Nagle, w korytarzu wiodącym do głównej części pałacu zapanowało poruszenie. Najemni Wyniesieni zdali sobie sprawę, że w przejściu pojawia się cień. Stopniowo, cień zamieniał się w czystą ciemność. W końcu, z tej wyłoniła się biała maska, metodycznie sunąca w ich stronę. Trwało to może kilkanaście sekund – wreszcie, Mannares dotarł do ichniego pomieszczenia.
Tam z miejsca zaczął się formować. W feerii barw przyjął postać humanoidalną. Na tym jednak nie skończył – z trzymetrowej, dość amorficznej sylwetki zrobiła się drobna, kobieca postać. Nawet dość estetyczna, jeśli nie liczyć błazeńskich szat i niezmiennej maski na twarzy.
- Witajcie – powiedział demon głębokim basem, zupełnie nie pasującym do jego nowej postury.
Oczu za maską widać mu nie było, niemniej właściwie każdy z ludzi odnosił wrażenie, że istota go obserwuje. Przeczucie nie utrzymywało się ciągle – przychodziło i odchodziło, nie kierując się żadnym zrozumiałym wzorcem.
- Już godzinę temu mieliście być powiadomieni, że za dziewięć wylecimy – z gardła istoty wydobyło się głębokie westchnienie; kiedy się skończyło, jej głos się podwyższył – Reparujemy starą barkę, gdy tylko zreparujemy – odlecimy. Lecieć – dosłownie – winniśmy półtora tygodnia, potem czas wędrówki na nogach. Zapasy mamy. – zrobił przerwę.
- Chcę, aby ci z was, co skrzydła posiadają, robili za powietrzne czujki. Latające w zasięgu głosu – im dalej mówił, tym głos robił się coraz bardziej monotonny.
Wtem, cały demon drgnął i zwrócił maskę w stronę zgromadzonych Wyniesionych.
- Jakieś pytania? – nagle głos się ożywił, lecz już za chwilę zamilkł na dobre. Mimo że zupełnie się nie poruszał, niemal fizycznie dało się wyczuć jego zniecierpliwienie w oczekiwaniu na pytania. |