W głowie
Raetara brzmiały głosy irytacji i niedowierzania. -”
Jesteśmy lekceważeni.”
Wiedźmie nie udało się uśpić czujności całej trójki ochroniarzy kapłanki. Za wiele ukrywała i za bardzo była dociekliwa.
Atak był kwestią czasu. I atak okazał się być... dziecinny.
Parę jadowitych węży. Doprawdy,
Samotnik czuł się niedoceniany. Żelazne pióra jego zbroi zafurkotały, a on sam uniósł się w powietrze poza zasięg jadowitych węży.
Do wiedźmy zaś dotarł telepatyczny przekaz.-”
Zapewne nie zdajesz sobie starucho, że tym razem ugryzłaś więcej niż możesz przerzuć. I ten błąd będzie cię drogo kosztował.”
Padło szeptem słowa rozkazu i ruch dłonią. Węże leżące na kobiecie unosiły się w powietrze po czym były ciskane z impetem o ścianę.
Uwolniwszy bezbronną kobietę od węży
Raetar skupił swe spojrzenie na szafie. Po czym mebel uniesiony w powietrze uderzył z impetem w drzwi do pokoju wyważając je.
“
-Na twoim miejscu starucho, zacząłbym się modlić do bogów.”- pod dłonią czarownika formowała się z masy organicznej tkanki kolejna istota.
Czworonożne zwierzę, podobne do wrogów grupy z Planu Cienia. Bestia przypominająca nieco cienistego mastiffa, acz poznaczona zrogowaceniami i gdzieniegdzie kostnymi wyrostkami.
Czerwone niczym krew ślepia spoczęły na jej kreatorze, gdy mówił on.-
Bierz ją.
Po czym ów dziwaczny cienisty mastiff ruszył na łowy kierując się prosto na staruchę, kierowany do celu obcą inteligencją w umyśle czarownika.
Sam zaś unoszący się w powietrzu mag, sięgnął po ręczną kuszę i posyłał kolejne pociski w niedobitki węży. Niektóre z nich z nadnaturalną celnością.