Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2012, 21:27   #328
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Wieczór następnego dnia, dzielnica Nordgate, mieszkanie Jansa przy ulicy Powroźniczej


Siedzieli z Sigfridem w przestronnej izbie. Mały kominek, w którym Zingger napalił na przyjście przyjaciela, trzaskał wesoło bierwionami. Przez niedomknięte okno do dwóch przyjaciół dochodził gwar rozmów i rejwach ulicy Powroźniczej.
Jakiś grajek usadowiwszy się nieopodal piskał skocznie na fujarce. Z niezłym skutkiem. Skalp ponownie nalał wódki do drewnianych kubków. Specjalnie na przyjście Sigfrida przytargał skądś drewnianą miskę ze śniegiem dla ochłody trunku. Gorzałka smakowała przeto wyśmienicie.

- Ukkhuu... - odchrząknął Skap łyknąwszy troszkę, aż łzy zalśniły mu w oczach. - Mocne pieruńsko. Tak jak być powinno. O czym to ja? A tak. Luiza niedługo się zjawi. Ma dziś troszkę pracy, że tak to ujmę. Nie słyszałeś nic o naszym Carolku? Ponoć wielkim magiem został - błysnął Jans zębiskami.

Wiesz przecie, Jans, że ja się nie mieszam w czarowników sprawy. Co ja mam wiedzieć niby o tym, co się z nim dzieje? Staram się unikać magyi jak ognia. No... Może na początku trochę myślałem o jego losach. I wiesz, doszedłem do wniosku: może nie był aż taki zły? Ale i tak trochę się pewniej czuję tera, gdy nie muszę się obawiać, że jak go rozgniewam, to mnie zamieni w traszkę. Brrr...


- Mowa - skwitował Jans. - Powiedz mi lepiej, jak to się stało, żeś został strażnikiem, Wuju?

— Och... — Münch zerknął na wyraz twarzy kompana. — Co taki zdziwiony jesteś? Wiesz, nie wszyscy muszą zarabiać na pilnowaniu prostytutek — rzucił kąśliwie i skrzyżował ręce na piersi. — Chciałem zarabiać uczciwe pieniądze, jak dobry człowiek. Chyba wiesz dlaczego, mówiłem wam o tym, tobie i Karlowi.

Wrócił myślami do tamtego czasu. To było jeszcze w Wurzen, gdy wciąż był roztrzęsiony obławą inkwizycji. Ostatniej nocy w mieście wcale się nie wyspał, myśląc o tym, co go czeka i śniąc o najgorszych momentach swojego życia. Następnego dnia był tak poruszony, że postanowił natychmiast zrezygnować z życia wagabundy. Wtedy również Jans był zdziwiony jego decyzją i ponurym humorem. Grabarz wyjaśnił mu wtedy:

„Wiesz, Jans… myślę po prostu, że zbłądziłem. Bo widzisz, ja już raz przez to wszystko przechodziłem i skończyło się tragicznie. Nie chcę, żeby teraz to się powtórzyło.”

Sigfrid milczał wówczas przez chwilę, gdy Zingger dopytywał się, o co chodzi.

Widzisz… ja już kiedyś umarłem. To znaczy byłem martwy. Przez jakiś czas. No więc, jako młody chłopak uciekłem z domu, no nie? i dołączyłem do najemników, do kompanii Jörga z Getterburgu. Ale nawet raz nie dostałem żołdu, bo w pierwszej potyczce jakiś skurwiel mnie trzasnął zza pleców w głowę i posłał do piachu. No i tak zginąłem. Wtem nagle obudziłem się jakby ze snu, na środku cmentarza, w grobie, rozumiesz, a jakiś dziadek mnie zasypywał piachem. Ponoć odprawili uroczystość i wszystko było jak najnormalniej i zgodnie z obrządkiem, z błogosławieństwem kapłana i wszystkim. A tu nagle się budzę. Więc, pomyśl, Jans, co to mogło być, nie? Wtedy nad tym nie rozmyśliwałem, ale teraz sądzę, że to był znak od bogów. Że... że Morr postanowił mnie oszczędzić i dać mi drugą szansę. No więc ja tę drugą szansę wykorzystałem. Zostałem grabarzem i wszystko było cacy. Ale jak po latach wyruszam na, rozumiesz, jakąś wyprawę i się rozbijam aż po Kislevie, kraju bezbożnym, to nagle mnie zaczyna szukać inkwizycja! Zbieg okoliczności, Jans? Myślę, że to także był znak od bogów. I ja się, na ten przykład, zamierzam posłuchać.”

Pamiętasz to? Postanowiłem wybrać jakiś dobry zawód, a kto może być bardziej dobry od strażnika miejskiego? Chyba tylko kapłan, ale to nie moja klasa. — Zaśmiał się. — Ale nie martw się, Jans, może i ze mnie strażnik, ale na ciebie nijak nie nakapuję. Nigdy bym nie zdradził swego druha.

- Ba. Jasna to rzecz - z powagą stwierdził Skalp.

— W każdym razie wyruszyłem z Wurzen ku Talabheim, bo żeś mówił dobre rzeczy o tym mieście, a ja się bałem w dodatku, że w jakiejś mniejszej miejscowości to mnie inkwizycja może znaleźć. Ale pojęcia nie miałem, że tyś także tutaj przybył! Co za wielkie miasto; na początku nie mogłem uwierzyć, że to jest prawdziwe, boć żem tylu ludzi w życiu nie widział. Nic dziwnego, że się dwóch przyjaciół znaleźć nie może. Jak długo już tu jesteś? Bo widzę, że interes się kręci.

- Niedługo minie pół roku, przyjacielu. Nie mitrężyłem czasu po drodze. Jak ten czas leci, nie do wiary.

— No dobra, Jans... A co z tobą? Czym się tak dokładnie zajmujesz? Tymi proszkami? Poszedłeś pod ten adres, co go znaleźliśmy u tych zakapiorów? Eee... tych od Biernhunta? Opowiadaj!

Zingger podrapał się po głowie i odparł:

- Czym ja się zajmuję? Trochę już wiesz... Cóż działam w czarnej strefie handlu, że tak to ujmę. Choć proszki to intratne zajęcie, nie powiem. Lepsze niż lichwa i lombard. Robię w tym fachu dobrych parę miesięcy. Nawiązałem ciepłe kontakty z klientami, płacę niski haracz straży i chłopakom z miasta. Słowem: kręci się. Ale pod adres Biernhunta w Talabheim nie zaszedłem. Jeszcze. Za wcześnie na to. Rozpuściłem co prawda wici, ale Wyciskacze, moi... khem... partnerzy w interesach na razie nic pewnego nie chcą powiedzieć. Mi się nie spieszy. Poczekam.

Myślisz, że eee... oferta będzie wciąż aktualna? — Sigfrid skrzywił się, spoglądając z troską — Ja bym uważał na twoim miejscu, jeszcze który z tych bandytów uzna, że go okradłeś. Sam Biernhunt przecie uciekł. No ale to dawno było. Jeśli jak dotąd nic złego się nie stało, to najwidoczniej Ranald nad tobą czuwa.

- A właśnie, właśnie - Zingger spojrzał bystro na Muncha. - Masz swój towar? To znaczy chcesz go opylić w korzystnej cenie? Widzisz, mogę Ci w tym pomóc. Kanały dystrybucji mam sprawdzone, he, he. Prawie pewien zysk.

Hmm... — Sigfrid wzruszył ramionami. — Czemu nie? Ukryłem moją część, jest pod podłogą w mieszkaniu, które wynajmuję. Jak chcesz, to mnie możesz odwiedzić i sobie wziąć. Ja przeca tego nie sprzedam.

Jans polał znowu do kubków.

- Pomyślę o tym Twoim towarze, a teraz pijmy cholera szybciej. Niedługo wpadnie Luiza i też będzie chciała. Kobiety - stwierdził jakby to słowo miało wszystko wyjaśnić Sigfridowi. - Tylko jedna mała uwaga. Nie pytaj ją o Wurzen. Nic ci nie powie, próbowałem parokrotnie, tylko zawrze gębę na kłódkę. W sumie może to i lepiej, he, he.

— Wciąż uwierzyć nie mogę, że i ona tutaj jest. Ciebie, Jans, to bym się nawet spodziewał gdzieś znaleźć, ale Luizę...? Cieszę się, że jest cała. — Strażnik uśmiechnął i poczerwieniał. — Szkoda żeśmy się rozdzielili wtedy, ale wygląda na to, że już wszystko jest w porządku.

Jans zdawał się słuchać wywodów Muncha na temat Lulu jednym uchem:

- O czym to ja Wuju? W głowie mi się trochę mąci od napitku. Słyszałeś cośmy odstawili w Wurzen? Ponoć demoniczna horda niemal spopieliła miasteczko barona von Wallensteina. Tak ludzie bajają. Tak się zastanawiam czasem, czy moglibyśmy temu zapobiec. No, ale teraz już cholera za późno. Ciekaw jestem czy kurdupel przeżył tę rozróbę. Nie to żebym Khaldina zbytnio żałował, ale znając jego szczęście, to mógł umknąć w porę. Ale obiecaj mi coś, jeżeli następnym razem wpadniemy w podobne tarapaty to doprowadzimy sprawę do samiuśkiego końca. To się nigdzie indziej nie powinno powtórzyć - zakończył z pijacką powagą.

Wiesz... Coś tam żem słyszał, ale po prawdzie, Jans, co my mogliśmy zrobić? Inkwizycja prędzej by nas spaliła na stosie, niźli pozwoliła pomóc. A i Wallenstein za wielki człowiek, byśmy mieli coś przeciw niemu zdziałać. Ale ale... Skąd w ogóle pomysł, że myśmy winni? Myślisz nad tym za dużo. — Münch zamilkł na chwilę, wpatrując się w kubek. — Ja sobie mówię: “żyj i staraj się żyć dobrze”. I po co sobie ponad to zawracać głowę? Przecie to mogły być po prostu niedobitki z czasów wojny, co się gdzie po lasach kryły, a Burzy Chaosu zapobiec, jeden li człowiek, nie dałbyś rady.

- Poczciwie mówisz kamracie. Poczciwie - Jans czknął potężnie. - No... ale pijmy, pijmy.

I pili Mości Zingger z Mości Munchem dalej.



Wypowiedzi Sigfrida Muncha zostały napisane przez Yzurmira
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 29-01-2012 o 16:40.
kymil jest offline