Udało im się. Jakimś cudem dziwnym, ale udało. Nikt ich nie zaatakował, nikt nie spróbował odbić proroka. I w końcu dotarli do miejsca przeznaczenia. No, prawie dotarli, jako że w tym, iż mutanta nie można wpuścić do miasta tkwiło więcej niż trochę racji.
I nawet nie chodziło o wpływ mutanta na ludność tegoż miasta, ale o prosty fakt, że byle chmyz przy bramie widząc chorego powinien zatrzymać wóz i wezwać medyka. A to już była prosta droga nie tylko do lochu, ale i na stos zapewne.
- Wwieźć go nie można - potwierdził słowa Teodora. - Zawiadomić trzeba naszego szanownego zleceniodawcę, żeśmy Roderyka przywieźli. Niech przyjdzie, zapłaci i nasze z nim sprawy zostaną załatwione. A potem może sobie robić co chce. My zaś będziemy mogli spokojnie wejść do miasta i dokończyć nasze sprawy.
W końcu mieli trochę towaru do sprzedania, a potem gotówki do podziału. No a później trzeba się będzie szybko wynosić, bo lepiej by było być daleko stąd, jak któryś z kompanów chlapnie ozorem po zbyt dużej ilości piwa.
- Mogę iść z Felixem - powiedział. - Ale z wozem by trzeba zjechać gdzieś na bok. Wóz, który nie chce wjechać do miasta, to nieco nietypowy widok. |