Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2012, 22:20   #30
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post

Michael Morgan

Dziewczyna wróciła na swoje miejsce skąd też miałeś po drodze do wspomnianego już Gramofonu. Chwila rozmowy u podnóża schodów do jednego z większych urzędów upłynęła niczym błysk piorunu. Szybko jak cholera. Mógłbyś pogadać dłużej, ale umowa to umowa. Po ulicy za wami przejechał na sygnale wóz strażacki. Olbrzymia czerwona zabudowa, ponad dwudziestometrowa drabina i wysokociśnieniowe armatki wodne budziły zachwyt. Elementy wykończeniowe błyszczały chromem a kierowca wyglądał na naprawdę przejętego swoją robotą. Efekt Dopplera, o którym zapewne Nan powiedziałaby więcej dał o sobie znać, gdy niebiesko-czerwony kogut wył niemiłosiernie. Widok stojących na zabudowie strażaków zmuszał większość obecnych do zatrzymania się i podziwiania. Chociaż przez chwilę...


Ty dyskretnie zerknąłeś na wóz przez moment tracąc kontakt z Mariną. Gdy obróciłeś się z powrotem zauważyłeś, że jej twarz jest cholernie blisko. Pocałunek był krótki, ale przyjemny. Nieco za mokry jak na koleżeńskie pożegnanie, ale nie narzekałeś. Kiedyś pewien czarnuch powiedział Ci, że ludzi poznaje się po tym jak kończą a koniec waszego spotkania był jak najbardziej udany. Ruszyłeś w stronę Gramofonu a artystka wróciła na swoje miejsce zaczynając niemal natychmiast śpiewać...


Zanim dotarłeś do baru utwierdziłeś się w przekonaniu, że NY to rzeczywiście policyjne miasto. Nie idąc dalej niż pareset metrów minąłeś dwa radiowozy, idącego chodnikiem funkcjonariusza i pancerny MRAP - o ile liczyć zakapiorów ze środka jako siły porządkowe. Wyglądali podobnie jak żołnierze uderzeniowej, ale ich sprzęt był o wiele solidniejszy. Przynajmniej na taki wyglądał. Zakapiory zatrzymały się nieopodal interesującego Cię baru przed największą rezydencją jaką tutaj widziałeś. Gruby, betonowy płot, brak ogrodu i metalowa brama wjazdowa nadawała rezydencji surowego wyglądu.

A w gramofonie... Tak jak zawsze. Miło. Klimat starych filmów aż bił od całego przybytku. Wejście w stylu wrót z kołatką pilnowane przez dwóch uprzejmych ochroniarzy. W starych garniturach i z lekko odstającymi szelkami, gdzie też schowana była broń. Wnętrze, niczym w podziemiu, ciemne i przepełnione dymem papierosowym. Ledwie parę stolików do picia było niczym w porównaniu z parkietem, gdzie można było uderzyć zaraz po opróżnieniu kolejki. Nazwa wzięła się od starego gramofonu, który wciąż wygrywał różne melodie z starszych i nowszych płyt. Kiedyś przychodziłeś tu w dzień słuchać starych, dobrych klasyków. Louis Armstrong, The Ink Spots... to były czasy.

Za ladą stał ten sam barman co niegdyś. Nie brakło mu lat, ale mimo wszystko znał się na rzeczy. Zawsze wiedział jak zagadać i jak namówić na kolejnego drinka. Widząc Ciebie lekko się uśmiechnął po czym podał jakiemuś gościowi kufel z piwem. Zauważyłeś, że twoich jeszcze nie ma. Miałeś nadzieję, że nic ich nie zatrzymało…


Julianne Pullman

Po przebraniu się wraz z Alex ruszyłaś na matę. Ku waszemu zdziwieniu nie było w pomieszczeniu Lunety a jedynie uśmiechający się ciemnoskóry instruktor samoobrony. Swoją drogą nie wyglądał na byle kogo. Wysoki, ze sporą muskulaturą i napompowanym stanowczością spojrzeniem. Zaczęłyście od zwykłej rozgrzewki i co Cię bardzo zdziwiło nie byłaś w stanie zrobić wszystkiego co kiedyś przychodziło Ci bez trudu. Poszło Ci po rozciągu i sile. Kiedyś robiłaś szpagat i linkę a teraz brakowało Ci do ziemi jakieś 20cm. Duży ubytek jak na nieprzerwany sen. Po rozgrzaniu dawne odruchy i techniki dały o sobie znać. Kopnięcia, rzuty i ciosy nie będą miały swojej dawnej siły, gdy będziesz się hamować co przy Alex musiałaś robić. Bałaś się, że twoja siła, nawet w treningowym wykorzystaniu, może coś zrobić Cobin, dlatego pierwsza część treningu to jej techniki i rzuty, które rzeczywiście były bardzo skuteczne. Wcześniej słyszałaś o Aikido, ale nie często miałaś okazję trenować z reprezentantem tej sztuki walki. Jak się okazało nie było to byle co a wykorzystanie siły przeciwnika bardzo dobrze robiło energii ciała i spokoju ducha.


Alexandra Cobin

Trening trwał w najlepsze. Szybkie ciosy Pullman starałaś się wykorzystywać do dźwigni i technik. Murzyn przypatrywał się wam w przerwach od walki z manekinem. Po jakimś czasie zauważyłaś, że leżenie może nie spowodowało na ciele odleżyn, ale... czułaś się dość ociężała. Męczyłaś się zdecydowanie szybciej a twoje ciało nie było tak wytrzymałe jak kiedyś. Jedne techniki wychodziły Ci bez problemu, inne potrafiłaś wykonać, ale nie pamiętałaś nazw, kolejne pamiętałaś, ale ich wykonanie sprawiało Ci spore problemy. Lata treningu zostały mocno nadwyrężone przez głupią hibernację, której powodu też nie potrafiłaś sobie przypomnieć. Gdy o tym myślałaś głowa zaczynała Ci pękać, dlatego do tego nie wracałaś. Może samo wróci. Z czasem. Po jakimś czasie byłaś już całkiem zmachana i po paru zmianach tępa miałaś dość. Po treningu lepiej Ci się oddychało, ale opłaciłaś to solidnym zmęczeniem.

- Prysznic jest do twojej dyspozycji. - powiedział murzyn wchodząc na matę.


Julianne Pullman

Alex zmęczyła się szybciej od Ciebie. Dużo szybciej jak miało się wkrótce okazać. Nie miałaś jednak czasu na narzekanie, bo gdy Aikidoka poszedł pod prysznic na macie pojawił się czarnoskóry Jake.


- Rozgrzana? To dawaj. Uderzaj jak szybko i silnie możesz. I nie martw się. Nie będę Ci dawał forów.

Pierwsze starcia należały zdecydowanie do Ciebie. Widać, że mimo wcześniejszych słów koleś nie spodziewał się takiej siły i techniki u kobiety. Wstawał jednak z maty z uśmiechem. Wtedy pojawił się też Luneta. Gdy Jake go zauważył coś się zmieniło i nagle zaczęłaś dostawać. Nie były to uderzenia silne, ale znaczące. Zaznaczenia luk w ataku i obronie. Wytykał Ci słabości co mogło świadczyć o tym, że naprawdę się na tym znał. Przed snem mało, który mężczyzna był w stanie Ci dać radę na pełnych obrotach. W ruchach czarnego było coś z tej płynności i techniki Ruska tyle, że bardziej opanowane. Mniej agresywne. Zawsze sobie ceniłaś dobry trening. Tym bardziej z kimś kto mógł Cię czegoś nauczyć. Po dobrych parunastu mniejszych starciach udałaś się pod prysznic. Mięśnie pulsowały bólem...


Alex, Jules

Po wyjściu spod zimnej wody nie miałyście już niemal sił na jakiekolwiek sportowe wygibasy. Uczucie zmęczenia dało o sobie znać, gdy powoli ruszyliście do Gramofonu. Luneta wyglądał na lekko przybitego. Nie odzywał się tyle co zwykle i nie uśmiechał. Ktoś kto patrzałby na to przez pryzmat ostatnich godzin mógłby stwierdzić, że snajper jest chory. Nic wam jednak nie powiedział. Ani słowa. Przynajmniej nie o tym dlaczego w takim jest stanie...

- Jake mówił, że możecie wpadać częściej. Ma tu jedną trenującą las... kobietę, która mogłaby wam dać parę rad. Ogólnie oboje znają się na rzeczy i uwierzcie mi... teraz nie tylko życie jest inne. Trening też. Gramofon jest niedaleko. - powiedział i machnął ręką do grupy uzbrojonych goryli stojących przy wjeździe do jakiejś rezydencji.

Po chwili znaleźliście się w Gramofonie. Dwójka odjebanych, eleganckich ochroniarzy, wejście jak do katakumb i ta woń papierosowego dymu. Tak, to tutaj. W środku było elegancko, ale stało zaledwie kilka stolików. Przy ladzie zauważyliście stojącego do was plecami Morgana. Gdy już chcieliście wejść ochrona zapytała o broń po czym zostaliście przeszukani. Nie zbyt nachalnie, ale skutecznie. Poinformowali was, że przechowają broń - każdą poza tą co miał Luneta. Snajper mógł wejść z - po okazaniu odpowiedniego dokumentu... Byłyście zmęczone jak cholera a stojący na jednym ze stolików gramofon wygrywał starą i znaną piosenkę.


Bryan Nez Navajo

Jak się okazało wiedza staruszka sięga aż odkrycia Ameryki przez Kolumba. Gdy Pan Clivers zaczął opowiadać z przerażającymi szczegółami czasy tej trzy okrętowej wyprawy Nancy z uśmiechem spojrzała na Ciebie jakby mówiła "Teraz się zacznie". Nie chciała starcowi przerywać i posłuchaliście tak parominutowego wykładu przerywanego łykami gorącej kawy. W końcu jednak Natalie miała dość i z kulturą podziękowała antykwariuszowi. Chciała Ci coś pokazać niemal całkowicie zapominając o reszcie znajdującej się jeszcze na matach sekcji Jake'a.

Spacerem ruszyliście miastem, które coraz bardziej Cię ciekawiło. Mijaliście różne sklepy, biurowce a nawet dwa pomniki. Już myślałeś, że pielęgniarka chce Cię gdzieś wywlec, gdy twoim oczom ukazała się mała budka z hot-dogami, burgerami i innego rodzaju paskudztwem.


Nancy poprosiła dwa gofry i częstując Cię jednym opowiadała jak podczas wizyt w NY bywała w właśnie takiej budce z ojcem. Był wojskowym. Ciągle albo był na misji albo na szkoleniach a jak wracał przychodził z nią w miejsca takie jak to i opowiadał jak wiele przeżył i, że to wszystko to tylko dla niej i jej matki. Jej matka umarła na zawał na wieść, że jej ojciec dostał się pod krzyżowy ogień na jednej z misji. Ledwo przeżył i później jeździł na wózku. I mimo iż całe życie szkolił swój umysł i ciało to nie był na to przygotowany. Na kalectwo. I właśnie dlatego ona nigdy nie zrozumie takich ludzi jak Zadyma czy Jules. Trenują niemal całe życie. Ich życie to jeden wielki trening a gdy dostaną niefortunną kulkę siadają na wózku albo leżą sparaliżowani. Dlatego jej zdaniem trzeba się cieszyć życiem. W trakcie jej opowieści bywały chwile, że mało się nie rozkleiła - szczególnie te, gdy opowiadała o kalectwie i śmierci ojca. Podczas opowieści pytała o twoją przeszłość. Nie dlatego, że chciała to od Ciebie za wszelką cenę wyciągnąć a z ciekawości i chęci poznania. Domyślasz się, że ma na twój temat sporą kartotekę, ale widać woli twoje słowa od urzędowego druczku na kartce papieru...

W sumie czas minął wam całkiem miło i idąc do Gramofonu, gdzie mieliście się wszyscy spotkać nawet widzieliście piosenkarkę, z którą odszedł Morgan. W okolicy baru Nancy pokazała Ci rezydencję obecnego prezydenta USA. Collinsa. Była duża, otoczona betonowym płotem i z tego co zdążyłeś zauważyć murem ochroniarzy. Nie byle jakich placków po miesięcznym kursie a prawdziwymi komandosami uzbrojonymi w karabiny i wyrzutnie. Przy wejściu do lokalu zobaczyliście, że grupa kobieco-snajperska właśnie wchodziła do środka - jak się domyślasz po "gruntownym" przeszukaniu.


Adam Kowalski, Gregory Martin

Sprawa nie wyglądała dobrze. Niedawny zakładnik opadł nietomny na ziemię. Z jego ciała sączyła się krew bardzo szybko tworząc wokół nieruchomego korpusu brunatną kałużę. Pierwszy z napastników leżał w nienaturalnej pozycji. Jego odzież była poprzeszywana całą serią kul a sam człowiek szklistym, pustym spojrzeniem obdarowywał Kowalskiego. Ostatni siedział trzymając się za przeszytą pociskiem nogę. Chyba jedynie silna wola utrzymywała jego przytomność. Pierwsze chwile krzyczał, później jednak zsunął się na ziemię trzymając za kończynę. Nie ruszał się ku pistoletowi ani innym leżącym w okolicy broniom. Teraz liczyło się jego życie. Widzieliście jak się bacznie rozgląda jakby nie końca świadom tego co się właśnie stało. Po pewnym czasie spojrzał błagalnie na Adama.

- Proszę pomóż mi. Nie pozwól mi umrzeć. Mam kobietę i dzieci. Oni beze mnie zginą. - wystękał człowiek.

Rusek tymczasem stanął przyglądając się głębokiej rysie na płycie SAPI po pocisku jednego z napastników. W kierunku Gregorego wystawił otwartą rękę a Adamowi kazał się nie oddalać. Kowalski usłyszał cichy syk włączanego termowizora. Zadyma wyciągnął maczetę po czym wskoczył w tunel ruszając w jego niezbadane czeluści. I wtedy zaczęło się dziać coś czego byście nigdy nie przewidzieli...


Gregory Martin

Stałeś gotowy na pozycji. Padły pierwsze strzały, potem kolejne. Nie zamierzałeś doprowadzić aby twoi kompani się na tobie zawiedli więc zrobiłeś to co do Ciebie należy. Prawdopodobnie zabiłeś człowieka. Ale czy on nie zabiłby Ciebie w podobnej sytuacji? Chciałeś się zabierać w kierunku Adama albo zmienić pozycję, gdy na swoim uchu poczułeś gorący oddech. Próbowałeś się zerwać z miejsca, ale zobaczyłeś przyłożone do twojego gardła egzotyczne ostrze jakiegoś noża.


- Ani drgnij. Ani słowa. - usłyszałeś szept na tyle cichy, że dobrą chwilę zajęło zanim dotarły do Ciebie wypowiedziane słowa.


Adam Kowalski

Z miejsca, gdzie stałeś nie widziałeś Gregorego. Co więcej nie słyszałeś nic z tunelu, w którym zniknął Rusek. Po chwili jednak dało się słyszeć dziwne dudnienie dochodzące z okolicy garażu. Nie chciałeś stać tak jak na widelcu więc zdecydowałeś się schować za jeden murek zabierając ze sobą rannego szczura. Ten jęczał cicho, ale w końcu dosięgliście murka. Przykucnąłeś słysząc dudnienie coraz bliżej. W pewnym momencie gruz zaczął się sypać. Ze ścian z lewej, z prawej. Przycisnąłeś głowę do murka, który wraz z odłamem pseudo-daszku tworzył dla Ciebie idealne schronienie. Zobaczyłeś jak twarz widzącego nieco więcej rannego robi się żółta. Grymas, który ją wykrzywił mógł oznaczać tylko jedno - olbrzymi strach.

Wyjrzałeś przez małą dziurkę w murku. Nie widziałeś jej wcześniej. I wtedy to Ciebie wryło! Byłeś pewien, że z okolic garażu wyszedł właśnie gigantyczny pająk! Nie taki wielkości pięści - co przed wojną było iście pokaźnym rozmiarem. Ten był wielkości... rosłego konia! Jego odwłok był większy od Ciebie! Pancerz wyglądał na grubszy i twardszy od kory drzewa a co Cię najbardziej dziwiło... on miał siodło. Na jego odwłoku zobaczyłeś siodło a obok niego kołczan, łuk i zwisający karabin. Zamknąłeś na chwilę oczy a wokół zrobiło się tak cicho, że słyszałeś własne bicie serca. Ranny właśnie stracił przytomność. Zakląłeś widząc miejsce, gdzie niedawno był Martin - teraz puste.

 
Lechu jest offline