Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2012, 21:48   #9
morscerta
 
Reputacja: 1 morscerta nie jest za bardzo znanymorscerta nie jest za bardzo znany
Jedną z pierwszych osób spośród całkiem sporej gromadki najemników, które weszły na pokład Czarnego Gryfa był postawny, zbliżający się czterdziestki jasnowłosy mężczyzna. Prawie dwadzieścia lat rejsów wzdłuż i wszerz Wybrzeża Mieczy odbiło się pietnem na jego ogorzałej twarzy - dziś znaczonej głębokimi bruzdami zmarszczek wyrytych w twardej, przyzwyczajonej do porywistych wiatrów i zacinających deszczów skórze. Chociaż jasnej karnacji, na odsłoniętej skórze widniała trwała już chyba opalenizna - niechybny efekt długich godzin przesiadywania na pokładzie pływających statków. Średniej długości jasnobrązowe włosy opadają mu na barczyste ramiona, a z przodu głowy na niebieskie, rozbiegane i wesołe oczy. Pomimo wieku i w sumie dość postawnej budowy, w jego ruchach dostrzec można pewną akrobatyczną gibkość i lekkość. Spreżystym krokiem przemierzył trap i krótkim skokiem znalazł się na pokładzie Czarnego Gryfa.

W jego ruchach dostrzec można było pewną przekorę, albo wręcz zwykłą nonszalancję - teatralnym gestem zerwał z głowy trochę przesadnie fantazyjny kapelusz z piórkiem i zamiótł nim zręcznie przed resztą najemników, zanim jeszcze bosman Ragar zdecydował się ich przywitać.

- Powitać, powitać, towarzysze. Courynn Braegen, do waszych usług! - ukłonił się szybko i rozejrzał ze szczerym, choć cokolwiek prostolinijnym uśmiechem po twarzach swoich przyszłych współpracowników i kompanów. Gdy przebrzmiał donośny głos bosmana, szermierz zagaił znowu - Służę radą, rozmową, wypitkiem, a jakby komuś zanadto nudą wiało na pokładzie, to i nawet treningiem. O ile waszym rzemiosłem miecz, bo przed łukiem albo czarami uchylać się ani myślę. - mężczyzna uśmiechnął się znowu, tym razem jeszcze szerzej i mrugnął zawadiacko - A jeśliśta rzeczywiście szczury lądowe, jak to Ragar był raczył was określić, a nie doświadczeni marynarze i morskie wygi, i trening którego oczekujecie miałby być marynarskim, to pierwsza darmowa rada - na morskie nudności najlepsza pajdka chleba z solą.

Gdy bosman ponaglającym ruchem zaprosił kompanię pod pokład, Courynn zawadiacko ruszył za nim, zeskakując po kilka schodków naraz. Tego dojrzałego już przecież mężczyznę albo rozpierała dziwna, nienaturalna energia, albo zwyczajne w swoim życiu już tysiące razy miał sposobność schodzenia i wchodzenia po stromych drabiniastych schodkach najróżniejszych jednostek pływających. Gdy grupka dotarła na miejsce, szybko rozsiadł się w najbliższym hamaku i wysłuchał ze spokojnym uśmiechem powitania zastępcy Lanthisa.

Gdy najemnicy zostali sami, każdy miał okazję przyjrzeć mu się lepiej, a i on rozglądał się ciekawsko. Pierwsze wrażenie mogło być mylące - nie był nadaktywnym trefnisiem, który na siłę starał się zgrywać młodszego, niż był w rzeczywistości. Był sympatyczny i często uśmiechający się, ale po sposobie poruszania po statku i naturalności z jaką zachowywał się w tym środowisku poznać można było, że jest zaprawionym marynarzem z przynajmniej kilkunastuletnim doświadczeniem, chociaż z cokolwiek teatralną i przekorną manierą. Gdy jego spojrzenie padło na Bahadura, mlasnął cicho i po czymś, co mogło zdawać się chwilą namysłu kiwnął lekko głową w stronę caliszyty. Zaraz za to jego uwagę przyciągnął gigant:

- Ja akuratnie trunku rzadko kiedy odmawiam, a już w szczególności na pewno nie w czas wyjścia w morze. Jakie opuszczenie portu, tak i rejs cały - a ze wszystkich kondycji i okoliczności w jakich można spędzać długie tygodnie poza domem, akurat popijanie piwska albo gorzały to, musicie przyznać, perspektywa niezgorsza! - marynarz sprężystym krokiem podszedł do Lo-Kaga i z jowialnym uśmiechem uchwycił jeden z kufli. - Nie wiem, jak się ma sprawa nieśmiertelnej sławy, ale na pewno liczę na zarobek i przygodę. Ino uważajta komu czerep zgniatacie, boście jeszcze prawdopodobni mi tu w tej ciasnocie przez sen krzywdę zrobić. - uśmiechnął się wesoło i poklepał giganta przyjacielsko po plecach.

***

Courynn patrzył uważnie na Lanthisa wykrzykującego słowa przemowy inaugurującej rejs. Lanthis, Lanthis.., marynarz pocierał czolo w namyśle, Jak się do Ciebie zbliżyć? Jak zagadać, jak przekonać, jak zjednać? Jak wyłożyć sprawę, z którą możesz mi przecież pomóc? A w ogóle, możesz? Z namysłu wyrwał go kolejny okrzyk kapitana:

- Sewiris! Bierz kurs na wschód!

Na wschód? zdziwienie zagościło na twarzy Braegena. Z emocji wskoczył na balustradę okalającą pokład i uczepiony wantów wychylił się ponad ciemną, granatową tonią, spoglądając w kierunku wschodzącego słońca. Na wschód, w sensie, że w głąb? Będziemy płynąć w górę rzeki Esmel? Czy raczej wzdłuż wybrzeża i dopiero później odbijać na zachód? Courynn czujnie wpatrywał się w horyzont.
 

Ostatnio edytowane przez morscerta : 25-01-2012 o 22:38.
morscerta jest offline