Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2012, 23:54   #27
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kiedy wszyscy są odmiennego niż twoje zdania, mówi się trudno, zagryza wargi i brnie przed siebie. No może Sylwia odrobinę się skrzywiła. Pewnie trochę mamrotała pod nosem. Że mogli przynajmniej rozważyć pomysł stworzenia szczątków włochacza. Że mężczyźni nigdy nie słuchają kobiet. I że zawsze na tym źle wychodzą. Zapewne jakiś czas ciut naburmuszona szła dwa kroki z tyłu za ostatnim z „chłopaków”. Z raz czy dwa kopnęła wystający kamień. A potem jej przeszło.

Właściwie też była zdania, że 50 koron piechotą nie chodzi. Niestety ta pięćdziesiątka wydawała się również nie chodzić tymi samymi, co oni, kanałami.

Nie od razu rozpoznała w stercie śmieci zwłoki. To instynkt ją ostrzegł, coś nie grało w tym kształcie. Prawda okazała się smutna. Sylwia nie nachyliła się nad zwłokami, nie sprawdziła imrakowych kieszeni, nie obejrzała dziury w klatce piersiowej. Drewnianą laską, którą chwilami podpierała się w tej wędrówce, przeszukała jedynie resztę śmieciowiska.
-Co za gówniany koniec – powiedziała naprawdę smutno. Jeszcze smutniej się zrobiło, gdy zrozumiała, że krasnolud był znajomym jej kompanów.
-A ta kurtka – dodała jeszcze po chwili –pamiętacie? W ciemnicy miał ją na sobie inny krasnolud, ten, który siedział wcześniej w dybach, pod namiotem radnego. Może on będzie coś wiedział… To znaczy, jeśli chcecie to sprawdzić. – Zakończyła jakoś ciszej, zawstydzona nagłą myślą, że gdyby nie jej psota, gdyby wtedy ta jej korona kaucji zadziałała, dla Imraka wszystko, ale to wszystko potoczyłoby się inaczej.

Zwłoki oznaczały dla Sylwii jeszcze jeden poważny problem.
- Musimy go zanieść do świątyni – stwierdziła – do kapłanów Morra. Przez moment miała wizję, jak to sama taszczy ciężkie ciało. Okazało się, że kompletnie niesłuszną.

Tak już się w jej życiu porobiło, że Sylwia unikała wszystkiego, co ze śmiercią związane. W możliwym zakresie, oczywiście. Samo życie, ze śmiercią powiązane nieuchronnie, było rzecz jasna nie do uniknięcia. Ale młoda kobieta nie chodziła na pogrzeby, nie odwiedzała cmentarzy, nie przepadała za krukami i wiecznie otwartymi bramami, wszystkim, co spowijał cień Morra. I bardzo się pilnowała żeby bogu śmierci nie podpaść, na przykład zostawieniem zwłok bez pochówku, w miejskich kanałach.

O ile wcześniej cała ta wyprawa miała akcent humorystyczny, teraz z Gomrundem niosącym Imraka na plecach, wszystko diametralnie się zmieniło. Kiedy zobaczyli rozwalone drzwi i kawałek futra zwyczajnie się bała. Czuła jak kropelki potu wolniutko pływają jej po plecach. Próbowała nad tym zapanować, pierwsza, mijając zastygłego bez ruchu Dietricha, weszła do spowitego w ciemności pomieszczenia. Szybko, żeby nikt nie dostrzegł strachu na jej twarzy. Wnętrze było złowrogie. Sam pentagram nie mógł być niczym dobrym i jeszcze ta plama krwi. Tylko skrzynia była czymś znanym, konkretem, na którym można było się skupić. Wyciągnęła z paska wytrych. Solidny zamek z dużo lepszej stali niż jej kiepskie narzędzia. Dziewczyna odetchnęła głęboko, po czym włożyła do dziury wytrych i napinacz, przytrzymała i przekręciła. Zamek otworzył się.

Zawartość kufra też była złowieszcza. Ozdobny sztylet ze śladami krwi, taca, podobnie zabrudzona i ludzka czaszka z żeliwną obręczą wokół skroni. Dziewczyna, której entuzjazm przebił się przez strach uniosła triumfalnie sztylet do góry.
- Patrzcie!
Wtedy z pentagramu zaczęły wydobywać się kłęby dymu. A w nich przerażający kształt. Sylwia chwyciła srebrna tacę i rzuciła się do ucieczki. Ścigała ją wizja wszechmocnego mężczyzny z krukiem.

Co można powiedzieć na jej usprawiedliwienie? Zapewne niewiele. Może to, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Zadziałały lata złodziejskiego życia, zamek otworzony, fanty zebrane. Pozostało już tylko uciekać.

***

Zatrzymała się dopiero przy prowadzącej w górę, na zewnątrz drabinie. I dopiero wtedy dotarło do niej, że nie ucieka sama. Wdrapała się do góry. Właz wychodził w cichym podwórku, stworzonym przez płot i dwie tylne ściany kamienic. Nie zauważyła żadnych przypadkowych gapiów. Usiadła na wilgotną od wieczornego chłodu ziemię. Z włazu wychodziła reszta.
- Co to było? Co robimy? –wyszeptała do Gomrunda, sięgając jednocześnie do paska krasnoluda po manierkę. Tacę i sztylet ułożyła przed sobą, jedno na drugim, ostrożnie i dokładnie jakby to ułożenie miało jakieś sekretne znaczenie.
Łyknęła duży haust spirytusu, znowu zaszkliły jej się oczy, ale tym razem nie rozkaszlała się.
- Przepraszam – powiedziała – Myślicie, że to wylazło, bo otworzyłam skrzynię? -Coś dodatkowo nie dawało jej spokoju – Gomrund? –przyjrzała się krasnoludowi uważnie - Chcesz tam wrócić?
Odebrał manierkę i z wielkim rozczarowaniem zorientował się, że nic z niej już nie wyciśnie. Ze złości rzucił nią o najbliższy budynek. - To chędożone paskudztwo wylazło, bo ktoś Imrakowi wydarł serce z piersi i odstawił jakieś cholerne gusła. Jego wzrok na dłużej spoczął na zabranych przedmiotach... i coś go uderzyło. Nie wziął ciała kompana, uciekł jak ostatni tchórz zapominając o krasnoludzie. - Muszę, po niego wrócić... odpowiedział nie patrząc nikomu w oczy. - A tym sukinsynom wyrwę serce dupą... a tego... tego... skrzydlatego to porąbie na kawałki i rozwłóczę po całym Bogenhafen... gdzie jest mój topór... zabiję tych sukinsynów! Pomszczę go! Zaczął się miotać jak opętany, a w sercu budziła się już żądza mordu...
Sylwia wstała. – Gomrund –próbowała potrząsnąć krasnoludem, co gdyby nie okoliczności byłoby dość komicznym widokiem –Gomrund!
- No dobra też pójdę –wyglądała jakby miała się rozpłakać – Cholera! Niech to szlag!
- Ale nie teraz, co Gomrund? Za kilka godzin? Po północy?
- Przecież TO zeżre Imraka jak tego włochatego mutanta! Wykrzyczał jej nieomalże w twarz... jednak chyba pod wpływem jej wystraszonego spojrzenia po chwili dodał, już spokojniej. - Może i tak, potrzebuję kolczugi i topora.
- A nie boisz się, że na coś takiego nie zadziała zwykła broń? – Sylwia powoli odzyskiwała zdolność jasnego myślenia. –To ja pójdę coś sprawdzić. Wezmę to. – wskazała podbródkiem leżące na ziemi rzeczy. - Wrócę, przysięgam na Ranalda - na dowód prawdziwości swoich słów ucałowała wyciągnięta z kieszeni króliczą łapkę – Chociaż –powiedziała zwracając się do wszystkich – … niezbyt się nadaję w walce do pierwszego szeregu. Ale przyda się wam ktoś rozumny. – Zakończyła z czymś na kształt uśmiechu.
- Powiadomię kogoś. Niekoniecznie radnego, ale jakąś świątynię. Nie Sigmara, którąś mniejszą, gdzie mnie nie odprawią od razu z kwitkiem. No bo jeśli coś się nam stanie, to trzeba ostrzec innych.
Krasnolud jakby nie spodziewał się takiego potoku słów. W pierwszej chwili stał jak wryty, a potem ni to stwierdził ni to za pytał - Dwie godziny?
-Trzy -pokiwała głową.
- My weźmiemy tacę, lepiej żeby tego tak łatwo nie odzyskali... może ktoś z tobą polezie... dla bezpieczeństwa. Powiedział kładąc łapę na jednym z przedmiotów.
- Jeśli ktoś z was za mną pójdzie, to i tak go zgubię. –schowała “nóż ofiarny” za pasek - Szkoda Gomrund. Ty mi nie ufasz, to ja ci też nie.
- Nie wyjeżdżaj mi tu z łzawymi tekstami, dziewczyno. To ciulstwo jest dla kogoś pewnie cholernie ważne i cenne. Wzruszył ramionami. - Więc jeżeli ci się niepofarci to, to wszystko odzyskają... a szczerze mówiąc to wolałbym żeby do mnie ktoś po to zapukał... Dla mnie to jest warte tyle, co gówno na moim bucie.

***

I tak sprawdziła czy nikt za nią nie poszedł. Zmarnowała na to dobry kwadrans. Zamierzała iść prosto do Pik, ale rozmyśliła się dosłownie sto metrów od przybytku. Nie spodobała jej się myśl, że Bauman zobaczy ja utytłaną w ściekach. W podwórku, obok którego przechodziła suszyły się na zewnątrz ubrania. Ściągnęła ze sznurka pierwszą z brzegu sukienkę. Tak wyposażona popędziła do domu Waltera.
Nie było czasu by podgrzewać sobie wodę do kąpieli, wypłukała się w częściowo napełnionej bali. Starała się dokładnie. Założyła za dużą, kwiecistą kieckę i zaprezentowała się Walterowi.
- I jak?
- No, ładna sukienka – bez mrugnięcia okiem skłamał Walter.
Sylwia żachnęła się.– Powąchaj! – Zażądała i włożyła głowę pod nos zdezorientowanego mężczyzny. – Śmierdzę?
- Nie.
Rozpogodziła się. Na pytanie, co wyprawia, już nie odpowiedziała. W pośpiechu wyszła z domu. W ciemnym płóciennym worku niosła kurtkę i spodnie, do przebrania, gdy znowu przyjdzie wejść w kanały.

Wyciągnęła Franza na zewnątrz. Tam bez ciekawskich spojrzeń wyłożyła wszystko jej zdaniem jasno.
- Mam dla ciebie zagadkę.
Uśmiechnął się, Sylwia kontynuowała.
- Wyobraź sobie całkiem spore miasto. Spokojne, bogate i bogobojne. I wyobraź sobie, że komuś w tym mieście zaczyna ten spokój przeszkadzać. Ten ktoś raczej jest wpływowy i bogaty, na pewno umie czytać i rysować skomplikowane rzeczy. Musi być też odważny. I wyobraź sobie, że w tym spokojnym miasteczku ten ktoś, za wszelka cenę chcący zmian, przywołuje demona. W tym celu wykrawa pewnemu biedakowi serce i umieszcza je na srebrnej tacy.
A zagadka brzmi. Kto to jest?

Mina złodzieja wpierw wyrażała lekkie zniecierpliwienie, potem zaintrygowanie, a na końcu jakąś trudniejszą już do odgadnięcia emocję. Może zaniepokojenia, lub troskę. A może coś innego. Gdy jednak skończyła, zadumał się jakby rzeczywiście próbował odgadnąć rozwiązanie.
- Hmm... Tak. Miasto niby łatwo sobie wyobrazić. No, ale jak w nim tak dobrze, to kto by chciał zmieniać cokolwiek? Na pewno nie ci odważni. Oni albo nie żyją, albo zdobyli wszystko co mogli i są bogaci. No i na pewno nie bogaci, bo... są bogaci? Niektórzy nawet obrzydliwie? A ktoś inny by mógł? Nie, bo tylko bogaci i odważni mogą wszystko.
Pokręcił głową i przyjrzał się jej uważnie.
- A teraz powiedz mi dziewczyno, o czym ty u licha wygadujesz. Jakie serce? Jaki demon na bogów?
- Ja tam się nie znam na demonach. Nie wiem jaki. Demoniczny. Jest, a przynajmniej był w kanałach. A serce krasnoluda Imraka. I ktoś za tym stoi, demony, na szczęście, nie włażą same do naszego świata. –Posmutniała, zła na siebie samą, że tak łatwo ulega temu nastrojowi. – Nie wiem czy mi nie wierzysz, czy uważasz, że jestem obca i nie można mi za dużo powiedzieć. W sumie też nie mam powodów żeby ci ufać. Pójdę już.

***

Chyba jednak Bogenhafen nie było dla niej. Nic dobrego nie wynika z przeciwstawiania się losowi, a jej losem widać była wieczna ucieczka. W tej chwili mogłaby nie wrócić na miejsce spotkania bez wyrzutów sumienia. Głupia z niej dziewucha i tyle. Dobrze przynajmniej, że potrafi otwierać zamki. Choć i to osiągniecie, gdy się weźmie pod uwagę, że ma już 26 lat, przestaje imponować.

Nogi same przyniosły ją pod świątynię. Nie była tu jeszcze. Na drzwiach wyrysowano włócznię i tarczę. Córka Morra, Myrmidia. Nieśmiało, ze skrzywioną miną, Sylwia weszła do świątyni. Na środku stał posąg bogini, lekko pożółkły kamień przedstawiał wysoką kobietę o okrągłym obliczu i łagodnym uśmiechu. Sylwia przystanęła zaciekawiona, w Midenheim nigdy nie była w przybytku Myrmidii, ze zdumieniem stwierdziła, że chyba nigdy w ogóle nie była w świątyni tej bogini. Spodziewała się wizerunku bardziej srogiego, drugiego Ulryka, tyle tylko, że z piersiami i bez brody. Wnętrze było puste. Sylwia usiadła na ławeczce dokładnie naprzeciwko kamiennej postaci. Przymknęła oczy, straciła rachubę czasu, obudziło ją szturchnięcie w ramię.
-Nie wolno tu spać– nad nią stała kapłanka bogini. Wysoka, dobrze zbudowana, wręcz gruba, ale o twarzy zdumiewająco przypominającej swoją patronkę.
- To pani jest na posągu? –zapytała zdumiona Sylwia.
Kapłanka roześmiała się – Nie, ale podobna rzeczywiście. Jestem z tego dumna. –spojrzała na Sylwię życzliwiej – niedaleko jest niedroga gospoda, może będą mieli tam miejsca, nie możesz tu spać.
- Nie, nie. Ja do pani –Sylwia wstała gwałtownie – Chciałam o czymś powiedzieć. O czymś ważnym.
- Jest późno… - kapłanka przyjrzała się Sylwii uważnie – No dobrze, mów.
- Byłam dziś w kanałach pod Bogenhafen -Dziewczyna wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu - Radny Heniz Richter wyznaczył nagrodę za schwytanie cudaka, który uciekł na festynie z menażerii tego doktora. Właśnie gdzieś w kanały uciekł. No i szukałam, szukaliśmy go, ale znaleźliśmy tylko trupa. W piwnicy, mniej więcej pod taką żółtą kamienicą z gargulcami, na Ruben Strasse. –zawahała się ułamek sekundy – A może ciut dalej, przy skrzyżowaniu z Kaufman Strasse. Jak mówię, mniej więcej. Ale było tam coś jeszcze, Taki znak, pentagram i jakiś napis, krew na tym znaku, a w skrzyni obok, czaszka i zakrwawione srebrna taca i sztylet. A wcześniej znaleźliśmy zwłoki z wyciętym sercem. I nagle jak tam byliśmy wokół pentagramu zrobił się dym, a potem pokazał się tam demon. Słyszałam w głowie jak mówi moje imię, i że mnie wchłonie. Uciekliśmy. No. –Odsunęła się od zdumionej kobiety – zrobiłam, co należy. A teraz muszę już iść. Do widzenia.

***

Pędziła na umówione miejsce na złamanie karku. Spóźniona minimum pół godziny.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 26-01-2012 o 01:00.
Hellian jest offline