Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-01-2012, 11:20   #321
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Jakiś czas po tym jak Stark zagościł w Rogu Obfitości, zapukano do drzwi najętego przez maga pokoju. Carolus doskoczył nerwowo do swego kostura i wymierzył w stronę drzwi na korytarz. Była to jedyna realna droga ucieczki, wiec chłopak ani myślał o podpaleniu ich. Nieufnie zbliżył się zaraz do framugi, nasłuchując odgłosów z korytarza. Pukanie ponowiło się, ale tym razem towarzyszył mu także gruby głos, znanego już Starkowi właściciela Rogu.

- Herr Skalp zajął przed chwilą jeden ze stołów w sali głównej. – rzekł przez drzwi.

Carolus uchylił nieco drzwi, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej jednego szylinga, obdarowując nim karczmarza.

- Dziękuję, a to za fatygę oberżysto- rzekł uśmiechając się i zamakając drzwi.

Z ulgą przyjął od karczmarza informacje przybyciu Zinggera i gdy tylko korytarz opustoszał, udał się zaraz do sali wspólnej gdzie Jans siedział już zajadając się jakimś mięsiwem.
Karczma aż huczała od wersji wydarzeń, których bohaterem była cała trójka. Stark z Jansem próbowali wychwycić jakiekolwiek informacje o Munichu, nic jednak nieprzyjemnego nie posłyszeli. Gdy ten stanął, w drzwiach, zaraz lżej się zrobiło na duchu.

Stark wzruszył ramionami na propozycję Skapla.. - Myślę, że tu i tak już jesteśmy spaleni, dowiedzieć by się czegoś można było, ale jak nas inkwizytorzy gdzieś rozpoznają? Mogą jakiego capa na czujki wystawić przed domami tych, których już złapali. A wtedy… – zwiesił, gdy ktoś przeszedł bliżej stołu. Pokiwał tylko głową, wtórując Siegfriedowi.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
Stary 05-01-2012, 16:04   #322
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Podobno przeszukiwali, podobno kogoś złapali, podobno... Jednak pod Róg Obfitości nie zaglądnął żaden pachołek Inkwizycji i noc minęła spokojnie. Było trochę niewygodnie, gdyż noc musieli spędzić we trzech w jednym pokoju, ale przynajmniej wyszło taniej. Podczas śniadania, na które karczmarz zaserwował miskę jajecznicy i bochen chleba, ustalili ostatnie szczegóły i plany działania na nadchodzący dzień. Skalp zaraz też udał się do gospodarza i zakupił flaszkę gorzałki, którą właściciel gospody zachwalał jako „najprzedniejszy trunek, lepszy od krasnoludzkich wynalazków, szlachetny w smaku i o mocy godnej pozazdroszczenia”.

Potem udali się na cmentarz, do Esmonda Wackera, obecnego strażnika Ogrodów Morra w Wurzen. Sigfrid nie wszedł na cmentarz, obawiał się, że jego obecność może tylko zaszkodzić, a poza tym dobrze było, że ktoś został na warcie. Znalazł sobie osłonięte od wiatru miejsce w pobliżu bramy, owinął się szczelnie płaszczem i czekał.

Carolus z Jansem weszli przez uchyloną bramę i skierowali się w stronę ciemnej bryły świątyni. Wszędzie wokoło panowała cisza, tylko wiatr wył w konarach kilku drzew rosnących pośród grobów. Nikogo nie było widać, więc weszli do świątyni. Tam dostrzegli młodego chłopaka z wygoloną głową, ubranego w szaty nowicjusza. Nim jednak zdążyli wyjaśnić powód swojej wizyty lub o coś zapytać, akolita uciekł przerażony.

Po chwili, przez drzwi, w których zniknął młodzieniec, wyszedł młody mężczyzna, mający nie więcej jak dwadzieścia pięć lat, o krótko przystrzyżonych blond włosach, szarych oczach i rzadkiej brodzie. Ubrany był w skórzany kubrak i takież spodnie. Lekko kulał.
- Czego szukacie tutaj, w przybytku Morra, któren teraz jest pod moją opieką? – zapytał szorstko. Jego głos był zimny i nieprzyjemny. Chwilę potem okazało się, że to właśnie ten kogo szukają. W trakcie rozmowy, zakrapianej gorzałką, która rzeczywiście nie była zła, Wacker mniej więcej wyjaśnił co się stało. Kilka dni temu, do Wurzen zawitał Inkwizytor von Oppenheim i zatrzymał się w gościnie u barona. Przez dwa dni było cicho i ludzie już zaczynali spekulować, jaki był cel wizyty Inkwizycji w mieście. Rankiem, trzeciego dnia z pałacu barona wyjechało kilku ludzi, z samym Inkwizytorem na czele i ruszyli na łowy. Tak jakby dokładnie wiedzieli kogo wyłapać. Nie było szukania, dochodzenia. Po prostu weszli do kilku domów i wywlekli niczego nie spodziewających się mieszkańców, w tym Ojca Leopolda. Gdy kapłan Morra usłyszał, co się mu zarzuca, zbladł i poczerwieniał, a potem znów zbladł. Zaczął wyzywać von Wallensteina, ale zaraz go ogłuszyli i zabrali. Teraz posługę czyni młody akolita, Sebastien Schnipp. Nowego kapłana mają przysłać w przyszłym tygodniu.

Drugi trop jaki mieli, a mianowicie Khaldin, okazał się równie owocny. Tak jak zakładali, krasnolud zatrzymał się w najlepszej w mieście oberży „Pod Sytym Niziołkiem”. Pamięć o nim była jeszcze świeża.
- Aj, był tu taki przemiły krasnolud – objaśniał oberżysta, utuczony do gabarytów sporej beczułki niziołek, Adam Bulberstein. – Złotkiem na prawo i lewo sypał, aż miło było patrzeć. Najlepsze piweczko zamawiał i swoich kompanów najzacniejszymi napitkami raczył. Aż się brendy bretońskie nam w piwniczce pokończyło, ale już po nową dostawę posłaliśmy, bo szanowny pan khazad obiecał, że wróci, tak mu tutaj, u nas dobrze było. Aj, żebyście moi mili widzieli co on jadł, jak tą swoją drużynę karmił. Przepióreczki, bażanciki, prosiaczki, jagniątka. Niczym im nie zbywało. Najlepsze, białe pieczywko. Ale pojechał, nieborak, jak sam mówi w niebezpieczną misję, którą mu dobrodziej baron zlecił. Niezadowoleni wszyscy byli, gdy wyjeżdżali, a szczególnie ta panienka, co z nimi była. Jedna, tam wśród nich jedyna, niczym jabłuszko... Na południe jechali, na Wzgórza Kolseńskie. Aj, szanowny pan Khaldin nie zdradził jednak po co. Ważna misja, mówił, ale wam nic do tego po co. Potem znów zamawiał jakiś trunek i coś na ząb. Och, wspaniały był... Modlimy się aby bogowie mu sprzyjali, żeby do nas tutaj wrócił.

Pytany o czas, kiedy wyruszył w drogę, nizołek Adam wyjaśnił, że trzy dni temu to było, gdy się cała kompania zebrała i wczesnym przedpołudniem wyruszyli. Promem się do Ahlbeck mieli zamiar przeprawić, bo o godziny się pytali.
- Aj, nie każden przecie wie, że prom do Ahlbeck nieregularnie teraz pływa – Bulberstein znów się rozgadał. – Jak w drodze jest, to czekać trzeba żeby wrócił. A przepływa przez rzekę gdy się wystarczająco dużo chętnych znajdzie. To i można z trzy godziny, albo i pięć czekać. Ale myślę, że przecie z taką chmarą ludzi to i od razu się zabrał. A może i na dwa razy płynął.
 
xeper jest offline  
Stary 07-01-2012, 13:59   #323
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Dzień awanturnicy spędzili nadzwyczaj pracowicie. Jans umęczony wyciąganiem informacji od młodego grabarza Wackera, resztę śledztwa w zajeździe "Pod sytym niziołkiem" powierzył mniej pijanemu od siebie Carolusowi, który ledwo tknął przedniego samogonu. Dlatego też cały ciężar przesłuchania "cmentarnika" Mości Zinnger wziął na swe doświadczone co nieco bary.

Stąd też na paplaninę malutkiego karczmarza Adama kiwał tylko od czasu do czasu głową ze zrozumieniem, choć otrzymane wiadomości zamierzał sobie poskładać dopiero do kupy, gdy jako tako otrzeźwieje. Nie zadając zbędnych pytań i tak skoremu do rozmów niziołkowi.

"No cóż" - przemyśliwał Skalp filozoficznie. - "Ktoś dla dobra śledztwa poświęcać się musi".

Wracając zaszli jeszcze do zaułka, gdzie dzień wcześniej Skalp ukrył kislevską szubę. Wyciągnął zawilgotniałe futro, wstrząsnął nim nad ziemią i mruknął do kompanów:

- Kniaź darował w prezencie, nie godzi się, żeby gniło w takiej paskudnej okolicy - to mówiąc wyszczerzył zębiska do starszej pani, która fuknęła na jego widok z okienka na poddaszu.
- Uszanowanie Pani Babuleńce, he, he - łowca skór pochylił się ironicznym ukłonie.


*


Gdy wreszcie powrócili do meliny, jak czule począł nazywać karczmę "Pod rogiem obfitości", Jans wręczył chłopcom stajennym srebrną monetę i pouczył:

- Baczcie mi uważnie, na te dwa muliki. Co by im sianka nie zabrakło. Jeden z nich - tu Skalp czknął potężnie wspominając wypity wcześniej samogon - wabi się Parszywek, drugi zaś to Doktor Hilberius, czy jakoś tak. W razie wątpliwości spytajcie tego Pana - kciukiem wskazał na drapiącego się po łepetynie Sigfrida. - On Wam historię tych imion wyjaśni, he, he.

- Swoją drogą, Wuju - zwrócił się do kamrata. - Zarosłeś jak wypisz wymaluj jakiś rosomak. Do balwierza byś się udał, co by Ci te bokobrody oporządził. Wiem, wiem - powstrzymał dłonią ciętą ripostę Muncha - Powiesz "moda" i "się nie znasz". Ale na bogów, może ta moda już się zmieniła?

Gdy tylko weszli do karczmy Zingger zamówił sobie kubeczek grogu na odsapnięcie po wcześniej pijatyce. Przywołał do siebie kamratów.

- Ja Wam powiem, co Wam powiem, ale nie mam pojęcia co by tutaj jeszcze w Wurzen nam wypadało czynić. Niby wszystko się rozeszło po kościach, ale nadal mi coś śmierdzi. I nie mówię tu o klientach tej przemiłej spelunki - pociągnął łyczek grogu z kubka.

- Inkwizytorzy spalili naszych... znajomych ku uciesze gawiedzi - tu ściszył słyszalnie głos. - Khaldin z Luizą wybyli na Kolseńskie Wzgórza a my tu bidule bez Dobrodzieja, bez pracy. Trzeba się rozejrzeć za jakimś zajęciem. Co o tym myślicie?

Wstał od zafajdanej ławy, przy której rozmawiali i podszedł do karczmarza.

- Edmundzie, drogi przyjacielu - imię szynkarza poznał do jednego z chłopców stajennych.
- Twoi klienci są w niejakiej potrzebie. Znaczy się mamy pieniądze - dodał szybko widząc minę karczmarza.
- Ale każdy potrzebuje więcej, że tak to ujmę. Tośmy się zmyślili... - położył na zatłuszczonym kontuarze srebrną monetę. - Ty znasz w tym cudnym ... eee... przybytku wszystkich gości, prawda? Ludzie wszelakiej proweniencji się tutaj kręcą. Znasz też ludzi i nieludzi na mieście. W końcu tyś nam zamtuz przedni polecił. Rozejrzyj się, proszę ja Ciebie o pracę. O pracę, że tak powiem bardziej... yyy... koncepcyjną - klarował Edmundowi.
- Dla naszej zdolnej trójki - wskazał dłonią siedzących przy ławie Carolusa i Sigfrida, którzy odmachali mu przyjaźnie szczerząc kły.

- Nad rankiem bym znowu przyszedł o tym pogadać. Może coś usłyszysz wieczorkiem, co? - uśmiechnął się niemal po ojcowsku.


*

Gdy przyszło im ponownie spędzić noc w izdebce Carolusa, Jans zaklął szpetnie.

- Bogowie nas doświadczają kamraci. Trzech chłopa w jednym łożu! I dlaczego zawsze ja pośrodku, pytam się? - srogo popatrzył na Sigfrida i Starka. - Zagrajmy dziś w "kto, gdzie śpi". W pergamin, kamień i nożyce.

Zagrali. Skalp przegrał.

- Kurwa! No dobra, ale to ostatni raz. I proszę bez przytulania! Ręce, jasna cholera, przy sobie. Nie będę Wam co noc robił za darmo za matulę - to mówiąc nakrył się szubą i położył na plecach.

Po chwili słychać było tylko donośne chrapanie.

W środku nocy czarodziej poczuł jak ktoś rąbnął go łokciem pod żebro. Po chwili dobiegł go cichy głos Zinggera:

- Carolku? Śpisz? Bo ja sobie tak wpadłem na jeszcze jeden trop... A Ty nie mógłbyś jakiegoś swojego kuma, znaczy inszego miasteczkowego czarodzieja podpytać, co tu się w Wurzen wyrabia? Macie Wy jakąś zawodową solidarność w tej profesji? W końcu stosy zbliżają. A kogo jak kogo, ale czarodziei często palą...
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 07-01-2012 o 14:05.
kymil jest offline  
Stary 09-01-2012, 15:48   #324
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Dzień nie był dobry dla Sigfrida. To znaczy, pewnie — myślał — dowiedzieli się paru rzeczy. W dodatku odkopał swoje pieniądze, pozostawione koło świątyni Ale tak naprawdę przez cały czas tylko drżał na myśl, że mogliby zostać złapani. Mawiają, że przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. To oni byli przecież jak tacy przestępcy, odwiedzający ponownie zaułek, w którym popełnili wcześniej morderstwo. Ale po co? Coraz bardziej się zdawało grabarzowi, że to śledztwo jest bezcelowe i tylko niepotrzebnie kuszą los.

Stał zaraz za Jansem przed stajnią „Rogu obfitości” i drapał się po głowie, myśląc o przeznaczeniu.
Hę? Co? A tak... Hilbert. Hilbert, Hilbercik, to dobre zwierzę. O tak... — Popieścił muła po głowie, co trochę uspokoiło jego nerwy. Wciąż wydawał się nieco nieobecny, ale zaraz wrócił do siebie. — Dobrze o niego dbajcie, nicponie, boć on nazwany jest po wielkim lekarzu i dlatego należy mu się szacunek — oznajmił zdecydowanie, nie przestając gładzić szczeciny porastającej szyję czworonoga.
Ja mam czyraka, którego nazywam Karl Franz, a jakoś Gustav tutaj nie chce wcale go pielęgnować — parsknął krnąbrny chłopiec stajenny swoich niedojrzałym, przenikliwym głosem, a jego kolega zaśmiał się.
Sigfrid zadrżał.
O żesz ty gagatku, będziesz mi pyskował! Chodź no tu! Jak ja cię...! — Skoczył do młodzieńca, ale tamten był szybszy; obaj chłopcy natychmiast umknęli, chichocząc. — Zajmijcie się mułami! A jak z Hilbertem coś będzie nie tak, to was sam ze skóry obedrę! — krzyknął jeszcze grabarz i odwrócił się do Jansa. — Ja takie bokobrody lubię — burknął do niego w odpowiedzi.

Weszli do ciepłej i gwarnej izby biesiadnej. Münch natychmiast skierował się do stolika gdzieś w kącie, gdzie czuł się trochę bezpieczniej. Zanim usiadł rozejrzał się po pomieszczeniu, aby sprawdzić, czy nie są obserwowani.
Uff, ale mnie nogi bolą — jęknął, bezceremonialnie zzuwając buty. — I w dodatku zmarzłem jak diabli, gdyście wy pili sobie gorzałę z Wackerem. Ale myślę, że jutro nam znowu na trakt. Rację masz wszak, że nic nam już tutaj czynić nie wypada, a zostać to w dodatku teraz niebezpiecznie… Wiadomo. Wynośmy się lepiej co prędzej.

Jans stwierdził, że ma pomysł i poszedł porozmawiać z karczmarzem. Gdy wrócił, wydawał się zadowolony z siebie, ale Sigfrid uśmiechnął się bez przekonania.
Wiesz, Jans… Ja to nie wiem, czy się piszę na kolejne zlecenie. Fajno było, jasne. Powędrowaliśmy se, porąbaliśmy… I p o r ą b a l i ś m y. — Zaśmiał się. — Ale nie podoba mi się cała ta sprawa z inkwizycją. To znaczy, zobacz, gdzie nas to zaprowadziło. W każdej chwili mogą tu tera wparować łowcy czarownic i rzucić nas na stos. Wzdrygam się, gdy tylko spojrzę na coś, co choćby przypomina znak młota. A jeśli chodzi o… wiesz co, w Talabheim… To też wolałbym zostawić. Na co nam to niby potrzebne? Ja proponuję po prostu… po prostu pójść gdzieś i rozejrzeć się za jaką uczciwą pracą. Taką prawdziwą. Wiesz… przynajmniej… przynajmniej na razie. Taką prawdziwą… — powtórzył cicho, unikając wzroku towarzysza.

***

Na górze czekała ich kolejna noc we trójkę. Sigfrid zachichotał bez litości, słysząc narzekania Jansa.
Już nie płacz. Ot taka twoja dola, że śpisz po środku. Ja za to stoję na czujce. Stałem już wcześniej, nie…? Pilnowałem, żeby ta baba cię nie przyłapała, jak grzebałeś w jej pokoju. He he. W tej karczmie, jak to ona się zwała…

Zingger zaczął machać zamkniętą dłonią. 3… 2… Sigfrid pokazał mu palec. Potem drugi — „nożyce”. Akurat w momencie, gdy Jans rozłożył dłoń na znak „pergamin”. Münch wybuchnął śmiechem, który tylko wzrósł, gdy kompan zaczął złorzeczyć. Grabarz szturchnął Jansa mocno, tak że ten potknął się, zachwiał i usiadł na łóżku. A tymczasem Sigfrid śmiał się jak baraszkujący chłopiec. Rzucił się na posłanie i położył na plecach, wpatrując w brudne sklepienie. Nagle spoważniał.
Co jeśli umrzemy? — zapytał filozoficznym tonem. — Na przykład jutro. Albo dziś w nocy. Wparuje inkwizycja i nas zabije. Co wtedy? Myślicie, że to się w ogóle może stać?

Leżał przez chwilę, nie odpowiadając na własne pytania.
Może oni mają rację? Że służyliśmy heretykom. W takim wypadku zasługujemy na śmierć. Może powinniśmy się sami zgłosić? — Spojrzał na przyjaciół dziwnym wzrokiem. — Tak by było uczciwie… i nie musielibyśmy już uciekać.

Znowu popatrzył na sufit nieobecnym wzrokiem, a potem zwrócił się do czarodzieja.
Hej, Car… lo… luns… Hej, Karl? — powiedział niespodziewaną bezpośredniością, chyba po raz pierwszy w ogóle. — Co magicy mówią o życiu po śmierci? Boć żem słyszał, że wy nie wyznajecie wiary sigmaryckiej… tudzież moryckiej. Macie jakichś uczonych, którzy widzieli, co jest po drugiej stronie?
 
Yzurmir jest offline  
Stary 09-01-2012, 20:46   #325
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Po nocy spędzonej z jednym otwartym okiem i kosturem w dłoniach uciekinierom burczało w brzuchach. Przez całe śniadanie Carolus zastanawiał się czym tak naprawdę się kierował, by użyć magię przeciwko ludziom. Spostrzegł, że było to dość impulsywne i pochopne zachowanie, jak dotąd raczej niespotykane, więc myśl ta dręczyła go jeszcze przez chwilę.

„Na rudawa brodę Teclisa dobrze, że grabarze nie spostrzegli tego pożaru, Munich i bez tego ledwo się do mnie odzywa.. „ - kontemplował przełykając jajeczniczkę.

Pomysł szukania śladów spisku na wurzeńskim cmentarzu wydawał się być całkiem rozsądnym pomysłem, jednak po wczorajszym zajściu uczeń czarodzieja miał się zdecydowanie na baczności. W drodze uważnie przyglądał się twarzom, a każdy stojący w cieniu osobnik wzbudzał w nim spory niepokój.
W chwili gdy wchodzili na cmentarz Starkowi przypomniał się jego zmarły opiekun Dietrich.. Niestety, nie czas był teraz na porządki przy grobie, czy modlitwy do morra, zwłaszcza, że jeden z akolitów wystraszył się gości na dobre.

- Może… może powinniśmy stąd odejść Herr Jans.. Jeśli wiedzą, że to ja pod.. po dachach uiekałem?” Na strachu się obyło. ”Zatem Wallenstein znał wszystkich, mógł działac w dobrej wierze lub chciał tylko wykorzystać mieszkańców jak marionetki… a ci posłużyli się nami… ” -Przychodziło na myśl Starkowi [/i] Jednak to tylko domysły więc poczęli szukać dalej, co przyszło im z łatwości, a jakże, bo Khaldina i jego gburowatego charakteru trudno było nie zapomnieć.

Znowu przyszło im rozmyślać co dalej.

- Masz ci rację, Święty Ogień nie strawił jeszcze całego zła, ale ja panie Jans myślę, że to sam baron coś ukrywa. Skąd wiedział że tamci to heretycy? - dzielił się przemyśleniami.

Noc nie należała do najprzyjemniejszych. Po porzedniej, spędzonej w pół śnie, w razie gdyby jednak zostali namierzeni… teraz komapni nie dawali Starkowi spokoju.

- Młodzi działamy raczej w pojedynkę, a i pierwszego czarodzieja ognia to chyba dopiero w Altdorfie nam szukać przyjdze.. A co do tej śmierci panie Siegfried… to nie znane mi są nasze pośmiertne podróże. Jam Sigmaryte miał za opiekuna nim się naukom oddałem, toteż co do Wiary raczej za niż przeciw jestem.

W końcu zasnęli.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
Stary 17-01-2012, 20:41   #326
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bkEPczwWNVA&feature=related[/MEDIA]



Wurzen, Karczma pod "Rogiem Obfitości, Następnego dnia

Świtało. Od strony rzeki dochodził przyjemny portowy rejwach. Jednakże Jansa ku jego zdziwieniu tego pięknego dzionka zbudziło uporczywe szarpanie za duży palec u nogi. Już chciał odpędzić natręta celnym kuksańcem, bądź obelżywym słowem, ale chciał być "człowiekiem" i wcześniej otworzył jedno oko. U stóp łóżka stał wychudły chłopiec stajenny i pokazywał na drzwi wychodzące z izdebki, którą zajmowali we trójkę.

"No, no, obszczyjmurek Markus" - przypomniał sobie Skalp otrząsając się ze snu.
"Lepiej, żeby Edmund znalazł nam jakąś robotę, bo inaczej..." - groźby składane rankiem przez Mości Zinggera często się spełniały.

Jego towarzysze w najlepsze spali. Nie chcąc ich obudzić wypełzł spod kislevskiej szuby i na bosaka udał się do szynkarza.

- Czego? - zaczął Jans pogodnym tonem na widok parszywej gęby właściciela lokalu.

- Robota jest... - wyszczerzył w odpowiedzi pogniłe zębiska Edmund, podtykając mu kubeczek siwuchy. - Ale dla Ciebie. Tylko dla Ciebie. Zleceniodawca już czeka. Tam - wskazał w kąt sali, gdzie przycupnął gruby niziołek.

Jans łyknął, chuchnął, czknął i nonszalancko skierował się do małoluda. Izba nad ranem była zupełnie pusta.

Niziołek zaczął bez kurtuazyjnych wstępów i powitań:

- Robota Was czeka. Się wręcz pali w rękach - Jans dyskretnie zauważył, że człowieczek ma tatuaż talabheimskiej żmii na szyi sięgający w głąb koszuli. - Coś wywieźć trzeba. A Wyście ponoć obieżyświat, włóczykij, wagabunda. Ale ponoć niegłupi... Panie? - zatrzymał się na moment.

- Mówcie mi Skalp.

- Tak więc Panie... yyy... Skalp. Paczuszka będzie do Talabheim nadana. Adres dostaniecie później. Piszecie się na imperialnego kuriera? Zapłata godziwa. Murwy w stolicy Księstwa już czekają na Pana mile brzęczącą sakiewkę.

W uszach Zinggera słowa te brzmiały jak cień z przeszłości.

- A jeśli się nie zgodzę? Zniknę? Odmówię?

- Ponoć ktoś Was widział jak, żeście dali drapaka spod kwatery aptekarza... Tylko jak mu było? Ech, nieważne. Ważne, że Święte Pieski węszą. Może się zainteresują, może nie, żeście tu przycupnęli. Sam nie wiem co czynić - malec bezradnie rozłożył ręce.

Przez krzyż Skalpa przeszedł obrzydliwy, zimny robal strachu. Ledwie zdołał wykrztusić:
- Bbiorę robotę. Brzmi wyśmienicie.

- Właśnie. Talabheim czeka. Za dwa tygodnie. Do zobaczenia za dwa tygodnie. Panie... Skalp. Tylko ani mru mru, Pana kompanionom.


*


Dzielnica Biedoty Talabheim, Melina "Pod Piwowarem", Późny Wieczór, pięć miesięcy później

Jans dopijał właśnie lokalny cienkusz. Zatrudniony na pół etatu grajek popiskiwał na fletni, ale dzisiaj klientela z chęcią zapłaciłaby, aby tego ni czynił. Jans nie cierpiał tej rudery, lecz profesja, której się podjął jego bytności w takich miejscach tego bez wątpienia wymagała.

Skończył trunek i skrzywił się.

Zapłacił wdzięczącej się od godziny podlotce za udatny masaż uda i kiwnął głową, żeby się zbierała. Nadszedł czas dobicia kolejnego targu.

Kupiec z podkrążonymi oczami jakby nie spał od tygodni, przysiadł się od razu do Jansa. Przesunął po stole w kierunku Skalpa pękatą sakiewkę. "Miedź ani chybi" - uznał ironicznie niedoszły łowca skór, a obecnie paser i handlarz nielegalnym towarem Herr Jans Skalp Zingger.

- Uuu - zaczął pierwszy z zawodową swadą paser. - Widać, żech znowu w potrzebie Herr Knopp. Lekarstwo się skończyło?

Chłopina tylko oblizał wargi i skinął płochliwie głową. W jego kierunku posłał Zingger paczuszkę z narkotykiem.

- Proszę. Doktor Wam zapisał. Na zdrowie. Niuchajcie, że tak powiem.

Kupiec Knopp szybko zwinął drobiazg i oddalił się z chyłkiem.

Momentalnie przy boku Jans znalazł się dziewoja, którą niedawno odprawił i usiadła na kolanach. Jednakże mężczyzną smutnie pokręcił głową i odparł:

- Nie dziś, sikoreczko. Dziś mam spotkanie z inną przyjaciółką. Taką z dawnych czasów, jeśli można tak to ująć.

Ku zasmuceniu hożej kobietki wstał, zapłacił za trunek i wyszedł w ciemność slumsów.

Po chwili wrócił do izby, ale tylko po to, aby zwinąć pozostawiony na ławie kapelusz. Od pewnego czasu jego znak rozpoznawczy w Mieście.





*

Do domu Luizy Lutzen nie miał daleko. Przybyła do szumnego Talabheim przed miesiącem. Jans wypatrzył ją w tłumie oczekujących podróżnych przy Południowej Bramie, gdy kończył sprawunki z potrzebującymi prochów żakami.

Panna Lutzen wyglądała na wycieńczoną daleką podróżą, ale nic nie chciała mówić o mrocznych wydarzeniach z Wurzen. Skalp też o to za bardzo nie pytał. Ucieszył się mimo to na jej widok i pomógł dziewczynie wynająć schludny pokój w drobnomieszczańskiej dzielnicy, niedaleko swego lokum. Miała trochę swoich oszczędności, ale Skalp wiedział, że kobiety jej pozycji i aparycji wymagają trochę większych nakładów finansowych.
Bez zbytniej krępacji nakręcił jej trochę klienteli, organizując swoiste pokładziny i samo jakoś poszło.

Dzisiaj w nocy, jak co tydzień, co stało się ich tradycją, mieli się spotkać. Wypić trochę wina. Powspominać. Pogwarzyć.

Jans wszedł na zniszczone schody i zapukał do drzwi. Po chwili otworzyła mu Lulu i wpuściła do środka.


*


Jeszcze później


Jans pijany w sztok, zataczając się, chodził po izdebce i gestykulował naśladując głos grubego kupca van Haagena:

- Nie zapłacę. Darł tak ryja, dasz wiarę? No to chłopaki mu wymierzyli na grube dupsko dziesięć pasków i zapłacił z procentem. A płakał pod koniec jak niemowlę. Buhhaaha- skończył z rechotem Zingger.

Lulu zawtórowała mu wdzięcznie osuszając kolejny kieliszek wina.

Wtem jakby spoważniała i spytała Skalpa:

- A propo. Dasz wiarę, że w Talabheim jest Munch? Sigfrid Munch.

Jans, aż się zachłysnął winem:

- Co Ty pleciesz kobieto? Wuj Troll w moim mieście, a ja o tym nic nie wiem? Nie może być? Jak to możliwe? Co on tu robi?

Luiza błysnęła bielutkimi ząbkami i odparła niewinnie:

- Strażnikiem miejskim został. Zaciągnął się.

Skalp osłupiał. Przez chwilę w pokoju panowało milczenie przerwane wesoło trzaskającymi bierwionami w kominku. W końcu mężczyzna nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, aż wreszcie parsknął przez łzy:

- O kurwa! Muszę go znów zobaczyć.


*
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 23-01-2012 o 21:08.
kymil jest offline  
Stary 28-01-2012, 20:57   #327
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Na dziedzińcu głównej siedziby straży w Dystrykcie Prawnym panował niemiłosierny tłok, gdyż zebrali się tutaj wszyscy stróże porządku w Talabheim. Oczywiście takie nagromadzenie ludzi generowało potężny odór — pomimo, że dzień był chłodny — i być może jakaś delikatniejsza osoba, zanurkowawszy w morzu zbrojnych, zemdlałaby w zaduchu, jaki tam panował. Ale Sigfrid Münch był przyzwyczajony do takich warunków dzięki latom słabej higieny i obcowaniu z rozkładającymi się ciałami. Właściwie można by się zastanawiać, czy jego zmysł węchu wciąż działa prawidłowo, czy też może umarł już przed dekadą. Sigfrid jednak nad tym nie myślał — jego głównym zmartwieniem był w tej chwili łokieć jakiegoś tłustego strażnika, który wciskał mu się w żebra. Starał się usunąć z zasięgu członków grubasa, ale zbita ciżba ani drgnęła — nie mógł się poruszyć. W desperacji uniósł nogę na tyle, na ile mógł, i z całej siły nadepnął. Okrzyk bólu, jaki usłyszał, pochodził jednak nie od grubasa, a od prawdziwego wielkoluda stojącego na wprost od niego, którego głowa całkiem wystawała ponad tłum.
Kurwa, próbuję słuchać! — wykrzyknął tamten, rozglądając się. — Ktoś tu się prosi o problem?

Zauważywszy swoją szansę, ex-grabarz pchnął stertę sadła — zastanawiając się przy tym, jak można tak utyć na pensji strażnika — prosto na olbrzyma. Tamten chwycił grubasa i zaczął coś do niego mamrotać gniewnym głosem. Tłum zafalował, gdy tłuścioch został pchnięty na bok — zatrzymany co prawda przez ścianę ludzi zanim zdołał upaść — a Münch zachichotał złośliwie.

Stał dość daleko od podwyższenia, z którego przemawiał Elwrig von Tabburg, pomniejszy szlachcic, jak mawiają, który pełnił rolę kapitana straży, wybrany osobiście przez samą Księżną. Von Tabburg — albo Tab lub Stary Tab, jak go nazywali strażnicy między sobą — miał tendencję do długich mów — a może wszyscy szlachcice tak mają? W każdym razie już bez mała godzinę rozwodził się nad dokonaniami straży w ciągu ostatniego roku i nad jej „muralnymi zobowiązaniami”… albo jakoś tak. Sigfrid słuchał jednym uchem, ale przede wszystkim wyobrażał sobie pieniste piwo w jego ulubionej karczmie, „Talabheimskim Kraterze”. Nie był w tym odosobniony — wszyscy się nudzili, czekając tylko i wyłącznie na ogłoszenie nowych przydziałów.

W końcu szlachciula Tab przestał gadać i — jak widział Sigfrid, wspinając się na palce — zwilżył delikatne gardełko pucharem wina. Zamiast niego wystąpił herold, odczytując długą listę nazwisk i przypadających im nowych posterunków.
Müller, Igor. Stary Rynek
— Müller, Rulant. Łojanki.
— Müller, Steffen. Wrota Północy
— No dalej!
— mruknął Sigfrid.
— Müller… Walbrecht Ferdynand. Aleja Bogów.
— Müller… To znaczy — Münch, Sigfrid.
— W końcu!
— Łojanki.
— O nie!


Sigfrid złapał się za swoje łyse czoło. Gdy zaczął tu pracować jakieś cztery miesiące temu, przydzielono go, jak to zazwyczaj bywa, do posterunku w Dzielnicy Kupieckiej. Tam zawsze jest dużo ruchu — oczywiście — ale z drugiej strony ma się do czynienia głównie z kieszonkowcami i rzezimieszkami. Było mu tam dobrze i myślał, że daje sobie radę. Ale Łojanki? To nie tylko degradacja, to niemalże wyrok śmierci. Łojanki to dzielnica biedoty, bardziej slumsy niż część prosperującego miasta. Rabunki, morderstwa, przestępczość zorganizowana — tam jest wszystko. Dlatego wysyłano tam przede wszystkim tych, którzy podpadli. Co z tego, że akurat tacy nie potrafili sobie poradzić? Nikt nie dbał o Łojanki.

***

Później tego dnia siedział w „Kraterze”, pijąc piwo, ale nie było tak wesoło jak w jego marzeniach. Rozwalony na ladzie, wspierając głowę o rękę i powoli sącząc trunek, wyglądał na wyraźnie strapionego. Karczmarz, Burghard Birgolff, wycierając kubek, podszedł do niego z wyrozumiałą miną.
Co się stało, panie Münch? Ostatnio miałeś dobry humor.
— Eh…
— Sigfrid westchnął ciężko. — Przydzielili mnie do posterunku w Łojankach. A to znaczy, że zginę lada dzień. Zadźgany. Przez jakiegoś ćpuna…
— Tsk
— cmoknął Burghard. — Rzeczywiście ciężka sprawa. Ale nie martw się, panie Münch, jakoś to będzie. Hej, co powiesz na kufelek niziołczego piwa? Prosto z Krainy Zgromadzenia. Niektórzy twierdzą, że jest równie dobre, co krasnoludzkie!
Co twierdzą inni? — mruknął Sigfrid.
E, różne rzeczy. To jak?
— Pewnikiem jest dużo droższe niż to miejscowe, które zazwyczaj piję.
— Cóż…
— Gospodarz zamyślił się, po czym odparł ze szczerością: — Jest DUŻO droższe.
Ech… — Strażnik westchnął po raz kolejny i poszukał pieniędzy. — Dajże.

Karczmarz wrócił po chwili z kolejnym kuflem, który postawił przed Sigfridem. Tamten spróbował ostrożnie i skrzywił się, czując zupełnie obcy, dziwny smak. Te niziołki, wszystko robią jakoś inaczej. Birgolff chyba chciał odwrócić jego uwagę od faktu, że przepłacił, więc dalej nawijał.
Wiesz, panie Münch, co by cię pocieszyło? Kobitka. Ile to już czasu siedzisz samotnie na tym swoim stryszku, bez nikogo do… dotrzymania towarzystwa? Musisz wziąć się w garść i poszukać jakiejś ładnej panienki.
— Panna…
— wzdrygnął się Sigfrid.
Albo jeszcze lepiej — znam jedną z tych kurtyzan, wiesz, górna półka, i mógłbym szepnąć do niej dobre słówko albo dwa o potencjalnym kliencie… Tylko wiesz, panie Münch… Wiesz, jak się świat kręci.
Pewnie — mruknął strażnik ponurym głosem. Był zbyt zrozpaczony — albo może pijany —żeby dbać w tej chwili o pieniądze, toteż tylko odsupłał sakiewkę, siłując się z nią chwilę, i rzucił w stronę karczmarza. Następnie wstał i zostawiając za sobą dwa niedopite piwa, skierował się ku wyjściu. — Jesteś prawdziwym przyjacielem, Birgolff — rzucił przez ramię.
— Się wie.

Po jakiejś godzinie udało mu się w końcu dotoczyć do domu, w którym mieszkał. Był to niewielki budynek, którego właścicielka wynajmowała parę pokojów po niskich cenach, a Sigfridowi przypadła izba na strychu, pod niskim skośnym dachem. Ostlandzkie skąpstwo nie pozwoliło mu wydać zarobionych wcześniej pieniędzy na bardziej luksusowe zakwaterowanie, ale też nie przeszkadzały mu bardzo tutejsze warunki. Większość czasu spędzał wszak na warcie albo w karczmie, w swoim mieszkaniu jedynie sypiając — w nocy albo we dnie. Zwykł mawiać „jeśli nie przecieka, to do spania się nadaje”. Czasami przeciekało, ale zatykał dziury szmatami.

— Cóż to ja widzę!

Wzdrygnął się, gdy usłyszał ten rozdzierający głos. Nie musiał unosić wzroku, żeby wiedzieć, że w wejściu do kamieniczki stoi właścicielka…
Pani Steinfürter… — mruknął z niesmakiem.
Panna! — został poprawiony. Kobieta wydawała się dumna ze swojego staropanieńskiego stanu, pomimo że znaczyło to, iż spędza samotnie całe dnie, a swoje narastające obsesje przerzuca na domowników, strofując ich za każdym razem, gdy zrobią coś, co w jej opinii jest niemoralne. Wydawało się, że czynsz ustala tak nisko tylko po to, żeby jej ofiary nie ważyły się uciec.
Panna… Przecież pamiętam.
— Co pan myśli, że pan robi, panie Münch? Zjawiać się w domu o takiej godzinie i w dodatku w takim stanie? Co za wstyd! Co sobie inni pomyślą? To jest porządny dom, panie Münch. Proszę o tym nie zapominać.

Dajże mi spokój… — wymamrotał i ruszył w jej stronę. Kamieniczniczka nawet nie drgnęła, wciąż zastępując wejście. Była wyższa od niego, koścista i miała pociągłą twarz oraz lekki zarost nad górną wargą. Sigfrid ponownie zadrżał.
Nie usłyszałam przeprosin, panie Münch. Pana zachowanie jest nieakceptowalne i musi się zmienić. Naraża pan na szwank reputację moją i mojej kamienicy!
— W porządku…
— Strażnik zacisnął zęby i zmusił się do wypowiedzenia następnych słów. — Przepraszam, panno Steinfürter….
Kobieta mruknęła i usunęła mu się z drogi, a Sigfrid wmaszerował z furią do środka i ruszył na górę.
…ty stara jędzo! — dokończył wstrzymane zdanie. — Głupi nietoperz… a żeby tak ją… przeklęta harpia… cholera!

***

Następnego dnia musiał zgłosić się na swój nowy posterunek, do czego wcale się nie palił. Z niepokojem oglądał brudne, niemalże rozpadające się domy. Nie żeby on sam żył w wielkim luksusie, ale wiedział, że takie warunki to już przesada. Panna Steinfürter, jak przyszło mu do głowy, na pewno powyrywałaby sobie wszystkie włosy na głowie, gdyby to ujrzała. Na szczęście ona nigdy nie była w żadnym nieprzyzwoitym miejscu, więc raczej nie zazna takich widoków.

W strażnicy powitała go znajoma twarz, Hamlin Kunz, energetyczny, ale kpiarski młody człowiek. Być może komuś z góry nie spodobały się jego żarty.
Hej, Procarzu! — wykrzyknął, otwierając ramiona, jakby chciał go uściskać — ale tego nie zrobił. — Właśnie wszystkim o tobie opowiadałem. O wilku mowa, prawda?
Aha — mruknął Sigfrid w odpowiedzi. Kunz sam nadał mu przezwisko, które wzięło się od jego doboru broni, i używał go tak długo, aż wszyscy je podchwycili.
Czy to prawda, że nigdy nie używasz innego oręża poza swoją procą? — zapytał jakiś sepleniący mężczyzna.
Nie — burknął Münch.
Czy to prawda — wtrącił się inny — że kiedyś zabiłeś ze swojej procy rzecznego trolla?
Tak — odparł szybko ex-grabarz, a wszyscy strażnicy w pobliżu wybuchli śmiechem. Nie był w stanie stwierdzić, czy był to śmiech przyjacielski, czy szydzący. Sam zachichotał niemrawo. — Me he he. He. Hm.

Rozejrzał się i dostrzegł jeszcze dwie znane mu z widzenia osoby: giganta i tłuściocha, których — co za zbieg okoliczności — spotkał poprzedniego dnia. Gruby, jak się potem okazało, imieniem Gerber Holz, trzymał się z dala od drugiego, Jordana Meyera. Poza tym było tutaj sporo innych osób, wiele z nich wyglądających dość podejrzanie jak na strażników, inni na pierwszy rzut oka wzorcowi.

Wkrótce zjawił się miejscowy komendant, Hans Widmann, zblazowany starszy człowiek, który w przeciwieństwie do Taba był bardzo lakoniczny. Poinformował ich tylko, kto ma kiedy wartę i gdzie, i wrócił do swojego biura. Ku przerażeniu Sigfrida przypadła mu nocna zmiana, a w dodatku miał pracować z nikim innym, jak Hamlinem Kunzem. Zapowiadała się cała noc „Procarzy” i „Brodaczy”, i „Wielbicieli Mułów”.

Na szczęście nie było aż tak źle, jak się spodziewał. Pracowali razem już przez dwa tygodnie i nie tylko w miarę się dogadywali, ale także jakoś udawało im się unikać większych kłopotów, tak więc wciąż byli żywi. Była północ i dookoła panowała absolutna ciemność — żadnych lamp nie było na ulicach, a słabe światła widać było tylko w zasłoniętych oknach karczm i melin; na szczęście strażnicy sami nieśli latarnie zasilane olejem, zatknięte na drągach.
Rozdzielmy się — zaproponował nagle Kunz. — Ja pójdę tutaj w lewo, a ty w prawo; spotkamy się tam dalej, gdzie drogi się łączą. W porządku? W razie czego użyj procy, Procarzu.

Sigfrid zmarszczył brwi, ale skierował się w prawo, tak jak mu powiedziano. Nie wiedząc jednak, czemu Hamlin niespodziewanie postanowił się rozdzielić, miał złe przeczucia. Założył dłoń na rękojeści tasaka i rozejrzał się uważnie. Po chwili uznał, że nie chce wyglądać, jakby się bał, więc postarał się odprężyć, ale w rzeczywistości wciąż nie mógł się pozbyć lęku, że zaraz zostanie zaatakowany.

Nagle usłyszał coś za sobą. Serce zaczęło mu bić szybciej, odwrócił się i omiótł wzrokiem otoczenie. Kolejny odgłos, jakby skrzypnięcie, z lewej strony, z góry. Münch wzniósł drąg, aby oświetlić większy obszar, i zbliżył się ostrożnie. Przez chwilę nic się nie działo… Sigfrid zrobił krok w tył, po czym rozejrzał się. Wtedy usłyszał brzęk i uderzenie tam, gdzie patrzył przed chwilą. Zadarłszy głowę, zauważył otwarte na oścież okno. Ulicą śmignęła jakaś postać.

Strażnik chwycił pewniej latarnię i rzucił się w pościg.
Stać! Straż miejska! Stać! — krzyczał wściekle, chociaż nie sądził oczywiście, że to zadziała. Miał jednak nadzieję, że zwróci uwagę swojego towarzysza. Latarnia latała na wszystkie strony, raz oświetlając lewą, raz prawą stronę chodnika; ścigany znajdował się zawsze na samym skraju widoczności. Wydawał się być niewielki, ale Sigfrid w mroku nie mógł ocenić dobrze jego rozmiarów — mógł to być niski człowiek albo niziołek. Raczej wykluczył krasnoluda.

Tymczasem, niedaleko, Jans splunął w bok ciemnej alejki, w której znajdował się właśnie ze smarkatym Hamlinem Kunzem, pożal się Ranaldzie, strażnikiem miejskim. Dzielnica Łojanek nie należała do najbezpieczniejszych o tej porze nocy, a ten chłystek próbował się ze Skalpem targować.
Powtórzę, Herr Kunz. Cicho, zważywszy na okoliczności, acz dobitnie: Gówno, czyli łajno. Nie dostaniecie większej wziątki od moich interesów, karbujecie sobie? Jak weźmiecie więcej niż to, co zgodnie z prawem już łupicie, to zamykam interes. A wiecie, że kryzys teraz po Burzy. Jak myślicie zarobić na pierścionek zaręczynowy dla tej Waszej umiłowanej Hildy, co?
Skalp, ja Cię... — młodzian już zamierzał się odciąć, gdy w głównej ulicy padł w kierunku rozmawiających mężczyzn snop światła z latarni. Takimi lampami na drągu zwykli posługiwać się strażnicy Talabheim. Kunz błyskawicznie chwycił mieszek z monetami i nie targując się więcej odszedł w przeciwnym kierunku.

Nagle sylwetka gonionego włamywacza zniknęła, niewątpliwie w jednej z ciasnych alejek, których gęsta sieć pokrywała Łojanki i przecinała większe ulice. Sigfrid ostrożnie zajrzał tam, wystawiając daleko drąg z latarnią. Czuł opory przed podążeniem za zbiegiem w takie miejsce, a już z pewnością bez wsparcia, ale po chwili wahania uznał, że to jego powinność. Wyciągnął broń i powoli zagłębił się w zaułek. Wkrótce z cieni wyłoniła się jakaś postać. Co prawda wydawała się wyższa od złodzieja i najwyraźniej, całkowicie zrelaksowana, oddawała mocz na ścianę budynku, ale ostrożności nigdy za wiele.

Kto zacz? — zawołał.
Wierny sługa jego Cesarskiej Mości — odpowiedział mężczyzna znajomym głosem, kończąc swój interes i stając na środku. Sigfrid przystanął, odsunął latarnię trochę na bok i zmrużył oczy.
Jans? Czy to ty? — spytał niedowierzającym głosem i podszedł bliżej.
Nie może być — zamrugał powiekami Jans. — Wuju, ty tutaj? Coś mi po prawdzie mówiła Lulu, ale żem myślał, że się jej po pijaku wszystko pokiełbasiło. Chodźże, niechże cię uściskam. — Rzucił się w kierunku towarzysza. Münch stał jak wryty i nie stawiał oporu; wpatrywał się za to intensywnie w nakrycie głowy swojego starego towarzysza.

Co ty tu…? Zaraz, to ty jesteś tym Skalpem, o którym słyszałem ostatnio? Z tym słynnym kapeluszem z piórkiem?
Tak, wyszło kamracie. Choć za słynnym jak widzę. Gwoli wyjaśnień: tanio kapelusz kupiłem, ale ostał się jakoś. Widzisz, ludziska jakoś przywykli, rozumiesz. Ale nie będziemy gadać po próżnicy w tym ciemnym zaułku. Chodź ze mną. Powspominamy, napijemy się troszkę. Ale zaraz, zaraz — przerwał. — Ty teraz na talabheimskiej służbie... Fiu, fiu. Znaczy... Kiedy będziesz wolny? Spotkajmy się wtedy u mnie na stancyji. To sobie powspominamy i powypominamy. Słyszałeś cośmy przez nasze zaniechania uczynili w Wurzen? Tragedia! Dramat! Aż mnie prawie sumienie, gdybym je miał, gryzie... — Skalp paplał do Muncha ściskając go serdecznie raz po raz.

Tak, tak — wymamrotał wciąż oszołomiony strażnik i rozejrzał się dokoła. — Ale ćśśś... Ciszej. Mój partner jest gdzieś w pobliżu i jak nas zobaczy razem, to mogę mieć kłopoty. Dopiero co nas przenieśli tutaj, do Łojanek, i nam mówili o paru... wiesz... podejrzanych typach, których można tu znaleźć, i ty, z tym twoim kapeluszem, którego ponoć nigdy nie zdejmujesz... Na pewno skojarzy. Więc ćśśś... — zakończył, przykładając palec do ust.

Aaa... — wybałuszył oczy Jans z nagłym zrozumieniem. — Pewnie, że rozumiem, ciszej. Ale wybacz, że to powiem: w straży kiepsko płacą. Prędzej czy później Twój towarzysz będzie musiał coś załatwić dla siebie w Łojankach. A wtedy niech uderzy do mnie. Załatwię co trzeba. — Mrugnął porozumiewawczo okiem. — Daj mi tylko znać. Ale i tak ponawiam zaproszenie, stary druhu. Jakże się cieszę…
— Pewnie, że się chętnie spotkam, Jans. Za dnia będę wolny, chociaż niewyspany może trochę. Musisz mi opisać, jak dojść do twojego domu, boć się jeszcze całkiem tu nie orientuję. I mówiłeś coś o... Lulu?


Lulu przybyła do miasta parę tygodni temu — wyjaśnił skwapliwie Jans. — Mieszka nieopodal mnie na kwaterze. Dzielnica Nordgate, ot porządna dzielnica rzemieślnicza. Panna Lutzen trudni się nadal swoim jakże zacnym fachem, he, he. Adres mój... ulica Powroźnicza 14, I piętro. Trafisz bez trudu. Dom jest obrośnięty bluszczem. Chwast się pleni niemożebnie. Tfu... — splunął do kałuży.
Słuchaj, Jans — Sigfrid wszedł mu w słowo — iść mi trzeba, albo jeszcze Hamlin nabierze podejrzeń. A zaraz...! Byłbym zapomniał. Widziałeś tutaj w pobliżu jakiegoś niskiego osobnika? Bo żem gonił włamywacza i mi zwiał. Wydawało mi się, że biegł jakoś w tym kierunku...

Jans przecząco pokręcił głową, machnął Sigfridowi na pożegnanie i szepnął:
Nie pytaj bratku, nie pytaj. Przyjdź do mnie po południu. Też muszę kapkę odespać. Tylko się mocniej opatul, zimno dziś.



Wypowiedzi Jansa "Skalpa" Zinggera napisane zostały przez kymila.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 28-01-2012 o 21:09.
Yzurmir jest offline  
Stary 28-01-2012, 21:27   #328
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Wieczór następnego dnia, dzielnica Nordgate, mieszkanie Jansa przy ulicy Powroźniczej


Siedzieli z Sigfridem w przestronnej izbie. Mały kominek, w którym Zingger napalił na przyjście przyjaciela, trzaskał wesoło bierwionami. Przez niedomknięte okno do dwóch przyjaciół dochodził gwar rozmów i rejwach ulicy Powroźniczej.
Jakiś grajek usadowiwszy się nieopodal piskał skocznie na fujarce. Z niezłym skutkiem. Skalp ponownie nalał wódki do drewnianych kubków. Specjalnie na przyjście Sigfrida przytargał skądś drewnianą miskę ze śniegiem dla ochłody trunku. Gorzałka smakowała przeto wyśmienicie.

- Ukkhuu... - odchrząknął Skap łyknąwszy troszkę, aż łzy zalśniły mu w oczach. - Mocne pieruńsko. Tak jak być powinno. O czym to ja? A tak. Luiza niedługo się zjawi. Ma dziś troszkę pracy, że tak to ujmę. Nie słyszałeś nic o naszym Carolku? Ponoć wielkim magiem został - błysnął Jans zębiskami.

Wiesz przecie, Jans, że ja się nie mieszam w czarowników sprawy. Co ja mam wiedzieć niby o tym, co się z nim dzieje? Staram się unikać magyi jak ognia. No... Może na początku trochę myślałem o jego losach. I wiesz, doszedłem do wniosku: może nie był aż taki zły? Ale i tak trochę się pewniej czuję tera, gdy nie muszę się obawiać, że jak go rozgniewam, to mnie zamieni w traszkę. Brrr...


- Mowa - skwitował Jans. - Powiedz mi lepiej, jak to się stało, żeś został strażnikiem, Wuju?

— Och... — Münch zerknął na wyraz twarzy kompana. — Co taki zdziwiony jesteś? Wiesz, nie wszyscy muszą zarabiać na pilnowaniu prostytutek — rzucił kąśliwie i skrzyżował ręce na piersi. — Chciałem zarabiać uczciwe pieniądze, jak dobry człowiek. Chyba wiesz dlaczego, mówiłem wam o tym, tobie i Karlowi.

Wrócił myślami do tamtego czasu. To było jeszcze w Wurzen, gdy wciąż był roztrzęsiony obławą inkwizycji. Ostatniej nocy w mieście wcale się nie wyspał, myśląc o tym, co go czeka i śniąc o najgorszych momentach swojego życia. Następnego dnia był tak poruszony, że postanowił natychmiast zrezygnować z życia wagabundy. Wtedy również Jans był zdziwiony jego decyzją i ponurym humorem. Grabarz wyjaśnił mu wtedy:

„Wiesz, Jans… myślę po prostu, że zbłądziłem. Bo widzisz, ja już raz przez to wszystko przechodziłem i skończyło się tragicznie. Nie chcę, żeby teraz to się powtórzyło.”

Sigfrid milczał wówczas przez chwilę, gdy Zingger dopytywał się, o co chodzi.

Widzisz… ja już kiedyś umarłem. To znaczy byłem martwy. Przez jakiś czas. No więc, jako młody chłopak uciekłem z domu, no nie? i dołączyłem do najemników, do kompanii Jörga z Getterburgu. Ale nawet raz nie dostałem żołdu, bo w pierwszej potyczce jakiś skurwiel mnie trzasnął zza pleców w głowę i posłał do piachu. No i tak zginąłem. Wtem nagle obudziłem się jakby ze snu, na środku cmentarza, w grobie, rozumiesz, a jakiś dziadek mnie zasypywał piachem. Ponoć odprawili uroczystość i wszystko było jak najnormalniej i zgodnie z obrządkiem, z błogosławieństwem kapłana i wszystkim. A tu nagle się budzę. Więc, pomyśl, Jans, co to mogło być, nie? Wtedy nad tym nie rozmyśliwałem, ale teraz sądzę, że to był znak od bogów. Że... że Morr postanowił mnie oszczędzić i dać mi drugą szansę. No więc ja tę drugą szansę wykorzystałem. Zostałem grabarzem i wszystko było cacy. Ale jak po latach wyruszam na, rozumiesz, jakąś wyprawę i się rozbijam aż po Kislevie, kraju bezbożnym, to nagle mnie zaczyna szukać inkwizycja! Zbieg okoliczności, Jans? Myślę, że to także był znak od bogów. I ja się, na ten przykład, zamierzam posłuchać.”

Pamiętasz to? Postanowiłem wybrać jakiś dobry zawód, a kto może być bardziej dobry od strażnika miejskiego? Chyba tylko kapłan, ale to nie moja klasa. — Zaśmiał się. — Ale nie martw się, Jans, może i ze mnie strażnik, ale na ciebie nijak nie nakapuję. Nigdy bym nie zdradził swego druha.

- Ba. Jasna to rzecz - z powagą stwierdził Skalp.

— W każdym razie wyruszyłem z Wurzen ku Talabheim, bo żeś mówił dobre rzeczy o tym mieście, a ja się bałem w dodatku, że w jakiejś mniejszej miejscowości to mnie inkwizycja może znaleźć. Ale pojęcia nie miałem, że tyś także tutaj przybył! Co za wielkie miasto; na początku nie mogłem uwierzyć, że to jest prawdziwe, boć żem tylu ludzi w życiu nie widział. Nic dziwnego, że się dwóch przyjaciół znaleźć nie może. Jak długo już tu jesteś? Bo widzę, że interes się kręci.

- Niedługo minie pół roku, przyjacielu. Nie mitrężyłem czasu po drodze. Jak ten czas leci, nie do wiary.

— No dobra, Jans... A co z tobą? Czym się tak dokładnie zajmujesz? Tymi proszkami? Poszedłeś pod ten adres, co go znaleźliśmy u tych zakapiorów? Eee... tych od Biernhunta? Opowiadaj!

Zingger podrapał się po głowie i odparł:

- Czym ja się zajmuję? Trochę już wiesz... Cóż działam w czarnej strefie handlu, że tak to ujmę. Choć proszki to intratne zajęcie, nie powiem. Lepsze niż lichwa i lombard. Robię w tym fachu dobrych parę miesięcy. Nawiązałem ciepłe kontakty z klientami, płacę niski haracz straży i chłopakom z miasta. Słowem: kręci się. Ale pod adres Biernhunta w Talabheim nie zaszedłem. Jeszcze. Za wcześnie na to. Rozpuściłem co prawda wici, ale Wyciskacze, moi... khem... partnerzy w interesach na razie nic pewnego nie chcą powiedzieć. Mi się nie spieszy. Poczekam.

Myślisz, że eee... oferta będzie wciąż aktualna? — Sigfrid skrzywił się, spoglądając z troską — Ja bym uważał na twoim miejscu, jeszcze który z tych bandytów uzna, że go okradłeś. Sam Biernhunt przecie uciekł. No ale to dawno było. Jeśli jak dotąd nic złego się nie stało, to najwidoczniej Ranald nad tobą czuwa.

- A właśnie, właśnie - Zingger spojrzał bystro na Muncha. - Masz swój towar? To znaczy chcesz go opylić w korzystnej cenie? Widzisz, mogę Ci w tym pomóc. Kanały dystrybucji mam sprawdzone, he, he. Prawie pewien zysk.

Hmm... — Sigfrid wzruszył ramionami. — Czemu nie? Ukryłem moją część, jest pod podłogą w mieszkaniu, które wynajmuję. Jak chcesz, to mnie możesz odwiedzić i sobie wziąć. Ja przeca tego nie sprzedam.

Jans polał znowu do kubków.

- Pomyślę o tym Twoim towarze, a teraz pijmy cholera szybciej. Niedługo wpadnie Luiza i też będzie chciała. Kobiety - stwierdził jakby to słowo miało wszystko wyjaśnić Sigfridowi. - Tylko jedna mała uwaga. Nie pytaj ją o Wurzen. Nic ci nie powie, próbowałem parokrotnie, tylko zawrze gębę na kłódkę. W sumie może to i lepiej, he, he.

— Wciąż uwierzyć nie mogę, że i ona tutaj jest. Ciebie, Jans, to bym się nawet spodziewał gdzieś znaleźć, ale Luizę...? Cieszę się, że jest cała. — Strażnik uśmiechnął i poczerwieniał. — Szkoda żeśmy się rozdzielili wtedy, ale wygląda na to, że już wszystko jest w porządku.

Jans zdawał się słuchać wywodów Muncha na temat Lulu jednym uchem:

- O czym to ja Wuju? W głowie mi się trochę mąci od napitku. Słyszałeś cośmy odstawili w Wurzen? Ponoć demoniczna horda niemal spopieliła miasteczko barona von Wallensteina. Tak ludzie bajają. Tak się zastanawiam czasem, czy moglibyśmy temu zapobiec. No, ale teraz już cholera za późno. Ciekaw jestem czy kurdupel przeżył tę rozróbę. Nie to żebym Khaldina zbytnio żałował, ale znając jego szczęście, to mógł umknąć w porę. Ale obiecaj mi coś, jeżeli następnym razem wpadniemy w podobne tarapaty to doprowadzimy sprawę do samiuśkiego końca. To się nigdzie indziej nie powinno powtórzyć - zakończył z pijacką powagą.

Wiesz... Coś tam żem słyszał, ale po prawdzie, Jans, co my mogliśmy zrobić? Inkwizycja prędzej by nas spaliła na stosie, niźli pozwoliła pomóc. A i Wallenstein za wielki człowiek, byśmy mieli coś przeciw niemu zdziałać. Ale ale... Skąd w ogóle pomysł, że myśmy winni? Myślisz nad tym za dużo. — Münch zamilkł na chwilę, wpatrując się w kubek. — Ja sobie mówię: “żyj i staraj się żyć dobrze”. I po co sobie ponad to zawracać głowę? Przecie to mogły być po prostu niedobitki z czasów wojny, co się gdzie po lasach kryły, a Burzy Chaosu zapobiec, jeden li człowiek, nie dałbyś rady.

- Poczciwie mówisz kamracie. Poczciwie - Jans czknął potężnie. - No... ale pijmy, pijmy.

I pili Mości Zingger z Mości Munchem dalej.



Wypowiedzi Sigfrida Muncha zostały napisane przez Yzurmira
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 29-01-2012 o 16:40.
kymil jest offline  
Stary 29-01-2012, 13:33   #329
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
–Spójrz Siegfriedzie jak nam Talabec leniwie płynie! - Carolus poklepał na nabrzeżu swego kompana.
- Tamci przewoźnicy nas zabiorą, wszystko już ugadałem z nimi- rzekł wskazując na przygotowanych do odcumowania marynarzy.
- Dobrze, że z prądem płynąc będziemy, to nam szybciej zejdzie i rad jestem, żeś się ze mną zabrać chciał! Talabheim przecie po drodze!- Rzekł nieco ironicznie, gdyż dobrze widział zaniepokojenie w oczach grabarza, nieprzywykłego jeszcze do przebywania z czarownikami.

Rzeka bezpieczniejszą drogą podróżowania się wydawała w tych niepewnych czasach niż powóz i przystanki w przydrożnych zajazdach, a i lepiej trakt z bezpiecznej odległości pielgrzymów i kupców obserwować.

Tuż za Trillheim, gdzie Talabec swobodnym łukiem wgórza, nieznane Starkowi omija, wyłonił się w oddali niewyraźny rys Talabastioniu.
- Śmy w pół drogi są Panowie! Do Talagardu niebawem zawiniemy, a z stamtąd do Stolicy to już jak na odległość rzutu młota Sigmarowego, a i bezpieczniej na tym odcinku. informował pewny swego słowa kapitan.
Zapowiedzi sprawdziły się, więc już po kilku dniach Siegfried szedł na ląd by swe sprawy pozałatwiać.

Z oddali białe wierze witały wpływających do Altdorfu. Stark wyraźnie podekscytowany, uczył się cała drogę od pożegnania na Talagardzkim nabrzeżu swego kompana, ciesząc się na potkanie ze swoim mistrzem. Wszak już Niedługo miał się stać wędrownym czarodziejem, zupełnie samodzielnym. Zostało mu tylko zdanie relacji ze swych przygód i lekcje pomniejszej magii. Po tym dostanie glejt z pieczęciami, zapewniający mu legalne czarowanie.
W końcu Stark wkroczył na teren Kolegium Płomienia. Monumentalne budynki przyozdobione były bawami Wiatru. Gdzieniegdzie na ścianach rozwieszone były listy gończe za dezerterami, którym życie w kolegium zbrzydło. Stark dobrze wiedział co dzieje się z nieposłusznymi uczniami, więc szybki ruszył korytarzem w stronę komnat Mistrzów. Dobrze znał drogę do gabinetu swojego Mistrza i mentora, Adolfusa Kustosa. Przed wyjazdem codzinnie maszerował nią, by pobierać od swojego mentora nauki.

- Witaj Carolusie! – rzekł cichym tonem starszy już, odziany w czerwone szaty mężczyzna.
- W twe rodzinne strony podróż jak minęła Tobie? Czegoś nauczył się mój uczniu?

Stark z wielkim przejęciem opowiadał o śmierci swego klasztornego opiekuna, o wielkie wyprawie do Kislevu, polowaniu na Kostiuka i starciu z Gorem.
Adolfus wstał, podszedł do chłopaka i przyglądnął się nieco chłopakowi.

- Tak.. mruknął do siebie… Zmian spowodowanych Aqshy jeszcze nie widzę, zapewne ostrożny jako uczeń byłes, i od używania Wiatru stroniłeś - rzekł po wysłuchaniu opowieści chłopaka Mistrz Magii. - Widzisz Carolusie… - czas przyszedł iż uczniem mym przestać być musisz. Wcześnie w niebezpieczny świat ciebie puściłem chociaż mocy twej siły pewnym był. Stałeś się przez to starszym uczniem kolegium, i na wędrówkę wypuszczony zostaniesz, jeśli testy przygotowane zdasz pomyślnie. Mocy swej przydatność udowodnić musisz, bym ciebie na własną ścieżkę puścić mógł. Ale pamiętaj, zobowiązany względem Płomienia być musisz! Idź teraz do swego pokoju, jutro zaczniemy twe przygotowania do wędrówki.

***

Godziny na lekcjach z prawa magicznego wlokły się i ciągnęły w nieskończoność. Przynależność do Kolegium zobowiązywała do wielu czynności, o których każdy z adeptów był informowany. Mówiono o etyce, ostrożności z czarami, kontaktach z niewtajemniczonymi, a także o podatku idącym do kasy Kolegium za przyjęte prze wędrownych czarodziejów zlecenia.
Znów jego dzień został podporządkowany rygorowi i nieustannej kontroli przełożonych. Codziennie przesiadywał w bibliotece, doskonalił dykcję wymawianych formuł, oraz uczył się koncentrować wiązki ognia. Nieustanna monotonia sprawiła, że z utęsknieniem siedząc w swej kolegialnej celi marzył o tym by znów leżeć w starej szopie gdzieś na odludziu, czy z towarzyszami przy ognisku.

Będąc starszym uczniem, Carolusowi pozwalano opuszczać mury kolegium, z przywileju którego Stark często korzystał. Przesiadywanie wieczorami z kuflem piwa odrywało go od uporządkowanego życia i przypominało mu wieczory w Steinhofie czy pod Trzema Piórami. Pewnego późnego wieczora, gdy wracał z jednej nabrzeżnej karczmy w jednej z bocznych uliczek na chwilę coś rozświetliło się nienaturalnie. Zaciekawiony podszedł i spojrzał zza rogu w zaułek.

Na ziemi leżał słaniający się dłońmi mężczyzna, a drugi, odziany w długi ciemny płaszcz z kapturem osłaniającym głowę stał pochylony nad nim z wyciągniętymi w stronę leżącego rękoma. Całość rozświetlała niewielkich rozmiarów, zbliżonych do jabłka ognista kula. Formowana w rękach wyraźnie dobrze zbudowanego celowała w wystraszoną twarz drugiego. Stark nastawił ucha.

-… mm.. mam tylko tyle, więcej.. więcej nie zdołałe..em.. - łkał wystraszonym, chociaż cichym głosem leżący.
- Miało być więcej, mój zleceniodawca nie będzie czekał! – Odpowiedział zdenerwowany. Jego głos wskazywał na młodego osobnika.
– Stać! – Rozległo się z przeciwległego końca zaułka.

Mężczyzna poderwał wzrok, wystrzelił formowaną kulę w stronę strażników, którzy patrolując nabrzeże odwiedzili opuszczoną uliczkę. Uwalniając się od kuli ognia Mag wyrwał coś z rąk mężczyzny, dobył sztylet i pchnął lezącego, poczym zwrócił się w stronę jedynego wyjścia, tego przy którym przyczaił się Stark.

Biegł szybko, w uszach Carolusa dudnił odgłos podeszew, zbliżającego się szybko mężczyzny. Jeden ze strażników powalił na ziemię swojego kompana, którego płaszcz zapalił się po niecelnym strzale maga. Kula ognia trafiła w kamienna ścianę rozbryzgując się nieznacznymi płomieniami, z których jeden podpalił mundur strażnika.

– Stoj w imienium Kolegium Aqshy! Stark wyskoczył zza rogu formując dłoniach magiczny pocisk, blokując mężczyźnie jedyna możliwość ucieczki. Ten jednak nie zwolnił, tylko dalej kierował się wprost na Starka.
Chłopakowi waliło serce, Pocisk wystrzelił nie będąc do końca kontrolowany, i trafił szarżującego wprost w klatkę piersiową, powalając go swym pędem na ziemię. Straznicy, którzy już uporali się z płomieniami dobiegli do gaszącego siebie mężczyznę i wycelowali w niego halabardy.
Stark podbiegł zaraz dobywając z szyi swoją czerwoną apaszkę, kneblując adeptowi usta.

- nie może nic powiedzieć, bo zaraz znowu splecie zaklęcie!- Tłumaczył.
Jeden ze strażników związał ręce leżącemu. Z drugiej strony nabiegały już kolejne patrole. Jeden zajął się rozmówcą maga.

***

Cela była zimna. Chociaż Carolus złożył już swoje wyjaśnienia i opis złażenia, czekał niecierpliwie na rozwiązanie sprawy.
Rankiem przed celą pojawił się Adolfus, wskazujący strażnikowi na otwarcie celi.

– Wpadłeś na jednego z uciekinierów mojego czcigodnego przyjaciela. Niepokornego ucznia miał, który zdecydował Kolegium bez wiedzy Magistra opuścić, i w konszachty ze światem przestępczym wszedł, spaczenia szukając do użytku własnego. Ten drugi przemytnikiem był jakimś, poza przewozowymi listami kilkoma podrobionymi nie znaleziono nic przy nim. Mówić nie mógł już.- Wyjaśniał Magister, wyprowadzając chłopaka z celi.

– Okazałeś lojalność wobec Kolegium. Przyszedł czas Ciebie za to wynagrodzić i wysłać w drogę! Szkol się, nabywaj umiejętności, A i wracaj na nauki do Kolegium. Nie wraca za wcześnie! Przybądź gdy będziesz pewny swych umiejętności, a zapewne Egzamin Magisterski przejdziesz. Pamiętaj o dziesięcinie za zlecenia i opłatach za nauki! Oto glejt dla ciebie i małe wynagrodzenie za twój trud.

Adolfus wręczył czarodziejowi tubę z glejtem oraz wypełniony mieszek.
A teraz idź, przygotuj się, bo jutro opuścisz już Kolegium.

***

Talabec płynął leniwie.. chociaż pod prąd podroż dłużje minęła wędrownemu czarodziejowi, bez przeszkód w końcu, po trzech miesiącach od opuszczenia Wurzen osiągnął Talagard.

„Przygoda czeka! Czas poszukać Jansa i Siegfrieda… Zapewne piją w jakieś karczmie… czas więc zacząć poszukiwania!”
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172