zerknęła na zegarek. Niemożliwe żeby spędziła tam aż tyle czasu. Nie, to pogoda spłatała jej takiego figla i mimo że nadal było popołudnie wyglądało jakby już zmierzchało. W mieszkaniu u Gawrona Wandzia czuła się bezpiecznie. To było dziwne, bo Patryk wyraźnie miał problemy z piciem a dziewczyna przysięgła trzymać się od takich osób z daleka. To nie chodziło o mieszkanie. Wanda zrozumiała. Chodziło o grupę. Wśród nich poczuła się bezpieczna i jakoś tak założyła, że niepokojące sytuacje nie mogły się jej przytrafić, kiedy byli wszyscy razem. Nie miała pojęcia, dlaczego tak sądziła. Po prostu i już.

Ale teraz znów została sama. Wiatr rozwiał jej poły płaszcza i dziewczyna zadrżała z zimna i ze strachu. Otuliła się szczelniej okryciem i pobiegła w stronę Rzeźniczej próbując dogonić Bułkę.

Kiedy już się porządnie zasapała i zaczęła oddychać przez usta zamiast przez nos przystanęła żeby złapać trochę tchu. Musiała się przyznać do porażki. Albo Teresa miała kondycję jak lekkoatletka, albo szła tylko sobie znanymi skrótami, albo poszła w zupełnie innym kierunku, bo Wandzi nawet przez chwilę nie zamajaczyła w oddali jej sylwetka. Jakiś cichy głosik w głowie Wandy podsunął jej kolejną możliwość. „To nie ona ma taką dobrą kondycję tylko ty taką kiepską”. Jaworska z frustracji tupnęła nogą i zamaszystym, ale już spokojnym krokiem zawróciła i poszła w stronę przystanku tramwajowego. Teraz miała tylko chęć na to żeby wrócić do domu.

Po powrocie do domu od razu wskoczyła w swoje ulubione ciepłe ubrania, zjadła talerz gorącej zupy i zaaplikowała domową kurację przeciw przeziębieniową, której nauczyła jej świętej pamięci babcia. Potem zaległa na kanapie, włączyła telewizor żeby rozproszyć nieco ciszę i złapała za swój notatnik. Wanda myślała o nim jako o notatniku, ale tak naprawdę to zeszyt pełnił raczej funkcję pamiętnika, chociaż Jaworska nigdy by go tak nie nazwała. Pamiętniki były dobre dla nastolatek a dziewczyna nie miała już kilkunastu lat.
Przejrzała pobieżnie ostatnie zapisane strony i zorientowała się, że przestała robić notatki, kiedy zaczęły się te wszystkie dziwne rzeczy po tym jak usłyszała o śmierci Andrzeja. Wahała się trochę, ale po chwili już pisała skupiona. Miała nadzieję, że może jak spisze te niespotykane wydarzenia to łatwiej trafi na logiczne ich wytłumaczenie.

Wandzia ocknęła się na kanapie. Telewizor nadal grał, ale ktoś przyciszył głos a i Wanda była okryta kocem. Matka musiała wrócić do domu. Dziewczyna spojrzała na zegarek, zrobiło się strasznie późno a chciała jeszcze przekręcić do Tereski i umówić się z nią na indywidualne spotkanie. O tej porze już raczej dzwonić nie wypadało szczególnie, że Cicha miała dziecko a Wanda nie była pewna, o której Antek chodził spać. Dziewczyna wygrzebała się spod koca i rozprostowała ścierpnięte nogi. Jutro przecież mogła zadzwonić do Bułki o jakiejś rozsądniejszej porze.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 22-01-2012, 08:53   #33
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Nie wiem nic. Jest wokoło ten rzeczy niepokój,
który rzeki przesyca i morza obłoków,
który jest sam przez siebie, a ja ponad którym
jestem jak smutne dziecko przenoszące góry.
I nie wiesz nic, i możesz ręce jeszcze
zanurzyć w płynności rzeczy i rzeczy niepokój.
Bo jest w tym jak w tworzeniu z marmuru drzew żywych
(które się same ciosają pod ręką)
coś jak nieuchwycenie w locie złotej grzywy,
jak opadanie - smutne i jak ziemia - piękne.
Jak ziemia, bo ta w trwodze najdalszej wywoła
- i w grobach - jakąś smukłość anielską kościoła.
Więc idź, chociażbyś wiedział, że zmierzasz do grobu,
bo nie w tobie jest trwoga, ale ty przez trwogę.
Bo to nie żądzą wzrasta, ale zapatrzeniem,
jak wierzby, które rosnąc w wodzie, rosną - cieniem.
Wtedy ziemia się skurczy, aż za wąska stopom
będzie chmura - na przekór arkom i potopom.
Tylko ludzie znad trawy - jak krowy - spojrzenie
zwrócą w niepokój rzeczy, w to, co zapatrzenie,
i przez swoją osobowość, w to, co gromem śniło,
powiedzą nierozważnie i osobno: miłość.
Wiersz autorstwa Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Rzeczy niepokój ”.


ROZDZIAŁ PIERWSZY - STRACH



Kilka kolejnych dni przeminęło szybko. Przeminęło w strugach deszczu, w porywach zimnego wiatru i ponurej, jesiennej atmosferze. W cuglach codzienności trudno było zaganianym, zapracowanym przyjaciołom z dzieciństwa na dłuższą celebrację spotkania. Bo praca, bo studia, bo rodzina, bo inne życie. Bo ...

Właśnie ... zawsze było jakieś „bo”....

W telewizji zapowiadali wczesne przymrozki. Kończył się październik i nastała wigilia listopada.

31 października 1991 roku. Czwartkowy wieczór. Na zachodzie dzieciaki chodziły w przebraniach grożąc psikusem i prosząc o cukierki. Halloween. Mało znane święto w Polsce. Jeszcze. Mało kto pamiętał, że wyrosło ona na pniu innego święta. Celtyckiego Samhain. Celtowie wierzyli, że w noc wigilii Samhain duchy osób, które zmarły w trakcie minionego roku oraz tych, które się jeszcze nie narodziły, zstępowały na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać przez okres następnego roku. Celtowie również nie byli dalecy od prawdy. Wiedzieli, że ta noc jest wyjątkowa. I niebezpieczna.

Polacy mieli inne święto. Również poświęcone zmarłym. Dzień 1 listopada, w którym cmentarze rozbłyskiwały zniczami i wypełniały się barwami nagrobnych chryzantem. Ogień i kwiaty. Najstarsze znane ludziom formy szacunku dla zmarłych.
Niektóre kultury dodawały do tych symboli wotywnych także jedzenie, alkohol bądź ... krew.

Tak. Ta ostatnia ofiara bardzo odpowiadała niektórym istotom.


BASIA ZIELIŃSKA

Jesień wkroczyła w fazę, która zawsze budziła depresję. Coraz krótsze dni, prawie nieustanne opady i ta wszechobecna wilgoć.

Na Węglowej nie było centralnego ogrzewania. Kamienica ogrzewana była tradycyjnie – węglem. Kiedy robiło się zimniej całą ulicę skrywał wyczuwalny dym z kominów. Kwartał wyglądał wtedy jak teren przy jakiejś kopalni. A kiedy przychodziła zima i spadał śnieg, w kilka dni stawał się on tak samo czarny, jak cegły starych kamienic.

Tego dnia Basia zmuszona była zostać troszkę dłużej w miejscu, w którym lubiła spędzać wolny czas – w Miejskim Domu Kultury. Od sprawy z morderstwem Andrzeja nie lubiła wracać do domu po zmroku. O tej porze roku było to jednak nieuniknione. Gdyby chciała zdążyć do domu przed zmrokiem musiałaby chyba wychodzić o czternastej.

Basia nigdy nie korzystała z drogi na skróty – przez podwórka obok garaży. Wiedziała, czym zapuszczanie się w takie ciemne miejsca grozi samotnym i młodym dziewczętom. Wolała nadłożyć drogi i z przystanku tramwajowego dostać się na Węglową dłuższą drogą ulicami.

Pogoda wygoniła większość ludzi do domów. Co więcej, znów były jakieś problemy z elektrycznością. Cała ulica pogrążona była w ciemnościach. Nie świeciły się ani uliczne lampy, ani okna kamienic. Tylko gdzieniegdzie przebłyskiwał drobny ognik zapalonej świeczki.

Basia ruszyła z duszą na ramieniu. Spięta, jak mała sarenka. Widziała naprawdę niewiele i co rusz potykała się o jakąś nierówność w chodniku lub wpadała nogą w dziurę. Raz o mało nie skręciła sobie kostki.

I wtedy poczuła, że jest obserwowana. Było to wręcz fizyczne uczucie. Takie, które powodowało, że do gardła podchodził paniczny strach, że ciarki przesuwały się po plecach, wzdłuż kręgosłupa rozlewając lodowatymi strumieniami na resztę ciała.
Dyskretnie przyśpieszyła kroku i zaczęła wypatrywać zagrożenia. I wtedy ujrzał coś, co spowodowało, że z jej ust wydobył się jękliwy pisk.

Okna!

We wszystkich kamienicach w oknach widziała twarze. Zniekształcone, rozmazane a czasami wręcz nieludzkie.



Wyglądały, jakby na coś czekały. Wpatrywały się w biegnącą Basię z drapieżną chciwością. Z jakimś perwersyjnym głodem. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że póki okna są całe nic jej nie grozi. Jednak i tak pędziła na złamanie karku. Byle dalej od potwornych obserwatorów. Byle szybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

W końcu dobiegła do bramy na Węglowej 13. Wpadła do niej nawet nie zauważając, że ktoś w niej stoi. Basia zderzyła się z tym kształtem w ciemnościach ....

W chwilę później z bramy na Węglowej 13 dobiegł przeraźliwy, dziewczęcy krzyk który ucichł równie szybko, jak się zaczął ....





WANDA JAWORSKA


Praca pozwoliła Wandzi zapomnieć, chociaż na chwilę, o dziwnych omamach, jakich doświadczała od kilku dni. Zrzucała to na karb przepracowania. Zrzucała to na napięcie związane z okrutną śmiercią „Czubka”.

Prace nad wystawą zbliżały się do etapu finalnego. Zostało już naprawdę niewiele czasu do 11 listopada, – kiedy to planowano oficjalne otwarcie pierwszej w Mieście wystawy poświęconej odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Na wystawie miały być szychy z Miasta – prezydent, nowo wybrani posłowie i senatorowie. Jak to mawiała Pani Iza – „teraz patriotyzm to doskonała promocja dla żądnych władzy głupców, pani Wando. Niech pani zapamięta moje słowa”.

Na nudę zatem Wanda nie mogła narzekać. Wychodziła z domu wcześnie rano, wracała przed siódmą, czasami później.

- Umordujesz się w tej pracy, dziewczyno – marudziła matka. – Kiedy sobie męża znajdziesz, jak ciągle tylko ta praca i praca.

Tak. Matka już dawno temu zapisała dwudziestoczteroletnią do rejestru starych panien.

Dnia 31 października Wanda zdecydowała się pracować tak długo, jak tylko starczy jej sił. Nie dlatego, że lubiła aż tak bardzo swoją pracę. Raczej dlatego, że jutro było święto, pojutrze sobota, a po niej niedziela. Trzy dni bez pracy. Potem nerwowy tydzień i prawie zaraz wystawa!

Dlatego została prawie jako ostatnia w pracowni sprawdzając kolejną partię grafik i zdjęć oraz podpisów pod nie.

Światło zgasło bez ostrzeżenia, kiedy pochylała się ze szkłem powiększającym nad jedną z prac. W jednej chwili wszystkie jarzeniówki zgasły pogrążając pracownię w absolutnych ciemnościach. To musiało być coś poważniejszego, bo do budynku nie dochodziło nawet światło z ulicy.

Wanda stała w ciemnościach, bojąc się wykonać chociażby najdrobniejszy ruch. Rodziła się w niej atawistyczna potrzeba ucieczki w stronę światła. Ciemność, otaczająca ją ciemność, nie była tylko stanem braku światła. Była ... czymś złym. Czymś namacalnie złym. Czymś groźnym.

I wtedy do wyczulonych zmysłów dziewczyny dobiegł dziwny dźwięk.

Szuranie czymś metalowym po kamiennej posadzce. Potem odgłos czegoś spadającego z trzaskiem na ziemię.

Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Dłońmi zatkała sobie usta, by nie krzyczeć w bezrozumnej panice. Kucnęła nisko, kryjąc się przed tym kimś, kto zrzucił coś w pracowni.
Zamarła.

Kolejny dźwięk przeszył ciemność. Dyszenie. Nie ludzkie, Raczej, jakby w pracowni gdzie przygotowywano materiały na wystawę, w niewiadomy sposób znalazło się jakieś wielkie, dyszące zwierzę. I kolejny dźwięk. Mlaszczący, przywodzące na myśl wielki jęzor oblizujący oślinioną paszczę. Chrobot – czyżby pazurów – zbliżał się w jej stronę.

- Whhhandzjhuuu – niewyraźny, jękliwy głos zjeżył jej włosy na całym ciele. Z trudem rozpoznała w nim swoje imię.

Nagle coś zaczepiło sweter na jej ramieniu i szarpnęło w tył, z brutalną, gwałtowną siłą. Wanda momentalnie znalazła się na podłodze. Czuła, że szoruje plecami po posadzce. Już nie panowała nad swoim krzykiem.

Nagle poraziło ją światło, które nieomal rozerwało jej oczy. Siła, która ciągnęła ją po ziemi znikła, ale Wandzia poczuła też, że jej głowa trafia na coś twardego i znów zapadła w ciemność.


* * *


Ocknęła się po dłuższej chwili orientując, że ktoś coś do niej mówi i próbuje ocucić.

- Pani Wando, panienko!

Wyjęczała coś panicznie nim zrozumiała, że to pan Mietek – dozorca z jej pracy, pilnujący budynku w nocy. Sympatyczny człowiek, którego większość ludzi lubiła.

- Boże. Pani Wando. Leci pani krew z głowy. Proszę się nie ruszać. Zadzwonię po pogotowie.





TERESA BUŁKA - CICHA


Paweł poprawił się. Poszedł do pracy we wtorek i nie pił. Zależało mu. Na niej i na rodzinie. Wiedziała, że w ten sposób chce też jej powiedzieć „przepraszam” za to, że ją uderzył. Ale nie wracali do tego w rozmowach. Jakby nigdy nic.

Szykowali się do Wszystkich Świętych. Teresa nie lubiła tego święta. Jej teściowa zawsze szła na grób swego męża. A Paweł i rodzina towarzyszyli jej w tej pielgrzymce. Paweł miał dziwny zwyczaj modlitwy nad grobem. Zawsze opowiadał zmarłemu ojcu, jaką dobrą ma żonę, jakiego wspaniałego wnuka mu dała. Czasami też żalił się na los i na upadek komuny. Na bezrobocie i ciężkie warunki życia dla ludzi uczciwych, podczas gdy „ci złodzieje” dorabiają się nieuczciwie majątków. Ten rok pewnie będzie podobny. Znów będzie musiała wysłuchać wynurzeń męża nad mogiłą ojca.

31 października miała wolny wieczór. Antek zasnął dość szybko. Teściowa zajmowała się swoimi sprawami, – czyli oglądaniem TV. A Paweł siedział w kuchni, sączył kolejne piwo i palił papierosy.

Weszła, by zapytać go czy czegoś nie potrzebuje i zamarła w drzwiach do kuchni zdjęta nagłą grozą.

Jej mąż przeglądał zdjęcia. Czarno-białe i wyblakłe kolorowe kartoniki zaścielały prawie cały blat kuchennego stołu. W pomieszczeniu było aż gęsto od dymu. Opary kłębiły się, wirowały, jak zagubione dusze nad otwartymi grobami.

Paweł siedział sztywno. W zgiętej ręce przed twarzą trzymał jakieś zdjęcie i mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Słowa, niewiele głośniejsze od szeptu nie miały żadnego sensu, ale sposób, w jaki wypowiadał je Paweł poruszały jakąś strunę w duszy Teresy. Budziły pierwotny, skryty w zakamarkach jestestwa lęk. Nienazwaną obawę. Bełkotliwe słowa pijanego Pawła nie miały kompletnie sensu, ale było w nich tyle zimnej, jadowitej nienawiści, że Teresa bała się ruszyć, czy nawet głośniej odetchnąć.

Paweł przerażał ją dużo bardziej, niż kiedy pijany w sztok wyzywał ją od kurew za chwilę przepraszając i zapewniając o swojej miłości.

- ....jibaząjęjibazałibazakus...cyżałdarkuakusa kus....wapałdarkuakuseinm....bazałibazałibazaku s

Jeden, długi, niezrozumiały ciąg przerywany niezrozumiałymi fragmentami.

W końcu Teresa przezwyciężyła swój strach.

- Potrzebujesz czegoś, Paweł? – zapytała spokojnie.

Jej mąż drgnął na krześle, jakby kopnęła go w krzyż. Odwrócił się do niej. Miał pustą twarz człowieka, który śpi i zimne, straszne oczy. Jednak w mgnieniu oka twarz Pawła wróciła do normy.
- Co? – zapytał niezbyt przytomnie. – Co?

- Chcesz kawy albo herbaty?

- Nie. Mam piwo. Nie trzeba.

Teresa spojrzała na zdjęcie trzymane w dłoniach przez męża. Jego ojciec uśmiechał się z fotografii, jako młody mężczyzna w mundurze. Musiała przyznać, że Paweł strasznie go przypomina.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-01-2012 o 09:46.
Armiel jest offline  
Stary 22-01-2012, 08:57   #34
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


GRZEGORZ WICHROWICZ


Cisza. Cisza w mieszkaniu, do którego Grzesiek wrócił w ten czwartkowy wieczór przerażała bardziej, niż cokolwiek innego.

Dzisiaj na zmywaku znów nie było lekko, ale dopóki Gutkowski nie podpisze z nim stałej umowy, to Grzegorz nie miał zamiaru zrezygnować z podłej, ale dającej pieniądze pracy. Nie chciał znów wystawiać się na krzywe spojrzenia rodziców Gosi.

Właśnie. Gosi.

Spanikowany zajrzał do sypialni, która była pusta i do pokoju służącego im za salon, który też był pusty. Dopiero po szybkim kopniaku adrenaliny przypomniał sobie, że jego dziewczyna wyjechała po południu do rodziców na Wszystkich Świętych. Tak bardzo przywykł do jej obecności, że świrował, gdy była daleko.

Na stole w kuchni stała kartka skreślona jej ręką.

Cytat:
Nie rozrabiaj beze mnie, Grzesiu. Wrócę w niedzielę, pociągiem o siedemnastej. Kocham Cię.

Gosia.
Kilka słów, a jednak jakieś dziwne wzruszenie ścisnęło Grzegorza za gardło.

I wtedy usłyszał, jak ktoś wali w drzwi do jego mieszkania. Zamarł w nagłym zdziwieniu i przerażaniu. Kto? Była dwudziesta druga trzydzieści. Walenie jednak nie ustawało Wręcz przeciwnie. Grzegorz miał wrażenie, że za chwilę agresor wykopie mu drzwi z futryną.

Zebrał się na odwagę i podszedł do drzwi. Wykorzystując moment, że walenie ustało, wyjrzał ostrożnie przez judasza. Zobaczył jedynie ciemność. Światło na korytarzu było zgaszone.

Ktoś walnął w drzwi ponownie. Aż zatrzeszczały, a Grzegorz odskoczył panicznie w tył. Trafił plecami o ścianę i spojrzał z przerażeniem na drzwi.

Kilka uderzeń później wszystko ustało i ucichło. Dopiero po dłuższym czasie, kiedy Grzegorz upewnił się, że nikogo za drzwiami już nie ma, wyjrzał na klatkę schodową.

Pusto. Tylko od któregoś z sąsiadów dobiegały go echa pijackiej imprezy.

Spojrzał na drzwi i zamarł.

Ujrzał prosty rysunek namalowany czymś czerwonym, co mogło być farbą albo nawet i krwią. Rysunek składał się z dwóch elementów. Pierwszym był położony niżej trójkąt – czy też raczej dwa trójkąty – jeden mniejszy wpisany w drugi, większy. Nad nim, oparty o wierzchołek trójkąta podstawą, namalowany był gruby krzyż. A pod spodem dwie zwykłe litery „C” oraz „L”. I jeszcze jedna rzecz – kilka czerwonawych punkcików, niczym odcisk palców na drzwiach, ponad całym znakiem.





Światło na korytarzu zgasło z cichym pyknięciem, kiedy automat wyłączył obieg prądu. Grzegorz cofnął się do mieszkania, zamknął drzwi i oparł o nie plecami.

Spocił się a serce biło mu, jak szalone.





HIERONIM BUŁKA



Przeczucie nie myliło Hieronima. Praca wykonanego przez niego w weekend oraz wygrane wybory przez koleżkę – komucha nastawiły Czarną Mambę na związki damsko – męskie.

Jej mąż wyjechał na dwa dni, więc poza niewolnikiem w pracy, Hirek stał się także niewolnikiem seksualnym. Tym razem jednak połączone to było z krótkim wypadem za Miasto. Do domku w Borach Tucholskich.
Szefowa porwała go tam we wtorek, a wrócili do Miasta w czwartek rano. Zrobiła to w takim tempie, że zdążył tylko zawiadomić rodzinę i Tereskę, aby się nie martwili.

Musiał przyznać, że mimo poddańczego traktowania, takie wyrwanie się poza Miasto było mu potrzebne. Alkohol i nieskrępowany seks pozwoliły mu się odprężyć i zapomnieć o wielu sprawach. Poza tą jedną. Ze stał się, sam nie wiedział kiedy, męską dziwką. Że sprzedawał swoje ciało za obietnicę zawodowej przyszłości.

Domek leżał na skraju pachnącego jesienią lasu. Renata mówiła, że domek ten kiedyś należał do niemieckiego właściciela ziemskiego, ale podczas wojny Ruskie przeorały go dość mocno szukając rzekomych skarbów. Nic nie znaleźli. Potem domostwo popadało w ruinę, aż w latach osiemdziesiątych kupił go jej mąż. Czasami wpadali tutaj na weekendy. Mąż Czarnej Mamby uwielbiał polowania. Miał nawet w mieszkaniu strzelby.

- Gdyby się o nas dowiedział, pewnie odstrzeliłby ci jądra – zażartowała, ale sugestywność tej groźby nie chciała opuścić głowy Hieronima.


* * *

Kiedy wrócili do Miasta w czwartek rano, Czarna Mamba dała mu wolne na resztę dnia. Po powrocie do domu Hirek pierwsze telefony wykonał do najbliższych oraz do Czarka Lwowskiego. Niestety, nikt nie odebrał w mieszkaniu młodego lekarza. Miał także telefon do jego pracy. Postanowił, więc zadzwonić.

- Halo – kobiecy głos powitał go w słuchawce.

- Nazywam się Hieronim Bułka i jestem przyjacielem Cezarego Lwowskiego. Dał mi ten numer jakiś czas temu? Czy jest w pracy.

Spodziewał się każdej odpowiedzi, ale nie takiej, jaką otrzymał.

Kobieta zaczęła płakać gwałtownym, urywanym szlochem.

- To pan ... nic ... nie wie.

- Nie – powiedział przez ściśnięte gardło Hieronim. – Dopiero, co wróciłem do Miasta.

- Pan Czaruś .............. - zapłakała.

- Proszę pani? Co się stało?!

- Zniknął. Zniknął kilka dni temu.

Tylko tyle zdążyła powiedzieć rozmówczyni, nim znów zaczęła płakać. Tym razem jednak nie zanosiło się na to, aby szybko przestała.




PATRYK GAWRON


Umarł Andrzej, niech żyje Andrzej.

Takie myśli towarzyszyły Patrykowi przez te kilka dni. Nadal był „na chorobowym” i korzystał z tego faktu „pełnymi kieliszkami”. Oczywiście – poza piciem – robił jeszcze to, co trzeba zrobić, by przeżyć. Chodził do spożywczaka, po fajki do RUCHU na rogu, wynosił śmieci i jadł. Czasami też gapił się w telewizornię lub sprawdzał nową grę, ale szybko go to nudziło. Nie miał nastroju.

Stany upojenia alkoholowego stawały się normalnością. W jakiś podświadomy sposób spotkanie z przyjaciółmi z dzieciństwa uświadomiło mu, że skończyła się jakaś epoka.

Planowali kolejne spotkania! Planowali, jasna cholera! Jak dorośli i odpowiedzialni ludzie. Praca! Obowiązki! Awanse! Studia! Sranie w banie!

Nie znali prawdy, którą poznał Patryk po kilku kieliszkach. Że życie, te które oni uznawali za prawdziwe, jest tylko złudzeniem. Pogoń za kasą ma tyle sensu, co łapanie motyli w dzieciństwie. Może i fajnie jest ganiać motylki, ale ...

Pogubił się w swoich głębokich rozważaniach.... Zasnął na zaśmieconej kanapie, nie bardzo wiedząc przez deszcz za oknem, czy jest dzień czy noc.

* * *

Obudził się skostniały z zimna i wilgoci. Dopił alkohol w szklaneczce na stole, zagryzł kawałkiem jakiejś kiełbasy z lodówki i poszedł w stronę pieców. Niestety, skończył się węgiel i Patryk, chcąc nie chcąc, musiał narzucić na siebie coś, wziąć wiaderka, latarkę i zejść do piwnicy po opał.

Była chyba późna noc, bo w kamienicy było czarno, ciemno i cicho. W takiej chwili Patryk ucieszył się, że przezornie zabrał latarkę. Kiedy był w połowie drogi na dół nagle jego uszu dobiegł przeraźliwy, dziewczęcy wrzask. Paniczny, straszliwy, mrożący krew w żyłach. Krzyk niosący w sobie tak ogromny potencjał strachu, że Patrykowi momentalnie wywietrzały resztki alkoholu.

Znał ten głos. Wiedział, kto krzyczy. Poznał głos. To była Basia Zielińska. Brzmiała tak, jakby zobaczyła szczura lub właśnie napadł ją jakiś zboczeniec! Niewiele się namyślając Patryk cisnął wiadra i z latarkę, niczym z mieczem Jedi, ruszył w dół po schodach. Latarka miała jeszcze jedną zaletę. Była ciężka, metalowa i ważyła z kilogram. Jak znalazł – doskonała łamigłówka gdyby coś.

- Basia! – wrzeszczał z pijacką fantazją przeskakując po kilka stopni na raz.

Liczył na to, że napastnik – szczur, pająk czy też bandzior – zlęknie się jego krzyków i ucieknie zostawiając Baśkę.



BASIA ZIELIŃSKA i PATRYK GAWRON


Gdyby tylko wiedzieli ....

Gdyby wiedzieli.....

Basia zapewne nie odważyłaby się iść ciemną ulicą. Nie weszłaby do bramy na Węglowej 13. A Patryk ... Patryk nie zbiegłby na dół, jak rycerz w lśniącej zbroi. Pijany rycerz, który miał fart, że nie spadł ze schodów i nie połamał karku.

Była tam. Przy zejściu do piwnic, które musiała minąć, by dotrzeć do swojego mieszkania.

W świetle latarki Patryk ujrzał jej leżące ciało. Zielińska była nieprzytomna lub gorzej. A Patryk .... Patryk ujrzał coś jeszcze. Otwartą czeluść piwnicznych schodów. A w niej kłębił się siwo-czarny dym. Dym, który niczym mackami powoli ściągał Basię w stronę piwnicy.
Dym, który wyglądał jak deliryczna, demoniczna morda.


Patryk zamarł, ale siłą rozpędu skierował snop latarki w stronę kłębiącej się ciemności. A ta ... ta zdawała się cofać ... zanikać. To dodało chłopakowi odwagi. Na skraju zrodzonego z szaleństwa amoku ruszył do przodu spychając to COŚ dalej w głąb piwnicy. Pod koniec potknął się jednak, latarka wyleciała mu z rąk, walnęła z głuchym odgłosem o beton i zgasła.
A Gawron upadł prosto na Basię, która jęknęła pod jego ciężarem.

Obok nich otwierały się gwałtownie mieszkania. Połyskiwały światła latarek.

- Gwałciciel! – wrzasnął właściciel jednej z latarek głosem pana Henia.

Basia ocknęła się czując, że leży na niej jakiś śmierdzący przetrawionym alkoholem mężczyzna. Znieruchomiała przerażona grozą tej sytuacji. Panika rozlała się po niej, niczym fala pożaru..

Nie potrafiła sobie przypomnieć niczego, co wydarzyło się w momencie, gdy zderzyła się z kimś w bramie. Ale ciężar pijanego mężczyzny był tym, co włączyło atawistyczne, tłumione z trudem lęki Basi.

- Złaź z niej, ty obrzydliwy draniu! – Pan Henio grzmiał, niczym trąby sądu ostatecznego. – Niech ktoś dzwoni po milicję! Złaź zboczeńcu!!!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-01-2012 o 11:11. Powód: dodanie rysunku
Armiel jest offline  
Stary 24-01-2012, 17:11   #35
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog wspólny z Gryfem

- Złaź z niej, ty obrzydliwy draniu! – Pan Henio grzmiał, niczym trąby sądu ostatecznego. – Niech ktoś dzwoni po milicję! Złaź zboczeńcu!!!

- Zamknij mordę stary komuchu! Może o swojej małej bimbrowni też chcesz z milicją pogadać? - warknął Gawron chwiejnie stając na nogi. Spojrzał najpierw na Baśkę, potem na sąsiadów, a następnie w głąb piwnicy, gdzie zniknęła urojona diabelska morda. Odnalezienie się w rzeczywistości zajęło mu dłuższą chwilę. - Nikt nikogo nie gwałci. Wypierdalać. Baśka? Nic ci nie jest? Krzyczałaś.

Basia ocknęła się, nie mając świadomości gdzie jest i co się dzieje. Było ciemno, poczuła, że ktoś leży na niej, przyciskając ją całym ciężarem do zimnej podłogi. Nie mogła się ruszyć. Zapach przetrawionego alkoholu i męskiego potu uderzył ją w twarz. Przypomniała sobie zderzenie w bramie. Złapał ją, ogłuszył i teraz chce zgwałcić! Panika podeszła jej do gardła, odbierając na moment jasność myślenia, unieruchamiając.
Jednak po chwili przerażenie zamieniło się w ponurą determinację. Basia poczuła, że nie ma nic do stracenia, może umrzeć, ale nie pozwoli, żeby to się zdarzyło.

- Nie! – krzyknęła i zaczęła spychać go z siebie – na szczęście nie unieruchomił jej rąk.
Ciężar zelżał, mężczyzna wstał chwiejnie, Basia zerwała się na nogi, ciągle oszołomiona, ale też upojona swoją siłą i skutecznością. I zamiast uciec – rzuciła się z paznokciami do twarzy napastnika. Tłumiona od lat wściekłość i poczucie krzywdy mogły wreszcie znaleźć ujście – przejechała mu paznokciami po twarzy, starając się wbić kciuk w oko.

- Aaauuuaa!!! - zupełnie zdezorientowany Gawron zatoczył się na ścianę trzymając się za twarz. Widząc, że to nie koniec ataku, złapał dziewczynę za ramiona starając się znaleźć poza zasięgiem pazurków. - Baśka, obudź się do cholery! Odjebało ci do reszty?! To ja, Patryk. Najpierw krzyczałaś, potem straciłaś przytomność. Biegłem, żeby ci pomóc, ale wypierdoliłem się na schodach.

Patryk??! Nie pamiętała, może powiedziała coś, albo zrobiła, wtedy, na stypie, co odebrał jako zachętę… . Zdjęła buty… sprowokowała go? To jej wina… Myśli włączyły się automatycznie, ale dziewczyna szybko je odepchnęła.
- I co?! – wrzasnęła na niego, szarpiąc się i próbując trafić go kolanem w krocze – Myślisz, kurwa, że możesz sobie sam brać, co chcesz? Ty chuju złamany! – przykopała mu w goleń.

- Jessu! - syknął z bólu i odkuśtykał dwa kroki do tyłu, wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście - Dom wariatów. Baśka, czy my się znamy od wczoraj? Czy pamiętasz jakikolwiek moment w swoim małoletnim życiu, w którym bym się do ciebie przystawiał? Uspokój się i słuchaj co się do ciebie mówi: straciłaś przytomność, próbowałem ci pomóc. Tyle.

- Wpadłam na kogoś w bramie… - powiedziała dziewczyna niepewnie - dalej nie pamiętam.. – cofnęła się o krok, i weszła na porzuconą latarkę Patryka. Nachyliła się i podniosła ją.
- Nie podchodź, bo cię walnę! – zagroziła – Dlaczego na mnie leżałeś?

Patryk wziął głęboki wdech i zaczął mówić powoli, tonem zarezerwowanym dla niedorozwiniętych lub niedosłyszących staruszków.
- Od początku: Szedłem po węgiel. Usłyszałem, że krzyczysz. Zbiegłem na dół. Leżałaś na ziemi. Spieszyłem się, wykurwiłem na schodach i wywaliłem na ciebie. Zobacz. Gacie mam na tyłku. Wiaderka nadal są na półpiętrze, tam gdzie je zostawiłem.

Baśka przejechała ręką po swoich jeansach, guzik nawet nie był rozpięty. Nie zdążył. Napięcie w niej opadło, poczuła, że robi się jej słabo, latarka wypadła jej z ręki, waląc głucho o posadzkę.
- Nie podchodź – powtórzyła słabym głosem, ominęła Patryka szerokim łukiem i trzęsąc się uciekła do swojego mieszkania.

Gawron odprowadził ją niedowierzający wzrokiem.
- Jasne. Nie musisz mi dziękować! - krzyknął, ale odpowiedział mu tylko trzask drzwi.
- Popieprzona gówniara. I bądź tu człowieku miły. - wyburczał pod nosem przepychając się między grupką sąsiadów do swoich wiaderek. Podrapany policzek chyba krwawił, ale był zbyt wkurzony, by się nim zająć. Złapał blaszane wiadra i lekko utykając ruszył ponownie na dół, znów roztrącając stado gapiów. Cholerne hieny nazbierały plotek, które pozwolą im zostać gwiazdami magla na najbliższy miesiąc.

***

Matka przykryła Baśkę kocem i weszła do kuchni.
- Ten Gawron chciał ją zgwałcić? – zapytał Zbigniew. Głębokie zdziwienie malowało się na jego twarzy – W przejściu? W delirce był i mu odpierdzieliło? Pójdę, przypieprzę gówniarzowi to mu się odechce żartów…

Zenobia spojrzała na mężczyznę z czułością.
- Nie trzeba, Zbyszko, nie trzeba… Popilnuj jej, powinna spać przynajmniej do południa, te zastrzyki są mocne, ale kto ją tam wie… Nic jej nie zrobił, nie wiem, czemu tak histeryzuje… Ostatnio w ogóle dziwna jest. Pójdę, zadzwonię do chłopaków, wyjaśnią sprawę. Podobno na kogoś wpadła w bramie. Patryk aniołem nie jest, ale od małego go znam, nigdy nawet Baśki nie klepnął…

Wyszła do przedpokoju, ale po chwili zawróciła.
- Nie będziemy jutro szli na cmentarz, wiem, że wypada, ale jej samej nie zostawię, musi dojść do siebie…
Kobieta założyła płaszcz i wyszła.

- Dziwne – mruknął Zbigniew. Niespecjalnie zależało mu na Baśce, ale lubił jej matkś i był racjonalnie myślącym mężczyzną - Mogło go przypilić, ale czemu jej nawet do piwnicy nie zaciągnął? dwa kroki miał...
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 16-02-2012 o 12:52. Powód: pomyłka w imieniu
kanna jest offline  
Stary 25-01-2012, 09:59   #36
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
scena z braćmi we współpracy z Kanną :)

Gitarzysta uderzył dwa pierwsze akordy i Patryk już widział, że zaraz wokół niego rozpęta się piekło. Wokół niego stado miejskich wilków, szczeniaki w kolczykach i błyszczących nowością punkowych T-Shirtach oraz przebrzmiałe legendy Jarocina, jak Gawron, Hitlerek i jeszcze paru przypadkowych oszołomów. Perkusja zaczęła wybijać szybki, agresywny rytm.

Kiedy będziemy wybijać im okna
Gdy zadepczemy ich ślad na ulicach
Gdy wytępimy ich sekretarki
Kiedy zawisną na szubienicach

Wokalistka niemal wykrzyczała słowa pierwszej zwrotki. Ktoś pchnął Patryka do przodu, ten szarpnął jakimś dzieciakiem i z całej siły cisnął w motłoch. Ludzie zaczęli się od siebie odbijać. Pogujące kółko w jednej sekundzie opustoszało ze wszystkich, którzy wpadli tu tylko posłuchać muzyki. Bo ta muzyka nie służyła do słuchania.

Nie jesteśmy niewidzialni
Nie jesteśmy nieśmiertelni
Nie jesteśmy niewidzialni
Nie, my nie jesteśmy pierdolnięci


Bitewny rytauł. Czysta, nieskażona nienawiścią agresja. W kręgu. Według ścisłych reguł. Pierwotna modlitwa. Taniec i krzyk w rytmie bębnów.

Dziś miała zostać wysłuchana.

***


Siedzący w mieszkaniu Patryk usłyszał zdecydowane pukanie do drzwi.

- Zajęte. - palnął zupełnie bez sensu, nieco bełkotliwym głosem. Rozległ się dźwięk spuszczanej wody i skrzypnięcie drzwi łazienki. - Kto tam?

- Kolędnicy – zaśmiał się ktoś nieprzyjemnie za drzwiami – Żart albo cukierek – dodał drugi głos.
- Otwieraj, kumpli nie poznajesz? Wojtek i Przemek.

- Spieprzać. Nie gadam z wami, póki wasza pierdolnięta siostra mnie nie przeprosi. - burknął Patryk otwierając piwo. W jego głosie brzmiała autentyczna uraza pięciolatka niesłusznie oskarżonego o kradzież lizaka.

- Słyszałeś Przemek, Baśkę nam obraża.
- Obraża to obraża, ale podobno też przelecieć na schodach chciał… Otwieraj Patyk! Musimy te.. zeznania ustalić.

- Myślicie, debile, że się was boję? Umówmy się, chłopaki. Waszej siostry nie tknąłbym patykiem. - Był wściekły. Na sytuację. Na Baśkę. Na to coś w piwnicy. Na Czubka, Cichego, na kierowcę malucha, który był łaskaw go potrącić i na cały świat. Potrzebował kogoś, na kim mógłby się wyżyć, a te dwa cholerne japiszony stały tam, gotowe wywołać soczystą bójkę. Najgorsze, że obu gnojków naprawdę lubił. - Ja jebię. Dobra, miejmy to już za sobą.

Otworzył drzwi gotowy przydzwonić z bani pierwszemu, który spróbuje czegoś głupiego. Chłopaki weszli do mieszkania. Na grubej smyczy połączonej z kolczatką Przemek trzymał wielkiego psa, mieszańca, z przewaga bulteriera. Albo amstaffa. Trudno to było osądzić na pierwszy rzut oka. Pies charczał, ciągnąc się do przodu, z pyska – na razie w kagańcu – kapała mu ślina.
- Czemu miałbyś się nas bać? - zapytał Wojtek - Porozmawiać chcemy.


Gawron wydawał się rozczarowany. Powiódł wzrokiem od Wojtka do "bulteriera" kończąc na Przemku.
- Jezu. Nie dość, że we dwóch, to z jamnikiem. Siadajcie. - W jego głosie sarkazm grał o lepsze z wyczerpaniem i rozbawieniem. - Piwo chcecie?

- A pewnie – powiedział Wojtek – przecież po przyjacielsku przyszliśmy. Wolał byś z psami gadać? Baśka już chciała lecieć na glinowo, ledwie ją matka uspokoiła. Lepiej przecież wszystko na spokojnie obgadać, zanim się organa włączą, prawda?

- Jeśli potknięcie się przy udzielaniu pomocy i poddanie się pobiciu to przestępstwo, może śmiało wzywać nawet cholerne ZOMO. - wręczył im po butelce i wskazał im kanapę na wprost telewizora, sam usiadł na fotelu obok. - No dajcie spokój! Rozumiem, że kamienica lubi sensacje, ale to już lekka przesada.

- Znaczy, Baśka cie pobiła? Co ty pierdzielisz? – Wojtek z trudem pohamował się – przecież ona tak z głowę od ciebie niższa jest i z 15 kilo lżejsza… Nie zalewaj, tylko wytłumacz się z tego, co cieć widział. I pół kamienicy.

- Nie, sam sobie ryj podrapałem z nudów. Wojtek na litość boską, to nie jest kwestia przydatności bojowej, co miałem jej, kurwa, z pięści odwinąć!? - wziął głęboki wdech i napił się potężnego łyka z butelki - Słuchajcie. Opowiem wam od początku jak było. - I po raz kolejny, tak spokojnie jak umiał, kadr po kadrze, opowiedział sytuację ze swojej strony pomijając jedynie demoniczny dym, który uznał za wytwór swojej wyobraźni. - Nie wiem, czemu Baśka zemdlała ani kto ją tak wystraszył. Szczur, kot, menel. Nie mam pojęcia. Wiem, że najpierw krzyczała, potem tam leżała. Byłem jedyną osobą, która pofatygowała się, żeby jej pomóc. Was dwóch, hodowców koker-spanieli, też tam jakoś nie widziałem.

- Ty też się w łeb walnąłeś, Gawron? Przecież my tu dawno nie mieszkamy. Przyjechaliśmy pomóc, jak matka zadzwoniła.

- Baśka nie jest strachliwa – powiedział Przemek - nie widziałem, żeby ot tak mdlała, ona nie z tych… No, ale żeby komuś tak ryj rozwaliła też nie widziałem – dodał z trudem maskując dumę – Dobra, dość żartów. – wstał, cmoknął na psa, który zerwał się na równe łapy i podszedł do fotela. Przemek pochylił się nad siedzącym Gawronem, a pies zaczął obwąchiwać nogę chłopka, cicho powarkując - Ja ci nawet, Patryk, prywatnie wierzę, że leciałeś ja ratować. Ludziom w delirce różne myśli przychodzą… ale powiedz mi, tak szczerze, jak już ją tam znalazłeś to nie postanowiłeś skorzystać z okazji?

Gawron wstał. Nie tylko od Baśki był o głowę wyższy, a uwaga, że dziewczyna waży piętnaście kilo mniej od niego, była dla niej naprawdę mocno krzywdząca. Twarze Patryka i Przemka dzieliło teraz może dziesięć centymetrów. Pies warknął.

- Słuchaj Przemek. Lubię psy i wiesz, złamasie jeden, że nie zrobiłbym mu krzywdy, nawet gdybyś zdjął mu ten jebany kaganiec i mnie nim poszczuł. Chcecie mi wpierdolić? Wykazać się przed rodziną? Pokazać siostrze jakie z was kozaki. Że obaj macie chodź połowę tych jaj, co ona sama? Proszę was bardzo, ale nie będziesz mnie smarku jeden, straszył swoim pierdolonym jamnikiem. JASNE? - przez chwilę gapił się w oczy brata Baśki morderczym spojrzeniem. Po czym bardzo cicho dodał. - Nie. Nie skorzystałem z okazji. Pomijając, że nie jest w moim typie, Basia jest moją przyjaciółką.

Przemek poczerwieniał i zacisnął pięści.
- Ty pieprzony …

- Przemo – Wojtek wstał i pociągnął brata za ramię – idziemy. Nawet w delirce Gawron nie byłby takim debilem, żeby na klatce się do Baśki dobierać.

- Niech jeszcze raz cie z nią zobaczę, ty dupku – warknął Przemek.

- Przemo – powtórzył Wojtek i chłopak poszedł do drzwi, ciągnąc za sobą psa.

Wojtek odwrócił się do Patryka.
- Bez urazy, stary – powiedział – Rodzina to rzecz święta. Musieliśmy sprawdzić.

- Luz. Za miesiąc będziemy się z tego śmiać. - Mina Gawrona wskazywała na co innego. Nie ruszył się z miejsca, wciąż nie odrywając wzroku od Przemka. - Powiedzcie Baście, że nie mam jej za złe ryja.

- Wiesz.. - Wojtek się zawahał - ja wierzę, że chciałeś jej pomóc, ale ona to chyba nie za bardzo. A raczej wcale. Przemkiem się nie przejmuj, trochę nerwowy jest, ale go przekonam. Ale co Baśka zrobi, jak cię zobaczy, to nie wiem. Za nią nikt nie nadąży. - wyciągnął rękę do Patryka - Na razie, stary, dzięki za piwo, spadamy.

- Zrobiliście, co było trzeba. Pogadam z nią za jakiś czas. Może jutro. Ona ochłonie, ja wytrzeźwieję... - uścisnął rękę Wojtka, spoglądając na niego poważnie. - Coś tam się stało. Zanim dobiegłem. Nie wiem co, ale też nie sądzę, żeby Młoda zemdlała, bo wystraszyła się myszy.

Wojtek pokiwał głową.
- Pogadam z panem Heńkiem, popytam… jak ktoś się tu kręci, trzeba zbadać sprawę i wykurzyć chuja. Jestem twoim dłużnikiem, Patryk. Jak coś potrzebujesz - mów.

- Dzięki. Na razie chłopaki.


***


Brakowało centymetrów. Sekund. Jednej niewłaściwej uwagi. "Niech jeszcze raz cie z nią zobaczę, ty dupku" - "Spoko, poczekam aż skończy osiemnastkę i w końcu zapuści cycki". Cała dyplomacja poszłaby się jebać i mieszkanie zmieniłoby się w cholerne pole bitwy. Krótkiej i oczyszczającej. Nie wiedział, czy w tym stanie dałby radę obu, dodatkowo starając się uważać na psa, ale kurewsko miał ochotę sprawdzić. Zobaczyć jak nos Przemo łamie się z trzaskiem pod ciężarem pięści. Zobaczyć jak obaj w pośpiechu opuszczają mieszkanie zbierając swoje zęby. Ostatecznie mógł też poleżeć i pokrwawić na podłodze.

A najlepsze jest to, że po wyjaśnieniu sprawy z Baśką, nawet gdyby faktycznie jakimś cudem to on obił im gęby, obaj jeszcze by wrócili przepraszać.

Tylko po co? Patryk niewątpliwie był wściekły i miał ochotę komuś przypierdolić. Ale tak naprawdę tym kimś nie byli japiszonowaci bracia Baśki, ani tym bardziej ona sama. Na śmierć Czubka i "się zawieruszenie" Lwowiaka też właściwie gówno mógł poradzić. O delirium mógł być wściekły tylko na siebie.

Bracia Baśki zrobili po prostu to, co do nich należało. Dokładnie to, co Patryk zaniedbał, a czym powinien się zająć parę dni temu.

***

Stał na deszczu, w ciemności gapiąc się na ciepłe światło w kuchni Cichych. Pierdolona rodzinna sielanka. Tatuś, synek, mamusia i mamusia tatusia przy jednym pierdolonym rodzinnym stole. Barman powiedział, że nie widział Pawła od tygodnia. Tereska mówiła o nim ostatnio albo wcale, albo w samych superlatywach. Paweł Cichy zmienił się w jebanego ojca roku. Jebany hipokryta. Aż się rzygać chciało.

I co dalej, Gawron? Będziesz tu stał na deszczu przez całą noc, jak jebany upiór? A może wpierdolisz gościowi, kiedy grzecznie wyjdzie ze śmieciami. To się Bułka ucieszy. Może od razu wyłam drzwi i obij mu mordę przy niej i dzieciaku.

Kurwa, jakie to wszystko popieprzone.

Potężny kopniak posłał kosz na śmieci na drugą stronę ulicy. Patryk odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.

***

Nie jesteś rycerzem w lśniącej zbroi Gawron. Jesteś pierdolonym upiorem, stojącym na deszczu i gapiący się w okna normalnym ludziom. Pieprzonym reliktem poprzedniej epoki. Naucz się, jak człowiek, chować się gdy krzyczą o pomoc i, jak jebany pan Henio wychodzić dopiero, gdy będzie po wszystkim - a nigdy nie posądzą cię o gwałt. Naucz się ignorować siniaki na twarzy przyjaciółki, a nie wyjdziesz na niezrównoważonego skurwysyna. Naucz się, że przed przyjęciem gości należy sprzątnąć i powycierać kurze i porozkładać świeżo uprane serwetki, bo to się, kurwa, w życiu liczy, a nie jakieś dyrdymały.

Szli z naprzeciwka. Było ich pięciu. Łysych, wielkich skurwysynów. W glanach, flaiersach, z celtyckimi krzyżami na naszywkach. Pieprzeni neonaziści. Szli całą szerokością chodnika. Wiedział, że jego ramoneska, czerwone spodnie i fryzura są dla nich jak czerwona płachta na byka, a to w dodatku był środek ich cholernej dzielnicy. Powinien zacząć spierdalać, albo chociaż zmienić stronę ulicy. Miał w dupie. Przyspieszył, bezczelnie wysoko podnosząc głowę i wbijając wyzywające spojrzenie w największego skina. Znał skurwiela. Pobili się raz, na jakiejś demonstracji. Rok, może dwa lata temu. Jurgen, czy coś?

Oni chyba też go kojarzyli. I też przyspieszyli kroku. Ułamek sekundy później zmoknięty, wkurwiony i zdesperowany Gawron i łysy szwadron śmierci stanęli na przeciwko siebie. Skini zdawali się delektować chwilą. Gawron prężył się do samobójczego skoku z pięściami. Nie udało się. Bo Jurgen zrobił coś, na co Gawron nie był przygotowany.

- Słyszeliśmy o Czubku. Chujowa sprawa. - wielka łapa poklepała jego ramię. - Przykro mi stary.

I poszli. Poklepując. Przyjacielsko szturchając barkami lub pięściami w ramię. Gawron został sam. Coś umarło. Po przyjaciołach, przyszedł czas na wrogów. Coś właśnie odeszło, by nigdy nie wrócić. Chciało mu się położyć na chodniku i wyć.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DLqUf_FxlqQ[/MEDIA]

Gdy zaciągniemy ich w ciemne bramy
Gdy rozbijemy o pyski butelki
Kiedy będziemy wybijać im okna
Kiedy będziemy wybijać im okna

I oto znalazł się tu. W Wilczym Dole, radząc sobie z problemami, tak jak to robił zawsze. Zakrzykując je. Tańcząc i pijąc. Wbrew wszystkiemu upajając się rewolucją, której nigdy nie było i nigdy nie będzie. Zachłystując się endorfinami i adrenaliną. Pozwalając by gniew rozpłynął się w magicznym kręgu pogujących. Świat był przecież prosty, a granica między dobrem a złem ostra i wyraźna. Czy tylko on to widział? Czy już cały świat utonął w obsesji ścierania kurzu z półek i pilnowania swojego nosa?

Jebać to! Nigdy nie zmieni się w pierdolonego pana Henia. Jeśli epoka nie pasuje do Gawrona, to gorzej dla epoki.

***

Wyszedł z Wilczego Dołu zdeterminowany i z mocnym postanowieniem.

I wtedy stal się cud. Piękny, mroczny cud.

Patryk stanął jak wryty. Jeśli istniał jakiś Bóg, właśnie dał mu sygnał bardziej namacalny niż gorejący krzew i trąby anielskie razem wzięte. Paweł Cichy we własnej osobie. Z trudnością trzymając pion odlewał się w mijanym przez Gawrona zaułku.

Było zupełnie tak, jakby Wszechświat zareagował na dziecinny rytuał odprawiony w Wilczym Dole. Jakby Bóg wysłuchał wołania sfrustrowanych dzieciaków i znudzony szarością na ekranie wreszcie podkręcił kontrast. Oczywiście, wszystkie te głębokie, filozoficzne przemyślenia przyszły do gawronowej głowy dużo później.

- Cześć Paweł. Musimy porozmawiać. - Nie dał mu nawet zapiąć rozporka. Po prostu złapał go za kark i cisnął w kałużę własnego moczu. - Pamiętasz, co ci obiecałem, prawda? Powiedz mi, ale tak szczerze: jak to było z tym pacjentem, który pobił Tereskę w szpitalu, co?

Przedłużające się milczenie i spłoszone spojrzenie Cichego były całą odpowiedzią, jakiej Gawron potrzebował. Pozwolił mu wstać - tyle mógł dla niego zrobić w imię dawnej przyjaźni. To co nastąpiło później ciężko nawet nazwać bójką. Patryk starał się nie zabić i niczego nie połamać. I nic poza tym.

- A teraz słuchaj, chuju złamany. Wrócisz do domu i będziesz zasranym mężem roku. Jeszcze jeden taki numer, Cichy... niech się dowiem, że Bułka drzazgę sobie wbiła... Niech usłyszę, kurwa, że wróciłeś do domu po jedenastej... - palec zakrwawionej ręki Gawrona wycelował w napuchniętą twarz chwiejącego się na nogach Pawła. - Niech się, kurwa, dowiem, że pisnąłeś jej choćby słówkiem o tym co się tu stało... wrócę i ci, kurwa, utnę kutasa. Zrozumiałeś?

Spokojnie odczekał na jakiś gest potwierdzenia. Następnie wyciągnął banknot z Wyspiańskim i wcisnął go do nieco naderwanej kieszeni kurtki Cichego.

- Za rogiem masz postój taksówek. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało po drodze. Jesteś mi prawie jak szwagier. - poklepał go familiarnie po opuchniętym policzku. - A teraz wypierdalaj.

***

Tej nocy Gawron spał jak dziecko. Śnił mu się Jezus. Przyszedł, od tak po prostu, w dżinsach i hippisowskiej koszuli. Z rękami w kieszeniach, niezobowiązująco zagadnął, że go badylarze ze świątyni wkurzają i czy nie poszedłby z nim zrobić rozpierduchy.

- Dom mój domem modlitwy będzie nazwany. - Zakończył propozycję Jezus. Gawron spojrzał na niego i pokiwał głową z poważną miną.

- Jasne. Na pohybel skurwysynom.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 25-01-2012 o 15:21. Powód: ostatnie poprawki
Gryf jest offline  
Stary 26-01-2012, 17:08   #37
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Teresa stała jak wryta. Krzysztof Cichy łypał na nią ze zdjęcia, ubrany w galowy mundur. Żywy i uśmiechnięty.
Paweł gładził palcem ojcowskie oblicze na fotografii i mamrotał coś niezrozumiale. Wydawał się... nieobecny. Znała go na tyle aby być pewną, że to nie skutki alkoholu. Zdążył w siebie wlać ledwie dwa piwa. Poza tym te słowa... Nie brzmiały jak pijacki bełkot. Były charczące, upiorne. Jak piekielna mowa, która niosła w sobie ukryte znaczenie.

Pochyliła się nad Pawłem mimo strachu, który rodził w niej ten jego gardłowy pomruk.
Paweł zdawał się jej nie zauważać. Powtarzał jak mantrę te dziwne pozlepiane sylaby. Jak mroczną modlitwę. Albo zaklęcie czarnej magii. Mogłaby się zaśmiać gdyby nie powaga tej chwili. Paweł i czarna magia. On był przecież jednym z najbardziej przyziemnych i nieskomplikowanych ludzi jakich znała.
- Ajęjibazakus – powtórzyła za nim szeptem wychodząc do pokoju. - Ajęjibazakus.

Nie wiedzieć czemu słowa, które wypowiadał w amoku wydały się istotne. Zaległa na kanapie, wyciągnęła notatnik i nagryzmoliła to, nie do końca widząc w jakim celu. Jednym uchem słuchała wiadomości płynących z telewizora i wpatrywała się tępo w bezsensowny wyraz.

A-J-E-J-I-B-A-Z-A-K-U-S

Dłuższą chwilę dumała nad rzędem liter. W końcu przeczytała od końca czując jak zaciska jej się gardło.

S-U-K-A Z-A-B-I-J-Ę J-Ą

Z zamyślenia wyrwało ją stukanie do drzwi. Zmięła karteczkę, wsunęła do kieszeni spodni i opieszale zajrzała na korytarz.

* * *

Długo bił się z myślami, długo walczył sam ze sobą, ale w końcu zdecydował że nie może tego przed nią kryć. Nie po tym jak zaginął Czarek... przecież jej to też dotyczyło. Miała prawo wiedzieć. To, że może zrzucając z siebie ciężar choć trochę na nią może poczuje się lepiej powodowało że znów zaczynał zgrzytać zębami. Parę razy miał ochotę zawrócić, ale w końcu stanął pod drzwiami mieszkania. Zadzwonił wcześniej, powiedział że wpadnie aby umówić się na wyjście na cmentarz.
- Dzień dobry pani Wando. Siostra w domu? – zagadał szybko mijając w progu starą raszplę, szukając wzrokiem Tereski. – Ja tylko na chwilę, nie chcę głowy zawracać.


Tereska wyszła na korytarz skinąwszy Hirkowi na powitanie.
- Wejdź. Napijesz się czegoś? - po czym jej wzrok zawisł najpierw gdzieś w głębi kuchni, na czymś czego Hirek nie mógł dostrzec z korytarza. Później zajrzała do dużego pokoju okupowanego przez teściową. Mina zrzedła jej jeszcze bardziej bo wyglądało na to, że nie ma mowy o kawałku prywatnej przestrzeni. - Chyba, że... - wskazała na płaszcz.


- Wyjdźmy może. – podchwycił szybko pomysł. – Radek czeka w samochodzie, pokażę ci ten wieniec na grób Andrzeja.
Łgać zawsze umiał koncertowo. Wyszedł już za próg i poczekał aż siostra narzuci coś na siebie. Szli schodami kiedy zaczął:
- Tereska, muszę ci coś... Pewnie pomyślisz że mi odwaliło na amen, ale muszę ci to powiedzieć. Nie mogę... inaczej przecież zwariuję do reszty. – gadał chaotycznie jakby sam do siebie, trąc w zamyśleniu policzek nerwowymi ruchami dłoni. – Nie chciałem na początku... bo przecież masz dość swoich własnych problemów. Ale nie mogę inaczej. Nie po tym... masz prawo wiedzieć.


Przed klatką owinęła się szczelniej płaszczem i wysłuchała go z tym anielskim spokojem wymalowanym na twarzy.
- Hirek... Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.

Sięgnął bez słowa do kieszeni i wydobył obrączkę, po czym zawahał się chwilę ale w końcu położył ją na wyciągniętej dłoni i pokazał:
- Znalazłem to jeszcze przed pogrzebem Andrzeja. I tak, wiem, przecież to kurwa niemożliwe! Przecież zakopaliśmy ją... – wciągnął chrapliwie powietrze, oglądnął się przez ramię po czym ściszył głos. – Znalazłem ją w zamkniętej na głucho kancelarii, kiedy ślęczałem nad papierami. Zamkniętej, rozumiesz? Nikt tam nie wchodził, a jednak usłyszałem jak upadła na podłogę jakby ktoś rzucił mi ją pod nogi.
Urwał na moment ale zaraz podjął tym samym nerwowym głosem:
- A potem... podczas pogrzebu... Widziałem go. Tereska, tak jak ciebie widzę teraz. Przez krótką chwilę ale widziałem. Patrzył na mnie. Powiedz mi? Wariuję?


Ostatnie słowo zostało stłumione przez dłoń Teresy, która wylądowała na jego ustach.
- Nie mów o nim - szept zabrzmiał nad wyraz stanowczo. - Nie tutaj. Nie pod jego własnym domem...
Odgarnęła z czoła grzywkę i dłuższą chwilę przyciskała palce do skroni.
- Nie wariujesz - powiedziała wreszcie. - Ktoś wie. Może nawet ten człowiek, który zabił Czubka. A teraz miesza nam w głowach. Nie wiem tylko co chce osiągnąć... - zastanawiała się na głos. - Paweł mnie zabije - choć słowa zabrzmiały śmiertelnie poważnie głos nie zmienił monotonnej tonacji. - Zabije mnie jeśli się dowie.


- Ale kto? Kto mógł się dowiedzieć? Po tylu latach! Tereska do cholery, przecież to nie ma sensu! – zaraz wrócił do szeptu. – Skąd wiedział gdzie szukać obrączki? I dlaczego teraz?
Zasypywał ją gradem pytań na które przecież wiedział ze nie zna odpowiedzi. Wszystko to jednak kotłowało się w nim i musiało znaleźć jakieś ujście. Odsapnął w końcu i uspokoił się na tyle by zacząć choć trochę racjonalnie myśleć.
- On nie może się o tym dowiedzieć. Nikt nie może. Wezmę to cholerstwo i wrzucę do rzeki. – Zacisnął rękę na żółtym krążku. – Ktokolwiek to robi chce nas przestraszyć. I siostra, robi świetną robotę.
Wykrzywił usta w czymś co miał przypominać uśmiech.
- Wiesz że na początku myślałem że to właśnie Paweł? Ale to chyba nie w jego stylu, on jest zbyt narwany by bawić się w subtelności. Zanikające ślady sińców pod okiem kobiety były prawie nie widoczne, ale potwierdzały jego teorię.


- Jest tylko jeden sposób, prawda? Żeby sprawdzić czy to jego obrączka - załapała za klamkę gotowa wrócić do mieszkania. - Ale nie dziś. Jutro. Weź jakąś saperkę. Spotkamy się na Przemysłowej po dwudziestej drugiej. Jak Antek już zaśnie.

Wiedział, że miała rację, ale ciągle odpychał od siebie tą możliwość. To da im pewność. Tyle że... Obiecał sobie przecież że nie będzie już nigdy do tego wracał. Do tego dnia. Tylko co z tego, skoro to samo się pchało do ich życia, wracało zza grobu by ich dręczyć.
- Jutro. – skinął w końcu głową. – Spotkamy się na wiadukcie. Ale z rana musimy groby obskoczyć. Spotkamy się u Czubka na cmentarzu. Ja będę po dziewiątej.

Skinęła i zniknęła w ciemnej klatce.

Wróciła na górę wsłuchując się w przytłumiony monolog Pawła. Antek siedział po przeciwnej stronie stołu i wpatrywał się w podetknięte pod nos zdjęcie.
- Zamordowali go. Rozbili mu głowę aż mózg było widać przez dziurę w czaszce.
- Ale dlaczego? - odezwał się Antek, bardziej zaciekawiony niż przestraszony.
- Jak dlaczego? Okradli go, kurwie syny. Teraz się dla paru banknotów ludzi zabija, takie czasy podłe. Zabrali mu portfel, zegarek. Nawet obrączkę z palca zdjęli. Bandyteria.

Teresa stała w korytarzu próbując stopić się ze ścianą dlatego kiedy Paweł chybnął z kuchni niemal się z nią zderzył.
- A co ty tak się tu zaczaiłaś? - zagadnął wrogim tonem.
Zarzucił na siebie kurtkę szykując się do wyjścia i ewidentnie unikając jej spojrzenia.

- Dokąd idziesz? - zapytała niepewnie Teresa choć podejrzewała, że okres tygodniowej abstynencji właśnie dobiegł końca.
- Po papierosy. Zaraz wracam.

Musiał mieć problemy z trafieniem do kiosku bo wrócił po trzeciej w nocy. Spowity oparami wódki, moczu i krwi.
Teresa podniosła się na łokciach i widząc jego obitą twarz zapytała co się stało. Ale on zaległ tylko w ubraniu wprost na pościeli i nie poświęcił jej jednego choćby spojrzenia.

* * *

Rano teściowa wróciła z plotek od sąsiadki i wyraźnie z siebie zadowolona zdała szczegółową relację z „osiedlowego gwałtu”.

- To jakaś pomyłka, Wando – nigdy nie nazywała teściowej „matką” a pani Cicha nigdy nie przestała żywić z tego powodu urazy.
- Jaka pomyłka? - oburzyła się. - Bożenka mi zdała relację z pierwszej ręki. Ponoć Zielińska była nieprzytomna a on na niej leżał z opuszczonymi gaciami. A może ja czegoś nie wiem, he? Może on ginekologię skończył w międzyczasie i ją dowcipnie badał. Swoim przyrodzeniem – Wanda zarechotała jak rodowita wiedźma nie kryjąc nawet, że ploteczki od rana poprawiły jej humor.
- A ty Wando plotki akceptujesz jak słowo boże. Ludzie są mściwi. I chętnie by zszargali opinię porządnych ludzi byle mieć odrobinę sensacji.
- Ty mnie Teresko nie pouczaj. Plotki wyssane z palca nie są. Zawsze w nich prawdy większość siedzi. A ten twój znajomy Patryk to mi się nigdy nie podobał. Niechlujny taki, twarz ma często obitą jakby na ringu dorabiał. Nie mówiąc, że to przecież alkoholik jest.
Teresa przyjęła spojrzenie jej wścibskich oczu i odpowiedziała siląc się na spokój mistrza zen.
- Wobec tego ma wiele wspólnego z twoim synem, prawda?
Oczy Wandy Cichej otwarły się z oburzenia i przypominały teraz dwie bezdenne studnie wypełnione zatrutą wodą.
- Ty... - wysyczała. - Niewdzięczne dziewuszysko. Pawełek się z tobą ożenił, chociaż wcale nie musiał. Skoro się z nim puściłaś przy pierwszym zapoznaniu to przyzwoitości w tobie nie ma, nikt nie zaprzeczy. I z innymi pewnie też sobie nie żałowałaś. A ja Pawełkowi mówiłam, żeby się zastanowił. Nawet nie ma pewności, że to jego dziecko jest.
Teresa zniosłaby te słowa ze stoickim spokojem, jak zwykła to czynić zazwyczaj. Teraz jednak usłyszała głębokie westchnienie i dostrzegła za swoimi plecami stojącego w progu Antka. Nie była pewna jak długo przysłuchiwał się rozmowie ale wnioskując z wyrazu jego oczu - wystarczająco długo.
- Antek, ubieraj się. Na groby idziemy – rzuciła Teresa i bezzwłocznie zaczęła wciągać kozaki.
- Jak to na groby? - zaskrzeczała teściowa z wyraźnym rozczarowaniem. Wykazywała zapał rycerza szykującego się na krucjatę a Teresa właśnie ją uświadomiła, że wojna została odwołana.
- Poza tym Pawełek jeszcze śpi przecież – Wanda odwołała się do osoby syna jako do ostatecznego argumentu. - Zawsze razem chodzimy.
- Pawełek pośpi pewnie do wieczora – odpowiedziała rzeczowo Teresa i pomaszerowała do kuchni po pakunki. - Jak będzie chciał pójdzie sobie wieczorem. Sam.

* * *

Teresa zapukała do drzwi Gawrona uzbrojona w reklamówkę ze zniczami i dwie wiązanki chryzantem. Antek kręcił się niecierpliwie a z jego ust raz zarazem wyrywały się opasłe balony rozwiewając chemiczny bananowy zapach modnych na potęgę gum Turbo, na których jej syn miał niezdrową obsesję kolekcjonując papierki z samochodami.
Kiedy drzwi się uchyliły Teresa wparowała do środka rozcierając zmarznięte dłonie ułożywszy uprzednio toboły na podłodze w korytarzu.
- Antek rozbierz się i włącz sobie telewizję, dobra? Wujek się tylko wyszykuje i zamienię z nim dwa słowa.
Pękający balon wzięła za odpowiedź twierdzącą bo chłopak zniknął w dużym pokoju a Teresa zmierzyła Patryka spojrzeniem zmrużonych oczu i zaczęła konspiracyjnym szeptem.
- Powiesz mi o co chodzi z Baśką? Moja teściowa od rana trajkocze jak to „Gawron zgwałcił tą małą Zielińską na klatce schodowej”. Przecież to jakiś absurd. Jak się w to wplątałeś?

Gawron - ubrany w tej chwili jedynie w szorty - przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Do siniaków po wypadku samochodowym doszły poobijane dłonie, monstrualny siniak na piszczeli, twarz niewątpliwie nosząca ślady kobiecych paznokci i porządnie przekrwione lewe oko. Zapytany o gwałt, jedynie niemrawo machnął ręką.

- Eee tam. Radio Erewań. Nikt nikogo nie zgwałcił. Baśka straciła przytomność na klatce, a jak się ocknęła, to miała jakąś jazdę. Cała historia. - wymruczał półprzytomnie. - Która właściwie jest godzina?


- Wpół do dziewiątej – odparła przyglądając się dopiero teraz jego twarzy. - Co ci się stało Patryk? Paweł też cały pokancerowany wrócił. Jakieś bandy chuliganów grasują nam na osiedlu czy co? Chcesz żebym ci to opatrzyła?

- Chcieliśmy Ameryki to mamy. Ulica Sezamkowa w telewizji i sataniści biegający po nocach na Halloween. - uśmiechnął się krzywo i ruszył w stronę kuchni. - To tylko Baśka. Morda nie szklanka, zejdzie.

- Baśka cię tak załatwiła? - Teresa nie kryła zdziwienia. - No ale wytłumaczyłeś jej, że zemdlała a ty tylko chciałeś jej pomóc? Niech ich wszystkich zgaga dopadnie! – w ustach Bułki zabrzmiało to jak najdosadniejsze przekleństwo. - Ale ona musi to zweryfikować bo będziesz miał zszarganą opinię. Ona chyba nie myśli, że ty byś jej naprawdę mógł krzywdę zrobić? - zapytała ale ślady kobiecych paznokci ciągnące się od szczęki aż po skroń zaprzeczały tej tezie. - Czy wszystkim coś na mózg siada? To pewnie skutki Czarnobyla. Te omamy – skończyła wyjaśniająco i dobrała się jednak do apteczki jak dzieciak do torby słodyczy. W skupieniu przebierała w pudle.
- Te leki pamiętają chyba jeszcze młodość starej Gawronowej... Patryk, na Jezuska z Nazaretu, chociaż wodę utlenioną sobie kup świeżą.

- Tam zaraz załatwiła. Spanikowała i drapała na oślep. Sytuacja była trochę... nie wdając się w szczegóły, powiedzmy, że głupio wyszło. Zdarza się. - Gawron wstawił czajnik na gaz i zaczął rozglądać się za kawą. - I na co mi woda utleniona, odziedziczyłem takie zapasy płynu Lugola, że dla połowy miasta by wystarczyło. Tak w temacie Czarnobyla. Zostaw. To naprawdę nic takiego.
- No dobrze – dała w końcu za wygraną. - Ubieraj się i wychodzimy. Umówiłam się z Hirkiem za godzinę na grobie Czubka. A z Baśką pomówię. Może i wpadła w panikę ale nie ma prawa cię oskarżać o coś takiego. Nie chcę żeby za Antka wujkiem ciągnęła się opinia gwałciciela – uśmiechnęła się mimo woli bo w pewnym sensie zdarzenie to wydało jej się zabawne. Gawron, który schodził z wiadrami węgla i rymnął na Baśkę, za co tamta podrapała go jak kotka z wścieklizną. - Poza tym, przecież tobie się Baśka nigdy nie podobała. Znam cię od dziecka Gawron, ale prawdę mówiąc to nie pamiętam żeby ci w ogóle jakaś dziewczyna w oko wpadła. Może ty wolisz chłopaków co? - nie zabrzmiało nawet odrobinę szyderczo. - Mnie możesz przecież powiedzieć. A nawet powinieneś jeśli nie masz standardowych preferencji bo urabiam jedną koleżankę z pracy. Wiesz, przedstawiam cię w samych superlatywach i już nakręcam randkę w ciemno.
- Gwałciciela? Gdzieżby w życiu. Wystarczy, że ciągnie się opinia pijaka, nieroba i, najwyraźniej, pedała. - Zarechotał. - Daj spokój, Tereska, naprawdę nie potrzebuję swatki. Po prostu nie uznaję czegoś takiego jak bezpłatny seks. Zawsze są jakieś dodatki małym druczkiem. Poza tym... rozejrzyj się. Wyobrażasz sobie kobietę żyjącą w tym miejscu?
- Wyobrażam sobie, że to miejsce wyglądałoby inaczej gdyby mieszkała tu także kobieta – odparła z dyplomatycznym uśmiechem. - Koleżanka, która sprząta tu doraźnie nie wystarczy. Poza tym może byś się wreszcie ustatkował. Nie można być nierobem i... - nie dokończyła. - No nie można całego życia zmarnować, prawda? A Iwonka to fajna dziewczyna. I nawet ładna. Umówię was i sam się przekonasz.
Puściła mu oko i wyszła z kuchni wydzierając się z typową dla matek nutą.
- Aaaantek! Zbieramy się.
Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu tylko pokręcił głową, zrezygnowany.
- Idźcie. Ogarnę się i spotkamy się na cmentarzu.

- Tylko nie zamarudź - dodała i klepnęła go po męsku w ramię.
Przez twarz Patryka przebiegł grymas bólu, który usilnie próbował zamaskować. Było w tej minie coś rozbrajającego. Po epizodzie z Baśką chyba bardziej od opinii gwałciciela przerażała go opinia "tego, którego pobiła dziewczyna".
 
liliel jest offline  
Stary 03-02-2012, 19:14   #38
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Długo nie mógł zasnąć. Leżał w całkowitej, oblepiającej wszystkie zmysły ciemności i ciszy. Tylko w takiej głuszy jak ta, w której się właśnie znajdowali uderzało go uczucie, że ciemność może być absolutna. Nie ma świateł latarni przebijających się przez nie zaciągnięte do końca firanki. Nie ma nic tylko czarna, oleista pustka. Nie widział nawet własnej wyciągniętej dłoni metr od twarzy.
Czuł jedynie rękę Renaty przerzuconą przez jego pierś i delikatny szmer jej oddechu. Czuł się tu obco, zaś irracjonalna fobia męcząca go od lat, dawała o sobie znać ze zdwojoną siłą. Łowił najcichsze dźwięki, szelest liści za oknem, stukot kiwającej się na wietrze ozdobnej donicy uderzającej lekko o framugę okna na zewnątrz. Cokolwiek co dawałoby mu oparcie i kotwicę w rzeczywistości, ucieczkę przed czarnym odmętem. Był wyczerpany i zmęczony psychicznie i fizycznie. W końcu podniósł się cicho, nie wytrzymując napierającej na niego z każdej strony ciemności. Nie budząc Renaty wyszedł z sypialni i zapalił światło w łazience. Starannie unikał swojego odbicia w lustrze nad umywalką, wrócił do łóżka zostawiając otwarte drzwi. Żółta smuga światła dawała ułudę poczucie bezpieczeństwa, pozwalała wreszcie zasnąć.

Zdążył już znienawidzić to miejsce, choć spędził tu niecałe dwa dni. Kiedy porwała go we wtorek rano, ledwo zdołał zawiadomić Radka i Tereskę po czym już siedział w luksusowym aucie prującym na wyścigi w Bory Tucholskie. Była ostrożna, jak zawsze. Kazała podejść mu na stację benzynową na obrzeżach miasta i tam wskoczył do audicy. Krył się jak bandyta, choć wiedział że takie podchody ją kręcą.
Grał swoją rolę dobrze, przez te długie miesiące (Boże, to już prawie półtora roku, a nie „miesiące”...) zdążył się nauczyć, co lubiła. Wiedział kiedy powinien wykazać się inwencją, a kiedy oddać jej inicjatywę. Uczył się odczytywać jej nastroje i zachcianki. Teraz, gdy dojechali na miejsce po prostu rzucił się na nią jak dziki zwierz, porywając na ręce i zrywając z niej szmatki niemal przemocą. Obrzydzenie do samego siebie walczyło z pożądaniem. Nie chciał myśleć w takich chwilach o niczym, szczególnie o tym co się podziało w tym cholernym tygodniu, ani o tym kim się stał i jak udawanie że nic go to nie rusza, zaczyna powoli przegrywać z pogardą. Lepsza przyszłość, kariera, pieniądze, możliwość wyrwania się z piekiełka w zamian za... Poruszyła się przeciągając przez sen i obracając na bok. Przytuliła się do niego, mrucząc coś niezrozumiałego. Powstrzymywał się ostatkami siły woli, by nie zerwać się łóżka i nie wybiec w ten cholerny mrok, ciszę i zimno.

Była w doskonałym humorze, rozleniwiona i niechętna do powrotu. Dowcipkowała nawet w swoim stylu. Czasami zastanawiał się ile w tym było wyrachowania i ile obserwacji jego reakcji. Mężuś odstrzeli mi jaja… Pewnie, w to akurat nie wątpił, Jasiński był do tego zdolny bez dwóch zdań. Patrzyła na niego z uśmieszkiem błądzącym po twarzy i iskierkami rozbawienia w oczach. W takich chwilach myślał o swoim zabezpieczeniu. Kserówkach co ciekawszych akt, faktur i potwierdzeń przelewów z lewych kont. Wystarczyłoby to by kupić sobie spokój? Nie miał pewności. Ehh byle wrócić do domu, zostawić to zasrane miejsce za sobą. Dawniej nie krzywdowało mu się tak, może to pogrzeb i cała ta sytuacja tak na niego wpływała…

***

Wyrzuciła go na przedmieściach, złapał autobus i wrócił do domu. Wielkopańskim gestem, ale co dziwne z całkiem miłym i jak mu się wydawało szczerym uśmiechem dała mu resztę wolnego dnia. Radka o dziwo nie było na mieszkaniu; świat się kończy? Poszedł na zajęcia? Bardziej prawdopodobne wydało mu się jednak że wcześniej wybrał się do rodziny. Akurat to było mu na rękę. Chwila spokoju i odpoczynku. Zjadł coś na szybko po czym wykręcił numer do Czarka. Ciągle nie wiedział czemu nie było go na pogrzebie, co prawda pewnie Gawron i reszta paczki już go wypytała, ale sam chciał z nim pogadać. W domu nie odbierał, no ale co dziwnego przecież południa jeszcze nie było. Wyciągnął z teczki skórzany, mocno wyświechtany notatnik i odnalazł numer do szpitala.
Starał się zachować spokój, nawet bardzo się starał, choć na myśl od razu mu się cisnęło skojarzenie że Czarek... był następny. Potarł twarz zmęczonym gestem i odłoży słuchawkę, kiedy tylko jakoś udało mu się uspokoić płaczącą kobietę. Myślał nerwowo, chodząc po mieszkaniu jak dziki zwierz. Musiał opowiedzieć o wszystkim Teresce. O obrączce. O JEGO obrączce, bo teraz wydało mu się to pewnikiem. A Policja? Iść i opowiedzieć im o łączności Czarka z zabójstwem Czubka? Miał nadizeję że wyolbrzymia to wszystko, że nadszarpnięte nerwy prowadzą go do paranoicznych wniosków, że Czarek po prostu wyjechał gdzieś nie mówiąc nic znajomym, przecież cholera parę dni temu sam ledwo dodzwonił się do siostry i zniknął w dziczy bez dostępu do telefonów.

Wybrał się do niej i porozmawiali szczerze. Szeptem, nerwowo, niespokojnie. O wszystkim jej nie powiedział, przecież tam na cmentarzu to były zwidy! Musiały być. Trzeba się przekonać, sprawdzić, kopanie już dosłownie w dawno zakrytych ziemią brudach przerażało go. Fizycznie paraliżowało; zasnął dopiero przed świtem, urywanym snem winnego. Jak zwykle umówił się z Tereską na groby. Zawsze trwał przy niej mimo to gdzie zawsze chodziła ze swoją rodziną. Starał się by nie byłą w tym miejscu sama, choć on najchętniej uciekłby stamtąd biegiem nie oglądając się za siebie. Do Czubka też zaglądną. |To będzie cholernie męczący dzień...
 
Harard jest offline  
Stary 05-02-2012, 20:36   #39
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wtorek, 29.10.1991 r. Godzina 8:02

Grzegorz wracał porannym autobusem do domu skacowany, przemarznięty i z obolałą stopą. Na szczęście Gawron z pijackim uśmiechem na ustach zgodził się go przenocować. Gosia nie powinna się dowiedzieć o jego znajomości z Andrzejem, cała sprawa z tajemniczym listem wystarczająco ją wystraszyła. Dzisiejsza zmiana na zmywaku będzie ciężka, były jednak dwa pozytywy- Cerbera nie będzie w pracy, no i wody będzie miał pod dostatkiem.
Po powrocie schował garnitur do szafy i poczłapał do kuchni, zrobić sobie ciepłej herbaty. Miał jeszcze dwie godziny, żeby doprowadzić się do stanu używalności.

- Halo?
- Cześć siostra.
- Grzesiek? No proszę, nie spodziewałam się telefonu od Ciebie. Coś się stało, czy przypomniałeś sobie o starej, zrzędliwej siostrze?
- Zdecydowanie to drugie. Chociaż nie, to pierwsze. Słuchaj, mam prośbę.
- Ale masz zachrypnięty głos.
- Wczorajszy. Nieważne. Ostatnio mówiłaś, że ktoś z redakcji będzie chciał ze mną rozmawiać o Czubku.
- I to niedługo.
- A nie mogłabyś czegoś napisać?
- Jak to?
- Też trochę znałaś Andrzeja, racja? Opisz sama ten wywiad ze mną. Napisz, że był dobrym kumplem, zawsze wesoły i towarzyski. No wiesz, napisz to, co mówi o nim większość osób. Przecież nikt nie będzie teraz wyciągał na jaw jakichś brudów.
- A jest co wyciągać?
- Aga…
- Wybacz, zboczenie zawodowe. No nie wiem, Grzesiu, nie wiem. Może po prostu powiedz mi teraz, co o nim sądzisz, jaki był, kiedy ostatni raz go widziałeś, wiesz, takie rzeczy. Będziesz miał z głowy.
- Kurna, siostra, chodzi o to, że właśnie nie chcę o tym rozmawiać. Proszę Cię o przysługę, bo nie mam zamiaru z nikim o tym rozmawiać.
- No dobra, spokojnie już. Napiszę kilka ogólnych uwag. Znałeś go, myślałam więc, że możesz chcieć dodać coś konkretnego, jak na przykład…
- Siostra, nie przeginaj.
- No dobra, koniec tematu. Gosia wyjeżdża na święta?
- No niestety.
- To co, rozumiem, że idziesz z nami na groby, jak co roku?
- No wypadałoby.
- Słucham?
- Pójdę, oczywiście, że pójdę.
- I na obiad też zajdziesz?
- Nie ma mowy. Wspólny obiad z rodzicami tylko w wigilię, i to też nie obiad, tylko kolacja.
- I Wielkanoc.
- Po ostatnich świętach? Muszę się zastanowić.
- To co, jak zwykle przyjdziemy po Ciebie około jedenastej trzydzieści?
- Jak zwykle.
- Zajmiemy się zniczami i kwiatami, jak…
- Jak zwykle, rozumiem. Sprawdzony schemat.
- Właśnie.
- A tak poza tym, co u Ciebie słychać, siostra?
- Och! Nie uwierzysz, znowu spotkałam tego przystojnego bruneta, o którym Ci tyle opowiadałam w poprzednim tygodniu!
- To chyba Gosi opowiadałaś…
- Tak? A może i tak. No to słuchaj, byłam w tamtym tygodniu na zakupach w obuwniczym i…


***

Czwartek, 31.10.1991 r. Godzina 22:22


Czuć się obco we własnym domu? Jedno z najdziwniejszych i najbardziej nieprzyjemnych uczuć, jakie może napaść człowieka. Po wejściu do mieszkania nastąpiła chwila dezorientacji i paniki. Nieobecność Gosi była wręcz namacalna. I nie chodzi tu o samą ciszę królującą w mieszkaniu, to było coś więcej, coś bardziej mentalnego i związanego mocno z więziami łączącymi parę. Wszystko przeszło, gdy tylko zerknął na kalendarz i przypomniał sobie o jutrzejszym święcie oraz wyjeździe ukochanej. Wszystko, oprócz samotności. Był typem człowieka, który potrzebuje kogoś bliskiego, a że był też facetem, tymi bliskimi osobami zawsze były kobiety. Może miesiąc temu kilkudniowa nieobecność Gosi nie przytłoczyłaby go, ale teraz, po śmierci Czubka i po wszelkich wariactwach z nią związanych, potrzebował wsparcia, nie chciał zostać w mieszkaniu sam.

Wstawił na gaz garczek z pomidorową, którą przygotowała mu Gosia przed wyjazdem, i usiadł na taborecie w kuchni, patrząc się tępo w tykający zegar naścienny.
Była 22:30, kiedy ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Pierwsze skojarzenie- milicja. Szybko jednak poprawił się w myślach- po pierwsze, policja, a po drugie, już nie robią rutynowych nalotów na domniemanych wrogów socjalizmu. W tym miejscu mimowolnie stanęła mu przed oczami oszpecona twarz Gutkowskiego, ale tylko na moment. Poza tym, nikt go nie wołał, nikt nic nie krzyczał. Tylko walenie, coraz to bardziej uporczywe. Jakiś znajomy, który po pijaku stracił wyczucie? Szybsze bicie serca i dreszcze przechodzące po kręgosłupie świadczyły o innych przypuszczeniach Wichrowskiego. Czyżby adresat anonimowego listu zamierzał spełnić niewypowiedzianą groźbę? Zaraz wejdzie tu razem z futryną drzwi i.. I co potem? Tak huk na pewno obudził połowę kamienicy, ktoś pewnie wezwie nawet policję, ktoś wyjdzie na korytarz popatrzeć, co się dzieje, żeby mieć o czym plotkować… „Takie najście nie miało sensu, Grzesiek, wstawaj i zobacz kto to” namawiał zdrowy rozsądek na spółkę z resztkami odwagi. A może to odwaga byłą w przewadze? Niezależnie od proporcji, mężczyzna posłuchał się tajemniczego głosu i podszedł wolnym krokiem do drzwi. Gdy walenie ustało, oparł się delikatnie o drzwi i przyłożył oko do judasza, zobaczył jednak tylko zarys balustrady w ciemności i drzwi naprzeciwko. Oddalił głowę i zaczął się zastanawiać, kto z okolicznych mieszkańców mógłby czerpać przyjemność z budzenia i straszenia ludzi w ten sposób, gdy nadeszły kolejne uderzenia, od których aż drzwi zadrżały. Grzesiek odskoczył i cofał się w panice, dopóki nie natrafił plecami na ścianę. Oddychał szybko i łapczywie, starał się jednak nie zdradzić swojej obecności krzykiem. Uważał też na stojący obok stolik z wazonem, którego o mało co nie przewrócił wpadając na ścianę. Trzy uderzenia, i cisza. Cisza, która trwała dobre dwie minuty, zanim Grzesiek odważył się ruszyć spod ściany. Wyjrzał przez judasza- nikogo. Zebrał się w sobie i powoli otworzył drzwi. Wychylił głowę na korytarz i rozejrzał się. Nie było żadnych śladów obecności kogokolwiek, poza znakiem wymalowanym na drzwiach, który to muzyk zobaczył gdy już miał je zamknąć. Serce nadal waliło jak oszalałe, a do głowy przychodziły mu coraz to bardziej makabrycznie scenariusze. Zamknął drzwi i drżąc, oparł się o nie.

Co się z nim dzieje? Ktoś chce go nastraszyć, a może ostrzec? I czy to była krew? Jeśli tak, to czyja?
A może to wszystko zwidy, ze zmęczenia. Tak, na pewno. Tego znaku tam nie ma. Tego znaku tam nie ma. Tego znaku tam nie ma…

Wichrowicz otworzył drzwi zdecydowanym ruchem, i stracił cały zapał. Znak tam był, tak samo wyraźny i tajemniczy. Nie wariuje, to się dzieje naprawdę. Ktoś go nachodzi i szantażuje. Jedyne rozwiązanie- policja.
Mając nadzieję, że to głupi wybryk przysunął nos do amatorskiego malowidła i z desperacją starał się wyczuć woń farby, niestety, bez rezultatu.

Grzesiek zamknął drzwi na cztery spusty i zadzwonił na komendę. Zgłosił akt wandalizmu zaznaczając, że „do namalowania symbolu wyglądającego na okultystyczny posłużono się prawdopodobnie krwią”, co zmotywowało funkcjonariuszy i już po ośmiu minutach byli u niego z odpowiednim sprzętem.
Podczas gdy technik pobierał próbki rzekomej krwi i zdejmował nieopatrznie pozostawiony przez wandala odcisk palca, dwóch mundurowych przepytywało roztrzęsionego lokatora. Grzesiek chciał to mieć jak najszybciej za sobą, odpowiadał więc tak precyzyjnie, jak tylko mógł.

Po pół godzinie został sam w mieszkaniu. Policjanci zobligowali się powiadamiać go na bieżąco o przebiegu postępowania, nie liczył jednak na wiele z ich strony. Może jeśli pójdzie tam osobiście i się tym zainteresuje coś mu powiedzą, ale z własnej woli? Aż tak się policja od milicji nie różni, nie ma mowy.

Zupa zdołała się dwa razy zagotować, smak nie był już taki, jak powinien. A może to przez stres jego kubki smakowe powariowały?
To wszystko zaczynało przerastać nerwy chłopaka. To już była napaść, niemalże fizyczny kontakt z napastnikiem. Na to nie był przygotowany. Położył się spać wcześniej niż zwykle, bo przed 23, jednak sen przyszedł dopiero po trzeciej. Samotność, stres… Dobrze że w ogóle zasnął.

***

Piątek, 01.11.1991r. Godzina 8:04

Grzesiek zwlókł się z łóżka. Przespał się kilka godzin, był jednak jeszcze bardziej zmęczony, niż wieczorem, a dłużej spać nie mógł. Doszedł do wniosku, że na nogi może go postawić tylko jajecznica na boczku, z cebulką, czosnkiem i czarna, mocna kawa. Niestety, nie było boczku, skroił więc kiełbasę wiejską, a i z kaw została tylko zbożowa…
Jeśli cały dzień będzie tak udany jak poranek, to będzie to jeden z gorszych dni (które swoją drogą, zdarzały się ostatnio coraz częściej).
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 07-02-2012, 01:47   #40
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wanda siedziała w poczekalni przyciskając chusteczkę do głowy. Udało jej się wyperswadować panu Mieciowi wezwanie karetki. Dziewczyna chyba spaliłaby się ze wstydu gdyby miała tak zajechać na pogotowie. Zastanawiała się nawet czy najzwyczajniej w świecie nie odpuścić sobie wizyty na pogotowiu i pojechać prosto do domu, ale obiecała panu Mieciowi a i matka nie dałaby jej żyć gdyby zobaczyła ranę głowy i usłyszała, że Wandzi nie obejrzał żaden lekarz.

Po dość długim czasie, na tyle długim żeby Jaworska zaczęła rozważać ucieczkę do domu przyszła po nią pielęgniarka i po krótkich oględzinach stwierdziła, że na pewno trzeba będzie szyć. Kobieta przygotowywała narzędzia dla lekarza a Wanda cicho westchnęła. Mogła założyć, że tak się to skończy. Zawsze tak było. Byle rana, z której każdy inny wyleczyłby się przy użyciu wody utlenionej i plastra ją zmuszała do szukania pomocy u służb medycznych.

Po niedługim czasie do pomieszczenia wpadł starszy mężczyzna w białym kitlu i obrzucił dziewczynę zmęczonym spojrzeniem.

- Nieźle śmy się walnęli, co? – Zagadnął Wandę przysuwając sobie stołek.

- Przestraszyłam się, kiedy zgasło nagle światło, spadłam z krzesła a potem poderwałam do góry i uderzyłam w kant stołu – Wandzie prawie udało się przekonać samą siebie do tej wersji zdarzeń.

- Aha – powiedział doktor pochylając się nad jej głową.

Dziewczynie przyszło na myśl, że okazałby tyle samo współczucia i emocji gdyby powiedziała, że dostała po głowie łamigłówką od jakiś zbirów, którzy potem zabrali jej miesięczną pensję.
Później Jaworska wdała się z lekarzem w dyskusję, kiedy ten zasugerował, iż powinna zostać na noc na obserwacji czy aby nie doszło do wstrząśnienia mózgu. Na szczęście mężczyzna cały czas prezentował podobny poziom zapału do niesienia pomocy i dał się przekonać, kiedy Wanda przysięgła, że ma kogoś w domu, kto by jej pilnował i obiecała w razie jakichkolwiek niepokojących objawów pojechać do szpitala. Dziewczyna zebrała się szybko do wyjścia nie dając mężczyźnie szansy na zmianę zdania i wykupiwszy w pobliskiej aptece leki przeciwbólowe wsiadła do jednej z taksówek czekających przed budynkiem.

Oczywiście reakcja matki była odwrotna do zachowania lekarza. Wanda musiała sto razy tłumaczyć, co się stało, kiedy i dlaczego. Przysięgać na wszystko, co jej najdroższe, że nie było potrzeby, aby została w szpitalu, a później wytłumaczyć Lidii, iż w żaden sposób nie dadzą rady wstać rano i odwiedzić wszystkich grobów, jeśli obie nie prześpią nocy. Wandzia widziała jak w jej matce walczą dwie siły, powinność wobec zmarłych i powinność wobec własnego dziecka. Mając w perspektywie nie spanie przez całą noc i nie odwiedzenia grobów bliskich młodsza Jaworska sięgnęła po ostatni silny argument.

- Wiesz mamo, że przecież Marcin przyjeżdża specjalnie na jeden dzień żeby pójść z nami na cmentarz.

- No tak, masz rację oczywiście – Lildia jeszcze się wahała, ale Wanda już wiedziała, że matka ugnie się wobec takiego argumentu.

Nieco później Wandzia wślizgnęła się z zadowoleniem do łóżka i ułożyła wygodnie szykując do snu. Była już przekonana, że całe zdarzenie w pracy wynikło z jej strachu i paniki. Nawrzucała sama sobie od strachliwych idiotek ze zbyt wybujałą wyobraźnią, które w szumie wiatru i skrzypieniu starej podłogi doszukują się słów.



***



Następnego dnia Wanda zerwała się z łóżka około ósmej i pobiegła do łazienki żeby się szybko ubrać. Pociąg Marcina, jej brata miał dotrzeć do Miasta o ósmej z minutami, więc chłopak powinien dotrzeć do domu nie później niż o dziewiątej. Szybko zjadły śniadanie i czekały na gościa. Matka zamówiła mszę w intencji swoich rodziców, czyli dziadków Wandy i Marcina. Msza miała rozpocząć się o jedenastej w pobliskim kościele a stamtąd mieli ruszyć prosto na cmentarz. Dalej była opracowana dokładna marszruta tak, aby nie tracić zbyt wiele czasu, potem obiad w domu i Marcin miał złapać pociąg powrotny. Wszystko było zaplanowane, co do minuty, ale plany sobie a życie sobie. Minęła dziesiąta a Jaworski się nie zjawiał. W pół do jedenastej matka opuściła stanowisko przy oknie i nerwowo zaczęła przechadzać się po korytarzu.

- Mamo, on nie zdąży a jeśli my chcemy być na czas to powinnyśmy już wychodzić – stwierdziła Wanda.

- Dobrze – Lidia pokiwała głową – chodźmy, dołączy do nas w kościele.

- Nie sądzę – Wandzia pokręciła głową - żeby Marcin pognał z bambetlami prosto z pociągu na mszę. Raczej przyjdzie tutaj.

- Trudno – Lidia już wkładała palto. – Ma klucze, prawda?

- Eeee, nie.

- Jak to nie?

- Po co mu one w innym mieście? Nigdy ich nie zabiera.

Lidia zamarła z kapeluszem nad głową. Potem włożyła go zamaszystym ruchem.

- Poczekaj na niego, ja idę do kościoła – i wymaszerowała z domu.

Wanda wzruszyła ramionami i poszła zaparzyć sobie herbaty.

Dwadzieścia po jedenastej Wandzia otworzyła Marcinowi drzwi, który jak sam stwierdził był zły, przemarznięty i wściekle głodny. Zamknął się od razu w łazience, bo jak to ujął potrzebował ciepłej a najlepiej gorącej wody żeby odtajać. Okazało się, że pociąg miał opóźnienie, miejsc nie było, więc całą drogę stał na korytarzu gdzie było popsute okno, którego nie dało się zamknąć. Kiedy w końcu wyłonił się z łazienki przebrany w czyste i ciepłe rzeczy Wanda już podgrzewała dla niego zupę gulaszową, która była zaplanowana na wspólny obiad. Marcin pochłonął od razu dwa talerze na szybko a dopiero trzecim się delektował. Wanda popatrywała na niego, kiedy jadł. Cały czas biła się z myślami czy opowiedzieć mu wszystkie te rzeczy, które przydarzyły się jej ostatnio i które tak wstrząsnęły jej spokojnym światem. W końcu doszła do wniosku, że nie powinna tego robić. Co tak naprawdę mogła mu przedstawić? Omamy, lęki, przypuszczenia i jeszcze trochę strachu... Czy Marcin wziąłby to na poważnie? Obawiała się, że tak. Obawiała się, że zdecydowałby się zostać tu dla niej a przecież nie mogła wymagać żeby rezygnował dla niej z własnego życia. Wanda nie łudziła się tak jak matka. Wiedziała, że Marcin nie wróci już do Miasta. Dlatego wyjechał na studia tak daleko od domu. Wyjechał i już tam zostanie, albo pojedzie jeszcze gdzieś indziej, ale nie tutaj.



***


Wanda i Marcin przepychali się przez tłum próbując dotrzymać kroku matce. Chłopak dźwigał torby ze zniczami a dziewczyna kwiaty, które, mimo, że lekkie były bardzo nieporęczne. Pani Jaworska obarczona tylko własną małą torebką torowała im wszystkim drogę po raz kolejny przypominając im trasę odwiedzin.

- Najpierw ciotka Matylda, potem wujek Zeniu, później prababcia i pradziadek, za nimi babcia i dziadek...

- Czuję się jakbym miał znowu dwanaście lat – Marcin szepnął do Wandy zwalniając nieco kroku.

- Taaa, dokładnie – przyznała dziewczyna.

- Wiesz, co to za ciotka Matylda? Pierwszy raz o niej słyszę. Nigdy do niej nie chodziliśmy. – Jaworski postawił torby ze zniczami na ziemi i włożył rękawiczki.

- Nie mam pojęcia, kto to? – Wyznała Wanda – Tak samo jak nie wiem, w którą stronę poszła mama.

- Poczekajmy chwilę może nas znajdzie – Marcin przysiadł na jakiejś ławeczce a siostra do niego dołączyła.

- Podobno byłaś na pogrzebie Czubka – powiedział po chwili.

- Byłam.

- Chciałem przyjechać, ale jakoś tak wyszło, że nie dałem rady.

- Nie musisz się tłumaczyć, w końcu nie musiałeś przyjeżdżać. Zresztą pójdziemy tam dzisiaj i zapalimy znicze.

Marcin wypytał o pogrzeb, ceremonię i księdza Kolińskiego a potem zapytał znienacka.

- Czy mama tę dzisiejszą mszę zamówiła też w intencji ojca?

Wandzia spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie, no coś ty! Nie zrobiłaby tego. Czy dlatego się spóźniłeś? – Zapytała podejrzliwie. – Żeby nie iść i się nie przekonać?

Jaworski zaprzeczył stanowczo, ale Wanda nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mu ulżyło, gdy nie zdążył do kościoła.

- Widziałaś na pogrzebie kogoś znajomego z Węglowej? – Zapytał.

- O tak – Wandzia wstała i zaczęła przytupywać, bo zrobiło jej się zimno – Nawet byliśmy u Gawrona na małej wspominkowej stypie, ale szybko się stamtąd zawinęłam.

- U Gawrona? – Marcin też wstał. – Mieliśmy w następnej kolejności iść do wujka Zenia to chodźmy w kierunku tamtej bramy, bo mi tu zamarzniesz.

Wanda pokiwała głową i ruszyli w drogę.

- Patryk odziedziczył mieszkanie po babci.

- Aha. Pamiętam jak zawsze się w nim podkochiwałaś.

- Zwariowałeś?! On zawsze mnie wkurzał swoimi tekstami i podejściem.

- A niby, dlaczego się tym tak przejmowałaś siostra? Szkoda tylko, że to nieodwzajemnione uczucie, bo przecież wiadomo, że Gawron się zawsze kochał w Bułce.

- Teraz żeś wymyślił brat. – Wanda pokręciła głową i wzniosła oczy do nieba.

- No, co a nie było tak? A Bułka jest nadal z tym drętwiakiem?

- Z Pawłem – poprawiła z naciskiem – Tak. Ich syn Antek ma prawie siedem lat.

- Tyle lat już z nim jest? – Zdziwił się Jaworski – Zakładałem, że wytrzyma góra dwa lata.

- Od kiedy się zrobiłeś takim znawcą ludzkich związków? – I nie czekając na odpowiedź dodała – nie wiesz jak to z nimi jest.

- Prawda – przyznał, – ale pomyśl Wandzioch, gdyby nie jakiś dziwny, pokręcony zbieg okoliczności ta dwójka nawet by się nie poznała. Gdyby nie mieszkali blisko siebie to nie było szans żeby w ogóle się spotkali, bo przebywaliby w zupełnie innych kręgach znajomych.

- Oj daj spokój, nie wiesz jak jest i nie wykręcaj mi tutaj takich teorii. Są razem i kropka. Najwyraźniej jest pomiędzy nimi coś, co ich trzyma razem, inaczej by tyle lat nie wytrwali.

- Może i masz rację. W końcu nawet i ty przejrzałaś na oczy z tym twoim Tomkiem.

- Romkiem – poprawiła.

- Właśnie. Aż rok czasu zajęło ci zrozumienie, że facet był nudny, mimo, że większość ludzi wiedziała to już po pół godzinie znajomości z nim.

- Na początku nie był nudny. – Wanda czuła się zobowiązana bronić swojego byłego.

- Był. I to tak, że się sam ze sobą śmiertelnie nudził. No przyznaj. Słyszałaś te jego wiersze.

- Przynajmniej się starał – Wanda rozciągnęła usta w uśmiechu na wspomnienie „twórczości” Romka.

- A bo ty zawsze miałaś talent do wyszukiwania najgorszych nudziarzy, pardon poetów. – Ostatnie słowo wymówił śmiesznie je akcentując.
- Wszystkich tych artystów – dodał.
- Wystarczyło, że chłopak miał tomik wierszy albo gitarę i byłaś stracona. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jak ten Wicherek – uśmiechnął się do siostry. – Widziałaś go może? – Zapytał.

- Widziałam – Wanda przygryzła wargę.

- Musiałem trafić w czuły punkt, bo przygryzasz wargę – wydedukował i spojrzał na nią z poważną miną.

- No jesteście! – Lidia Jaworska złapała od tyłu Wandę i Marcina tak nagle, że dziewczyna aż krzyknęła.

- Gdzie żeście się podziewali? Musimy się spieszyć, bo nie zdążymy. Nie czas na spacery.

Matka wyminęła ich i pognała do przodu.

- Idzie jak przecinak – skomentował Marcin.

Wanda poprawiła uchwyt na niesionych kwiatach i wydłużyła krok.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172