Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2012, 22:18   #97
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czwartek, 27 październik 2016.
Okolice Twisp, stan Waszyngton.



JILEK
15:44 czasu lokalnego

Oczekiwanie. Co może być gorszego?
Mógł tylko zwiedzać krótkie korytarze, wyglądające tak, jak gdyby przystosowane były tylko i wyłącznie do przetrwania poważnego bombardowania. Wzmacniany, gruby i solidny żelbeton nie wyróżniał się niczym nigdzie, pozbawiony wygód i czegokolwiek, co miałoby zmienić jego monotonię. Były jeszcze jedne drzwi, ale zamknięte na podobny zamek co winda, niemożliwe do przekroczenia w tej chwili i z wykorzystaniem dostępnych środków. Ludzie na zewnątrz także nie próżnowali, zresztą tylko przez chwilę próbowali dostać się do środka. Nie mieli jednakże szans przekroczyć stalowych drzwi bunkra, a niedługo potem zniknęli mu z pola widzenia. Nie było tu monitorów podłączonych do kamer, więc nie bardzo miał szansę śledzić ich ruchy. Po kilku minutach musiał się więc poddać, pozostając przy najprostszym z planów: czekaniu.

Nie musiał przesiadywać przed windą zbyt długo - urządzenie ożyło nagle, wydając z siebie szum, ale nie komunikując mu niczym więcej gdzie się znajdowało. Z drobnymi problemami wdrapał się na górę, opierając kończynami o ścianę i klnąc w duchu na ciężar pancerza oraz swojego ubrania, które bezlitośnie ściągało go w dół. A czekać w tej pozycji musiał dość długo, winda jechała prawie minutę, aby ostatecznie prawie bezszelestnie rozsunąć swoje drzwi. Wypadło z niej trzech ludzi, błyskawicznie, bezszelestnie, trzymając przed oczami wytłumioną broń automatyczną i rozglądając się na wszystkie strony. Byli profesjonalistami, być może specjalnym oddziałem szybkiego reagowania tej placówki. Ich czarne ubrania były przystosowane do nieutrudniania ruchów i jednocześnie chronienia ciała.
Ale rzeczywiście nie spodziewali się, że ich cel będzie na nich czekał przy suficie.

Spadł na nich, gdy przechodził drugi z nich, wbijając nóż bezpośrednio w jego kark. Ostatni akurat patrzył w drugą stronę, ale i tak zareagował błyskawicznie, choć nie wystarczająco szybko. Dwa noże wyrzucone z drugiej ręki także trafiły, a seria wygłuszonych pocisków poszła po ścianie. Był już tylko jeden, którego Jilek sięgnął garotą, gdy wróg właśnie się obracał. Ścisnął mocno, tak samo mocno, jak tamten nacisnął spust H&K. Pociski przeorały podłogę, jego własną nogę, a także lewą nogę Jacquelyn'a, wbijając w nią przynajmniej trzy pociski, przesunięte na bok przez pancerz, ale i tak docierając do mięsa. Ludzie Umbrelli byli martwi w kilka uderzeń serca, ale z nim także było już coraz gorzej.
Prowizoryczny opatrunek był wszystkim, co mógł teraz zrobić, był też całkiem niewystarczający. Zwłaszcza, że winda właśnie się zamykała. Rzucił się do środka, znajdując się w białym, klaustrofobicznym "pomieszczeniu", wyróżniającym się tylko dwoma rzeczami. Panelem kontrolnym, który kompletnie nie reagował na naciskanie przycisków, a także małą kamerką, którą zauważył w rogu dopiero po kilku chwilach. Podwieszony "sufit" upstrzony był światłami, a wszystko to strasznie kuło w oczy, jak zbyt sterylny i pokryty połyskującą bielą szpital.

A potem winda ruszyła w dół z ogromną szybkością. Nie reagowała wciąż na przyciski, a potem... pojawił się głos. Doskonale mu znany. Ten, od którego wszystko się zaczęło. Ten, który wywoływał ciarki na jego plecach.
- Nie walcz. Odłóż broń. Pomożemy ci. Wiesz, że potrzebujesz pomocy. Jesteś jednym z moich... ulubieńców. Możemy ci pomóc, a ty możesz pomóc nam. Zgódź się, pracuj z nami...
Był monotonny, niemal sympatyczny, niemal proszący. Jilek wiedział lepiej. Winda jechała już jednak dobre dziesięć-piętnaście sekund. Znał czas. Miał już co najwyżej czterdzieści pięć.
A tu nigdzie nie było kratki wentylacyjnej, która mogłaby pomóc opuścić klatkę, w którą sam wszedł...


MONTROSE, THOMSON, JORGENSTEN, GREEN
15:44 czasu lokalnego

Ruszyli powoli, jadąc dokładnie po śladach torującego drogę Humvee. Boven nie bawiła się w omijanie pojedynczych zarażonych, ale w przeciwieństwie do nieszczęsnej szarży Indian, ciężki wóz bojowy roztrącał chodzące trupy lub przejeżdżał po nich bez większych problemów, nie próbując rozsmarowywać ich po masce. Mieli tylko przejechać, zabicie kilku więcej nie miało sensu i Marie zdawała sobie z tego sprawę. Pozostali zaś korzystali z oczyszczonej drogi, szybko zostawiając zarażonych za sobą, a gdy przejechali przez następny most, rozległ się głośny wybuch za nimi, gdy eksplodowały ładunki C4. Efektu nie dało się dostrzec, prócz może błysku i słupa dymu, który pojawił się natychmiast, ale szybko też zmalał. Nie było to istotne w jakikolwiek sposób, gdy mijali kolejne opuszczone farmy i domy, nie dostrzegając nigdzie żywej, ani nawet martwej, duszy. Raz przejechali tylko obok rozbitego na jakimś drzewie samochodu, nie przyglądając się mu nawet zbytnio.
Tego można się było chyba nauczyć. Nie zwracać uwagi na kolejne ciała.
Szybko okazało się, że Boven faktycznie ma zamiar skorzystać z wskazówek Swena, zjechała bowiem na Gold Creek Road, wciąż utrzymując dość niewielką prędkość. Było to bardzo wygodne zwłaszcza dla rannego Thomsona, który musiał telepać się ciężkim i starym pickupem, oraz dla wszystkich, którzy znajdowali się w samochodzie prowadzonym przez Jorgenstena. Brak szyby był bardzo uciążliwy, zwłaszcza, że mróz gęstniał, a zmrożony deszcz zamieniał się miejscami w deszcz ze śniegiem, który wwiewało do środka, sprawiając, że dygotali z zimna. Niemal się więc ucieszyli, gdy cała kolumna najpierw zwolniła, a potem zatrzymała się.

Znajdowali się już poza obszarem zabudowanym - nie było tu już nawet farm. Droga pięła się w górę, między góry, które tutaj były porośnięte gęstym lasem. Boven zjechała na niewielkie pobocze, chociaż było to zbyteczne - drogami obecnie nikt i tak nie jeździł, a na pewno nie tutaj - słabo zaludnionej, a obecnie nawet kompletnie wyludnionej części stanu Waszyngton. Ściemniało się, a deszcz ze śniegiem zacinał mocno, choć siedząc w samochodach tylko ci bez przedniej szyby odczuwali te niedogodności bezpośrednio. Daleka jazda tym samochodem po górskich drogach, podczas mrozu i deszczu, przy zapadającym zmroku, wydawała się niemożliwa. Groziła solidnym przemarznięciem i przynajmniej chorobami, a być może nawet odmrożeniami. Przy niektórych domach po drodze stały puste samochody, sporo miejsca także pozostawało w pickupie i Humvee, ale najpierw interesowało ich coś innego - wzajemne motywy. Boven wysiadła z samochodu, poprawiając swoją kurtkę. W ręku wciąż trzymała pistolet. Tutaj przynajmniej osłonięci byli częściowo od wiatru, a drzewa przy drodze zatrzymywały nieco także deszcz. Kobieta położyła dłoń na jednym z metalowych pojemników, podobnych do beczek z piwem, które to wieźli na pace pickupa.
- Porozmawiajmy. Na spokojnie.
Włożyła pistolet pod kurtkę, którą ponownie zapięła. Najwyraźniej podjęła jakąś decyzję. Była blada i wyglądała na bardzo zmęczoną, ale i zdeterminowaną. Goran warknął, chyba z bólu, który pojawił się, gdy mężczyzna wysiadał z samochodu. Thomson i Montrose mogli teraz dokładnie zobaczyć, że ma rękę na temblaku. Oprócz Greena i Swena, w samochodzie znajdowała się także nieznana im kobieta oraz nieprzytomny, martwy lub śpiący Indianin. To, że spał, było jednakże bardzo wątpliwe.
 
Sekal jest offline