Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2012, 13:41   #27
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
20 lat temu - na zamku Munbyne...


Dwóch nastoletnich orków stało na wysokim tarasie twierdzy w pogodny, wiosenny poranek mając najpotrzebniejsze osadzie zabudowania niemal pod nogami. Gruby mur kilkadziesiąt metrów dalej oddzielał jeszcze do niedawna zamek Munbyne od dziczy na wschód stąd. Teraz wzdłuż drogi w tamtym kierunku znad blanek wystawały dachy drewnianych i blaszanych zabudowań otaczających zamek ciasnym kręgiem.Uchodźcy ze wschodu. Jeszcze dalej piętrzyła się postawiona dwie wiosny temu -na wyraźny rozkaz lorda-ojca- drewniana palisada. Teraz przerabiana na niższy, ale przemyślniejszy mur. Z bramą-pułapką i basztą z widokiem niemal na skraj prapuszczy gdzie kończył się widnokrąg.



- Walgerze, Oni nie są jednymi z nas. Dlaczego ludzie ojca budują mur? - zapytał niższy, w czerwonej pelerynie i szarej kamizeli bez rękawów.

Nie odpowiedział mu starszy brat -jak tego oczekiwał- lecz zdecydowanie niższy, tubalny wręcz głos. Masywna dłoń spoczęła na jego barku. Druga na barku jego brata.

- Taki jest pakt Monusie, do jego wypełnienia tak być musi.. - odpowiedział, a każde jego słowo przytykało wręcz uszy. -..a teraz chodźcie, Wasz ojciec życzy sobie was widzieć.., teraz. - -zaakcentował.

- ...Ale oni nigdy Nas nie zrozumieją, jesteśmy dla nich tylko kolejnym murem za którym chcą się chować -odpowiedział głośno nadąsany młodszy z braci.




Ani tajemniczy mentor, ani milczący brat nie odpowiedzieli, uznając to pewnie za poryw gniewu. Krzywozębi młodzieńcy ponuro podążali więc w głąb komnaty. Za nimi sunął wysoki, masywny kształt okryty ciężką tkaniną. Sukno ciągnęło się jeszcze niemal metr za nim, twarz zakrywało tak, że osobnik prawdopodobnie niczego nie widział poza czubkami własnych stóp. Mijając wysokie na kilka metrów, 'ucięte' kolumny z oliwnymi latarniami na szczytach. Rzucały smukłe cienie wydłużające się na wszystkie strony, a oświetlały efektownie łukowy, misternie wykończony sufit komnaty. Minęli zabytkowy diadem pra-pradziada. Popiersia wszystkich synów rodu Byne, od trzech pokoleń wstecz aż po popiersie własnego ojca. Posąg lwa podarowany ojcu przez jednego z wielkich kupców jerryskich. U końca sali na obłożonej skórami wysokiej kozetce leżał posiwiały, dyszący głęboko ork. Otworzył zeszklone oczy słysząc ich kroki. Młodzi bracia stanęli przed ojcem. Olbrzymia, zakamuflona płaszczem rozsiadła się na tronie. Chropowata dłoń ostrożnie poprawiła klepsydrę na podłokietniku.

-Synowie.., jestem na skraju ścieżki. Zbyt wiele martwych ciał ociera me stopy, zbyt wielu nas, Braci..., zostawiłem pod sobą. Cel jest już tak blisko..., niemal go widzę.., taak. - starzec chrypiał przez całe zdanie, jakby podekscytowany nieco zyskał na siłach, na sam koniec zaniósł się kaszlem.

Tajemniczy olbrzym podniósł się z siedziska i ruszył w kierunku konającego władcy. Wielka, szorstka dłoń delikatnie podniosła łysiejącą głowę, druga subtelnie wytarła usta dogorywającego lorda- jego ledwie obecne oczy patrzyły teraz na wiernego sługę. Na chuście zostały niewielkie, szkarłatne kleksy. Starszy, małomówny brat przygarnął ramionami stojącego nieco przed nim młodszego. Ten stracił już na werwie- ledwie podniósł jedną rękę by zacisnąć ją na przedramieniu brata.

- Wywaru Panie..? Póki ciepły tłumi ból... - nawet okropnie niski głos zakapturzonego sługi wydawał się mniej dotkliwy.

- Nie.., nie Sługo... -Olbrzym odstąpił pokornie w tył. - już widzę.., -ostatnie oddechy przetaczały się przez płuca starca, gdy podnosił rękę by wskazać następcę - jeden z Was to zakończy, jeden dostrzeże prawdziwe imię muru..., zamieni szepty w wyraźny głos..., zakończy pakt... - blade, poprzecinane fioletowymi wstążkami krwioobiegu ramię podnosiło się powoli.

Martwe, pomimo otwartych jeszcze powiek oczy wbite na wieczność w stojących jeden przed drugim, przerażonych synów. Ręka opadła. Sługa spojrzał na klepsydrę. "Co do ziarnka"


..teraz - poranek po ataku na Wilczy Mur...


Bez

Obudził go jakiś nieprzyjemny głos zza okna o wybitej jednej szybce. Snop światła słonecznego o szerokości miecza wycelowany dokładnie w jego oko, gdy poderwał się do siadu. Serce zwolniło na wieść, że to nie hienoid powrócił wiedziony zmysłem węchu i chęcią zemsty. Cała noc była nieprzyjemna i choć nie mógł dokładnie określić dlaczego- 'spał źle'. Koszmary senne w postaci szkaradnych, podwodnych stworzeń i wielkim krzyżem z opisanym na nim kołem, zbyt proste jak na symbol, pozbawione jakiegokolwiek przekazu. Ból głowy od samego przebudzenia i natarczywy hałas z ulicy na zewnątrz- dość wybuchowa mieszanka na początek dnia.


Ilya

Kąpiąc się w ciepłym jak na tę porę roku świetle słońca, stojący obok wejścia blondyn przeżuwał z zadowoleniem kupione za dwa miedziaki soczyste jabłko. Poza rzemieślnikami naprawiajacymi szkody i administratorami dyrygującymi rzemieślnikami dało się też wyróżnić luźny tłum- mieszkańców. Z tej zaś grupy Ilya oczekiwał wyłuskać kogoś odstającego od tutejszej społeczności- swego brata. Miast niego pojawiły się znajome, choć poznaczone ciemnymi sińcami i świeżymi bliznami gęby typków z wczorajszej rozróby w alejce. Wszyscy czterej- w lekkich skórzniach, pod bronią. Eskortujący jakiegoś wyższego stołkiem gryzipiórka w bordowym płaszczu i wysokim kapeluszu. Wszyscy -jak jeden- rozglądający się bacznie dookoła. Sam Ilya nie był pewien czy świadczyło to o profesjonaliźmie z jakim podchodzili do roli ochroniarzy, czy może o chęci odwetu na kimś kto położył ich wczoraj spać w takim makijażu. Mimo to minęli go bez najmniejszej reakcji, może nawet nie zauważyli.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline