Mimo gadania krasnoluda Felix chlał dalej. Pierwszy dzień podróży znów milczał. Nie był zamyślony, nie kopał kamieni... Po prostu wlókł się parenaście metrów za stukającym o drogę wozem. Towarzyszył mu jeden z niezbyt ulubionych kompanów - kac.
- Pójdę po czarownika. Niech już on się martwi co i jak. Roderyk jest dostarczony do miasta. Gówno mnie obchodzi co on z nim zrobi, czy da straży w łapę żeby go wpuścili, czy go będzie w lepiance trzymać... To już nie nasza sprawa. Jak się będzie bał to ja mu popilnuję szczurków... Byleby tu wyszedł do nas... Jakieś słowa sprzeciwu? - powiedział Felix zeskakując z wozu. Jak zwykle markotny... |