| Ruiny młyna wodnego, popołudnie Nie dalej jak godzinę później viseńska młodzież zebrała się w piwnicy starego młyna. Dym z pochodni gryzł w oczy, stopy grabiały od wilgotnej posadzki, okryte letnimi ubiorami ciała pokrywała gęsia skórka - jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Szmer oddechów wypełniał pomieszczenie, gdy zebrani spoglądali po sobie, niepewni kto ma zacząć. A był tu każdy,który nie liczył się w świecie dorosłych. Nie tylko Sven, dziewiętnastoletni przywódca lokalnych łobuzów i jego poplecznicy, którym młyn służył zwykle za kryjówkę; nie tylko najmłodsi synowie cieśli, myśliwych czy rybaków. Była też nieśmiała Anna, nieco przerażona tłumem, w jakim się znalazła; był kulawy Lasen, któremu kilka lat temu wilk poszarpał nogę; były kapłańskie bliźnięta i dzieci bartników; była nawet Zuza, jedna z córek karczmarza i najpiękniejsza panna we wsi. Dziś nie było podziałów na lepszych i gorszych, dręczących i dręczonych, bogatych i biednych, viseńczyków i osadników. Wszyscy zgromadzili się w ruinach... nie wiedzieli w zasadzie po co, lecz nie mogli przecież przegapić takiego wydarzenia. Ale Sven wiedział. - Musimy odnaleźć konwój! - krzyknął, wskakując na stół by zwrócić na siebie uwagę dzieciarni. - Te stare pryki mogą trząść gaciami, zasłaniając się bezpieczeństwem Viseny, ale ja nie mam zamiaru żreć w zimie obierek z ziemniaków i kory z drzew! - Oszalałeś! - jęknęła Zuza, wbijając w chłopaka pełne podziwu spojrzenie. - Jak chcesz pokonać coś, czemu nie dali rady nawet Damiel z Uhergiem? - trzeźwo zauważył Tem, który mimo swoich dwunastu lat był bardziej poważny niż niejeden dorosły. - Oni nie wiedzieli, że coś ich napadnie, a my wiemy - butnie odparł Sven. - Zresztą cokolwiek ich napadło, pewnie nażarło się na trupach i już sobie poszło. No co?! - wrzasnął, gdy z miejsca, w którym stały dziewczęta dał się słyszeć urywany szloch i piski przerażenia. - Taka prawda i dobrze o tym wiecie. Zanim tam dotrzemy, znajdziemy tylko obrane przez mrówki kości! Ale wozów i złota nie zjedzą... - oczy błysnęły mu drapieżnie. - Ani bursztynu, biżuterii czy rzeźb. Do beczek też się nie dostaną. Pomyślcie co by było, gdybyśmy przywieźli to wszystko z powrotem do wsi! Albo... pojechali z tym do Futenbergu! - rozpędzał się coraz bardziej. - Jak tak, to konie też zeżarło - mruknął Tem, ale nikt go już nie słuchał. - Miasto... - rozmarzyła się Zuza. Podobnie jak reszta dzieci, Królestwo znała tylko z opowieści. Wśród zebranych dało się słyszeć entuzjastyczne okrzyki. Większość z nich marzyła o wyprawie w wielki świat. - No! Bylibyśmy bohaterami! Cała wieś byłaby nam wdzięczna! - kusił Sven, z satysfakcją patrząc na podniecone twarze dzieciarni. Odczekał jeszcze chwilę, by wszyscy przetrawili przedstawione przez niego rewelacje, po czym spytał. - To... kto jedzie ze mną?! Zapadła cisza. Co innego rozważać tak szalony pomysł, a co innego wziąć w nim udział. Niemal każdy miał w rodzinie kogoś, kto padł ofiarą tutejszych bestii. Lasen odruchowo masował poranioną nogę, która raz na zawsze zamknęła przed nim świat “prawdziwych mężczyzn”. Wszyscy zdawali sobie sprawę z ryzyka. Pal licho odnalezienie konwoju; problemem była sama podróż przez Wilczy Las! Ale... roztaczana przez Svena wizja wyrwania się ze wsi i wrócenia w glorii bohatera była taka ekscytująca! Ponadto w ustach największego zabijaki i chojraka w Visenie - wydawała się całkiem realna. - J... ja... ja bym poszła... - milczenie przerwał cichy głos Anny. Czerwona jak burak dziewczyna nieśmiało unosiła rękę, wpatrując się w prowodyra wyprawy. - Mo... mo... mogę leczyć... - Ty?! - Sven ryknął śmiechem. - TY?! Zanim wyjąkasz jakąkolwiek modlitwę do Il-Il-Il-matera - przedrzeźnił ją - to nie zostanie z ciebie nawet kosteczka! Nie bądź śmieszna, sieroto! - prychnął. Annie łzy stanęły w oczach. - Nie przejmuj się - jedna z dziewcząt współczująco objęła ją za ramiona. - I tak musiałabyś zostać. Przecież kto by się zajął psami Uhrega jak nie ty? Po prostu ci zazdrości - dodała szeptem. I była to prawda. Potężne mabari, które jednym kłapnięciem szczęki potrafiły oderwać dorosłemu człowiekowi rękę, w obecności Anny stawały się potulne jak baranki. Pod nieobecność barbarzyńcy tylko ta drobna dziewuszka mogła doglądać hodowli. - No, kto jeszcze? Może ty, co? - Sven pogardliwie spojrzał na Lasena. - Bądźcie poważni! Kot wam zeżarł język?! Pies jaja urwał? - kpił. - Chcecie głodować całą zimę? Tak zasmakowaliście w zgniłych burakach i podpłomykach z popiołem? I - najpierw powoli, potem coraz szybciej - nad głowami zebranych zaczął wyrastać las rąk. Jedni wstydzili się swojego strachu, podczas gdy drobniutka Anna odważyła się zgłosić jako pierwsza. Drudzy chcieli znać los swych bliskich. Kolejni zgłaszali się w obawie przed śmiesznością, bo dłonie podnosili ich bracia, kuzyni, sąsiedzi. W końcu więcej niż dwie trzecie zebranych zadeklarowało udział w bohaterskiej ekspedycji. Sven promieniał z dumy, akceptując lub odrzucając kandydatów wedle swego uznania. Nie widział, że na twarzach niektórych odrzuconych malowała się niekłamana ulga, a twarze wielu przyjętych wykrzywiał grymas strachu i niepewności. Wreszcie selekcja dobiegła końca, a po stronie chłopaka zebrała się całkiem spora grupa. - Spotkamy się przed młynem jutro o świcie - zarządził Sven. - Weźcie żarcie, wodę, jakąś broń i ruszamy! A wy - zwrócił się do pozostałych - mordy na kłódkę! Gdyby ktoś się was pytał: nic nie wiecie! Bo jak wrócę, to spiorę tak, że będziecie rzygać krwią! - warknął na koniec i dumnie wymaszerował z piwnicy. Świt wstał pogodny; promienie słońca oświetlały wijący się wśród drzew trakt - drogę do sławy. Zaś pod starym młynem stała wystraszona grupka młodych ludzi, z przewieszonymi przez ramię torbami i bronią niezdarnie przytroczoną do pasa. Było ich o wiele mniej niż dzień wcześniej. I nie było wśród nich Svena.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-04-2012 o 08:28.
|