Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2012, 06:15   #28
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Po przejściu przez punkt wojskowy spojrzałem na pannę tajemniczą. Przemyciła całkiem pokaźny kawałek gnata.
- Mówiłem coś.
Takim samym głosem sztorcowałem koty w armii, utrzymałem krótką chwilę kontakt wzrokowy po czym uśmiechnąłem się i puściłem oko
- A teraz lekcja numer... cholera, nie pamiętam ile. Ostrożność i brak zaufania do drugiego człowieka popłaca. Nie mówie o pranoi ale o zdrowej ostrożności. Ale jak będziemy na uniwerku za dwa dni radzę zostawić broń ochronie, sam tak zrobię.*
Dobrze, że była uważna i nie ufała Duchom tak bezgranicznie. Zwiekszało to jej szanse na przeżycie. Swoją trogą chyba chciała mi odpyskować bo odetchnęła i również się uśmiechnęła.
- Tak zrobię... szefie.
Morgan zaśmiał się, szczerze.
- Naprawdę. W tych czasach trzeba mniej ufać ludziom niż w tych, które pamiętamy.
- Na sczeście nigdy nie miałam problemów z nadmierną ufnością...
Usłyszałem te mruknięcie i uśmiechnąłem się pod nosem. Więcej nie rozmawialiśmy, zresztą po minucie Luneta stanął przed sklepem z bronią z dość zabawnym hasłem reklamowym. Zapatrzył się w niego jakby Nan robiła tam striptiz. Podszedłem i żartobliwie uderzyłem go otwartą dłonią w głowę.
- Kobietę byś sobie znalazł a nie zachwycasz się najnowszym X-150.
Nie miałem pojęcia czy istnieje karabin o takim oznaczeniu, sądząc po tym ile różnego żelastwa w swoim czasie wyprodukowano to istniał. Zamiast tego moją uwagę zwróciła dziewczyna śpiewająca nieopodal na schodach. Miała ładny głos i zarabiała na życie inaczej niż dawaniem dupy albo zabijaniem, to było rzadkie w tych czasach. Nawet zacząłem szukać po kieszeniach drobnych, jakieś tam do nich przekładałem, przez Małego nie zdążyłem wszystkie przepić. Znalazłem 18 dolców w drobnych, wyjąłem jeszcze z paczki papierosów dwa szlugi i położyłem do jej czapki. Podziękowała mi uśmiechem, odwzajemniłem go i już miałem się odwrócić zabierając moją wycieczkę gdy minął mnie łysy typek z spieczoną słońcem, zakazaną gębą hegemońca. Sięgnął do czapki zabierając część zarobku gitarzystki, gdy ta chciała zareagować coś do niej ostro powiedział po hiszpańsku, a raczej w języku, który teraz uchodził za hiszpański. Dziewczyna próbowała zareagować ostrzej popychając agresora ale meks złapał ją za rękę. Tego było za wiele.
Nie zrozumcie mnie źle, nie byłem beznadziejnym samarytaninem w końcu trochę żyje na tym nienajlepszym ze światów. Również wbrew obiegowej opinii nie próbowałem zaliczyć wszystkiego co nosiło spódniczkę (musiało jeszcze być tego samego gatunku, płci przeciwnej bo Szkoci w kiltach mnie nie kręcili i nie uciekać na drzewo bo byłem zbyt leniwy na gonitwy). Tutaj chodziło o coś innego, bardzo starannie pielęgnowałem swoje człowieczeństwo, pewien kodeks moralny tylko minimalnie różny od przedwojennego. Uważałem, że gdy zacznę się zachowywać jak większość urodzonych po 2020 zatracę siebie. Dlatego zamiast odprowadzić grupę udzielając im kolejnej lekcji o nie mieszaniu się w nie swoje sprawy zareagowałem.
Zerknąłem krótko na Lunetę, przestał obserwować już wystawkę sklepu z bronią, tylko na niego mogłem tu liczyć i postąpiłem krok w przód odpinając kaburę. Pilnowałem by dystans dzielący mnie od draba był dla mnie korzystny.
- Hej, koleżko! Ta pani ciężko zapracowała na swoje pieniądze. Zostaw je i pójdź w swoja stronę a z kolegą uznamy to za nieporozumienie.
- Nie mieszaj się do nie swoich spraw. Nic nie rozumiesz, głupi gringo. Zabieram połowę kasy.
- Nic nie dostaniesz!
Dziewczyna była twarda, stawiała się mimo, że ten pieprzony hegemoniec ciągle ściskał ją za nadgarstek.
- Nic?! Nic?! Ciesz się, że biorę jedynie połowę. Wiesz co mogę zrobić.
Pod wpływem słów łysego dziewczynie zrzędła mina jakby do płaczu. Cóż... Nigdy nie miałem mimiki Eastwooda więc morderczo spojrzała na napastnika moja przyjaciółka. Lufa M9 może nie była tak przerażająca jak ta 1911 ale sam bym się zesrał jakbym patrzył na nią ze złego końca.
- A wiesz co ja mogę zrobić amigos? Kobieta Ciebie grzecznie prosi więc wypada się jej posłuchać.
- Dobra. Odejdę, ale jeszcze mnie suko popamiętasz. Jak będziesz wracała do siebie lepiej uważaj...
Typ odłożył to co zabrał ale nie podobał mi się jego ton głosu. Mógł spełnić swoje groźby, szczególnie gdy doda sobie animuszu alkoholem.
- Nie koleżko. To Ty uważaj. Bo jak jej coś się stanie to możesz stracić swoje cohones.
Wymownie opuściłem broń na krocze tamtego a z głosu wyrzuciłem całą swoją lekkość i uprzejmość.
- Masz pięć sekund aby zabrać broń. Odłożyłem wszystko co wziąłem. Niech się tą kasą udławi, ale wiedz, że nie znasz ani mnie ani jej. Tylko głupcy pomagają tak bezinteresownie. Zabierz broń, bo zacznę krzyczeć a przylecą pałarze i zabiorą Ci coś więcej niż te klamke.
Nie podobała mi się groźba w jego głosie. Nigdy nie groź kolesiowi z bronią. Nigdy. Przełączyłem bezpiecznik, nabój i tak nie był w komorze ale typ o tym nie wiedział.
- Pomyśl amigo. Albo jestem pieprzonym psychopatą i jak zaraz stąd nie spierdolisz odstrzelę Ci cohones albo mam takie plecy, że pałarze w ukłonach mnie przeproszą i w ramach zadość uczynienia za zawracanie dupy skopią Ciebie i zamkną na czas nieokreślony. Znaczy spadniesz ze schodów w drodze na dołek. Zaryzykuj. Zrób mi kurwa tę frajdę.
- Oddałem kasę. Czego, kurwa, chcesz?
Za sobą usłyszałem odblokowany pistolet. Nie towarzyszyły temu żadne "rzuć to!" więc to pewnie był Luneta.
- Żebyś stąd spierdolił. Najlepiej z miasta. I nie naprzykrzał się pani bo z kolegą złożymy ci wizytę. I nie będziesz znał dnia ani godziny. Co do innych życzeń to spieprzając w podskokach możesz zanucić tę piosenkę co ona grała. Spodobała mi się kurczę więc lepiej nie fałszuj.
- Jebani gringos. Spierdalam. Jest spokój.
Meks wycofał się najpierw powoli, wiedział, że nie nalezy wykonywać gwałtownych ruchów przed kolesiem z bronią, potem przeszedł przez ulicę i zaczął spieprzać. Przestał mnie obchodzić. Schowałem broń ciągle niezapinając kabury i uśmiechnąłem się do gitarzystki na pocieszenie.
- Mam nadzieję, że typ nie będzie się już więcej Tobie naprzykrzał. Na wszelki wypadek unikałbym go jednak.
- Dziękuje. Bardzo mi pomogłeś. Od dawna mnie nęka, ale nikt dotąd go nie pogonił. Kiedyś mieszkaliśmy w okolicy i na początku wydawał się w porządku, ale potem... kazał płacić za ochronę. Pewnie znasz takie bajki.
Jej wzrok zszedł na mój mundur, nie miałem zamiaru wyprowadzać jej z błędu. Oczywiście tylko dlatego by czuła się pewniej przy żołnierzach.
- Słyszało się i widziało różne sytuacje ale to nie znaczy, że trzeba przechodzić obojętnie. Próbowałaś to zgłosić niebieskim?
- Nie. Za bardzo się bałam. On wie, gdzie mieszkam. Wyobrażasz sobie co taki może zrobić. Na szczęście nie widziałam go nigdy uzbrojonego.
- Może czas przemóc strach i to zgłosić? Gliniarze też ludzie i lubią gdy ktoś im umila monotonię służby śpiewem. A lepiej wszystko zrobić póki on nie zdążył wziąć odwetu. Jak chcesz mogę jutro potwierdzić Twoje zeznania.
- Naprawde? Myśle, że mi uwierzą, ale Tobie pewnie tym bardziej. Wojskowi?
Powiedziała patrząc na Lunetę, który co rusz zerkał w stronę tego sklepu z bronią. Serio kobieta by mu się przydała.
- Jak widać. Bob, mógłbyś przejąć moją pałeczkę i dokończyć to co mieliśmy zrobić? Spotkalibyśmy się w Gramofonie a ja tym czasem poszedłbym z panią na komisariat i złożył zeznania.
- Tak, pewnie. Dobra ekipa! To gdzie idziemy?! Uderzamy w tany czy może do baru?! - zawołał uśmiechnięty Luneta. Do mnie rzucił cicho - Tylko nie przesadź.
Wiedziałem, że nie chodzi mu o to bym zbytnio nie zabalował, wtedy życzyłby mi powodzenia. Wiedział po prostu co grozi za podawanie się za wojskowego. Nie byłem jednak głupi i wiedziałem do kiedy mogę blefować.
- Hej, Bob. Trzymajmy się planu, myślę, że Nan tego dopilnuje. Zakończcie w Gramofonie, tam się spotkamy i najwyżej pójdziemy gdzieś na lepszą imprezę.
Spojrzałem ponownie na gitarzystkę.
- Znajomi pierwszy raz w Nowym Jorku to z kolega gdy mamy wolne chcemy im go pokazać. No ale nie traćmy czasu i chodźmy. Wiesz jakby co gdzie szukać tego menela?
- Wiem, gdzie kiedyś mieszkał. Niebiescy chyba mogą sprawdzić dokładne położenie po jego starym adresie co nie?
- Pewnie. Chodźmy, czym prędzej to załatwimy tym prędzej będziesz mogła być spokojna.
- Dobrze. Zatem na komisariat. Dziękuję za pomoc. Jak bym mogła się jakoś odwdzięczyć śmiało. Śpiewam tu niemal codziennie jak byś teraz nie miał nic na myśli. Jestem Marina. Jak Cię zwą?
Zeszliśmy z schodów zostawiając ekipę za plecami i Lunetę, który co raz zerkał na sklep z bronią.
- Mike. Miło mi poznać. Gdzie się nauczyłaś tak śpiewać i grać? Ciężko usłyszeć taki talent gdzie indziej niż na przedwojennych płytach.
Zostawiliśmy ferajnę za plecami, może Luneta nic nie schrzani a jak już to Nan coś tym zrobi. Może... A jak nie to muszą uczyć się radzić w trudnych sytuacjach. W końcu jak najlepiej nauczyć się pływać inaczej niż od razu na głębokiej wodzie. Nie to żebym potrafił pływać...
- Od razu taki talent. Dziękuję. Śpiewanie nie jest łatwe. Ćwiczę to aby dorównać tym co koncertują w jednym klubie w naszym mieście. Braknie im żeńskiego głosu moim zdaniem, ale szef daje tak wysokie stawki za śpiewanie, że nie wiem czy nie zatracę sztuki w robieniu kasy. Śpiewam dla ludzi, nie dla kasy. Ona jest jedynie dodatkiem. Cieszę się z tego co mam.
- Osoba z Twoim talentem, urokiem i poczuciem godności nie powinna zatracić swoich ideałów. A za coś żyć też trzeba. Może byś spróbowała? Co szkodzi? Jak stwierdzisz, że nie odpowiada Ci komercha możesz wrócić do śpiewania dla siebie.
- Może faktycznie masz rację. Jutro pójdę i dogadam się z szefem klubu. Jak byś chciał usłyszeć to wpadnij do “Furkoczącego Fortepianu”.
Znałem tę knajpę, pseudo luksusowa w której paru gości śpiewa i gra na fortepianie i gitarze. No i przekupna ale solidna ochrona, która potrafi przymknąć oko na to co człowiek wnosi. Lubię takie miejsca.
- Dzięki. Na pewno zajrzę. Przesłuchania są przy publice? Powiem szczerze, że aż chce się z jednej strony iść i walczyć gdy się usłyszy taki występ jak Twój a z drugiej żal opuścić Wielkie Jabłko i stracić szansę na usłyszenie kolejnej piosenki.
- Znaczy przesłuchania nie, ale występy już tak. Mam nadzieję, że się uda. A jak nie to występuję też tutaj. Już opuszczasz nasze miasto?
Może nawet zajrzę, raz, że Marina była całkiem inteligentna (no dobra przede wszystkim ładna i miła na ten rzadko spotykany po wojnie sposób) a dwa, dla mrożonek przyda się trochę normalności w postaci koncertu.
- Jeszcze parę dni zostanę. Na pewno jutro zajrzę do Fortepianu a jeżeli będą Ci sami muzycy co zwykle, bez Ciebie, to uznam to za straconą kasę i od razu przyjdę tutaj.
- W takim razie widzimy się w Fortepianie albo tutaj. Jak nie przyjdziesz to ja to uznam za stratę czasu. Miło jak ktoś docenia to co robię.
- Nie sposób nie docenić takiego talentu w tych ciężkich czasach. Mam nadzieję, że wybaczysz mi te pytanie ale mam zboczenie w tym kierunku. Twój akcent, nie pochodzi z Jabłka, prawda? Urodziłaś się na południu?
- Moje korzenie nie są stąd. Ze Stanów. Moja matka była z Europy a ojciec z Yorku. Przyjechała do niego, ale po nich zostały mi jedynie zamiłowanie do śpiewania i znajomość dwóch języków.
Zaciekawiła mnie ale postanowiłem nie drążyć tematu pochodzenia.
- Masz przynajmniej lepsze wspomnienia niż większość z nas. Do tego talent, prawdziwy nie taki jakim mogę się poszczycić ja czy mój kumpel a prawdziwy talent. To w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość.
- Ty również masz talent. I to zdaje się przydatniejszy niż mój. Potrafisz przemówić do rozsądku nawet takim drabom jak ten łysy. Raz jeden murzyn mnie zapraszał na kurs samoobrony jak bym chciała się sama bronić, ale nie. Jeszcze coś mi się by stało.
Mówiąc to pokazała na jakiś duży lokal. Za szybą zauważyłem trenujących na workach ludzi, sparujących się. Na szybie plakat “Submission Fighting”. Ta... Cały NY, samoobrona w świecie gdzie najlepszą obroną było wpakowanie komuś kulki
- Daj spokój - machnąłem ręką - ustawiało się szeregowych do pionu to taki to dla mnie czy Boba to pestka. Ale to potrafi teraz wiele osób. A poruszyć duszę innego człowieka...
Bawiło mnie udawanie wojskowego tak by nie skłamać.
- Dziękuję, że tak myślisz. Część Roke! - rzuciła na drugą stronę ulicy do jakiegoś mężczyzny. - Przepraszam. Znajomy. Jak tak ktoś pochwali to aż chce się śpiewać. To jak ładowanie akumulatorów. A co do wojska to minus twojego talentu, że jest niebezpieczny. Można przez niego ucierpieć. Ale dobrze, że są jeszcze dobrzy ludzie...
- Cieszę się, że tak o mnie myślisz. Grunt to tak z niego korzystać by inni nie ucierpieli ale to ciągle nie to co Ty możesz. To Ty ładujesz nasze akumuluatory i dajesz siły do dalszej walki.
- Ehh... bez przesady. Korzystam z życia w najlepszy dla mnie sposób. Kiedyś to mieli świetnie. Szkoły muzyczne, całe tony piosenek z nutami i innymi ułatwieniami. Poznałam kiedyś starca, który wykładał w takiej szkole. Wiesz co mi powiedział? Że nawet jak otworzą to w NY na nowo mam tam nie iść. Bo uczelnia jego zdaniem niszczy. Nie zrozumiałam do końca o co chodziło...
- Myślę, że wiem o co mu chodziło. To jak w wojsku. Masz kolesia po szkole oficerskiej, który nic nie wie i robi wszystko według schematów i drugiego, który sam do tego doszedł i potrafi działać niekonwencjonalnie. Ograniczyłabyś nią swój dar. Masz trudniej niż kiedyś ale może doiść dalej.
- Sporo wiesz na temat życia. Już wiem o co mu chodziło. Teraz to zdaje się mieć sens. Już nie daleko komisariat. Ostatnio w mieście pojawiły się nowe auta NYPD i dwa wozy strażackie. Ciekawe skąd je nagle wycięgnęli. Mieszkam tu od lat a nigdy ich wcześniej nie widziałam.
Komisariat był sporym budynkiem. Nie ułożony w ciągu co jest tu dość częste. Po lewej jego stronie stały dwa Humvee i paru uzbrojonych żołnierzy. Zauważyłem, że bardzo dokładnie obserwują ulicę i zatrzymują co któreś przejeżdżające auto. Chyba coś grubszego się zbliżało. Wszędzie praktycznie były jakieś patrole NYPD albo wojskowych. Przy wejściu na komisariat stało kolejnych dwóch mężczyzn. Ubrani w mundury policji. Spojrzeli na m i wchodzącego przed wami żołnierza. Rozpoznałem go. Bishop. Przypomniało mi się jak szeptał coś Lunecie. Trzeba będzie zorientować jaka akcja się kroi, lepiej wiedzieć co się szykuje jeśli miałem chronić budynki Duchów. Ale nie teraz... Nie chciało mi się.
- Może wyciągnęli z jakiegoś bunkra? Albo świeżo odnowili w Detroit? Kasę mają, A czy o życiu wiem dużo... Coś tam się przeżyło ale nie dużo. Takiego śpiewu na żywo jeszcze nigdy nie słyszałem.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline